Niemieckie zaniechania – dyskusyjo
Niemieckie zaniechania – dyskusyjo
Tomasz Kamusella
University of St Andrews
Szeroka i wolna dyskusja?
Na niwie badawczej zajmuję się Wiyrchnym Ślōnskiem od trzech dekad. Z tego czasu także przyglądam się sytuacji mniejszości niemieckiej zamieszkującej ten region. No bo przecież, jak każdy w tym regionie, mam rodzinę i przyjaciół uważających się za Europejczyków, Niemców, Polaków, czy Ślązaków. Dlatego, aż do wyjazdu z hajmatu na stałe w roku 2004 regularnie czytywałem minderhajtowy tygodnik o zmieniającym się tytule Oberschlesische Nachrichten / Oberschlesische Zeitung / (Schlesisches) Wochenblatt. Podczas ostatniego dwudziestolecia pracy badawczej w USA, Austrii, Niemczech, Irlandii, a obecnie w Szkocji zajęłem się już innymi tematami, głównie Europą Środkową i ogólnoświatową dynamiką polityk językowych oraz nacjonalizmu etnicznojęzykowego. Pomimo tego wciąż z oddali przyglądam się sytuacji Niemców ins heutige Oberschlesien i pisuję – głównie eseje – na temat tegoż minderhajtu. Aby nie pozostać gołosłownym, w roku 2020 ważny europejski periodyk New Eastern Europe opublikował mój tekst o tytule „Multicultural Opole? ‘Multilingualism’ in an ethnolinguistic nation-state”.[1] Ponadto właśnie ukazał się najnowszy numer jednego z najważniejszych słoweńskich periodyków społeczno-politycznych Razpotja, na którego łamach opublikowano mój artykuł, zatytułowany „Jezik, ki je pozabil samega sebe”.[2] Traktuje on o planowym niszczeniu i zanikaniu języka niemieckiego w Górnym Śląsku po roku 1945.
Na przełomie XXI stulecia wielokrotnie próbowałem opublikować tego typu eseje o sytuacji oraz historii językowej górnośląskich Niemców w Wochenblatcie i innych gazetach czy czasopismach regionalnych, lub nawet ogólnopolskich. Bezskutecznie. Nikt nie był zainteresowany. Wochenblatt też nie. Nie odpowiadano na moje listy i emaile. Bo przecież minderhajt i jego liderzy wiedzą jak jest, a otwartym lub cichym polskim etnonacjonalistom ta sytuacja bardzo pasuje – mniejszość niemiecka sama się likwiduje. Tak więc o czym tu pisać? Dopiero moja dobra znajoma z przywódczych kręgów SKGD (Sozial-Kulturelle Gesellschaft der Deutschen) uświadomiła mi skąd to milczenie. Że oprócz cichej zgody na nie-poruszanie niewygodnych dla mniejszości tematów, nie podejmuje się również dialogu z potencjalnymi autorami, co – o zgrozo – chcieliby publikować o takich kwestiach i nawiązywać niewygodną dla liderów minderhajtu dyskusję.
Wtedy zrozumiałem też dlaczego ani organizacje minderhajtowe, ani periodyki regionalne czy ogólnopolskie wolą nie zauważać mego dorobku naukowego i publicystycznego poświęconego hajmatowi oraz mniejszości niemieckiej. W wydawnictwach oraz na stronach internetowych regionalnych i polskich nigdy nie ukazała się ani jedna recenzja z mych kilkunastu książek po angielsku i polsku na te tematy. Nigdy nie omawiano też mych kilkudziesięciu artykułów (w tym i po niemiecku i francusku) z tego samego zakresu.
Dobrze więc się stało, że cztery lata temu, w roku 2018, uruchomiono pierwszy w historii wielojęzyczny ślōnski portal informacyjny Wachtyrz, na którym wszyscy zainteresowani tym regionem mogą wyrażać własne opinie w jakiej szprasze jeno kcom. Niy ma tukej żodnej cenzury. The freedom of speech rules supreme. Co się ceni i co istotne, zwłaszcza teraz, w Polsce pod autorytarną władzą PiSu z mediami publicznymi przekształconymi za pieniądze podatnika w tuby partyjnej propagandy.
