Monika Neumann: Miejsce, w którym naznaczyła go śmierć
Są miejsca przeznaczone na to, by stać się scenerią jakiś wydarzeń. Niezależnie od tego, jak ciche, skromne, zadumane i niepozorne wydają się być człowiekowi, kryją w sobie olbrzymie pokłady energii, ziemia naładowana jest tym czymś, tą nieznaną przyszłością, emanuje nią, gdy zimne mgły podnoszą się oparami znad ziemi i zasłaniają rzeczywistość mleczną poświatą, projektuje ją, gdy ostatnie promienie zachodzącego słońca przedzierają się i niemal poziomo dotykają polnych kwiatów, ziół i niskich gałęzi drzew i gdy w końcu to się wydarzy, ziemia chłonie każdą kropelkę tego wydarzenia, chłonie tak szybko, jakby od miesięcy, ba, lat oczekiwała na ten deszcz. Emocje, wspomnienia, ciche szepty, przekleństwa, wszystko powoli wsiąka do gleby i z czasem opada coraz niżej, głębiej, otacza je coraz większa ciemność, aż w końcu czepia się korzeni i czeka, by stać się częścią krajobrazu, gdy ziemia urodzi kolejne drzewa i nieśmiałe źdźbła trawy.
Skromny skrawek zieleni obok Dreieku, jak nazwali go ludzie, na tyle blisko i daleko od Szlakówki, by nikt go nie dostrzegał, od zawsze wiedział, że kiedyś coś tutaj się stanie. Wiedziały to drzewa, wiedziała to trawa i każda kropla rosy, która tego ranka osiadła na zielonych źdźbłach, też o tym wiedziała i cicho drżała. Powietrze w bladym świetle wschodzącego słońca dziwnie wibrowało, jakby było po brzegi przepełnione tym, co jeszcze nie miało miejsca.
Jeździec na pięknym rumaku stał na skraju ścieżki i jeszcze nie dostrzegał nic z tego wszystkiego. Adrenalina pulsowała przez jego żyły, serce biło mu dziwnie mocno, krople potu spływały po arystokratycznym czole i gubiły się gdzieś w wymodelowanym wąsie, ale on tego wciąż nie czuł. Wsłuchiwał się w szczekanie hartów, z bronią gotową do strzału. Wyczekiwał zwierzyny, starał się wyostrzyć zmysły, chciał strzelić, palce pociły mu się na spuście, broń dziwnie ciążyła w dłoni i jego oddech był jak nigdy urywany i nieregularny, ale siedział na koniu z wyprostowanymi plecami, dokładnie tak, jak uczono go od dziecka.
Wtedy pędzona zwierzyna w końcu pojawiła się, przed sobą ujrzał przepięknego byka jelenia. Zwierzę miało rozległe poroże, było wysokie, majestatyczne, mimo, że biegło o życie, gęstwina leśna poddawała się mu, każdy jego ruch był pełen gracji, jak przystało na króla lasu. Na Szlakówce jeleń przystanął i obrócił swoją głowę w kierunku myśliwego, ten nastawił się do strzału. Zwierzę nadal stało i spoglądało na mężczyznę, jakby się w ogóle nie bało, jakby całe zagrożenie zniknęło w ułamku sekundy.
–Jetzt habe ich dich- powiedział do siebie i od przyciśnięcia spustu dzieliła go już mniej niż sekunda. Widział najpiękniejszego jelenia, jakie dane mu było w swoim życiu zobaczyć. Coś jednak nie grało, bo gdy chciał w końcu wystrzelić, zamiast huku z lufy, poczuł dziwny trzask w swojej głowie, jakby coś pękło. Dziwna ciemność ogarnęła ciało mężczyzny i opadł z sił. Kapelusz myśliwski z piórami z cietrzewia spadł na ziemię. Broń wyleciała z jego ręki, próbował chwycić się grzywy konia, jednak po chwili uchwyt osłabł, jeździec ześliznął się z zwierzęcia i opadł na ziemię, na mały skrawek zieleni obok Dreieku, na tyle blisko i daleko od Szlakówki, by nikt go nie dostrzegał.
