Piotr Zdanowicz: Festung Cosel – czyli wojna i pokój po górnośląsku
Wojny napoleońskie przyniosły różnorakie cierpienia tysiącom ludzi, mając też spore znaczenie dla losów wielu europejskich nacji. Jednak na historię Śląska nie wpłynęły one tak znacząco jak wojna trzydziestoletnia, wojny śląskie czy też I i II wojna światowa. Był jednak taki rok, kiedy Śląsk stał się ważną areną tych batalii i właśnie zimą owego roku wojska napoleońskie stanęły u bram jedynej górnośląskiej fortecy…
PRUSY NA KOLANACH
Dokładnie 14 października 1806 r., w toku toczących się batalii napoleońskich, wojska pruskie wspomagane przez oddziały saskie stanęły naprzeciw armii Bonapartego i w trakcie bitew pod Jeną i Auerstedt (często traktowanych jako jedno starcie) poniosły spektakularną klęskę. Pod Jeną dowódcą sił pruskich był książę Ludwik Hohenlohe, pod Auerstedt – sam król, Fryderyk Wilhelm III.
Wydaje się, że bezpośrednią przyczyną druzgocącej porażki była najgorsza z możliwych, a właściwie brak jakiejkolwiek strategii wojsk pruskich. Dość powiedzieć, że księciu Ludwikowi Hohenlohe dysponującemu 38. tysiącami wojska, przyszło stawić czoła 95-tysięcznej armii dowodzonej przez samego Napoleona. Jednak taka dysproporcja sił podczas bitwy była niespodzianką nawet dla francuskich dowódców, bowiem jeszcze dzień wcześniej naprzeciwko ich wojsk stała stutysięczna armia.
Co zatem się stało? No cóż, nieco prześmiewczo można stwierdzić, że ówczesny władca Prus, Fryderyk Wilhelm III, właśnie w tym momencie postanowił ukazać światu swój „strategiczny geniusz” i w noc poprzedzającą bitwę wyprowadził z pola walki 63 tys. podkomendnych (czytaj: uciekł w ich otoczeniu). Zresztą „geniusz militarny” nie opuścił Fryderyka także nazajutrz, kiedy jego 63-tysieczna armia natknęła się pod Auerstedt na 27 tys. żołnierzy marszałka Davouta i została przez prawie trzykrotnie mniej licznych Francuzów doszczętnie rozbita.
Oczywiście pruski król jako winnego klęski wskazywał nie siebie, ale księcia Ludwika Hohenlohe. Dlatego też pomiędzy domem Hohenzollernów, a książęcym rodem Hohenlohe nastało kilka dekad „szorstkiej nieprzyjaźni”.
Oczywiście, w świecie władzy i polityki, nieprzyjaciele bardzo szybko stają się przyjaciółmi (i odwrotnie). W wypadku Hohenzollernów oraz rodu Hohenlohe lody puściły „zupełnie nieoczekiwanie” w drugiej połowie XIX w., kiedy poparcie „obrzydliwie” bogatych wirtembersko-śląskich magnatów przydało się Hohenzollernom w kontekście sklecanego pod ich „batutą” nowego Cesarstwa Niemiec.
Tymczasem wracając do czasów napoleońskich warto zauważyć, że klęska Prusaków pod Jeną-Auerstedt, obok powodów bezpośrednich miała też swoje głębsze przyczyny. Mówiąc najprościej, dwaj kolejni Fryderykowie na tronie pruskim nie mieli talentów, charyzmy, cech przywódczych, ani też wiedzy militarnej swego poprzednika zwanego „wielkim”. Dlatego państwo pruskie zatrzymało się w swym rozwoju, a pruska armia dowodzona w dużej mierze przez „kombatantów”, stanowiłaby może jakąś siłę podczas sporo wcześniejszych wojen śląskich, ale w początku XIX w., w starciu z doskonale wyszkoloną i wyposażoną armią napoleońską – wypadała jak militarny skansen…
W każdym razie klęska ta sprawiła, że niemal całe Prusy, wraz ze stołecznym Berlinem, znalazły się pod francuską okupacją, król Fryderyk Wilhelm III zbiegł do Królewca, a jedynymi fragmentami pruskiego państwa nie zajętymi przez Napoleona były najdalej na wschód wysunięte prowincje: Śląsk, Pomorze oraz Prusy Wschodnie.
Tak się również złożyło, że dowódca sił pruskich pod Jeną – książę Friedrich Ludwig zu Hohenlohe, rodowe korzenie miał wprawdzie w Wirtembergii, ale od 1782 r. rezydował także w górnośląskich Sławięcicach (obecnie dzielnica Kędzierzyna-Koźla). Zatem klęska pod Jeną zapowiadała rychłą, niekoniecznie kurtuazyjną wizytę niedawnych „znajomych” z pola bitwy w jego górnośląskich włościach. W sąsiednim do Sławięcic – Koźlu, znajdowała się bowiem pruska twierdza i należało się spodziewać, że wojska napoleońskie już niebawem zachcą ją „bliżej poznać”.
Jak się zresztą okazało, żołnierze napoleońscy podczas kampanii śląskiej nie ominęli również Sławięcic oraz książęcego stare zamku, który obrali sobie wówczas jako czasową kwaterę niektórzy oficerowie jazdy bawarskiej.
W każdym razie już 2 listopada 1806 r. pierwsze oddziały napoleońskie przekroczyły granicę Śląska, ale zanim zjawiły się na górnośląskiej ziemi, musiały opanować Dolny Śląsk z jego licznymi twierdzami (Głogów, Wrocław, Świdnica, Brzeg, Kłodzko, Srebrna Góra, Nysa). Okazało się jednak, że śląskie fortece to „kolosy na glinianych nogach” – podobnie jak pruskie wojsko – słabo dowodzone i źle wyposażone, nie były dla armii Napoleona zbyt trudną przeszkodą (jedyną nigdy nie zdobytą dolnośląską warownią pozostała twierdza w Srebrnej Górze).
Wodzem naczelnym wojsk napoleońskich na Śląsku został młodszy brat Napoleona – Hieronim Bonaparte. W skład „śląskiego” korpusu weszła I Dywizja Bawarska pod dowództwem generała Erasmusa von Deroy’a, II Dywizja Bawarska dowodzona przez generała – Philippa von Wrede oraz Dywizja Wirtemberska – generała Friedricha von Sackendorffa. Formacje te uzupełniały dwie francuskie brygady kawalerii oraz francuskie samodzielne oddziały artyleryjskie i służby zaopatrzenia. Ogółem w walkach na Śląsku czynny udział wzięło około 22 tys. żołnierzy, a ogromną część tej liczby stanowiły wojska bawarskie i wirtemberskie.
Już w połowie stycznia wojska napoleońskie kontrolowały dużą część Śląska z Głogowem (skapitulował 3 grudnia 1806 r.), Wrocławiem (zdobyty 5 stycznia 1807) i Brzegiem (poddał się 16 stycznia 1807 r.). Oddziały pruskie broniły się jeszcze w Świdnicy (do 8 lutego), Kłodzku, Nysie i Srebrnej Górze, ale duża część napoleońskiej armii ruszyła już ku Twierdzy Koźle – jedynej górnośląskiej i najbardziej na wschód wysuniętej fortecy w systemie pruskich umocnień na Śląsku.
DLACZEGO KOŹLE ?…
No właśnie, warto zapytać dlaczego jedyna pruska forteca na Górnym Śląsku znajdowała się w Koźlu? Cóż, miasto leżało w samym centrum Górnego Śląska, opodal Bramy Morawskiej, a więc na przecięciu strategicznych szlaków komunikacyjnych prowadzących z zachodu na wschód oraz z południa na północ.
Zresztą potwierdzenie owego strategicznego położenia nastąpiło kilka dekad później, gdy w sąsiednim Kędzierzynie zbudowano ogromny węzeł kolejowy, a na pograniczu Kłodnicy i Koźla – jeden z największych portów śródlądowych Europy. Tutaj również miał swój początek Kanał Kłodnicki – najstarsza sztuczna droga żeglowna na Śląsku…
Oczywiście bliskość szlaków komunikacyjnych to ważny powód, ale w tym kontekście twierdza mogła powstać także w innej, dobrze skomunikowanej miejscowości. Decydujący czynnik był inny – położenie Koźla nad rzeką Odrą. Musimy też pamiętać, że Odra, którą znamy dzisiaj, zyskała swe oblicze w wyniku wieloletnich prac hydrotechnicznych. Wcześniej rzeka wiła się niemiłosiernie, płynąc często kilkoma odnogami i tworząc na całej długości liczne meandry oraz wyspy.
