Biblioteka nocą: Sapkowski. Wieża szaleńców

Moja Biblioteka mieści się u zbiegu ulic Katowickiej i Odrodzenia. Stoi nieopodal byłego szybu górniczego przypominającego średniowieczną basztę. W całym tym industrialnym zgiełku górnośląskim mało kto ją dostrzega. Być może dlatego, iż w dzień przypomina szklany, niemalże przezroczysty prostopadłościan, a w nocy jawi się jako ascetyczny równoboczny pylon obłożoną płytami z węgla, albo materiału, który do złudzenia tenże węgiel przypomina. Robi wrażenie bezosobowego monumentu wyciętego z grafitu.
A poprzez zgaszoną temperaturę powierzchni megalit niczym czarna dziura kamufluje się w nocy, a jedynie wyczulone na zabawę ucho, jest tutaj w stanie usłyszeć cytat z kultowego filmu Kubricka o szalonym komputerze HAL-u. Być może biblioteka jak ten komputer lewituje zawieszona pomiędzy planetami, wraz z jedynym nocnym strażnikiem. I trzeba powiedzieć, że szczęśliwym strażnikiem, gdyż – nie da się ukryć – lubię tę pracę. Bardzo. Momentami sam sobie zazdroszczę. Ale bez przesady oczywiście.
Nie mam zmiennika i nie chcę go mieć. I choć nie ja o tym decyduję, od początku mojej pracy, biblioteka nocą jest tylko w moim władaniu. Przechadzając się pustymi korytarzami jakże usystematyzowanego labiryntu, którego struktura jasna i prosta jak dziesięć palców u rąk, obejmuje wszechświat w sposób precyzyjny i jednoznaczny, czuję zarazem w każdym momencie tchnienie labiryntu kreteńskiego. I oddech byka. Co jest tak oczywiste, jak na przykład błyskawiczna podróż z Ur do Er, gdzie odległość i czas zawarte są jedynie w mitycznej przestrzeni pomiędzy dwoma deskami – dzisiaj rozumianymi już tylko w znaczeniu przenośni, ale w tejże bibliotece traktowanej momentami aż nadto dosadnie. Zatem czasem odbywam okrążenie kosmosu pozostając w kompletnym bezruchu, a tylko wielkości opisujące specyfikę miejsca brzegowego, są w stanie uchwycić szybkość z jaką to się dzieje.
Z drugiej zaś strony niczym w słynnej „Księdze piasku” dystans skrywany pomiędzy dwoma stronicami, jeżeli w ogóle jest możliwy do przebycia, nie tylko niebezpiecznie absorbuje czas, ile petryfikuje go – co nie zawsze wychodzi na zdrowie.
No dobrze.
W tej wieży szaleńców, jak chcą niektórzy, mijam przeróżne działy, na czele z tajemniczym czwartym, którego cisza wytłumia moje kroki jakbym unosił się nad podłogą. Zawsze obiecuję sobie, że kiedyś to dokładniej sprawdzę, ale zawsze idę niespiesznie dalej. Na końcu jednak nieodmiennie ląduję w dziale o jakże dźwięcznej nazwie „Silesiaca”. Może dlatego, że tutaj czuję się najbardziej w domu. Omiatam latarką grzbiety książek, pomieszczone
w dębowym regale z napisem „kanon”, czytając w myślach znane mi tytuły. I jest to jak odmawianie litanii, zanim wezmę do ręki jedną z nich. Ale najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że za każdym razem pojawia się nowa książka, której oczywiście nie wypada brać do ręki, bo przecież nie jesteśmy na bazarze, czy też w księgarni – po prostu nie przystoi. Każda nowość musi się wkomponować w tkankę biblioteki, gdyż zgiełk i pośpiech nie jest należny tej – nazwijmy sprawę po imieniu wprost – świętej przestrzeni.
Dzisiaj do ręki biorę „Wieżę głupców”. I rozsiadam się na kanapie obok. Jest pięknie.
Andrzeja Sapkowskiego miałem okazję spotkać na terenie przesłynnego katowickiego dworca, kiedy to jeszcze duma socjalistycznego budownictwa swoją brutalną fizycznością nie pozwalała zapomnieć o czasach, o których chciało się zapomnieć. Mistrz był w drodze do Czech na spotkanie z fanami, a pomimo tego jego rozdrażnienie i niechęć w metafizyczny sposób rezonowało ze zmęczeniem dworcowej kawiarni. Nie było w tym ani magii, ani piękna – żeby nie wyrażać się dosadniej. W przeciwieństwie do otwierającego śląską trylogię „Narrenturmu”. Książka w czytaniu jest słodka. Unosi czytelnika, oszałamia i porywa go w szaleńczą podróż po tajemniczym Śląsku z okresu wojen husyckich. Na pierwszym planie autor opisuje losy Reinmara z Bielau zwanego Reynevanem, który najpierw uwodzi piękną Adelę von Stercza – żonę możnego szlachcica, następnie ucieka przed żądnymi krwi obrońcami czci niewiasty i honoru rodu – czy odwrotnie, aby później z kompanami wyrwać ją ze szponów rodziny, uprowadzić i uciec do krainy wielkiej miłości, albo gdzieś w te okolice. Barwnie opisane losy niedoszłego medyka zbudowane są według reguły: zabili go i uciekł.
