Drobna refleksja na marginesie drugiej edycji Nagrody im. Kazimierza Kutza
Wczoraj śląski pisarz Szczepan Twardoch został laureatem II edycji Nagrody im. Kazimierza Kutza. Wyróżnienie to przyznawane jest postaciom, które łączą swoją działalność artystyczną z zaangażowaniem społecznym. Kapituła przyznająca tegoroczną nagrodę nie była jednak w swojej decyzji jednomyślna. Jeden z jej członków, Jerzy Illg – krytyk literacki, literaturoznawca, redaktor naczelny wydawnictwa ‘Znak’ – zdecydował się na opublikowanie votum separatum, kwestionującego werdykt kapituły. Jak czytamy w tekście Illga, przyznanie nagrody Twardochowi – biorąc pod uwagę jego „udział w budowaniu społeczeństwa demokratycznego, społeczne zaangażowanie” – „zakrawa na ponury żart”. Zdaniem Illga, śląski pisarz „wielokrotnie prezentował skrajny egoizm, cynizm, splendid isolation, obojętność na wszystko co rozpościera się poza kręgiem jego pracy, rodziny, hobby i przyjemności takich jak boks, strzelectwo, sterowanie jachtami czy wyprawy podbiegunowe”. Illg skwapliwie uzupełnia listę zarzutów pod adresem pisarza, akcentując w swoim głosie fakt, że Twardoch „bierze udział w reklamach banków (i) nie pomija żadnej okazji (…) do intensywnego lansu w drogich garniturach i jako ambasador luksusowych samochodów”. Rzecz jasna, członek kapituły nie omieszkuje też dodać, że „śmieszą go kompleksy” oraz Twardochowy „maczyzm”. Illg kończy swój tekst opinią, że przyznanie Szczepanowi Twardochowi tegorocznej Nagrody im. Kazimierza Kutza to „kompletne nieporozumienie”, efekt „sporej dozy determinacji i odrobiny perwersji”.
Nie mam zamiaru odnosić się do dość zabawnej próby deprecjonowania postaci Twardocha, który zdaniem Illga winien jest grzechu sterowania jachtami, pokazywania się w drogim garniturze, uczestniczenia w wyprawach polarnych oraz udzielania obszernych wywiadów. Tego typu zarzuty – szczególnie związane z „kompleksami” – zawsze więcej mówią o osobie je formułującej aniżeli o samym atakowanym. Chciałbym się jedynie skupić na kluczowym zarzucie Illga, jakoby Twardoch „nie łączył działalności artystycznej ze społecznym zaangażowaniem”, a tym samym „nie przyczyniał się do budowania społeczeństwa demokratycznego i tolerancyjnego”.
W moim przekonaniu taki zarzut świadomie może postawić wyłącznie osoba, która nie jest w stanie choć na chwilę zmienić swojego ultrapolskiego, boleśnie polonocentrycznego, większościowego punktu widzenia. Dla mnie nie podlega dyskusji, że Twardoch jest w chwili obecnej obecnie jednym z najbardziej zaangażowanych społecznie pisarzy w Polsce. Świadczy o tym nie tylko wymowa jego ostatnich dzieł prozatorskich, pełnych empatii i zrozumienia, ale przede wszystkim aktywne wspieranie przez Twardocha Ślazaków – najliczniejszej polskiej mniejszości etnicznej i językowej, której istnienie od lat jest konsekwentnie negowane przez niemal cały polski polityczny i intelektualny establishment. Dodam złośliwie – mniejszości ignorowanej między innymi przez byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego, w którego wyborczym komitecie poparcia dwukrotnie zasiadał sam Jerzy Illg, odznaczony zresztą przez tegoż polityka Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. W mojej opinii zarzuty stawiane przez Illga świadczą o tym, że dla członka kapituły zaangażowanie społeczne oraz wspieranie demokracji i tolerancji musi się kanalizować poprzez współuczestniczenie w wewnętrznej, narodowopolskiej wojence ideologicznej. Nie ma innej możliwości. A zajmowanie się sprawami innymi niż te, które rozgrzewają do czerwoności zwolenników Jarosława K., względnie Donalda T. z definicji musi być aspołeczne i niedemokratyczne i nietolerancyjne, a przynajmniej niewarte uwagi. Jakże niedaleko stąd do poglądu, że pełnowartościowym i pełnoprawnym obywatelem Polski może być tylko Polak, a termin „obywatelskość” zawiera się całkowicie w ramach pojęciowych „polskości’.
Kończąc swój tekst chciałbym pozwolić sobie na pewną ogólną refleksję, będącą efektem lektury votum separatum Illga. Po części można ją także traktować jako próbę odpowiedzi na potencjalne zastrzeżenia, czy nawet zarzuty czytelnika. Otóż – tak, dostrzegam zagrożenie dla polskiej demokracji, które niosą z sobą rządy obecnej partii rządzącej. Tak, popieram uliczne protesty obywatelskie. Tak, bardzo mnie niepokoi polityka społeczna polskiego państwa skierowana przeciwko prawom kobiet i mniejszości seksualnych. Tak, nie powinno się demolować w Polsce trójpodziału władzy. Tak, popieram wszelkie działania mające na celu budowanie w Polsce społeczeństwa tolerancyjnego i demokratycznego. Ale naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć jak dzisiejsi, czasem najgłośniejsi zwolennicy budowania w Polsce społeczeństwa tolerancyjnego i demokratycznego godzą od lat swoje szczytne ideały ze sprowadzaniem Ślązaków do roli niepełnowartościowych Polaków, a języka śląskiego do statusu prymitywnej, regionalnej południowopolskiej gwary. Może po prostu sądzą, że demokracja, tolerancja i społeczny szacunek zarezerwowane są tylko dla Polaków, podczas gdy inni polscy obywatele mogą sobie o tych dobrodziejstwach jedynie pomarzyć?
Tyn Istny czytŏł “Piōntŏ zajta świata”?
Kejby to zrobiōł, to by wiedziŏł, że Szczypek to je taki Lucek.
Prof. Jaroszewicz rzeczowo w tymacie – dobrze prawi/szrajbuje!
Z inkszej zajty, to żech myśloł, co jak sie kiery ze Kapituły Nagrody bydzie szterowoł Twardochym, to bez tōż, co kiejś szrajbnył krytyczno-sceptyczny feljetōn o śp. Kutzu we regiōnalistycznej Nowej Gazecie Śląskiej. Gdo umi to niech se poczyto na ślōnskij bibliŏtyce cyfrowej sbc.org.pl 🙂