Na dodatek okolice Koźla położone w obniżeniu pomiędzy Płaskowyżem Głubczyckim i Wyżyną Śląską były stale podtapiane, a dno doliny Odry zajmowały bagna i rozlewiska. Na wysokości Koźla (od strony wschodniej) do Odry wpływa też (niegdyś płynąc dwoma nurtami) całkiem spora rzeka Kłodnica, zaś od zachodu sąsiadowały z miastem dwa duże stawy, a raczej wypełnione wodą poldery.
Wszystko to sprawiało, że od swego zarania, Koźle – strategicznie położone, a jednocześnie „ukryte” pośród rzecznych zakoli, rozlewisk i mokradeł – pełniło funkcje obronnego grodu. Jeszcze w początku XVIII w., gdy austriaccy administratorzy Śląska rozpoczęli regulację Odry, na odcinku kozielskim nie prowadzono żadnych prac, a rzeka w wersji naturalnej miała być elementem strategii obronnej. Austriacy planowali bowiem zbudować w Koźlu twierdzę, gdy stało się jasne, że wojna z Prusami Fryderyka Wielkiego będzie nieunikniona (znamy te batalie jako wojny śląskie oraz wojnę siedmioletnią).
Jeszcze do niedawna panowała opinia, że w Koźlu istniała austriacka twierdza na planie ośmioramiennej gwiazdy, z fosą, umocnieniami ziemnymi i murem obronnym. Obecnie wielu znawców tematu uważa raczej, że owszem – był taki projekt, ale budowę udało się Austriakom zaledwie rozpocząć, a być może pozostała ona jedynie w planach.
Na pewno zaś rozpoczęli tę inwestycję Prusacy, którzy w 1741 r. zdobyli miasto podczas I wojny śląskiej. Fortecę zaprojektowano w sposób bardziej nowatorski, na planie gwiazdy pięcioramiennej (wał fortecy, tzw. przeskok miał później sześć ramion), którą to koncepcję opracował holenderski inżynier w służbie króla Prus – generał Gerhard Cornelius von Wallrave. Twierdza w Koźlu, podobnie jak nyska forteca, została pomyślana jako wspomagająca działania wojskowe na pograniczu śląsko-morawskim.
Warto przy tej okazji dodać, że Wallrave był głównym fortyfikatorem armii pruskiej do 1748 r., kiedy to oskarżono go o defraudację publicznych środków i uwięziono. Ironia losu sprawiła, że resztę życia spędził on w zaprojektowanej przez siebie twierdzy w Magdeburgu. Po uwięzieniu holenderskiego inżyniera jego stanowisko objął pułkownik Philipp Loth von Sers.
W ten sposób na wiele kolejnych dekad nadodrzański gród, będący niegdyś siedzibą kasztelana, później stolicą księstwa, a nawet miejscem rezydowania górnośląskiego starosty – stał się teraz twierdzą funkcjonującą w systemie pruskich umocnień na Śląsku. Jej istnienie było na pewno jednym z aspektów rozpoznawalności Koźla, ale z drugiej strony, rozwój miasta ograniczonego pierścieniem fortyfikacji i sprowadzonego do roli garnizonu został praktycznie zahamowany na 130 lat.
Być może również Prusakom nie udało się ukończyć budowy fortecy w pierwszym podejściu, bo już w 1745 r. w czasie II wojny śląskiej, Austriacy odebrali im Koźle, by po roku utracić je ponownie – tym razem w sposób ostateczny wraz z całym niemal Śląskiem. Stało się to podczas tego samego konfliktu, a sytuacja była dość „osobliwa”, bowiem Prusacy pod wodzą generała Ernsta Christopha von Nassau, ostrzeliwali właściwie „własną” twierdzę, której dla odmiany broniły wojska austriackie.
Potężny ostrzał artyleryjski uszkodził kościół, zamek oraz 16 innych budynków miejskich, a także wiele budowli samej twierdzy. Dlatego też w latach 1746-1754 nastąpiła odbudowa oraz dalsza rozbudowa Festung Kosel, pod czujnym okiem samego Fryderyka Wielkiego, który w tym czasie kilka razy odwiedzał Koźle.
Według jednej z opowiastek, trzy pomnikowe dęby (jeden z nich w 2020 r. całkowicie obumarł i został wycięty), rosnące w okolicach kozielskiej nadodrzańskiej promenady, zostały posadzone właśnie na cześć Fryderyka Wielkiego, który z tego miejsca miał obserwować postępy w budowie kozielskich fortyfikacji.
Zaledwie cztery lata od pierwszej rozbudowy, kozielska twierdza została po raz kolejny sprawdzona w boju. Stało się to za sprawą okrutnej wojny siedmioletniej (ze względu na swój zasięg, także w koloniach zamorskich, wojna ta aspiruje do miana faktycznie „pierwszej wojny światowej”). Austriacki generał Gideon von Laudon usiłował dwukrotnie zdobyć miasto. Pierwsze oblężenie trwało od lipca do listopada 1758 r., a następne – w lecie 1759 r. Obydwa okazały się bezskuteczne.
Prusacy przez wiele następnych lat inwestowali w infrastrukturę obronną kozielskiej twierdzy. Zauważyli również, że rzeka Odra oraz pozostałe kozielskie cieki i akweny mogą być bardziej efektywnie wykorzystane, także w kontekście strategii obronnej. Do tej pory był to bowiem nieujarzmiony żywioł, który utrudniał wprawdzie atak na Koźle wrogim wojskom, ale poprzez swoją nieprzewidywalność był też sporym kłopotem dla mieszkańców miasta oraz załogi twierdzy.
Drugim powodem, który wymusił działania związane z inżynierią wodną, był fakt, iż od schyłku XVIII w. zamiast nadmiaru wody, zaczęto na Śląsku odczuwać jej deficyt, który w kolejnych dekadach przerodził się w postępującą suszę hydrologiczną, z którą (w wersji bardziej „nachalnej”) mamy do czynienia także współcześnie.
Zatem podczas kolejnej fazy rozbudowy fortecy (od lat 70-tych XVIII w.) ważnym elementem stała się inżynieria wodna. Kozielską hydrotechniką zajmował się wówczas wojskowy inżynier – z pochodzenia Szwajcar, major Caspar von Haab, który zaprojektował między innymi jaz na głównym korycie Odry oraz konieczne w związku z tym obejście (przepławkę), gdzie w początku XIX w. powstała odrzańska śluza.
Na kozielskich Plantach zachował się również jeden z kilku ceglanych przepustów, które zapewniały kontrolę poziomu wody w fosie okalającej twierdzę. System tego typu urządzeń umożliwiał również zalanie łąk na przedpolu fortyfikacji oraz regulację poziomu wody w stawie (polderze) większyckim, który przylegał od zachodu niemal bezpośrednio do murów twierdzy (staw reńskowiejski już wówczas praktycznie nie istniał).
Jednak najpoważniejszym ówczesnym przedsięwzięciem związanym z inżynierią wodną, był przekop kanału (nowego koryta Odry) po wschodniej stronie tak zwanej Reduty na Ostrówku. W ten sposób również wschodni przyczółek umocnień twierdzy był dodatkowo chroniony przez opływającą go rzekę, znajdując się teraz na powstałej w ten sposób wyspie.
Warto dodać, że po likwidacji twierdzy, teren Kozielskiej Wyspy zaadaptowano na potrzeby Królewskiej Górnośląskiej Stadniny Koni, w której prowadzono hodowlę koni rasy śląskiej (Schlesisches Warmblut). Na bazie dawnych fortyfikacji wzniesiono budynki stajenne i administracyjne, a także magazyny, stodoły, łaźnię, kuźnię, krytą ujeżdżalnię oraz niewielką kolonię mieszkalną. Wiele z tych budowli wciąż istnieje, jednak od czasu likwidacji stadniny w latach 90-tych XX w., miasto nie ma pomysłu na zagospodarowanie tej urokliwej historycznej enklawy, pełnej starych drzew i zabytkowych budowli, oddalonej o zaledwie kilkaset metrów od kozielskiego rynku.
Oczywiście dokładny opis historii oraz poszczególnych obiektów Festung Cosel, wymagałby osobnej publikacji, dlatego powiedzmy jeszcze tylko o jednej budowli, będącej niegdyś najbardziej nowoczesnym, a jednocześnie najbardziej unikatowym (z punktu widzenia urbanistyki oraz inżynierii wojskowej) fragmentem systemu umocnień kozielskiej fortecy.
Chodzi o obiekt będący częścią, zbudowanego na przedpolu głównych fortyfikacji, Fortu Fryderyka Wilhelma, którego powstanie związane jest z ostatnią rozbudową Twierdzy Koźle, realizowaną od 1797 r. do 1810 r., według projektu Carla Christiana von Lindnera (1742-1828).