Ponad tydzień temu Wachtyrz opublikował mój tekst o tytule „Niemieckie zaniechania.”[3] Ku memu zdumieniu wywołał on – jak na oppelnsche Standarden – całkiem dynamiczną dyskusję. De facto, minderhajt nie ma obecnie alternatywnych ośrodków opinii i analizy począwszy od roku 2004. Wtedy to zmarł Thaddäus Schäpe, einer Landsmann aus Cosel (gdzie zdarzyło mi się ukończyć liceum i mieszkać do wielgiego nawodnienia z roku 1997). Był on założycielem i dyrektorem ponadpartyjnego Haus der Deutsch-Polnischen Zusammenarbeit. Niezależność Schäpego drażniła SKGD, które po jego śmierci nareszcie mogło przejąć Haus i utemperować nikomu przecież niepotrzebne wolnomyślicielstwo. Nazwisko i dokonania Schäpego wymazano ze strony internetowej Hausu,[4] co za obecnego PiSowskiego autorytaryzmu jako żywo przypomina usuwanie wzmianek o Lechu Wałęsie z polskich podręczników szkolnych oraz dokumentów rządowo-państwowych.
Odpowiedzi
Dlatego ucieszyła mnie odpowiedź-komentarz – wow, o rozmiarach artykułu – pióra Waldemara Gielzoka, prezesa zarządu Deutsche Bildungsgesellschaft (BDG), a zwłaszcza jego stwierdzenie, że w zakresie poglądów i działań „Mniejszość niemiecka nie jest monolitem”.[5] Tak, wiem. Lecz z perspektywy trzydziestolecia, wszyscy „niepokorni” młodzi z minderhajtu, którym zależało na czymś więcej niż na w miarę dobrze płatnej posadzie w strukturach mniejszości oraz utrzymaniu zastanego status quo, to albo wyjechali do RFN, albo sami zaczęli mówić językiem minderhajtowej wierchuszki. Tym solidnie zglajchszaltowanym „konsensusuem opinii” nie wstrząsnęło nawet „przecież niepolitycznie motywowane”, a jednak polityczne i do dzisiaj niewyjaśnione zabójstwo jednego z najbardziej efektywnych i niepokornych przywódców minderhajtu Dietera Przewdzinga w roku 2014 (o tej sprawie też pisałem[6]).
Zapewne z oddali u stoków szkockich Highlands nie dostrzegam pewnych szczegółów czy niuansów. Jednak, w komentarzy Prezesa Gielzoka, główne tezy mej opinii pozostają niezakwestionowane. Opinii o zarzuceniu przez minderhajt wysiłków na rzecz szkolnictwa z językiem mniejszościowym jako wykładowym oraz rezygnacji z odtworzenia międzygeneracyjnego przekazu języka niemieckiego w rodzinach i społecznościach lokalnych. Ergo, nie zaistniała po 1991 roku, ani nie istnieje teraz w Polsce ani jedna niemiecka szkoła mniejszościowa z niemieckim językiem wykładowym. Tak samo nie ma w Polsce nawet najmniejszej miejscowości, osady czy dzielnicy, gdzie niemczyzna byłaby językiem codziennej komunikacji.
To samo się tyczy tez pomocniczych mej opinii. Nie poruszało się i nadal się nie porusza, jako punktu odniesienia do dyskusji nad minderhajtowym szkolnictwem, przykładu w pełni polskojęzycznego systemu oświaty mniejszościowej w Litwie, wraz z ponad setką szkół różnego stopnia, jak i uniwersytetem z polskim językiem wykładowym. W przeszłości proponowałem dyskusje konferencyjne i prasowe na ten temat jako formę nacisku na polskie władze panom H. Krollowi, R. Galli i R. Bartkowi a także redakcji Wochanblattu. Rzecz jasna, bez odzewu. Na przykład po nieoficjalnej rozmowie o zupełnym braku mniejszościowych szkół niemieckojęzycznych, p. Bartek przestał się do mnie odzywać. Wcześniej nawiązaliśmy współpracę, gdy w latach 2009-10 skontaktowałem zespół badawczy z Osaka University z SKGD. Dzięki temu przeprowadzono największe do tej chwili socjologiczne badania ankietowe minderhajtu.
