Ja, gorol
Wybory zbliżają się wielkimi krokami, więc niedawno marszałek śląski Jakub Chełstowski i premier Mateusz Morawiecki uczestniczyli w pikniku rodzinnym w Bojszowach. Z tej okazji marszałek uroczyście wręczył premierowi pudełko z daniem, które nazwał tortem. Pani w tradycyjnym stroju zwróciła więc Chełstowskiemu uwagę, że to nie tort, tylko kopa pszczyńska i dodała, że „nasi wiedzą, co to jest”.
Na marszałka posypała się krytyka. Na facebookowym fanpejdżu Ruchu Autonomii Śląska pojawił się urywek wideo właśnie z tą sytuacją, a w różnych miejscach pojawiły się głosy z których te bardziej na poziomie mówiły o wpadce, a te mniej na poziomie nazywały go gorolem.
Nie znam kopy pszczyńskiej, ani nigdy o niej nie słyszałem. Dziesięć minut temu dowiedziałem się o kopie ornontowickiej. Na blogu tuudi.net wyczytałem przed chwilą o kopie śląskiej. Nie znam tych rzeczy, popytałem więc ludzi naokoło siebie. Oni też nie słyszeli o żadnych kopach.
Google na zapytanie „kopa śląska” oddaje 667 rezultatów, na „kopa ornontowicka” daje 1110, a na „kopa pszczyńska” tylko 498. Placek po bytomsku, którego w życiu nie nazwałbym sztandarową śląską potrawą, bo jest „po bytomsku”, ma 1290. Kopa ornontowicka jest na liście produktów tradycyjnych, a mniej się o niej pisze niż o placku po bytomsku. Bo kopa to lokalny produkt znany w okolicy Pszczyny i Ornontowic, a nie jakiś cud świata, którym zachwyca się cały Górny Śląsk.
Znajomy z Wielkopolski niedawno kupował na Śląsku garnitur marki Bytom, który trzeba było dowieźć z magazynu. Uprzejma pani powiedziała mu, że jest opóźnienie przez tych goroli. Pamiętam setki komentarzy spływających na nas z rejonu Rybnika i okolic, gdy prowadziliśmy „Ślōnski suchar na dzisiej” i portal klopsztanga.eu. „Niy godo sie ruby ino chruby, gorole!”. Tym utożsamianiem swojej własnej punktowej lokalności z szerszą regionalnością można się bardzo łatwo przejechać. Jeszcze bardziej można się przejechać na wyśmiewaniu i szydzeniu z tego, że inni nie są dokładnie tacy jak my.
Najbardziej żenujące sceny przy okazji potknięcia Chełstowskiego zobaczyłem na fanpejdżu RAŚ. „Nasi wiydzōm co to jes” – pisze administrator. „A w gowie pewnie mioła »co za gorol«” – pisze ktoś w komentarzu. Tak, kochani, „wiydzōm” i „mioła”. Jakie to typowe, że pierwsi do drwin i obrażania są turboślązacy, którzy nie potrafią nawet złożyć kilku słów po śląsku bez błędu.
Po polskiej stronie Śląska Cieszyńskiego mało kto czuje się dziś Ślązakiem. Oni się tej śląskości wyparli, bo od siedemdziesięciu lat słyszą w kółko, że gorole to, gorole tamto. Bo gorol po śląsku to przede wszystkim mieszkaniec gór, czyli góral. Ta śląskość trzyma się jeszcze po drugiej stronie granicy, gdzie na całe szczęście te głosy tak nie docierają. Dlatego też w Jabłonkowie odbywa się co roku na początku sierpnia festiwal „Gorolski Święto”, bo oni sami się nazywają gorolami. Idźcie im powiedzieć, że gorol to obcy i esencja zła.
Próżno szukać w źródłach przedwojennych „gorola” w znaczeniu negatywnym. To się pojawia dopiero po wojnie. Kto wie, czy nie zostało to wypromowane celowo właśnie po to, żeby jakaś część Górnoślązaków poczuła się odepchnięta. A śląski plebs łykał to jak pelikany, bo my nie mamy własnej woli, własnego zdania, ani nawet podstawowej orientacji w śląskości i tym, co jest naokoło. Wystarczyło stworzyć mit gorola, a potem dołożyć do tego Opolszczyznę, żeby Górny Śląsk skurczył się do trójkąta Wodzisław-Pszczyna-Tarnowskie Góry. Patrzcie, jak prosto.
Chcecie inny przykład bezkrytycznego przyjmowania nazewnictwa po wojnie i traktowania jak swoje? „Pniok”, „krzok” i „ptok” to nie są określenia ze Śląska. Tak samo mówi się na przykład w Nowym Sączu, Łowiczu, Rzeszowie, Poznaniu i Kurpiach. „Joch je richtich pniok!”, nie?
A teraz po siedemdziesięciu latach serwowania słowa „gorol” w znaczeniu „obcy” albo „nie nasz” gdzie popadnie i w kogo popadnie przyjeżdżamy na Śląsk Cieszyński i dziwimy się, że nikt nam nie odpowiada po śląsku. Kompletnie im się nie dziwię. Dziwię się za to RAŚ, że pozwala sobie i komentującym na takie gadanie. Bo chyba mają świadomość, że to szczątkowe poparcie dla regionalistów na Śląsku Cieszyńskim przy takiej retoryce i języku raczej nie wzrośnie.
Coraz bardziej jestem przekonany, że dla zbyt wielu osób śląskość ogranicza się do rzucania „gorolami” na lewo i prawo, i machania żółto-niebieską flagą, jeśli w ogóle taką mają. Zero chęci nauczenia się podstaw języka, zero orientacji w śląskości. Za takie prostackie pojmowanie naszej tożsamości ja dziękuję.
Możecie mi więc mówić „gorol”, bo nie znam kopy, i szczerze mówiąc w tym momencie nawet nie mam ochoty jej poznać.
Fotografia główna: Jakub Chełstowski, fot. Adrian Tync / Wikimedia Commons