Budowla ta, zwana Basztą Montalemberta, to majstersztyk ówczesnych technik militarnych. Była to również pierwsza w państwie pruskim i prawdopodobnie pierwsza na świecie realizacja idei fortyfikacyjnych francuskiego generała Marca Rene Montalemberta – czołowego teoretyka inżynierii wojskowej swojej epoki. Baszta składa się z dwóch pierścieni murów, ma średnicę 33,9 m oraz wysokość 24,5 m. Na każdym z pięter mieściło się 28 dział.
Możliwość umieszczenia dział na kilku kondygnacjach, na głębokim przedpolu fortyfikacji twierdzy, zwiększało płaszczyznę i zasięg rażenia, uniemożliwiając atakującym wojskom zajęcie odpowiednich pozycji do skutecznego ostrzału rdzenia twierdzy. Niedokończona jeszcze „baszta” przeszła z powodzeniem test bojowy właśnie podczas oblężenia w 1807 roku.
Kilka lat po likwidacji twierdzy, w roku 1883, teren fortu przejęła fabryka słodu należąca później do gliwickiego browaru Hugo Scobla. Do dzisiaj – oprócz wieży i magazynu prochu – zachował się budynek przemysłowy z końca XIX w., z widocznym jeszcze napisem: Malzfabrik Cosel Hafen (w niedalekim sąsiedztwie znajdował się kozielski port).
Niestety, kompleks obiektów Fortu Fryderyka Wilhelma coraz bardziej niszczeje i nie widać przesłanek, by coś miało się w tym względzie zmienić. Zresztą, gdy swego czasu podmiot będący wówczas właścicielem zabudowań dawnego fortu zbywał obiekt za przysłowiową „złotówkę”, jeden z ówczesnych kędzierzyńsko-kozielskich urzędników miejskich uzasadnił w wywiadzie dla prasy niechęć przejęcia zabytku przez Miasto słowami: „Dla nas najlepiej byłoby gdyby się zawaliła, bo jest niebezpieczną ruiną”… wszelki komentarz wydaje się zbędny…
Tymczasem, pośród opowieści o dziejach kozielskiej twierdzy, zjawiliśmy się na powrót w XIX wieku. Jest styczeń roku 1807 i u bram Koźla stoją napoleońskie wojska z mocnym postanowieniem zdobycia jedynej górnośląskiej fortecy.
GÓRNOŚLĄSKIE REALIA POCZĄTKU 1807 ROKU
Zanim napiszemy o wydarzeniach, które rozegrały się podczas oblężenia Koźla, warto wspomnieć o sytuacji geopolitycznej, w jakiej znalazł się Górny Śląsk u zarania 1807 roku. Otóż Dolny Śląsk, z wyjątkiem kilku „dogorywających” twierdz, był już kontrolowany przez wojska napoleońskie, które właśnie wkraczały na Śląsk Górny.
Również poza wschodnią i północną granicą Górnego Śląska znajdowały się już tereny kontrolowane przez wojska Napoleona. Jednak pomimo, iż naczelnym dowódcą obrony Śląska był książę Fryderyk Ferdynand von Anhalt Köthen – władca leżącego na wschodnich rubieżach Górnego Śląska, Wolnego Państwa Pszczyna, to jednak na wschód od Koźla nie prowadzono właściwie żadnych poważniejszych działań zbrojnych.
Śląsk nie był też atakowany od strony ziem dawnej Rzeczpospolitej (niebawem Księstwa Warszawskiego) przez wojska polskie czy też francuskie, chociaż niektórzy autorzy publikacji próbują kreować księcia Jana Nepomucena Sułkowskiego na jednego z dowódców wojsk oblegających kozielską twierdzę (w ataku miałyby też uczestniczyć polskie oddziały).
W rzeczywistości książę Sułkowski, mający swe dobra rezydencjalne na Górnym Śląsku – w Bielsku i Mysłowicach, z własnej inicjatywy i przy pomocy swoich podkomendnych (w marcu 1807 r. zyskał stopień pułkownika w wojsku napoleońskim) podjął kilka rajdów zbrojnych, podczas których głównie plądrował górnośląskie miasta (Imielin, Bytom, Gliwice, Mikołów, Pszczyna) działając bez zgody francuskiego dowództwa.
Na potwierdzenie tego faktu warto zacytować fragmenty trzech dokumentów sprzed przeszło dwustu lat, których tekst jest wielce pouczający nie tylko w kontekście historycznych wydarzeń, ale także w kontekście postrzegania Śląska i Ślązaków przez Polaków zamieszkujących nadgraniczne tereny dawnej Rzeczpospolitej.
Na przykład 8 kwietnia 1807 r., w związku ze zbrojnymi rajdami księcia Sułkowskiego, polskie dowództwo wydało cyrkularz nr 57, w którym czytamy: „Z największym nieukontentowaniem dowiadujemy się, że komendy wojsk polskich znaglają obywateli miast i włościan do uzbrojenia się przeciwko spokojnym sąsiadom Ślązakom (…) Uwiadamia się jednak wszelkiej zwierzchności jak i miast i gromady przez niniejszy okólnik, ażeby, gdy zbrojno wezwani zostaną na własną swą obronę i we własnym kraju w naznaczone zebrali się miejsce. Granic zaś Śląska ani mieszkańców tamtejszych, pod żadnym pozorem nachodzić się nie ważyli, chociażby najusilniej byli przez wojskowych znagleni (…)
Z kolei deputacja powiatów siewierskiego i lelowskiego, zdegustowana działaniami księcia Sułkowksiego, wysłała 11 i 13 kwietnia 1807 r. pisma do Izby Administracyjnej w Kaliszu. W jednym z nich czytamy: „O napadaniu granic naszych ani też o uzbrajaniu się Ślązaków przeciwko nam żadnego raportu niema, owszem kontenta jest, że spokojność zachowana z tamtej strony. Nie jest zaś rzeczą przyzwoitą naruszać cudzą własność, mięszać spokojność, napastować dobrych i spokojnych sąsiadów.
Również 11 kwietnia, Komisja Rządowa Księstwa Warszawskiego nakazała dyrektorowi wojny, Księciu Poniatowskiemu, na podstawie powiadomień o „zabieraniu kas publicznych, i innych gwałtach zagrażających spokojności i bezpieczeństwu krajowemu przez księcia Jana Sułkowskiego”, by wezwał księcia do Warszawy „dla eksplikacji” oraz „podług przepisów praw wojskowych z nim postąpił”. Wyjazd do Warszawy zakończył się pozbawieniem Sułkowskiego dowództwa oraz pozostawieniem w areszcie domowym.
Zatem pomimo istnienia współczesnych Sułkowskiemu dokumentów, ukazujących księcia w ewidentnie złym świetle. Pomimo, iż jeszcze w 1945 r. Sułkowscy uchodzili ze swych dóbr w Bielsku, postrzegani przez polskie władze jako niemieccy arystokraci – niektórzy współcześni polscy historycy z uporem maniaka lansują tezę jakoby Jan Nepomucen Sułkowski był wyłącznie nieskazitelnym polskim patriotą, a wszystkie niepochlebne opinie są wytworem fantazji jego wrogów i oczywiście wrogów Polski.
No cóż, do traktowania historii w Polsce jako tuby propagandowej określonej opcji przyzwyczajamy się od dość dawna i nic nie wskazuje na to, byśmy się szybko mieli „odzwyczaić”. Tymczasem od historycznych dygresji pora powrócić do meritum, czyli opisu pobytu napoleońskich żołnierzy na ziemi kozielskiej Anno Domini 1807
OBLĘŻENIA AKT PIERWSZY, CZYLI GÓRNOŚLĄSKA „DZIWNA WOJNA”
Napisaliśmy już, że w styczniu 1807 r. wojska napoleońskie stanęły u bram Koźla, a teraz postaramy się tę myśl nieco rozwinąć. Otóż – jak również wcześniej wspomnieliśmy – w śląskiej kampanii brało udział około 22 tys. napoleońskich żołnierzy. Z tej liczby dokładnie 7546. wojaków zjawiło się pod Koźlem. Zatem do ataku na kozielską twierdzę posłano 1/3 wszystkich sił napoleońskich stacjonujących na Śląsku, co świadczy o strategicznej randze kozielskiej operacji.
Warto też przypomnieć, że chociaż termin „wojska napoleońskie” kojarzy nam się głównie z Francuzami, to jednak Napoleon miał sprzymierzeńców także wśród innych nacji. Nie chodzi jedynie o Polaków, ale na przykład o Bawarczyków czy Wirtemberczyków, których z dzisiejszej perspektywy – podobnie jak Prusaków – nazwalibyśmy Niemcami.
