Ewa Kowalczyk-Lecibil: Sztuczne kwiaty

W zamkniętym od lat pokoju na ścianie wiszą sztuczne kwiaty. Szare od kurzu i wspomnień. Wielkie dębowe łoże małżeńskie z wywróconym, brudnym materacem, rozdarte poduszki i wszechobecny kurz – to miejsce, jak symbol wiecznej miłości wciąż mam przed oczami – choć właściwie nigdy go nie widziałam. Słyszałam tylko historię tego tajemniczego pokoju. Ogromne zdjęcie ślubne, które wisi u wezgłowia łóżka przedstawia młodych ludzi. Niewiele już wprawdzie widać – bo papier, widać marnej jakości, wyblakł i się poskręcał. Pojawiły się tez zacieki i ślady po muchach.

Pokój nie był otwierany ponad 30 lat. Na ogromną zasuwę zamknął go Henryk, gdy dowiedział się o śmierci Izabeli. Jego piękna młoda żona zginęła w wypadku. Pijany kierowca potracił ją, jak ruchliwą drogą szła z kościoła, a przecież starsze mieszkanki małej, podopolskiej miejscowości zawsze mówiły, że „na kościelnej drodze nigdy nic złego nikogo nie spotka”. Jakoś trudno było  teraz w to wszystko uwierzyć – tym bardziej, że od ślubu nie minęło więcej, niż kilka miesięcy, a Izabela była już w ciąży. Oczywiście dziecka nie dało się uratować.

Są małżeństwa, które w tej miejscowości zawierane były przede wszystkim z myślą o posagu, korzyściach i dzieciach – bo przecież muszą mieć ojca – one wszak niczemu winne nie są, nawet jeśli matka zbyt cnotliwą nie była.

A jak było w przypadku Henryka i Izabeli? Mówili, że był piękny ślub w kościele, choć ona nie należała do tych dziewcząt, które starsi wymarzyliby sobie na synowe. Henryk za to był biedny, jak mysz kościelna. Krótko byli małżeństwem, ale baby w wiosce, które ich jeszcze pamiętały, nie mogły nic złego na nich powiedzieć. Skromnie, bogobojni żyli i gospodarowali, aż do tej tragedii.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Mieli iść razem do kościoła w ten listopadowy wieczór, bo msza w intencji ciotki Izabeli była, ale że Henryk zmęczony po robocie zasnął nie chciała już go budzić i poszła sama. Nie mogła widzieć samochodu na zagranicznych rejestracjach, bo nie włączył świateł. Uderzył ją z tyłu… -Nie miała szans na przeżycie, tak powiedział lekarz pogotowia, który przyjechał na miejsce wypadku. Henryk spałby dalej, ale sąsiedzi przybiegli powiedzieć, co się stało. Potem już niewiele pamięta…

Tylko to, że w tym przeklętym pokoju baby szykowały ją do trumny – właśnie wtedy ze złości na siebie, własną bezsilność i Boga, który do tego dopuścił  – rozbebeszył te poduszki. Oczy miała zamknięte, skórę białą i delikatną i dopiero teraz, patrząc na jej martwą twarz widział, jaka jest piękna.

Henryk był prostym człowiekiem, nie potrafił pięknie mówić o miłości i zapewniać o tym, co wieczór swojej  żony – ale właśnie teraz, kiedy pióra z rozdartych poduszek spadały na ten niesamowity pokój i jej martwą twarz, powiedział sobie w duchu, że chyba nigdy już nie będzie w stanie tak bardzo kogoś pokochać, a ten pokój już nie będzie mu potrzebny do niczego. Po pogrzebie zamknął go i nikt nie miał prawa już tam wejść.

Od tej historii minęło już wiele lat. Henryk ożenił się po raz drugi i miał 2 dzieci. Jego druga żona – Marta – była gruba i niezbyt urodziwa, ale zapobiegliwa i praktyczna – dbała o niego i jego potrzeby, kochała dzieci i była dobrą matką, ale i ona wiedziała, że ożenił się z nią tylko dlatego, by zapomnieć o Izabeli. Nie pytała o nią, nie próbowała wchodzić do zapomnianego pokoju, jednak przechodząc długim, ciemnym korytarzem miała czasem wrażenie, że ktoś drapie w drzwi, tak delikatnie, jak gdyby ktoś paznokciami drapał we framugę – chcąc wyjść. Żegnała się wtedy i uciekała z tego miejsca. Potem często zaglądała na mały miejscowy cmentarzyk i zapalała na grobie Izabeli znicz.