Z tych to badań wiemy, że po totalitarnej w swym charakterze likwidacji niemczyzny jako języka dnia codziennego w powojennej Polsce, głównom szprachom współczesnej mniejszości niemieckiej jest właśnie ślōnski. I tu o drugiej tezie pomocniczej – SKGD i jego liderzy denigrują lub pomijają milczeniem ślōnszczyzna, miast jom hołubić. A przeca bez ślōnsko szpracha można by uwypukliyć kulturowo miemiecki charakter minderhajtu. Silnie nasycona miemieckim wersyjo ślōnskiego spode Annabergu mogłoby tyż posłużyć młodym jako zachynta a trampolina do Hochdeutsch. Czamu niy?
Persönlisz?
W swym komentarzu pan Prezes Gielzok chwali mnie „jako człowieka z kręgosłupem, co dziś należy raczej do rzadkości”. Mówi o tym w kontekście „nagonk[i] medialn[ej] zorganizowan[ej] na pana prof. Tomasza Kamusellę po wydaniu w 2004 r. Polsko-angielsko-niemieckiego glosariusza regionalnego województwa opolskiego”. Z jednej strony to miłe, że ktoś jeszcze pamięta, a z drugiej strony raczej odbiega od tematu mego artykułu-opinii. O ile to możliwe staram się nie mieszać badań z życiem osobistym czy zawodowym. Jednak chcę zaznaczyć, że nie była to nagonka li tylko medialna. Urząd Marszałkowski jako mój wcześniejszy pracodawca oraz Uniwersytet Opolski jako ówczesny pracodawca podjęli i publikowali w prasie współbrzmiące uchwały potępiające mnie jako naukowca, pracownika i obywatela za to iż w Glosariuszu ważyłem się podać opinię RFN i Aliantów zachodnich (tj. Francji, USA oraz Wielkiej Brytanii), którzy utrzymywali, że w świetle prawa międzynarodowego powojenna granica niemiecko-polska została skutecznie uznana dopiero w roku 1992, tj. wraz z ratyfikacją polsko-niemieckiego traktatu granicznego z 1990 roku.[7] Oczywiście, ani UO ani UM nie podjęli próby dyskusji ze mną. Nie poinformowali mnie też o podejmowanych krokach. Zostałem bezpodstawnie oskarżony i skazany na publiczne potępienie, bez domniemania niewinności oraz bez prawa do obrony.
Za poduszczeniem posła i polskiego etnonacjonalisty, Jerzego Czerwińskiego, Marszałek wystosował też nagłośnione w prasie doniesienie do prokuratury, iż „naruszyłem polską racje stanu”. Rektor UO ubolewał, iż nie ma instrumentów prawnych, aby mnie ukarać i rozwiązać z mną stosunek pracy. A radny wojewódzki z Kędzierzyna-Koźla nawoływał do zwolnienia mej żony z pracy w kozielskim szpitalu za przewinę bycia „małżonką rewizjonisty”. W prasie porównywano inkryminowaną informację podaną w Glosariuszu do „kłamstwa oświęcimskiego”, czyli byłem także winny Holocaust denial (zaprzeczaniu Zagłady)! Może nawet to ja podpaliłem tą stodołę w Jedwabnym?
Owa nagonka została przeprowadzona zgodnie z „dobrymi” antysemickim wzorami z roku 1968. (Chyba nie od rzeczy jest tu nadmienić, że jej prowodyrem na Uniwersytecie Opolskim był beneficjent „dobrej zmiany” z roku 1968, czyli docent marcowy, członek PZPR oraz komunistyczny rektor, Prof. Stanisław Kochman?) W swym charakterze nagonka ta była całkowita i absolutna, nastawiona na totalne zniszczenie publiczne i społeczne niesłusznie oskarżonego bez możliwości obrony (nie mówiąc już o sądowej zasadzie domniemania niewinności). Tenże nagonkę rozciągnięto również na całą rodzinę pomówionego. Na przykład, kuzynka wydzwaniała do moich Rodziców z pretensjami „jak mnie wychowali” (w domyśle – niepatriotycznie, nie polsko-nacjonalistycznie, zbytnio po europejsku i za bardzo wielokulturowo). Tym samym wpędziła mą Mamę w depresję, z której już nigdy nie wyszła, co było głównym powodem jej przedwczesnej śmierci. A w szkole przy Ambasadzie RP w Waszyngtonie, syn ambasadora wyzywał mą córkę, iż jest „córką rewanżysty”.