Jeleń nadal stał spokojnie i spoglądał w kierunku człowieka leżącego na ziemi i nerwowo stąpającego z nogi na nogę konia. Zwierzę czuło obecność postaci, która pochylała się nad jego panem i malowała swój znak na jego czole. Jeleń nie potrafił zrozumieć, dlaczego ta postać z ich dwóch wybrała człowieka, skoro to zawsze człowiek szykował jej kolejnych towarzyszy. Postać po chwili się rozpłynęła, a z lasu dało się słyszeć pełne emocji głosy mężczyzn, jeleń pobiegł dalej, czując się już zupełnie bezpiecznym.
–Widzioł ftojś tego byka? Takiego srogiego nie widziołejch jesce.
-A widzioł ftojś hrabiygo? Przeca tukej mioł stŏć, kaj je jego sługa.
-Hier bin ich, er hat mich zum Kesseltreiben geschickt, wollte alleine warten.
Głosy zamilkły, gdy mężczyźni dostrzegli hrabiego leżącego na ziemi. Podbiegli do niego, zaczęli go zbierać, posłali po lekarza, wszystko po darmo. Mały skrawek zieleni był przerażony i rozgoryczony, a więc do tego został przeznaczony, do tego, by właśnie tutaj śmierć naznaczyła Karla von Garnier. Rosa tej nocy pokryła cały las, ziemia z smutkiem wydychała wróżbę, a mgła cicho płakała. Ten człowiek w ciągu roku miał umrzeć i nie wiedział tego jeszcze nikt poza tym skrawkiem ziemi, nerwowym rumakiem i jeleniem, który uciekł w gęstwiny lasu.
Minęły lata, hrabiego pochowano i wraz z mijającymi zimami skrawek zieleni pogodził się z swoim przeznaczeniem i w ciszy i zadumie wspominał tego człowieka, który właśnie tutaj spotkał się z śmiercią. Pewnej jesieni, gdy minęło 25 lat, ktoś przyniósł polne kamienie i wysół je na skrawek ziemi. Konie przyciągnęły olbrzymi, ciosany głaz, z napisem i miedzianym rytem twarzy tego mężczyzny. Mijały zimy i wiosny, ziemia cicho wzdychała, a ludzie, którzy widzieli, odeszli w niepamięć, ludzie, którzy opowiadali, zamilkli, ludzie, którzy słyszeli, odeszli w cień, czas skruszył obraz twarzy człowieka, bo nikt już nie pamiętał, jak wyglądał, aż w końcu pozostał już tylko napis wyciosany w kamieniu, który czytała zdumiona dziewczyna i stary drewniany płot, o który się potknęła.
-Dem Schützer des Waldes zum 29.10.1923.
GESTIFTET VON DER DANKBAREN JÄGEREI TURAWA.
Stała, jak kolejny pomnik, jak płomień żywej pamięci, który, gdy miną kolejne zimy, wiosny, lata i jesienie, a słonce wraz księżycem przeplecie się niezliczoną ilość razy nad linią horyzontu, znów zgasi czas i w końcu kiedyś pozostanie już tylko ciosany kamień i powietrze ciężkie od wspomnień, ziemia, która zapamięta i las, który w ciszy będzie opowiadać historie, których nikt nie usłyszy.
Monika Neumann – Te ôpolske dziołchy, wielkie paradnice, kŏzały se posyć cerwone spōdnice… Monika Neumann czerwonej spódnicy jeszcze nie posiada, ale ôpolskōm dziołchōm jest z krwi i kości. Jest studentką Instytutu Filologii Germańskiej w Opolu i już za bajtla odkryła w sobie szczególne upodobanie do historii o tym, jak na jej małym skrawku Ślōnska bōło piyrwej.