Dzieci rosły, a ojciec ciężko pracował, by dobrze im się wiodło, raz było lepiej, raz gorzej. Syn miał na imię Edmund, córka – Weronika. Dawały mu radość i satysfakcję – wreszcie mógł czuć się potrzebny. Miał dla kogo pracować.

Jednak przez te wszystkie lata ciągle pamiętał jej twarz i uśmiech. Tego obrazu nie zdołał z jego pamięci wymazać ani czas, ani świadomość, że jest mężem i ojcem. Dzieci miał dobre, odpowiednio wychowane silną, ojcowską ręką i matczyną zapobiegliwością. Kochał je na swój męski, siermiężny sposób. Mijały dni i lata – zmieniał się świat, zmieniała się wioska, w której mieszkali. Za córką coraz częściej oglądali się miejscowi chłopcy, jednak ona nie bardzo chciała być żoną na gospodarstwie. Marzyło jej się miasto, lepsze życie i chłopcy, którzy nie śmierdzą gnojem. Było z tego powodu w domu wiele awantur, ale się uparła – jak tylko skończyła z wyróżnieniem szkołę – uciekła do miasta. Tam, dzięki wrodzonej zapobiegliwości jakoś wiązała koniec z końcem, pilnie się uczyła i marzyła o studiach. Syn wziął sobie za żonę córkę bogatego gospodarza, trochę teściowie krzywo patrzyli na ten związek, ale że młody był przystojny, bogobojny i z szanowanej rodziny – w końcu przystali.

Kiedy dzieci wyfrunęły z rodzinnego gniazda – w domu zrobiło się przeraźliwie cicho, smutek wdzierał się każdym nieszczelnym oknem. Skrzypiało, trzeszczało i atmosfera też się psuła. Starzy już byli a kłócili się o wszystko. On zrobił się skąpy, ona – zrzędliwa. Niby razem, a tak właściwie osobno żyli. Dzieci próbowały interweniować, ale nie dawało to żadnego rezultatu.

– Wiedziałaś, że żenisz się z nim i z jego Izabelą – tłumaczyli sąsiedzi, którzy ich znali. Nic nie możesz na to poradzić, im starszy – tym bardziej go woła do siebie – tłumaczyli. Nie było w tym nic dziwnego. Przywykli już, że zamknięty od ponad 30 lat pokój czasem przywoływał ich. Jakaś tajemnicza siła sprawiała, że stawali w środku nocy przed zamkniętymi na głucho drzwiami i nasłuchiwali. Coś jakby szept modlitw, cichy śpiew i drapanie paznokciami w drzwi. Nie pomagało nawet zapalanie zniczy na grobie Izabeli. Spała sobie cicho na starym wiejskim cmentarzyku wraz ze swoją nienarodzoną córeczką, a w domu hałasy nie ustępowały.

-Co ja Ci dziecko zrobiłam? – pytała Marta. Zawsze będziesz dla mnie jak druga córka, której nigdy już nie mogłam mieć. Nie chciałam Ci go odbierać, zaopiekowałam się nim, dałam mu szczęście, dzieci, miłość – wszystko, co tylko mogłam mu dać. On i tak całe życie kochał Ciebie. Powinnam Cię nienawidzić, ale nie potrafię. Byłaś taka piękna, wesoła – nigdy nie potrafiłam być taka jak ty, choć tak bardzo chciałam.