Wspominamy o tym, bowiem trzon wojsk napoleońskich, które zjawiły się pod Koźlem, tworzyła 1 Dywizja Bawarska dowodzona przez generała Erasmusa von Deroy’a (6326 żołnierzy) oraz 1 Brygada – bawarskiego generała Paula von Mezanellego (171. dragonów, 234. szwoleżerów i 224. żołnierzy lekkiej jazdy jako rezerwa). Funkcje dowódcze pełnili również: generał Clemens von Raglowich oraz generał Justus von Sieben. Pod Koźle przybyło też: 591. artylerzystów (bawarskich i francuskich) oraz wojska inżynieryjne i obsługa zaopatrzenia. Najważniejszymi dowódcami ze strony francuskiej byli: generał Joseph Pernety (zmarł w 1856 r. dożywając 100 lat) oraz pułkownik François Alexandre Blein. Zatem Francuzów było pod Koźlem co najwyżej kilkuset – reszta to żołnierze bawarscy.
Tymczasem stan osobowy Festung Kosel, na dzień przed rozpoczęciem oblężenia wynosił 4316. żołnierzy, w tym 67. oficerów. Twierdza posiadała też sporo bo 229 dział, rozlokowanych w bastionach, redutach oraz na murach fortecy. Można więc powiedzieć, że nacierające wojska nie miały znaczącej przewagi, ani w ludziach, a tym bardziej w uzbrojeniu. Ponadto obrońcy – w odróżnieniu od atakujących – „mieli” jeszcze grube mury fortecy. Komendantem twierdzy był 72-letni pułkownik David von Neumann.
Jednak w trakcie walk stan osobowy Twierdzy Koźle dość szybko się zmniejszał. Wielu obrońców ginęło, ale zdarzały się także liczne dezercje, głównie kilkuset autochtonów wcielonych w ostatnim momencie z przeznaczeniem do prac pomocniczych (na przykład rozkuwali oni lód w zamarzającej fosie). Oczywiście polska propaganda historyczna przedstawia ten fakt jako przejaw patriotyzmu „Polaków” z okolic Koźla.
W rzeczywistości, ówczesnych mieszkańców ziemi kozielskiej mało obchodziła prusko-francusko-bawarska wojna, której sensu w dużej mierze w ogóle nie rozumieli. Równie abstrakcyjny był dla ówczesnych mieszkańców śląskich wiosek termin „Polska”. Natomiast bynajmniej nie było dla nich abstrakcyjne ich własne życie, które w ostrzeliwanej fortecy mogli w każdej chwili stracić, a także ich rodziny oraz stojące odłogiem gospodarstwa.
Potwierdzenie znajdujemy w jednym z raportów generała Raglovicha, skierowanym do dowódcy – generała Deroya. Otóż 4 dezerterów przybyłych z twierdzy do Reńskiej Wsi miało zapewniać o chęci ucieczki wielu innych żołnierzy, pod warunkiem, że wojska oblegające zaopatrzą ich w paszporty uprawniające do powrotu do domów.
Tak czy inaczej, ponieważ Koźle było otoczone, więc ogromną część dezerterów wyłapywali Bawarczycy wcielając do własnej armii. Zatem według wspomnianej już polskiej historycznej propagandy – śląscy chłopi spod Koźla z początku XIX w. byli niezwykle świadomymi „polskimi patriotami” i dlatego, narażając życie, uciekali z pruskiego wojska, by zaciągać się do wojska bawarskiego – rzeczywiście logika godna pozazdroszczenia…
W każdym razie 23 stycznia 1807 r. siły napoleońskie były już niemal w komplecie w sąsiedztwie kozielskiej twierdzy. Część wojsk przybyła na lewy brzeg Odry (w okolice Reńskiej Wsi, Większyc, Dębowej i Kobylic) wraz z generałem Clemensem von Raglovichem oraz naczelnym dowódcą oblężenia – generałem Erasmusem von Deroy. Natomiast na prawym brzegu, w okolicach Kłodnicy, Kędzierzyna, Kuźniczki i Pogorzelca, stanęły oddziały pod komendą generała Justusa von Siebena.
Dodajmy, że generał von Derov wybrał na swą kwaterę kameralny pałacyk w Komornie (6 km od Koźla), Clemens von Raglovich rezydował najpierw w Reńskiej Wsi, a później w pałacu (wówczas był to raczej pałacyk) w Większycach (w bezpośrednim sąsiedztwie Koźla). Natomiast generał von Sieben zamieszkał na prawym brzegu Odry, w leśniczówce na peryferiach Kłodnicy, zwanej również domkiem na torfowisku. Z wymienionych obiektów do dnia dzisiejszego nie zachowała się jedynie leśniczówka, po której pozostały tylko fundamenty.
Wciąż istnieje pałacyk (dworek) w Komornie, ale w tym wypadku jeszcze bardziej adekwatny byłby zwrot: „jeszcze istnieje”. Przez wiele ostatnich dekad obiekt należał do gminy Reńska Wieś i użytkowany był przez szkołę rolniczą. Okazuje się jednak, że w polskich realiach, na typowo rolniczym terenie, jakim jest powiat kędzierzyńsko-kozielski wraz z przyległościami – szkoła rolnicza nie jest potrzebna, więc po kilkudziesięciu latach funkcjonowania, przy braku zainteresowania jej przejęciem od gminy przez stosowne ministerstwo – placówka przestała istnieć
Wraz z jej zamknięciem, jako-tako zadbany dworek stał się pustostanem, a dawny krajobrazowy park angielski z pięknym sędziwym drzewostanem, zarasta chwastami i samosiewkami. Kilkakrotne już próby sprzedaży pałacyku kończyły się niepowodzeniem.
Dworek w Komornie związany jest też z osobą pułkownika wojsk bawarskich – Philippa von Bieringera, który 30 marca 1807 r. zmarł w pałacyku na tyfus. Jego mogiła istniała na cmentarzu w sąsiednich Większycach do lat 90-tych XX w., kiedy to płyta nagrobna Bieringera została przeniesiona do kozielskiego muzeum.
W Komornie miała też miejsce pierwsza potyczka prusko-bawarska w czasie, a właściwie jeszcze sporo przed regularnym oblężeniem Koźla. Już 2 stycznia 1807 r. doszło w okolicy wioski do starcia pomiędzy pruskimi oddziałami majora Brünnow’a, wracającymi do Koźla spod Wrocławia (po nieudanej ekspedycji), a zwiadem kawalerzystów bawarskich rotmistrza von Krausa. Pruski oddział został rozbity, a Bawarczycy wzięli do niewoli 6 oficerów i 136 żołnierzy. Po stronie bawarskiej zginął oberlejtnant Wilhelm Freiherr von Kleudchen i jeden ze szwoleżerów.
Niewątpliwie najwięcej historycznego szczęścia z dawnych „napoleońskich rezydencji” w okolicy Koźla, miał pałac w Większycach, który po kolejnych przebudowach nabierał blichtru, zaś po 1945 r. stał się siedzibą Uniwersytetu Ludowego. Obecnie jest w rękach prywatnych właścicieli, będąc jedną z bardziej urokliwych górnośląskich rezydencji pałacowych.
Tymczasem powracając do samego oblężenia, warto wspomnieć, że jednym z największych kłopotów wojsk napoleońskich pod Koźlem była logistyka. Karol Jonca w swej publikacji „Wielka Armia Napoleona w kampanii 1807 roku pod Koźlem”, napisał że francuskie i bawarskie dowództwo posiadało nieaktualne plany kozielskiej twierdzy pochodzące z czasów pierwszej przebudowy, które zyskali oni zresztą dopiero po zdobyciu Wrocławia.
Rzeczywiście, porównując jedną z operacyjnych map bawarskich oraz francuski plan Twierdzy Koźle z pruską mapą tych samych terenów, widzimy spore różnice. Jednak nie wydaje się, by te akurat mapy przedstawiały stan z 6. dekady XVIII w., bowiem jest tam wiele obiektów, które powstały znacznie później (na przykład Fort Fryderyka Wilhelma).
Najmniej dokładny jest plan francuski. Rzekę Kłodnicę potraktowano tam jako niewielki ciek, Fort Fryderyka Wilhelma zaznaczono jak typową redutę posiadającą „szyję” łączącą z rdzeniem fortecy, nie zaznaczono Kanału Kłodnickiego i – co najważniejsze – nie zaznaczono nowego koryta Odry, tworzącego kozielską wyspę na obszarze Przyczółka Mostowego. Ponadto francuski kartograf bardzo niedokładnie wyznaczył na mapie kierunek północny. Z kolei na operacyjnej mapie bawarskiej, mającej orientację północno-wschodnią, wszystkie obiekty twierdzy (może z wyjątkiem Fortu Fryderyka Wilhelma) naniesiono bardzo starannie, ale i tutaj brak jest nowego koryta Odry.
