Koce na trupach
Ōpy w domu nie było już od kilku miesięcy, jak ōma patrzyła przez okno. Ulica była węższa niż dziś, a samochodów było mniej. Znam to okno. Tylko jedno w tym mieszkaniu wychodzi na tamtą stronę. Za bajtla z kuzynem nieraz się z niego wychylaliśmy zupełnie nieświadomi tego, co zobaczylibyśmy pięćdziesiąt lat wcześniej.
Ōpy w domu nie było już od kilku miesięcy, jak ōma patrzyła przez okno. Kazali się stawić do Volkssturmu, to poszedł. Co miał zrobić? Wcześniej wziął go Wehrmacht na Sitzkrieg, ale państwo prowadzące wojnę potrzebowało węgla, więc wrócił do domu. Kopać. Pięć lat później kopanie już nie miało znaczenia.
Ōpy w domu nie było już od kilku miesięcy, jak ōma patrzyła przez okno. Sześcioro dzieci do wykarmienia, a siódme w drodze. Ōma się gdzieś zatrudniła jako sprzątaczka. Od września starsze dzieci przynosiły suchy chleb ze szkoły.
Ōpy w domu nie było już od kilku miesięcy, jak ōma patrzyła przez okno. Wyszedł na zbiórkę tego zasranego Volkssturmu i znikł. Ōma widziała furmanki jadące ulicą od strony kopalni Centrum. Spod koców wystawały ręce i nogi. Tylko tyle widziała. Koce na trupach.
Mówiła, że tam gdzieś musiał być jakiś obóz, ale jej dorosłe życie działo się w cieniu zbiorowego szaleństwa. Gdy miała dziewiętnaście lat, Hitler właśnie umacniał niedawno przejętą władzę. Gdy miała trzydzieści jeden, do Bytomia wkraczali Sowieci, Polacy i stalinizm. Gdy przez całe życie ktoś ci stoi nad głową i kontroluje myśli, uczysz się pytania zadawać po cichu. Albo nie zadawać.

Naprędce zebrany oddział Volkssturmu szedł w stronę Raciborza, gdy trafili na Sowietów. Byli ubrani po cywilnemu, więc Rosjanie chcieli ich rozstrzelać jako szpiegów, ale ktoś stwierdził, że bardziej przydadzą się pracując na chwałę Stalina. Nie wiem, czy wsadzili ich do pociągu. Chyba nie. W tamtym czasie pędzenie ludzi piechotą było raczej regułą niż wyjątkiem. Ōpy na szczęście nie było stać na skórzane buty, bo skórzane Sowieci zabierali. Bez butów w zimie czterdziestego piątego się daleko nie zachodziło.
Ōma się tylko domyślała, że gdzieś w stronę kopalni Centrum był jakiś obóz, ale ja wiem, że był. Nie chciał o nim pamiętać PRL, nie chce o nim pamiętać RP. Władza nazwała go ładnie obozem odosobnienia, jednym z wielu na Górnym Śląsku. Zamykano w nim niemieckich jeńców wojennych, na przykład szesnastoletniego Wolfganga Biebersteina, piętnastoletniego Aloisa Bilkego, albo prawie sześćdziesięcioletniego Emila Adamka. Pierwszy uciekł, drugi został przeniesiony do Jaworzna. Trzeci zmarł, tak jak piętnaście tysięcy innych w tym obozie.
Ōpa dotarł gdzieś do Donbasu. Kazali kopać, więc kopał. Nie na chwałę Stalina, tak jak wcześniej nie kopał na chwałę Hitlera. Ōpa czuł się odpowiedzialny za te kilka najważniejszych osób w swoim życiu, dlatego kopał. Żeby karmić, żeby przetrwać, wrócić i znowu karmić.
W tym samym czasie tysiąc pięćset kilometrów na zachód ludzie się jedli. Nie dostawali nic do jedzenia po dwa tygodnie, ale pracować już im kazano dzień w dzień, więc się jedli. I dzień w dzień wywożone były trupy tych, którzy nie dali rady. Furmankami pod kocami i oknem, w którym stała ōma i w którym stałem ja. Furmankami do rowów na cmentarzu parafii świętego Krzyża. Innych do hałd kopalni Centrum.
Kim byli ci pozamykani w obozach? Dla świata byli nikim. Mali zawsze ponoszą konsekwencje bajzlu narobionego przez dużych. Duzi przychodzą 718 lat po tym, jak Bytom ostatni raz widział stolicę w Krakowie i wielkodusznie dają warunkowe pozwolenie na pozostanie. Potem chcą weryfikować i mówią, że to tu wszystko zawsze było ich. Duzi są zawsze mocni, dopóki im się w dupie nie zagrzeje. Wtedy nagle znikają. Przez Zaleszczyki do Rumunii, przez Genuę do Argentyny, przez Cyjanek na Tamten Świat. Jak umieją budować broń, to inni duzi chętnie ich przygarniają do jej budowania, a na przeszłość przymykają oko. Tylko mali zostają na miejscu, aż ich połknie i przemieli maszyna historii, a potem wypluje.

Ōpa do domu wrócił po prawie dwóch latach. Do roboty na Kopalnię Centrum zgłosił się 3 stycznia 1947. Mało brakowało, a wróciłby do niczego. Jakiś sąsiad albo sąsiadka miała znajomości. Dzięki temu Bergmannshofu nie wysiedlili, choć wszystkich naokoło zapakowali do pociągów i wywieźli na zachód. Jedna znajomość mniej i nie znaleźliby się.
Szczęście mieli.
Nie mieli szczęścia ci, którzy dziś leżą w zbiorowych grobach i ci, którzy nie leżą, bo strawił ich żar z hałd. Nie mają nawet prawa być pamiętani, bo akurat zdarzyło im się urodzić w takim kraju i w takim czasie. Nie ma dla nich miejsca.
Ōpy w domu nie było już od kilku miesięcy, jak ōma patrzyła przez okno. W milczeniu patrzyła. W takim samym milczeniu trwali ci, którzy przeżyli Zgodę, Łambinowice, Jaworzno i inne miejsca odwetu na niewłaściwych osobach. Ōpa też milczał. Dużym milczenie zawsze odpowiada. Piętnaście tysięcy, dwieście tysięcy, dwa miliony. Bezosobowe liczby, które się nie humanizują dzięki kocowi milczenia.
Foto główne: Pomnik Ofiar Terroru Komunistycznego w Bytomiu. Autor: Yarl / Wikimedia Commons.
Liczby i nazwiska na podstawie książek „Represje na Górnym Śląski po 1945 roku” Zygmunta Woźniczki i „Obozy odosobnienia w Bytomiu i Bytomskim Zjednoczeniu Przemysłu Węglowego (1945-1949)” Kazimierza Miroszewskiego.