I w sposób oczywisty autor puszczając oko do czytelnika, daje do zrozumienia, iż zabawa narracyjna jest przecież tylko rozrywką i zbytnio nie powinniśmy się nią przejmować. Jakkolwiek dodam od siebie, że lubię to. W końcu zostałem wychowany na muszkieterach, których nieodparta ochota do uciech, a nade wszystko przemożna wiara w nadprzyrodzone możliwości sztuki posługiwania się szpadą, zapewniały czterem śmiałkom zwycięstwo w każdych okolicznościach, obojętnie ilu i jakich nieprzyjaciół sprowadzał im los. Wprawny czytelnik prozy Sapkowskiego nie skupia się jednak na losach głównego bohatera i wspierających go kompanów, których mistrz nakreślił jakże barwną kreską. Niespiesznie smakuje topografię miejsca. Przemieszcza się po rubieżach późnośredniowiecznego Śląska
i Czech, opisanego z niebywałą werwą i szczegółowością. Jest gościem zajazdów, klasztorów, zamków, wsi, grodów, ale także smakuje wprawnym ruchem narysowany pejzaż stolic Wrocławia, czy też Pragi. Smak jest wyborny, gdyż wszystko to zatopione jest w realiach historycznych i społecznych ówczesnej części Europy, o której współczesny czytelnik polski niezbyt dużo wie. Rekonstruując plan historyczny powieści, mistrz z Łodzi nie bał się – jak sam z dumą przyznaje – poprawiać Długosza. Pietyzm i szczegółowość oraz nieukrywana pasja z jaką twórca Wiedzimina pochyla się nad epoką, budzi podziw, tym bardziej, że autor ortodoksyjny nie jest i z dużą dawką ironii wplata w solidnie utkaną materię opowieści nitki o zabarwieniu typowo postmodernistycznym, jak na przykład odwołanie do Niedzieli Miłosierdzia (Misericordia), która przecież została ustanowiona w ostatnim roku wieku XX przez Jan Paweł II, czy też słynna scena z pierdzącym Zawiszą Czarnym. Itd.
Powieść zatem jest wielopłaszczyznowa i wieloaspektowa, jakkolwiek jak pokazują dwa następne tomy trylogii „Boży bojownicy” i „Lux perpetua” (Światło nieustanne), tematyka husycka wybija się na plan pierwszy. Jednakowoż w pamięci Ślązaków Andrzej z Łodzi zwany Sapkowskim powinien się zapisać tak samo jak w pamięci Polaków Henryk Sienkiewicz, gdyż losy Ślązaka Reynevana opisuje momentami z większym rozmachem i swadą aniżeli przywołany do tablicy słynny polski noblista. Ponadto jako pierwszy w literaturze polskiej w sposób tak oczywisty i jednoznaczny rozróżnia dwa braterskie typy – Polaka i Ślązaka.
W spektakularny sposób mówi o tym następujący fragment:
„Wodni Polacy przerwali dysputę i przyjrzeli się Reynevanowi niespecjalnie życzliwym wzrokiem. Jeden splunął do wody.
– A jeśli nawet – burknął – to co? Wielmożny panie szlachcic?
– Koń mi okulał. A trzeba mi do Wrocławia.
Polak żachnął się, charknął, splunął znowu.
– No – nie rezygnował Reynevan. – Jakże tedy będzie?
– Nie wożę Niemców.
– Nie jestem Niemcem. Jestem Ślązakiem.
– Aha?
– Aha.
– To powiedz: soczewica, koło miele, młyn.
– Soczewica, koło miele, młyn. A ty powiedz: stół z powyłamywanymi nogami.
– Stół z Powy… myła… wały… Wsiadaj!”

Dej pozōr tyż:  Katowice: Teatr Korez w kwietniu

Cóż. Powieść „Narrenturm” można czytać jako przewodnik po XV wiecznym Śląsku, bądź jako zachętę do poznania historii. Jakkolwiek kiedy po raz któryś nad ranem wkładałem dzieło Sapkowskiego do bibliotecznego regału, czułem się jak po wyśmienitej uczcie, gdyż była nie tylko pożywna ale przede wszystkim nad wyraz smakowita. Zapraszam zatem do biblioteki.

Krystian Gałuszka

KRYSTIAN GAŁUSZKA – śląski poeta i prozaik, a także bibliotekarz, redaktor, edytor, animator kultury. Autor 18 książek w tym m.in. powieści Księgi  Raziela i tomiku poezji po ślonsku Modre ajnfarty.

Cykl Biblioteka nocą był początkowo publikowany w miesięczniku Śląsk.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza