Mōnika Neumann: Wielka Wojna a małe zdjęcie
Stał, taki wysoki, taki sumny, jak padała muter, z poważną miną, która nie pasowała do jego skromnych 17 lat. Tak właściwie, to dopiero co wyrósł. Jakieś pół roku temu coś w nim drgnęło i jak strzała uderzył do góry, przerastając matkę, przerastając ojca, przez co, wchodząc do domu, musiał nisko pochylać głowę, by nie uderzyć czołem w drewnianą ramę drzwi do izby. Ręce i nogi szybko i nieproporcjonalnie się wydłużyły, twarz spoważniała i tak Peter stał, spoglądał w obiektyw kamery nieco z góry, opierając się o krzesło, na którym siedział jego ojciec i sprawiał wrażenie rosłego nastolatka, który musiał pochylać głowę, by matka mogła pocałować jego czoło. Ręka, która leżała na oparciu, zaczęła mu drętwieć, tak długo trwało te pozowanie, a głowa pociła się pod twardym materiałem mycki, którą dostał razem z mundurem. Pewnie, to nie była mycka, ale tak było mu to najprościej opisać.
Jego ojciec wyglądał bardzo poważnie. Ubrał hut, ancug, elegantne strzewiki, przyjechał z roboty z Berlina, by zrobić to pamiątkowe zdjęcie z najmłodszym synem, nim porwą go na front, posadzą w którymś z okopów, by gnił w błocie i mrozie, jak kartofel zapomniany przy zbiorach. Młodzieniec nie mógł tego jeszcze wiedzieć, skąd, skoro w gazetach Kaiser pozdrawiał wojska, chwalił za ich dzielność, wytrwałość, Nibelungentreue, wierność aż po ostatni oddech, jak mitologiczni wojownicy, o których słyszał w szkole.
Tak poważnie to brzmiało, tak wielce, tak górnolotnie, a jego świat był przecież tak mały i rozkosznie prosty. Jego światem była ta mała wieś i jej kościół, jego dom rodzinny, bracia, z których jeden pisał pocztówki z Ameryki, kiedy tylko mu się udawało, gospodarka, pole i las i oczywiście Marie, o której myślał od jakiegoś czasu. Jej ciemne loki i błysk w oku, gdy ostatnio na odpust przyjechała z sztandarem do kościoła, nie dawały mu spokoju i naprawdę miał nadzieję zajechać kiedyś do niej na zŏlyty. Jak jego prosty i bezpieczny świat miał się do planów Kaisera? Jak ochroni w sobie ten świat, kiedy z bronią w dłoni będzie opierał się o kopiec ziemi i celował ponad drutem kolczastym w te niewielkie kropki będące ludźmi, biegnącymi z bagnetem w dłoni w jego stronę?
– Bald ist es geschafft, Herr Johann – zapewniał fotograf, gdy dostrzegł wyraz twarzy, który wziął za zniecierpliwienie obu mężczyzn. Także ojcu było nieswojo i tylko zadbany, okazały wąs zdobiący poważne oblicze tuż pod nosem, zasłaniał opuszczone w dół kąciki ust. Tak niewiele czasu zostało mu z synem, tu i teraz, a te zdjęcie wydawało mu się tak niezmiernie ważne. Nie taką przyszłość sobie dla dzieci zaplanował. Nie tak to miało wyglądać, gdy jego synowie dorosną i pójdą swoją drogą. O chwale mogli mówić ci, którzy nie odsyłali swoich dzieci tam, skąd tak niewielu wracało.
– Und Du, junger Soldat? Bereit fur den Kaiser zu kämpfen? Na? Wo gehts hin?
– Den Franzosen guten Tag zu sagen! – odpowiedział chłopak, blado się przy tym uśmiechając. Przywitać Francuzów… W pierōna daleko, nie wiadōmo kaj ani na co. Nigdych nie bōł myśloł, ze be zy mie wojŏk, ale mi ôblykli kapudrŏk… Trza bōło ôstawić ōpōw, fatrōw, gospodarka, pole i las, ôstawić myśli o Marie, jeji ciymnych lokach i błysku w ciymnych ôcach, skuliś ftōrych robiōło mu sie tak ciepło i jechać furt, sam ciepła bańdzie wiela maniyj…
Fotografię dostała matka, wiele miesięcy tylko ona przypominała jej twarz syna. Tak poważną, dorosłą, kochaną i daleką, a przede wszystkim, jak miała ciągle nadzieję i o co durch rzykała, wciąż żywą. Malutka fotografia, na przekór Wielkiej Wojnie, miała jak talizman przyprowadzić chłopca znów do domu. Jeszcze wiele razy historia miała bawić się losem tego człowieka, który po każdej, nawet najbardziej okrutnej kpinie, miał wracać do domu, gdzie na strychu w starym albumie młody on spoglądał przyszłości prosto w oczy, jakby rzucał jej wyzwanie, jakby zakładał się z nią o to, że przeżyje i miał zamiar wygrać.
Fotografie z albumu rodzinnego autorki.