Koszmarny sen Herr Schmidta
Herr Noah Schmidt to postawny blondyn w okularach, parę lat przed czterdziestką. Typowy intelektualista. Niby Niemiec ale właściwie z własnej woli Europejczyk. Zna doskonale ciemne karty historii narodu do którego należały cale pokolenia Schmidtow. Ostatnim ze Schmidtów – Niemców był jego ojciec Horst. Ale już on miał z tym pewne problemy. Dowodem na to jest imię które nadał swemu synowi. Nie Horst czy Helmut ale właśnie Noah.
Noah Schmidt zna doskonale ciemne karty niemieckiej historii. Dokładnie powiedziawszy, zna tylko ciemne karty. Szkoły które ukończył nie interesowały się jaśniejszymi barwami. Można powiedzieć: Zufall. Gdyby był kilkanaście lat starszy miałby jeszcze szansę poznać i te jaśniejsze karty. Gdyby był kilkadziesiąt lat starszy, żyłby w przeświadczeniu o wyjątkowości narodu do którego ma szczęście należeć…
Pokolenie do którego należy Schmidt bez mrugnięcia okiem pozbyło się „wczorajszych wielkich”. No bo i czego tu żałować? Kant był przecież rasistą. Goethe seksistą. Wagner zatwardziałym antysemitą. Bach i Beethoven? Dokładnie nie wiadomo, ale też z pewnością nie bez winy… Dzięki Bogu Mozart, choć z ojca i matki Niemiec, postrzegany jest powszechnie jako Austriak. A ci, jak wiadomo, nie mają z niemiecką historią nic wspólnego.
Co prawda ten czy inny szkolny kolega Schmidta powoływał się (na pewno na gruncie wewnątrzrodzinnej propagandy) na jakiś tam udział Niemców w ogólnie pojętym rozwoju cywilizacyjnym. Od wynalazku druku, poprzez auto, telewizor, energie jądrową i komputer.
Na Schmidtcie nie robiło to jednak wrażenia. No bo i czym się tu chwalić? Przecież gdyby Niemcy nie odkryli mechanizmu rozszczepienia jadra atomowego, nie doszłoby do Hiroszimy. To proste.
Tak więc nie protestował kiedy Poprawiacze Świata korygowali kolejne nieprawości. Kiedy zabroniono używania niepoprawnej politycznie nazwy „Sznycel Cygański”. Co prawda zaproponowana nazwa („Sznycel Węgierski”) tez nie była najszczęśliwszym rozwiązaniem! Z ulgą przyjął więc nową, (choć mało gramatyczną) propozycję: Sznycel Papryczny. Herr Schmidt jest tak czy owak wegetarianinem. I dla dobra sprawy ( choć sam jest nauczycielem) zniesie nawet szykanowanie niemieckiej gramatyki.
Trochę bardziej zmartwił go zakaz używania nazwy „Murzynek” w stosunku do jego ulubionego ciasta. Ciasto (teraz pod nazwą „Ciasto Kakaowe”) smakowało mu jak dawniej, choć jedząc je miał wyrzuty sumienia.
Najgorzej było z Winnetou!
Miłość do szlachetnego wodza Apaczów zaszczepił mu jego własny dziadek, Helmut Schmidt. Był on (Helmut, nie Winnetou) przedstawicielem dawno minionej epoki, kiedy to jeszcze dominowały w Niemczech tradycje rasistowskie. Czytało się wtedy bez uczucia wstydu książki dyskryminujące mniejszości narodowe. Noah Schmidt rozumie w czym problem. Ale z drugiej strony dziadek darzył go przecież miłością wręcz bezgraniczną. A do tego on sam wręcz „połykał” książki Mayá.
Jednak idea poprawności politycznej wymaga od każdego ofiar! Zresztą co tam dziadek. Taki Pawka Korczagin, ten to miał dopiero rozterki. To znaczy: musiałby je mieć…
Tak więc życie Noaha Schmidta było w wysokim stopniu uporządkowane. Aż do dnia kiedy nawiedził go koszmar senny.
Śniło mu się, że obudził się w innym kraju. Już podczas śniadania i związanej z nim codziennej lektury Gazety Porannej (Morgenzeitung) niemile uderzył go tytuł zawartego w niej artykułu wstępnego. Według niego Herr Ente, przewodniczący partii Porozumienie i Spółpraca , nazwał Fryzów „ukrytą opcją holenderską”!