Brak nowej odnogi Odry na planach wojsk oblegających Koźle jest bardzo dziwny, zważywszy na fakt, iż widzimy na nich nawet bardzo starannie naniesione stanowiska artyleryjskie, które powstawały dopiero w czasie oblężenia. Skoro zatem plany aktualizowano już na miejscu, więc dlaczego nie zauważono tak potężnej przeszkody strategicznej jak nowe koryto Odry?…
Najprościej byłoby sądzić, że przekopu jeszcze po prostu nie było, ale z drugiej strony, na operacyjnej mapie pruskiej – niemal identycznej z bawarską – nowa odnoga Odry już istnieje, zaś stanowiska artyleryjskie wojsk atakujących są zaznaczone mało dokładnie. Może to oznaczać, że mapę wykreślono przed przybyciem Bawarczyków i Francuzów pod Koźle, a poprawki do późniejszego wydania naniesiono już po oblężeniu. Skoro zatem mapa pruska powstała przed oblężeniem, to również przed oblężeniem musiało istnieć wschodnie koryto Odry.
Zresztą dostępne źródła wspominają o tym, że wszystkie przedsięwzięcia hydrotechniczne związane z kozielską fortecą były realizowane do końca lat 80-tych XVIII w., w ramach prac prowadzonych według projektu Caspara von Haaba.
Tak czy inaczej, po przybyciu pod Koźle bawarscy dowódcy przekonali się na własne oczy, że tutejsza twierdza – pomimo że słabiej ufortyfikowana od wielu fortec dolnośląskich – nie będzie wcale łatwiejsze do zdobycia. Jeszcze raz decydujące w tej mierze okazało się, niemal optymalne z punktu widzenia taktyki obronnej, położenie kozielskiej fortecy.
Od wschodu (pomiędzy osadami Kłodnica i Pogorzelec) były dwa koryta rzeki Kłodnicy oraz istniejący już wówczas Kanał Kłodnicki, a także okresowo zalewane, podmokłe łąki i przede wszystkim Fort Fryderyka Wilhelma, o zaletach militarnych którego już wspominaliśmy.
Od północy i zachodu (pomiędzy Kłodnicą, Większycami i Reńską Wsią) była rzeka Odra, rozległe bagna i torfowiska oraz liczne rowy, a przede wszystkim wielki polder wypełniony wodą (od zachodu), pomiędzy murami twierdzy i krawędzią Płaskowyżu Głubczyckiego. Ponadto obrońcy uszkodzili wcześniej groble, po których biegły drogi z Większyc i Reńskiej Wsi w kierunku Koźla.
Zatem szturm piechoty na twierdzę mógł być prowadzony jedynie od południowego-zachodu, pasem terenu od Reńskiej Wsi w kierunku Kobylic oraz koryta Odry. Ponieważ atak taki musiał być poprzedzony przygotowaniem artyleryjskim, więc również na tym kierunku (w okolicy obecnego jeziora Dębowa, przy istniejącej już wówczas figurze św. Jana Nepomucena) zbudowano główne stanowiska artyleryjskie i rozlokowano ogromną cześć bawarskiej i francuskiej artylerii wraz z piecem do rozżarzania kul armatnich. Artylerię rozlokowano też na przedpolach Większyc, Reńskiej Wsi i Kobylic oraz na prawym brzegu Odry w rejonie Kłodnicy, a później także w rejonie Pogorzelca.
Pomimo, że szturm na twierdzę mógł się odbyć tylko z jednego kierunku, to jednak wojska nacierające zamknęły pierścień wokół miasta, kontrolując wszystkie wyjazdowe drogi oraz miejscowości okalające Koźle. W ten sposób obrońcy zostali odcięci od zaopatrzenia, zaś wojska napoleońskie zaopatrywały się ochoczo i bez skrępowania, plądrując okoliczne wioski oraz okupując gospodarstwa ich mieszkańców.
Wojskom oblegającym Koźle udało się też odciąć dopływ bieżącej wody, która od 1801 r. była transportowana podziemnym drewnianym rurociągiem ze źródła opodal Reńskiej Wsi do kozielskiej twierdzy. Umiejscowienie rurociągu i źródła wskazał starszy strzelec Göttner z 10. Pułku Piechoty bawarskiej, który kiedyś służył w kozielskiej twierdzy.
Przez następnych kilkanaście dni od przybycia pod Koźle, następowało przegrupowanie sił bawarskich oraz oddziałów francuskich, budowano też transzeje i stanowiska dla artylerii, a nawet prowizoryczne mosty na mniejszych ciekach oraz prowadzono inne działania o charakterze logistycznym.
Przybyło też kilka kolejnych oddziałów, których obecność była pożądana ze względu na nowe realia zaistniałe po uaktualnieniu planów kozielskiej twierdzy. Między innymi do Pogorzelca (współcześnie dzielnica Kędzierzyn-Koźla) przybył 1 lutego 30-osobowy oddział francuskich saperów oraz 25. francuskich artylerzystów wraz z 10. dwunastofuntowymi działami i 2. pięćdziesięciofuntowymi moździerzami.
Oczywiście obrońcy nie byli bierni, ale już od 22 stycznia, kiedy pierwsze wrogie wojska zajmowały stanowiska pod Koźlem, dość hucznie witali mocno nieproszonych gości kanonadą z dział ustawionych w redutach i fortach. Zdarzały się także wypady pruskiej piechoty i kawalerii na pozycje wroga, ale te były na ogół dość szybko „neutralizowane” przez oddziały bawarskie.
Krótko po rozpoczęciu oblężenia miała też miejsce misja poselska do kozielskiej twierdzy. Roli parlamentariusza podjął się bawarski generał von Raglovich, który udał się do Koźla w asyście trębacza i kawalerzysty. Starał się on nakłonić dowódcę fortecy – 72-letniego pułkownika Davida von Neumanna do poddania Koźla. Ten jednak miał odpowiedzieć, że zamierza dochować przyrzeczenia złożonego swemu królowi i bronić twierdzy „do ostatniej kropli krwi”. Neumann miał też wyjaśnić, że zwrotu tego nie użył jako zwyczajowego w takich sytuacjach frazesu, ale traktuje jego przesłanie najzupełniej poważnie.
Po rozmowie z Raglovichem, podczas której sędziwy dowódca okazał się człowiekiem spokojnym i pozbawionym arogancji, a jednocześnie niezłomnym w swej woli obrony twierdzy –zyskał on szacunek także wśród wrogów z pola walki. Zresztą francuski kapitan, a jednocześnie historyk – Albert Du Casse, nazwał w swych pismach dowódcę kozielskiej twierdzy „starym i dzielnym żołnierzem”. Dodajmy, że ten sam kronikarz – bawarskiego dowódcę spod Koźla, generała Erasmusa von Deroy’a, opisał jako „dalece pozbawionego energii, aktywności i talentów wojskowych”…
Prawdą jest, że Deroy w nieskończoność przeciągał przygotowania do ataku, co w pewnym sensie działało na korzyść obrońców twierdzy. Po pierwsze, nie mógł już zadziałać element zaskoczenia, poza tym wojska oblegające musiały się zmagać z siarczystym mrozem oraz ciągłym jednostronnym ostrzałem artyleryjskim od strony fortecy, co działało deprymująco na morale żołnierzy.
Jednak z drugiej strony, opinia francuskiego historyka nie wydaje się do końca obiektywna. Mówiąc najprościej – Bawarczycy i Francuzi byli wprawdzie sojusznikami, ale nie darzyli się przesadnie wylewnym uczuciem. Ci pierwsi walczyli bowiem u boku Napoleona nie z racji uwielbienia dla francuskiego dyktatora, ale dlatego ponieważ z Napoleonem mogli osiągnąć polityczne cele kosztem swych odwiecznych wrogów – Prusaków, których darzyli nieprzyjaźnią nad wyraz szczerą.
Zatem współpraca oraz relacje francusko-bawarskie były na ogół zaledwie poprawne. Można zresztą spotkać opinie bawarskich komentatorów wojen napoleońskich, którzy twierdzili z kolei, że to głównodowodzący na Śląsku – Hieronim Bonaparte był pozbawiony talentów militarnych.
Ujmując jednak rzecz obiektywnie, taktyka Deroya pod Koźlem nie była pozbawiona logiki. – Pruska armia była już praktycznie rozbita, a poddana blokadzie Twierdza Koźle i tak musiała niebawem skapitulować, więc nie było potrzeby, by przesadnie szafować życiem żołnierzy (argument ten przytaczał w swych raportach także sam generał Deroy). Rzeczywiście, pod Koźlem w okresie najbardziej intensywnych walk, od 1 lutego do 13 marca 1807 r., zginęło po stronie bawarskiej „zaledwie” 18 żołnierzy (starty obrońców były zdecydowanie większe).