Prezes Gielzok nadmienia, że „[w] nagonkę wpisał się również ówczesny wicemarszałek województwa opolskiego reprezentujący mniejszość niemiecką”, lecz nie podaje jego nazwiska. A jednak był to ten sam „poseł Ryszard Galla[,co] naraził się obozowi władzy i naraził się na krytykę medialną ze strony polityków Solidarnej Polski”, o którym tak dość laudacyjnie Prezes Gielzok pisze dalej w swym komentarzu. Gwoli przypomnienia, w roku 2004, jako wicemarszałek województwa opolskiego, Poseł Galla nawoływał publicznie do spalenia całego nakładu Polsko-angielsko-niemieckiego Glosariusza Województwa Opolskiego.[8] Dwa lata wcześniej, w ramach „oczyszczania” UM z nieprawomyślnych, w roku 2002 Poseł Galla zwolnił mnie z UM.
W 2006 roku, w Radłowie, jako pierwszej miejscowości w powojennej Polsce, oficjalnie rozpoczęto dodawanie drugich form nazewniczych w językach mniejszościowych. Od tej chwili Radłów może już znów być zwany z niemiecka Radlau. Preferuje się jednak formę bilingwalną Radłów / Radlau. I dobrze. Z tej okazji – chyba przypadkiem? – zostałem zaproszony na konferencję i fetę w Radłowie. Poseł Galla zdziwił się, że nie chciałem podać mu ręki. Przypomniałem mu wydarzenia i jego niezłomnie polsko-nacjonalistyczną postawę z roku 2004. Przeprosił i spytał co mógłby jeszcze zrobić. Nie było czasu rozmawiać. Później więc napisałem mu list, że prywatne, ciche, dla nikogo poza zainteresowanym niesłyszalne przeprosiny nic nie znaczą i nie wystarczają. Poseł obrażał publicznie, w świetle jupiterów. Stąd, aby przeprosiny odniosły pożądany skutek, powinny być dokonane ta samą drogą, głośno i odważnie, poprzez mass media na cały hajmat i Polskę. To byłaby przykład odwagi cywilnej, coby przystawało liderowi minderhajtu. Ale nie, list pozostał bez oddźwięku. To mnie nie zdziwiło. W roku 2010 na konferencji naukowców z Osaki po zakończeniu powyżej wspomnianych badań nad minderhajtem, ręki Posłowi Galli już nie podałem.
Reasumując temat nagonki z 2004 roku, Prezes Gielzok pisze, „[d]la mnie było to bolesne doświadczenie, że zaatakowano kogoś brutalnie za napisanie zwykłych faktów, co do których każdy specjalista prawa międzynarodowego nie miał wątpliwości, a jedynie w propagandzie PRL przemilczano te fakty”. Czyli w roku 2004 nie zgadzał się on ani z Posłem Czerwińskim, ani z Posłem Gallą. No tak, lecz cichą niezgodę na prześladowanie nieprawomyślnych można do pewnego stopnia cenić w państwie totalitarnym, gdzie za słowa grozi karcer, a nawet gilotyna. Lecz nie w demokracji, którą Polska niewątpliwie była przed rokiem 2015. Cicha niezgoda, dla nikogo niesłyszalna (tak jak te niby-przeprosiny Posła Galli) to głośne przyzwolenie na kłamstwo, niegodziwość i budowanie autorytaryzmu, którym teraz można już się „cieszyć” w PiSowskiej Polsce. „Prawdziwie polskiej Polsce” z w pełni polskojęzycznym systemem oświaty minderhajtowej dla wiyrchnoślōnskiych Niemców, z nieuznawaną przez Warszawę największa mniejszością narodową – Ślōnzakami, i tak samo nieuznawanym ich ślōnskim językiem.