Herr Ente, kulturalny starszy pan, nie był do tej pory znany z agresywnych wystąpień. No i właściwie co ma Fryzom do zarzucenia? To prawda, że kiedyś tam byli poddanymi holenderskiej Korony, ale było to już dawno i dziś nie ma żadnego znaczenia. Niby jakiś tam skrawek Fryzji nadal do Niderlandów należy. No i ta ich mowa taka dziwna. Ale do tej pory był to w Niemczech jedynie temat rozlicznych żartów. A tu naraz taki atak?
O samych Fryzach ma Schmidt pojęcie raczej mgliste. Chyba maja autonomię? Albo kiedyś mieli? Tak czy inaczej nie widzi powodu by ich atakować. Ot, taki sobie spokojny, trochę komiczny ludek…
„Może w telewizji wyjaśnią sprawę?” pomyślał Schmidt i załączył telewizor. Ale nie było nic na temat Fryzji. Omawiano dopiero co rozpoczęte Targi Książki we Frankfurcie. Reporterka przedstawiała właśnie najnowszą pozycję z cyklu „Jak poznać Żyda?”. Książka była pięknie wydana, bogato i kolorowo ilustrowana…
Schmidt w osłupieniu patrzył na rysunki pejsatych i brodatych Żydów. Do tej pory takie fizjonomie mógł oglądać jedynie na ilustracji zamieszczonej w podręczniku do historii. W rozdziale o propagandzie III Rzeszy. Obrzydliwy „Der Stürmer” i tak dalej. A tu naraz całkiem aktualne wydawnictwo? Jak to jest możliwe…?!
Zanim Noah Schmidt zdążył się uspokoić, rozpoczął się w Pierwszej Publicznej Telewizji jego ulubiony Talk-show. Ale dziś też jakiś inny niż zwykle. Pani Prezenterka, zazwyczaj suwerennie prowadząca program, nie potrafiła zapanować nad emocjami zaproszonych gości. Brylował profesor Ohneahnung. Zarzucał Polsce perfidne wykorzystywanie własnej siły gospodarczej. „Polska chce z nas zrobić niewolników we własnym kraju, pozbawić tej resztki suwerenności którą udało nam się wywalczyć! Własną krwią wywalczyć, na wszystkich frontach za wolność naszą i waszą. Dziś Polska zniewala nas gospodarczo a jutro może militarnie…” wrzeszczał bliski apopleksji profesor.
– Polska? – pomyślał zdumiony do cna Schmidt – przecież od lat żyjemy w przyjaźni?
Poczuł ze musi zająć się czymś innym. Wyłączył telewizor i otworzył podręcznik z drugiej klasy szkoły podstawowej. Postanowił przygotować się z tematu który jutro ma poruszyć na zajęciach z uczniami. Temat ma być bliski dzieciom. Zatytułowany „Oto ja”.
Schmidt jak zwykle w takich przypadkach zaczął czytać głośno zamieszczony w podręczniku tekst:
„Nasze góry są najładniejsze, nasze morze jest najładniejsze, nasze jeziora i lasy też są najładniejsze. U nas wszystko jest najlepsze, bo niemieckie. Mama i tata też, bo oni są Niemcami. Babcia i dziadek też są Niemcami. I pradziadek też był Niemcem (…). Niemcy są najlepsze ale inne kraje też mogą być dobre, zwłaszcza podczas wakacji. (…) Moje dzieci też będą Niemcami bo tak je wychowam. Niech tylko spróbują nie chcieć! (…) To wspaniale, że ja się urodziłam Niemką, bo ten kraj kocham najbardziej. Ciężko by mi było kochać Niemcy, gdybym mieszkała daleko i nie znała ich dobrze. Biedni ci cudzoziemcy.”
Książka wypadła z ręki Noaha Schmidta i uderzyła o podłogę z głośnym trzaskiem…
Chyba ten trzask go obudził. Otworzył oczy w ciemnym jeszcze pokoju.
–Mein lieber Gott – powiedział głośno, zapominając że już od bardzo dawna jest niewierzącym – mam nadzieję że mojego czytania nie słyszeli ci Polacy zza ściany. Co sobie o mnie pomyślą…?
– To znaczy – poprawił sam siebie, tak dla pewności bardzo głośno – die Deutschen mit Migrationshintergrund.