Warto też zauważyć, że dowody swojej odwagi oraz hartu ducha dawał Erasmus von Deroy wielokrotnie przy innych okazjach, a zwłaszcza w ostatnich dniach swego życia. – Kiedy 18 sierpnia 1812 r., podczas pierwszej bitwy pod Połockiem, ten wówczas 69-letni człowiek został ugodzony w brzuch piką muszkietu, mimo poważnych obrażeń przez kilka następnych godzin dowodził natarciem, zaś po pięciu dniach zmarł w wyniku odniesionych ran.
OBLĘŻENIA AKT DRUGI – CZAS ARTYLERZYSTÓW
Jak się okazało, armaty wojsk oblegających Koźle „przemówiły” dopiero po 13. dniach od ich przybycia pod mury twierdzy, i był to „głos” niezwykle donośny. Dokładnie o 4 rano w czwartym dniu lutego rozpoczęto równocześnie kanonadę z baterii 1,2,3,4 oraz 5 (od strony Kobylic, Reńskiej Wsi, Większyc i Kłodnicy). Ponadto działa baterii nr 3 (przy figurze św. Jana Nepomucena) miotały także rozżarzone kule. Bombardowanie trwało 10 godzin, podczas których na Koźle spadło 1460 pocisków, w tym 60 granatów z haubic i 40 bomb z moździerzy. Ogniem z 41 dział i moździerzy odpowiadały reduty: Większycka, Kobylicka i Kłodnicka oraz działa na głównym wale twierdzy.
Okazało się też, że fakt, iż wojska oblegające tak długo zwlekały z rozpoczęciem ostrzału, uśpił czujność i całkowicie zaskoczył, nie tyle obrońców twierdzy co mieszkańców Koźla, którzy w popłochu i – jak pisał miejscowy kronikarz Uthicke – „w najstraszliwszym deszczu kul” opuszczali swoje mieszkania uciekając do kościołów, piwnic i innych bardziej bezpiecznych budowli. Już podczas pierwszego ostrzału w mieście wybuchło kilka pożarów, zostały też zniszczone koszary i załoga twierdzy musiała zamieszkać w fortecznych kazamatach.
Tak się składa, że opis bombardowania Koźla znajdujemy również w dzienniku słynnego Joseffa von Eichendorffa, który wraz z matką i bratem oglądał przez lornetkę oblężenie z wiatraka w Sławikowie. Napisał on między innymi: „(…) Rozpoczęła się kanonada, jakiej jeszcze dotąd nie słyszeliśmy…Widzieliśmy, jak straszliwie ostrzeliwano Koźle z dwóch przeciwległych stron, z dolin leśnych pod Kłodnicą i ze wzgórz pod Większycami. Widzieliśmy dym z każdej baterii, a także bomby wznoszące się jak chmurki. Komendant von Neumann odpowiadał dzielnie na każdy strzał z zewnętrznych wałów”.
Gdy zapowiadało się, że nazajutrz rozpęta się podobne piekło, los na chwilę uśmiechnął się do obrońców, bowiem zupełnie nieoczekiwanie nadeszła gwałtowna odwilż, a wraz z nią fala powodziowa, co spowodowało podtopienie niektórych stanowisk artyleryjskich oraz ogólne zamieszanie wśród atakujących.
Być może po tej właśnie odwilży istnieje ślad na kędzierzyńskim obecnie Pogorzelcu. Otóż na samej krawędzi osiedla, tuż ponad dnem doliny Odry, które zajmują dzisiaj ogródki działkowe, stoi krzyż wskazujący miejsce, gdzie pochowano kilku żołnierzy (prawdopodobnie bawarskich, chociaż na Pogorzelcu stacjonował też niewielki oddział francuskich saperów). Nie zginęli oni od kul, ale utonęli przeprawiając się przez mokradła istniejące wówczas w miejscu dzisiejszych ogródków.
Pierwszy krzyż stanął w tym miejscu już w początku XIX w. i przetrwał przeszło 150 lat. Do krzyża przytwierdzona była tabliczka z niemieckim napisem informującym o okolicznościach tragicznego zdarzenia. W latach 70-tych XX. w. krzyż zastąpiono kolejnym i dodano nową tabliczkę z tekstem w języku polskim.
Na przełomie stuleci, także ten krzyż wymieniono na metalowy, a w bezpośrednim sąsiedztwie mogiły jest teraz ogródek letni sąsiadującego baru. Nie ma już także żadnej tabliczki, która informowałaby o tragicznym zdarzeniu sprzed dwustu lat… Szkoda, bo przecież to jedno z takich miejsc, które przypominają, że ta „wielka” odczłowieczona historia z podręczników, działa się w zwyczajnych miejscach, obok których przechodzimy wiele razy idąc do pracy, szkoły albo sklepu…
Tymczasem już 6 lutego rozpoczęło się kolejne bombardowanie twierdzy. Ogniem odpowiedzieli również obrońcy i niemal dokładnie o 8. rano, opodal wspominanej już figury św. Jana Nepomucena, zginął między innymi dowódca artylerii 1.Dywizji Bawarskiej, major Sales Graf von Spreti (wcześniejsza pisownia „von Sprety”).
W tym momencie mamy też do zakomunikowania rzecz bardziej optymistyczną (w kontekście historycznym), niż w przypadku miejsca pochówku żołnierzy napoleońskich na Pogorzelcu. Otóż major von Spreti został pochowany na cmentarzu w Reńskiej Wsi i jego grób przetrwał w formie oryginalnej do naszych czasów. Myślę, że ogromna w tym zasługa miejscowej społeczności, która zdecydowanie bardziej, niż w dużej mierze napływowa ludność Pogorzelca, pielęgnuje historyczne pamiątki po czasach swych przodków.
Zrządzenie losu sprawiło też, że o majorze von Spreti wiemy znacznie więcej, niż o innych uczestnikach tragicznych wojennych wydarzeń sprzed przeszło 200 lat. Stało się to za sprawą jego potomka – hrabiego Heinricha von Spreti z Monachium, który podążając wojennymi śladami swego przodka, trafił również do Koźla oraz na reńskowiejski cmentarz.
Wiemy zatem, że Kajetan Sales Graf von Spreti pochodził z zacnego rodu bawarskiego, mającego swe korzenie w Italii, na co wskazuje zresztą brzmienie rodowego nazwiska. Już w wieku 30 lat został majorem, a później dowódcą artylerii 1 Dywizji Bawarskiej. Podczas kampanii śląskiej w 1807 r. zasłużył się podczas oblężenia Głogowa, Brzegu i Wrocławia.
Ginąc pod Koźlem w wieku 37 lat, osierocił pięcioro dzieci (najmłodsze miało 9 miesięcy, najstarsze – 11 lat). Pośmiertnie awansowano Spretiego do stopnia Oberstleutnanta (podpułkownika). Przyznano mu także najwyższe odznaczenie francuskie – Legię Honorową. Wdowa po majorze otrzymała też od jego kompanów przesyłkę z prochami płaszcza tragicznie zmarłego męża.
Okazało się też, że Graf von Spreti, w przerwach pomiędzy „byciem” dowódcą bawarskiej artylerii, pisał dziennik oraz sporządzał szkice obiektów, które spotykał podczas swych wojennych wypraw. Na przykład 5 lutego – w przeddzień swej śmierci – zapisał w pamiętniku, że w dniu tym zaprosił na śniadanie pułkownika Davida von Neumanna. Sędziwy komendant twierdzy przyjął zaproszenie i w ten sposób, na wzgórzach pomiędzy Reńską Wsią a Większycami mieli okazję spożyć wspólny posiłek dwaj oficerowie wrogich armii, którzy darzyli się jednak osobiście wielkim szacunkiem.
Potomek majora – hrabia Heinrich von Spreti, odwiedzając Koźle w 2007 r., przywiózł też z sobą wiele cennych artefaktów, które darował kozielskiemu muzeum. Wśród nich znajduje się wspomniany już dziennik swego przodka, z zapisem marszruty wojsk bawarskich z Monachium pod Koźle, a także wstępne szkice Koźla i Srebrnej Góry czynione w czasie oblężenia. Są też batalistyczne weduty (akwarele) przedstawiające inne śląskie miasta-twierdze.