W żadnym wypadku proszę nie odczytywać powyższego akapitu jako oskarżenia. Ja się cieszę, że Prezes Gielzok sprawę przemyśliwał i dyskutował w prywatnym kręgu znajomych. Nie znał mnie osobiście, i nie miał względem mnie żadnych zobowiązań. Inaczej niż wiele innych osób w Opolu i po cołym Oberschlesien. Publicznie nikt nie stanął w mej obronie, choć w Hausie śp. Schäpe próbował rozpocząć publiczna debatę w tej sprawie. Jego przedwczesna śmierć utrąciła tą inicjatywę. Nikt nie powiedział, „dość kłamstwom!” Ani moi znajomi, ani przyjaciele. Ani koledzy i koleżanki na Uniwersytecie Opolskim, ani w Urzędzie Marszałkowskim. Ani prasa i media, ani wymiar sprawiedliwości. Ani wydawca Glosariusza, ani recenzentki tej książki (Europosłanka Danuta Jałowiecka i Danuta Berlińska). Ani Biblioteka Narodowa co wykonała polecenie zapisu cenzorskiego z opolskiego UM, ani znający me prace naukowcy z innych ośrodków naukowych w Polsce. Ani tym bardziej liderzy mniejszości niemieckiej, ani ci wtedy młodzi i ponoć butni z minderhajtu.
Wszystkim wygodniej było płynąć z falą hejtu wzburzoną przez polskiego etnonacjonalistę i głównego opolskiego germano-, euro- i ślonskofoba, Posła Czerwińskiego. Tak właśnie wygląda zdrada klerków, o której onegdaj pisał Julien Benda w swej profetycznej pracy z roku 1928. Jego książka La Trahison des Clercs wyjaśniała przyczyny i skutki porzucenia demokracji i praworządności na rzecz autorytaryzmu (wtedy – faszyzmu i komunizmu), co w pół dekady po publikacji tej pracy doprowadziło do nastania nazizmu jako panującej ideologii w Niemczech. Takie to smutne bywają efekty dla demokracji i mniejszości, gdy nikt nie ma na tyle cywilnej odwagi by wstać i się sprzeciwić „J’Accuse…!” Wszyscy wolą siedzieć cicho, bo niby to tak dobrze po rosyjsku – тише будешь дальше едешь. Bo może jakoś to będzie, rozejdzie się po kościach, i sprokurowane zło nie dosięgnie mnie samego. Niestety, jak teraz można się naocznie i na „własnej skórze” w hajmacie przekonać, erozja demokracji, wolności słowa, wolności badań naukowych oraz praworządności, przyspieszana przez zaniechania i obojętność, w końcu dotyka wszystkich. I mniejszość i „prawdziwych Polaków”, Ślōnzoków i Ukraińców, azylantów i migrantów ekonomicznych…
Oczywiście, w tej sytuacji co zaistniała wtedy w roku 2004, nie pozostało mi nic innego jak wyjechać z hajmatu i Polski. Z takim wilczym biletem nie miałem szansy na sensowne zatrudnienie w tym kraju, a moja Familyjo musiałaby cierpieć różnego rodzaju niedogodności i znosić ludzkie niegodziwości, bo „patriotom” polskim i minderhajtowym się zdawało że moje badania naukowe powinny przede wszystkim odznaczać się polskim patriotyzmem, a nie opierać na faktach. I jak to bywa w takich wypadkach, osiągnięcia, które były „zbyt słabe” (chyba ze względów „patriotyczno-nacjonalistyczno-mitograficznych”) wystarczyły jednak na pozycję Readera (tj. profesora nadzwyczajnego) w najbardziej prestiżowej i najstarszej uczelni Szkocji, czyli na University of St Andrews.
February 2022
[1] https://neweasterneurope.eu/2020/07/24/multicultural-opole-multilingualism-in-an-ethnolinguistic-nation-state/
[2] http://old.razpotja.si/razpotja-46-vesolje/
[3] https://wachtyrz.eu/tomasz-kamusella-niemieckie-zaniechania/
[4] https://www.haus.pl/o-dwpn/
[5] https://wachtyrz.eu/waldemar-gielzok-odpowiada-tomaszowi-kamusella/
[6] https://wachtyrz.eu/dr-hab-tomasz-kamusella-moze-burmistrz-przewdzing-musial-zginac/
[7] https://www.academia.edu/21956220/The_Twentieth_Anniversary_of_the_German-Polish_Border_Treaty_of_1990_International_Treaties_and_the_Imagining_of_Poland_s_Post-1945_Western_Border._2010_pp_120-143_._Journal_of_Borderlands_Studies._No_3-4._Victoria_BC_Canada_University_of_Victoria