Kto spalił tarnogórską synagogę?
Tak zwana pamięć zbiorowa społeczności jest być może rzeczywiście zbiorowa, ale z pamięcią nie ma zbyt wiele wspólnego. Nie wiem jak to działa w innych częściach świata, ale w Polsce ta “pamięć” jest w istocie przesłodzoną bajką o tym, jacy to nasi są bohaterscy, szlachetni, sprawiedliwi i uczciwi, a jak coś złego – to Ruskie, względnie Niemce, ewentualnie ktoś jeszcze, nie my w każdym razie. Istota bajki, czyli dychotomia: my – wspaniali kontra obcy – sprawcy wszelkiego zła, pozostaje niezmienna, choć zmieniają się rządy, systemy polityczne, ideologie, no i dobór konkretnych legend w ramach bajki.
Oprócz bajki ogólnopolskiej, istnieją również takie lokalne. I my mamy swoje, tarnogórskie, na przykład tę o spaleniu pałaców w Świerklańcu i w Reptach przez Rosjan, co w dalszej perspektywie skończyć się miało ich rozbiórką. Gdy popytać starszych ludzi spod bajki zaczyna jednak wychodzić opowieść znacznie mniej dla nas miejscowych komfortowa. Nie ma w niej Rosjan, są za to mieszkańcy okolicznych wiosek i jest grabież na niespotykaną skalę. Jest szabrowanie na potęgę wszystkiego, od sprzętów po materiał budowlany, co tylko dało się ogarnąć dostępnymi metodami logistycznymi. Babcia jednej z koleżanek, przed wojną młodziutka służąca w pałacu, wspominała nawet – może z pewną przesadą, może nie – że w okolicy Świerklańca nie było po wojnie domu, w którym nie znajdowałoby przynajmniej kilku rzeczy z pałacu. Zdarzać się miały podobno nawet całe izby urządzone od podłogi po strop pałacowym wyposażeniem. Ale to tylko podobno.
W przeciwieństwie do Rosjan, lokalna “wieść gminna” Niemców raczej nie obsadzała w charakterze podpalaczy i grabieżców. Nawet dla tej “wieści”, z natury niezbyt dbającej o logikę przekazu byłoby to zbyt głupie, bo choć wchłonięcie tarnogórskiej okolicy przez państwo niemieckie w 1939 r. od strony formalnej było okupacją, to nikt nie miał raczej wątpliwości, że de facto był to powrót po 17 latach na swoje, zaś niszczenia swojego się na ogół unika.
Jedynym poważnym aktem destrukcji przypisywanym Niemcom pozostaje zatem spalenie tarnogórskiej synagogi wzniesionej w 1864 r. według projektu Constantina von Koschützky’ego u zbiegu ulic dziś zwanych ulicami Królika i Szymały. W rozmaitych publikacjach oraz w źródłach encyklopedycznych, w tym w Wikipedii, temat zniszczenia świątyni załatwia się zwykle jednym zdaniem: “w 1939 r. hitlerowcy [względnie Niemcy] spalili synagogę”. Tyle. Często można jeszcze przeczytać, że w 1943 r. usunięto ruiny, ale trudno o jakiekolwiek szczegóły, takie jak nazwa hitlerowskiej formacji, która dokonała spalenia, jakiś rozkaz, nazwisko dowódcy, rozporządzenie władz, lub jeśli była to “spontaniczna” akcja miejscowego aktywu partyjnego to może coś w stylu: “lokalna NSDAP urządziła wiec, który zakończył się podpaleniem synagogi”. Nie ma nic.
Znana jest nam jednak opowieść, która wprowadza nieco szczegółów, choć też bez szaleństw. Z trzech niezależnych od siebie źródeł (na ile to oczywiście możliwe w tak niedużym mieście), źródeł bardzo sędziwych i tarnogórsko rdzennych słyszeliśmy o niejakim Skwarze, mieszkańcu kamienicy w sąsiedztwie synagogi, który znany był przed wojną z generowania wiecznych kłótni, pretensji i spięć o byle błachostkę z Żydami przychodzącymi do świątyni. A to nadto hałaśliwie przechodzili mu pod oknami, a to haźliki ustawili zbyt blisko. Gdy po wrześniu 1939 sytuacja polityczna sprezentowała mu bezkarność, Skwara przystąpił do ostatecznego rozwiązania kłującego go w oczy problemu i podłożył pod synagogę ogień, czym zresztą chętnie chełpił się później. Nie naraziło go to z pewnością na nieprzyjemności ze strony nowych NSDAP-owskich władz, przeciwnie. Ale podobno w kamienicy stał się obiektem swego rodzaju bojkotu towarzyskiego. Nie wiadomo, aby czyn ów zapewnił Skwarze jakieś doraźne profity, natomiast wiadomo że długo nie pożył, dokonać żywota miał wkrótce po wojnie. Dla jednego z sędziwych źródeł, właściciela innego domu obok synagogi – nazwijmy go na potrzeby tego tekstu wujem Emilem – sprawa była prosta: “dosięgła go kara boska, bo na świątynię ręki podnosić nie wolno”. Wuj nie był wyznania mojżeszowego, po prostu na żadną świątynię się ręki nie podnosi. Oczywiście samo słowiańskie brzmienie nazwiska Skwary nie wyklucza w żaden sposób, że to istotnie Niemcy, względnie hitlerowcy podpalili synagogę. Mógł wszak Skwara być Niemcem, mógł być i członkiem NSDAP, a więc hitlerowcem. Chodzi o to, że nie był Skwara zewnętrzną siłą zła, a jak najbardziej wewnętrzną.
——
Za rzucenie promyka światła na ten mroczny temat podziękować chciałbym niniejszym pewnemu bardzo młodemu i bardzo zdolnemu historykowi, tarnogórzaninowi z dziada pradziada. On będzie wiedział, że o niego chodzi, wy zaś jeszcze z pewnością jeszcze o nim usłyszycie.
Arkadiusz Poźniak-Podgórski – gebürtiger wie auch überzeugter Tarnowitzer, letzter Untertan Seiner Majestät Kaiser Wilhelms. Ingenieur, Unternehmer, Schlesier, Deutscher, Pole, Böhme, und beim intensiveren Nachforschen sogar Ruthene. Ein Mensch des Grenzlandes.
Polecamy także inne teksty autora na blogu „Na krańcu królestwa”.
Witam. Henryk Skwara mieszkał w chałupce przy dzisiejszej ul. Szymały 4 (dawniej ul. Za Bóżnicą 4), przylepionej od strony wschodniej do istniejącej kamienicy pod szóstką. Chałupka dziś nie istnieje, na mapach ewidencyjnych widać jej działkę nr 85. Obok była i jest mała działka nr 84 (dziś wjazdy do garażu i na podwórze), przed wojną własność Gminy żydowskiej. To tam mogły się mieścić te ubikacje. Czyli relacja ma również potwierdzenie w mapach – w tym wypadku z 1937 roku, z zasobów Urzędu Miejskiego w Tarnowskich Górach.