Burza na Trzęsinie
-Maria, wo bleibst Du?[1] Pódź dziecko, a nie łostołwej kajś z zadku…
-Gleich… Ich schau mir nur noch die Glocken an…[2]
-Te dzwōny… Porzykej przi kaplicke i wrŏcej do dōm- odpowiada mężczyzna, ciężko stawiając kolejne kroki. Kiwa głową na myśl o roztargnieniu dziecka, ale nie potrafi nic odmówić swojej ukochanej córeczce. Na plecach biało kurzy mu się worek pełen mąki. Ogląda się za siebie na dziewczynkę, która zafascynowanym wzrokiem spogląda na trzypoziomową kapliczkę z figurką starego Nepomucena, Matki Boskiej i dzwonami na samym szczycie. Dziecko z jakieś przyczyny wielkimi oczami wpatruje się w dzwony, jakby spoglądała na największy cud świata.
–Ja, papa- odpowiada nieobecnym głosem dziewczynka i klęka przed kapliczką, przezornie obrzucając wzrokiem figurkę i obrazek. Gdy widzi, że ojciec odszedł kawałek w kierunku domu, podnosi się i znów przygląda dzwonom. Mają taki rozkoszny kształt i tak ślicznie brzmią, gdy ktoś pociąga za długi sznur i nimi porusza. Ich brzmienie jest takie jasne, czyste, niemal błogie, trochę jak pierwszy wiosenny promień słońca, jak światło o zachodzie słońca, jak ciepły blask wśród zimowego mrozu.
Dziewczynka obchodzi kapliczkę dookoła. Jej zafascynowanie nie chce przeminąć. Gdy tak chodzi w koło, niebo zaczyna się chmurzyć. Słońce chowa się za szarymi obłokami. Dziecko tego jednak nie dostrzega, tak bardzo skupione jest na dzwonach.
Gdy w końcu staje znowu przed kapliczką i przypomina sobie o obiecanej ojcu modlitwie, chcąc uklęknąć i spoglądając na wesołą figurkę odmówić Vaterunser, zauważa, że ta zniknęła. Dziecko wpada w przestrach. Jak mogła nie zauważyć złodzieja? I co powiedzą w domu, gdy się dowiedzą, że szwendała się wokoło figurki, jak ktoś próbował ukraść oblicze świętego? Serce dziewczynki zaczyna bardzo szybko bić, a wielkie oczy napełniać piekącym płynem. Po chwili czuje na swoim policzku coś mokrego, pewna, że to łza, chce ją zetrzeć, ale po chwili coś mokrego ląduje na jej czole i mimo wielkich pokładów dziecięcej wyobraźni, nie potrafi sobie wymalować, jak łza mogłaby popłynąć w górę.
–To nie łezki. Zarŏs zacnie padać- odpowiada niski człowieczek. Jest dorosły, dziewczynka jest tego pewna, ma na sobie dziwne, lejące się ubrania, a jego twarz pokrywa zarost, podobny do tego, który pojawia się na twarzy jej ojca, gdy matka zapomina przypomnieć mu o goleniu. Jednocześnie jest niewiele większy od niej, co sprawia, że wygląda niemal śmiesznie- Widziołejch jak na te dzwōny patrzis. Widzōm ci sie, ja? A jakbych ci pedzioł, ze te dzwōny majōm moc? To by ci sie widziały jesce barzej, a? To jest dzwōn, ftōry mŏ niezwykłŏ moc. Moze przepandzić chmury. Zadzwōnis, to zacnie padać kajś indziej, yno ździebko barzej jak sam.
-Richtig?- pyta dziewczynka z szeroko otwartymi ustami. Malutki mężczyzna z śmiechem kiwa głową, ale po chwili jego wzrok poważnieje.
–Yno jednego nie mozes zrobić nigdy. Kiej mŏ przijś burza, nie wolno dzwōnić, bo jak przepandzis ja, a kajś indziej sie dwie burze trefiōm, to sprowadzis srogie niescyńście na ludzi, co sam miyskajōm- mówi, a dziewczynka z wielkimi oczami spogląda znów na dzwony, które fascynują ją jeszcze bardziej. Po chwili odwraca się znów do malutkiego mężczyzny i chce go zapytać o to, skąd on to wszystko wie, ale go już nie ma.
Nagle dziewczynka słyszy, że zaczyna grzmieć. Z przestrachem spogląda na obrazek Matki Boskiej i zauważa, że figurka świętego Nepomucena znów jest na miejscu. Teraz nie jest już pewna, czy to wszystko przed chwilą jej się po prostu nie wydawało. Postanawia uklęknąć, szybko się pomodlić i czym prędzej udać się do domu.
Gdy kończy, widzi w oddali wielką błyskawicę. Wystraszona szybko łapie za sznur i zaczyna dzwonić. Gdy jasny dźwięk roznosi się w powietrzu i powiew wiatru unosi brzmienie wysoko ku ciemnym chmurom, te, jakby poruszone, zaczynają sunąć dalej. Porywisty wiatr przesuwa je daleko za lasy i dziewczynka patrzy, jak niebo staje się błękitne. Słyszy gdzieś w oddali echo grzmotów, ale już nie ogląda się za siebie, tylko szybko biegnie do domu.
Po kilku dniach dziecko słyszy, jak rodzice rozmawiają o wielkim gradobiciu, które nawiedziło wioskę obok i przepełnia ją wielkie poczucie winy. To ona pociągła za dzwony, bo sama bała się burzy. Te poczucie winy sprowadza ją wiele razy przed kapliczkę, pod którą się modli, o którą z wiekiem zaczyna dbać, którego dzwonnikiem zostaje po latach, gdy dziecięcą twarz pokrywają zmarszczki nanoszone delikatnym piórem lat przez czas. Ona opowiada o niezwykłej mocy kapliczki położonej na środku przysiółka obok młyna i pilnuje, by pilnowano tej jednej ważnej reguły- by nigdy nie dzwonić przed zbliżającą się burzą na Trzęsinie.
[1]Maria, gdzie ty zostajesz?
[2] Zaraz. Tylko popatrzę jeszcze trochę na dzwony.