W Reńskiej Wsi jest jeszcze jedna pamiątka po czasach oblężenia Koźla w 1807 r. – kapliczka zwana „bawarską” (Bayernkapelle). Upamiętnia ona, pochowanych w tym miejscu, innych żołnierzy poległych podczas walk w 1807 r. W czasach Peerelu kaplica została zniszczona i w latach 70-tych praktycznie przestała istnieć. Już w XXI w., dzięki staraniom mieszkańców Reńskiej Wsi, Bayernkapelle została odtworzona, będąc kolejnym niemym świadkiem czasów, w których tak zwana „wielka historia” stała się jednocześnie jednym z tragicznych wątków lokalnych dziejów.
Tymczasem sytuacja wokół twierdzy w kolejnych dniach stawała się coraz bardziej dynamiczna. Oblegający Koźle ponawiali bombardowanie oraz wezwania obrońców do poddania, ale kolejni emisariusze nie byli na ogół wpuszczani poza mury twierdzy, prowadzono jedynie pertraktacje dotyczące wymiany jeńców i innych spraw proceduralnych.
Pod koniec pierwszej dekady lutego pojawił się znowu silny mróz i po kolejnym silnym ostrzale twierdzy, w którym bardzo poważnie ucierpiała Reduta Większycka, francuski pułkownik Blein sugerował niezwłoczne podjęcie zmasowanego ostrzału punktowego skierowanego na ową redutę, a następnie atak piechoty od strony Reńskiej Wsi i Kobylic.
Jednak głównodowodzący generał Deroy i tym razem wstrzymał się ze szturmem, czekając na jeszcze bardziej dogodną okazję, która – jak się miało okazać – już nigdy nie nadeszła. Zresztą po krótkotrwałym ochłodzeniu nastąpiła kolejna odwilż i jeszcze większa fala powodziowa, która spowodowała, że nacierające wojska musiały się wycofać z wielu zajętych wcześniej pozycji.
Niektóre baterie nie mogły prowadzić ognia, a sytuację pogarszał fakt, iż w związku z kurczącymi się zapasami amunicji, napoleońskie dowództwo wprowadziło limity prowadzenia ostrzału dla poszczególnych rodzajów artylerii. Wszystko to spowodowało, że obrońcy twierdzy zyskali w tym względzie sporą przewagę.
Wieści spod Koźla coraz bardziej irytowały też naczelnego dowódcę sił napoleońskich na Śląsku – Hieronima Bonaparte, który miał zamiar osobiście wizytować oddziały oblegające twierdzę, ale obawiał się opuszczenia Wrocławia, gdzie spodziewał się kontrataku pszczyńskiego księcia Ferdynanda von Anhalt Köthen.
Tymczasem 3 marca rozpoczął się w twierdzy bunt żołnierzy. Dezercje stały się masowe, a dowódcy pruscy musieli bardziej myśleć o uśmierzeniu rebelii niż obronie twierdzy. Właściwie każdy atak artyleryjski i szturm na twierdzę nie napotkałby większego oporu, ale generał Deroy prawdopodobnie nie wiedział o rozmiarach buntu i nie wykorzystał także tej okazji do opanowania Koźla.
OSTATNI AKT OBLĘŻENIA – KOŹLE PRZEGRANE ALE NIEZDOBYTE
O rebelii w twierdzy Koźle nie wiedziało też główne dowództwo napoleońskie na Śląsku, bowiem rozkazem (poirytowanego) księcia Hieronima Bonapartego – od 4 marca 1807 r. nieskuteczne oblężenie Koźla zastąpiono blokadą. O godzinie 4 nad ranem umilkły działa i – jak się okazało – było to ostatnie regularne bombardowanie twierdzy. Wycofano też spod Koźla ogromną część artylerii, a kilka dni później generał Deroy zdał dowództwo na ręce generała Clemensa von Raglovicha.
Wszystkie te okoliczności podniosły nieco morale obrońców i zachęciły ich do bardziej aktywnych działań. Rankiem 8 marca, 500. żołnierzy pruskich, pod dowództwem majora Hahna dokonało ataku na posterunki bawarskie w okolicy Reńskiej Wsi, jednak szarża została dość szybko powstrzymana, a odziały pruskie zmuszone do odwrotu (do starcia doszło ponownie obok figury św. Jana Nepomucena).
W kolejnych dniach spod Koźla wycofano niektóre oddziały bawarskiej piechoty i jazdy, a generał Raglovich zdecydował o ograniczeniu blokady twierdzy jedynie do lewego brzegu Odry (od strony Kobylic, Reńskiej Wsi i Większyc). Zatem od Kędzierzyna, Kłodnicy i Pogorzelca mogły już docierać do obrońców posiłki wojskowe oraz zaopatrzenie. Sami obrońcy dokonywali zaś kolejnych wypadów i w trakcie jednego z nich (13 marca) zniszczyli, opuszczone już, strategicznie położone stanowiska artyleryjskie w rejonie Kobylic i Reńskiej Wsi.
Od 6 kwietnia znowu objęto blokadą całą twierdzę, a oficerowie dowodzący fortecą (pułkownik von Neumann był już poważnie chory) mając jeszcze nadzieję na odsiecz, spróbowali przerwać oblężenie i dlatego 10 kwietnia o 4 rano, 300-osobowy oddział pruski, ponownie pod dowództwem majora von Hahna, rozwinął natarcie wzdłuż drogi Koźle – Reńska Wieś i dotarł do figury św. Jana Nepomucena.
Prusacy zamierzali z dwóch stron obejść Bawarczyków. Jednak kontrnatarcie 6. batalionu hrabiego Taxis oraz jednej z kompanii pułku „von Preysing”, spowodowało że pruskie oddziały musiały się wycofać do twierdzy ponosząc spore straty. To właśnie tę potyczkę, w której wzięło udział prawie 1000 żołnierzy, uwieczniono na malowidle Wilhelma von Kobella – jedynym XIX-wiecznym obrazie olejnym przedstawiającym oblężenie Koźla.
Obrońcy Koźla ponieśli dużą stratę 16 kwietnia 1807, kiedy to zmarł na tyfus komendant twierdzy, pochodzący z Królewca David von Neumann (miał wówczas 72 lata). Już podczas choroby, 11 kwietnia, został awansowany przez króla Prus na stopień generała-majora, jednak wiadomość ta nigdy do Neumanna nie dotarła. Warto dodać, że w trakcie oblężenia osobistym adiutantem dowódcy twierdzy był jego syn, August Wilhelm von Neumann – późniejszy generał i szef Gabinetu Wojskowego Królestwa Prus. Następcą von Neumanna na stanowisku komendanta kozielskiej fortecy został pułkownik Wilhelm von Puttkammer.
Jak już wspomnieliśmy, Neumann cieszył się uznaniem i szacunkiem, nawet wśród swoich wojennych nieprzyjaciół. Broniąc twierdzy mniej potężnej niż wiele fortec dolnośląskich i dysponując najmniej karną i chyba najsłabiej wyszkoloną załogą, wytrwał na posterunku aż do końca, podczas gdy dowódcy twierdz dolnośląskich – jeden po drugim, składali broń.
Doczesne szczątki Neumanna złożono w grobowcu na terenie Szańca Reńskowiejskiego (Reinschdorferschanze). W późniejszym czasie nazwano jego imieniem jeden z innych szańców (na granicy Koźla i Większyc), zaś jego pomnik już w 1810 r. stanął na terenie bastionu odrzańskiego, na lewym brzegu Odry przy głównej szosie i kozielskim moście na Odrze. Ten 3-metrowy spiżowy monument, po którego bokach znajdowały się dwie piramidki wzniesione w sumie z 66. kul armatnich, był pierwszym pomnikiem w historii Koźla.
Gdy w 1936 roku teren dawnego bastionu odrzańskiego przeznaczono pod budowę biurowca dla Reichsarbeits Dientestu (Służby Pracy Rzeszy), pomnik przeniesiono nieco w stronę Odry, na Planty zwane wówczas Małą Promenadą. Inaczej urządzono małą architekturę wokół pomnika i sześć kul armatnich pozostało niezagospodarowanych. Ostatecznie wmurowano je w elewację powstającego właśnie budynku i w ten sposób niewielka pamiątka po komendancie kozielskiej twierdzy zachowała się do naszych czasów. Oczywiście sam pomnik po 1945 r. wyburzono…
Tymczasem na przełomie wiosny i lata 1807 roku, wojska pruskie i rosyjskie doznawały w walkach z Napoleonem kolejnych klęsk i pod koniec czerwca rozpoczęły negocjacje dotyczące kapitulacji. W międzyczasie na Śląsku poddały się także twierdze w Nysie i Kłodzku (wciąż broniło się Koźle i Srebrna Góra).
Wreszcie 9 lipca zawarto tzw. pokój w Tylży, na mocy którego Prusy utraciły ziemie na zachód od Łaby oraz tereny zabrane Polsce w II i III rozbiorze (utworzono z nich Księstwo Warszawskie). Prusy zobowiązały się również do zapłaty ogromnych kontrybucji wojennych na rzecz Napoleona. Broniące się twierdze zobowiązane zostały do poddania, ale nie zostały obsadzone przez wojska napoleońskiej.
Poddała się również Twierdza Koźle, ale wojska napoleońskie nie miały prawa jej zająć, zaś obrońcy mogli honorowo opuścić Koźle i udać się do domów. Jak się okazało, oblężenie napoleońskie było ostatnią próbą bojową dla kozielskiej fortecy, bowiem od tej pory do końca jej istnienia nie było na Górnym Śląsku żadnych wojen.
OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA…
W roku 1871 powstało nowe Cesarstwo Niemiec, a po 1873 r. miasto przejęło tereny po byłej twierdzy. Obie okoliczności sprawiły, że Koźle ograniczone przez 130 lat dusznym gorsetem fortyfikacji, eksplodowało w swym rozwoju, stając się niewielkim, ale pełnym blichtru powiatowym miasteczkiem.
Dość powiedzieć, że w początku XX wieku w okolicach kozielskiej starówki było około 20 restauracji, kawiarni i winiarni, 5 hoteli, 3 cukiernie, 4 piekarnie, kino, dwie sale teatralne, 2 domy towarowe, dwa kąpieliska, kompleks sportowy z boiskami i kortami tenisowymi, stadnina koni oraz sklepy – od palarni kawy, po materiały budowlane i sklep z militariami, a także stacja benzynowa… W miejsce rozebranych murów obronnych powstały natomiast tereny parkowe zwane Małą i Wielką Promenadą (obecne Planty).
Co dzisiaj pozostało po dawnej twierdzy? Na pewno został jej zarys widoczny z lotu ptaka, w postaci zieleni Plantów okalających kozielskie Stare Miasto, gdzie wytyczono także ścieżkę edukacyjną „Twierdza Koźle”. Poza tym na Starym Mieście znajdują się obiekty koszarowe dawnej twierdzy, zaadaptowane na budynki mieszkalne oraz wiele budowli służących niegdyś celom stricte militarnym, w tym bardzo dobrze zachowany budynek dawnej prochowni, zagospodarowany przez prywatnego właściciela.
Na kozielskich Plantach można też znaleźć słupki kamienne lub kamienie związane z dawną twierdzą. Takie artefakty można też spotkać w innych miastach będących niegdyś fortecami. Kamienie mają zazwyczaj inskrypcje F.G. (Festung Grenze lub Festung Gebiet) a także F.R. Festung Rayon oraz J.R. (Jagd Rayon, czyli rejon bezwzględnego zakazu polowań)
W Koźlu zachowały się słupki z inskrypcjami F.R (jeden w formie nakładających się liter) oraz J.R, a także typowe kamienie graniczne z krzyżem, kamienie bez żadnej inskrypcji oraz słupki z inskrypcją w formie cyfr, które dotyczyły oznaczenia konkretnych obiektów twierdzy. Jednak są też słupki i kamienie z inskrypcją L.G. lub I.G. których to skrótów nie udało mi się dotąd rozszyfrować.
Jednak większość istniejących obiektów twierdzy to niewykorzystany – i co gorsze – wciąż niszczejący potencjał. To prawda, że sporo niewielkich budowli rozsianych po całej starówce trudno w rozsądny sposób zagospodarować, ale stan unikatowej Baszty Montalemberta czy niewykorzystany potencjał Kozielskiej Wyspy, wystawiają gospodarzom miasta złe świadectwo.
Na pewno bardzo dobrym pomysłem, służącym popularyzacji wydarzeń sprzed 200 lat, ale także promocji samego miasta i jego historii, były organizowane przez 11 lat (od 2006 r.) Dni Twierdzy Koźle. Odbywało się wówczas wiele imprez, między innymi inscenizacja oblężenia twierdzy. Niestety, pomysł zarzucono już dwa lata przed pandemią i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie możliwy powrót do tej imprezy.
Do czasów powojennych istniała też pamiątka wojen napoleońskich w Kłodnicy (obecnie dzielnica Kędzierzyna-Koźla), gdzie również stacjonowały napoleońskie wojska i skąd prowadzony był ostrzał twierdzy. W samym centrum osady była kapliczka z figurą św. Jana Nepomucena.
Kapliczka przylegała do budynku restauracji Koschmidrów, więc w początku XX w., podczas rozbudowy sąsiadującej z nią gospody – przebudowano także sam świątek. To wówczas natrafiono na zbiorowe miejsce pochówku i dzięki szczątkom umundurowania zidentyfikowano zmarłych jako żołnierzy z czasów kampanii napoleońskiej. Wojaków pochowano wówczas w nieco innym miejscu, pod nową (przebudowaną) kapliczką.
Jednak nie dane im było zaznać spokoju na dłużej, bowiem w 1956 r., po raz kolejny prowadzono rozbudowę budynku przylegającego do kapliczki (były tam kolejne restauracje). Wówczas też świątek został zburzony, a szczątki poległych przeniesiono na kłodnicki cmentarz, gdzie pochowano je w trudnym do określenia miejscu, bez żadnej widomej oznaki upamiętnienia.
Kiedyś mawiano nawet w Kłodnicy, że „interes” w kolejnych restauracjach opodal zbiorowej mogiły nigdy „nie szedł” dobrze, bo nad miejscem ciążyła klątwa napoleońskich żołnierzy, którym raz po raz zakłócano wiekuisty spoczynek.
Dzieje kapliczki w Kłodnicy są tylko jednym z wielu przykładów braku szacunku, nie tylko do miejsc, które na ten szacunek zasługują, ale także dla lokalnej historii, która przecież nie zawsze bywa lokalna… Często traktujemy ludowe świątki jak niewiele znaczący element krajobrazu, a przecież są to świadkowie minionych wieków, którzy „mogą nam opowiedzieć” historie, o których nie przeczytamy w żadnej książce.
Warto bowiem pamiętać, że dawne kapliczki i krzyże nie były jedynie abstrakcyjną formą manifestacji religijności, ale powstawały z konkretnych przyczyn, związanych z losami całych społeczności lub pojedynczych ludzi. Dlatego też trwając na rozstajach dróg, przy leśnych i polnych traktach, są jak strażnicy minionego czasu, podczas gdy wokół wszystko się zmienia
Czy dzisiejsza „mała architektura” sakralna powstaje w podobny sposób ?… Myślę, że nie zawsze… Zresztą, spoglądając na nostalgiczną ponadczasowość skromnych przydrożnych świątków oraz powstałą w erze „świętej gigantomanii” – figurę ze Świebodzina, zaczynam rozumieć dlaczego Chrystus wolał urodzić się w stajni, aniżeli w pałacu Heroda… Abstrahując bowiem od religijności, myślę że nie zawsze rzeczy „krzyczące” swymi gabarytami, niosą równie donośne przesłanie…
Cóż, wojny napoleońskie to dla nas zamierzchła przeszłość nie budząca takich emocji jak I czy II wojna światowa, albo inne sytuacje, kiedy umierają znani nam z imienia ludzie. Zresztą, jeden ze „specjalistów od zabijania” – Józef Stalin, miał kiedyś powiedzieć, że „śmierć jednego człowieka to tragedia, śmierć milionów to tylko statystyka” i akurat, w tym stwierdzeniu miał całkowitą rację…
Dlatego też, chociaż przeróżne wojny, powstania i rebelie to wdzięczna materia dla autorów książek i filmów, to jednak dbając o pamiątki dawnych wojen, warto równocześnie pamiętać, że wojna to przede wszystkim dramat człowieka w wymiarze indywidualnym i społecznym… To irracjonalna sytuacja, kiedy nieznani sobie ludzie mordują się nawzajem, przymuszani do tego w imię niby „szlachetnych”, a w istocie absurdalnych idei, będących na ogół produktem chorej wyobraźni różnej maści tyranów i szaleńców.
Bibliografia:
1.Jonca K.; Wielka Armia Napoleona w kampanii 1807 roku pod Koźlem; Opole 2003
2.Kandziora T.; Villa Rynensis – Reinschdorf – Reńska Wieś. Dzieje miejscowości do roku 1945; Reńska Wieś 2015
3.Nycz E., Senft S.(red); Kędzierzyn-Koźle. Monografia miasta; Opole 2000
4.Podruczny G; Pruskie budownictwo wojskowe na Śląsku w latach 1740-1807; Wrocław 2005
5.Probe H.; Spazergang durch die Vergangenhe der Stadt Cosel O/S. Historyczny spacer po mieście Koźlu; Wetzlar 2007