Rozmawiała tak z nią – ludzie się uśmiechali, jak widzieli ją przy grobie pierwszej żony Henryka, ale nie było człowieka, który by powiedział na nią coś złego. Była dobrą kobietą, prostą i może niezbyt mądrą, ale w wiejskiej mentalności szanowano ją właśnie za to, że nigdy nie zrobiła mężowi awantury z własnej bezsilności. Żyła sobie cichutko, obok i pozwalała, by mężczyzna, którego tak bardzo kochała coraz bardziej się od niej oddalał. Odchodził każdego dnia, po kawałeczku, spokojnie, delikatnie. Zmieniała się jego twarz, chudł, chodził coraz wolniej – z silnego człowieka stawał się nieporadnym, słabym. Nie chciał już walczyć o swoje zdrowie, ani rodzinę. Gasł, umierał jak roślina bez wody – tylko jego oczy, wciąż jasne, błękitne patrzyły z taką czułością, jakby już się witał ze swoją ukochaną. Nigdy nie chodził na jej grób – od pogrzebu przysiągł sobie, że nie pójdzie tam. Ona żyła w jego głowie, w zamkniętym pokoju, we wspomnieniach, a nie w tej czarnej ziemi. O grób Izabeli dbała Marta, dbała również o zalecki, wypominki, msze w jej intencji.  Nie do końca podobało się to dzieciom.

-Pierwsza żona taty to nie jest Najświętsza Panienka, nie trzeba się do niej modlić – tłumaczyła córka. Syn miał inne sprawy na głowie: gospodarstwo i nowonarodzonego syna.

-Ja bym chyba tak nie umiała żyć – tłumaczyła mądra Weronika, która skończyła studia i pracowała jako przedszkolanka. To twoja wina mamo – czciłaś Izabelę i pozwalałaś, żeby tata żył w wyimaginowanym świecie. W tym domu, w tej rodzinie zawsze straszył jeden duch, którego nikt nie odważył się przepędzić. To była zwyczajna dziewczyna, lubiła się śmiać  i bawić. Do ślubu szła w ciąży – a ty wyniosłaś ją na ołtarze – dodała dziewczyna.

Marta popatrzyła na szare oczy swojej mądrej córki, która nigdy nie była taka jak wszyscy. Myślała inaczej, zachowywała się inaczej i nie pasowała do wiejskiej społeczności.

-To nie tak. Ty jakoś inaczej na to patrzysz. Bardzo mi jej było żal, nie znałyśmy się wcześniej. Cała wieś patrzyła z podziwem na ich miłość, na to, jak potrafili się szanować. To tej miłości postawiłam pomnik, nie Róży. Nawet nie śmiałam marzyć, że twój ojciec mnie pokocha, że zapomni o niej.  Jak mógł to zrobić, skoro nawet ja o niej zapomnieć nie mogłam. Ojcem bardzo chciałam się zaopiekować, pomóc mu. Przy mnie się uspokoił. Bardzo go pokochałam, ale niestety on nie potrafił. Myślałam, że da się kochać za dwoje – nie da! Pamiętam o tym, zawsze o tym pamiętaj Kochana, zawsze… – Dodała, jak echo.

Henryk słyszał rozmowę matki i córki – stał za framugą drzwi. Z oczu kapały łzy. Wiedział o tym, wiedział o wielkiej miłości swojej żony, jej poświęceniu i bólu, który musiała znosić każdego dnia. Tego bólu nie zrozumie nikt, tylko ten, który przez całe życie kochał i nigdy nie dostał nic w zamian. Tak jak stał – wziął marynarkę i wyszedł. Był ciepły, wrześniowy wieczór, długie cienie kładły się na mało uczęszczanej drodze, która wiodła na stary cmentarzyk. Nigdy tam nie chodzi, nawet na Wszystkich Świętych. Najstarsza aleja porośnięta drzewami, staromodne krzyże, pordzewiałe ogrodzenia. Ostatni raz był tu ponad 30 lat temu, wyglądało jednak zupełnie inaczej. Cisza, spokój – kusiły go i nęciły. Jak zaczarowany szedł do końca alei, zobaczył stary granitowy pomnik. Płyta czyściutka, wyszorowana. W wazonie świeże kwiaty, dwa zapalone znicze. Izabela uśmiechała się z czarno-białego zdjęcia. Zawsze tak się uśmiechała, zawadiacko, zaczepnie. Taka była drobniutka, malutka. Inna, niż wszystkie dziewczyny we wsi, nie bała się rzekomo zszarganej opinii. Zawsze miała swoje zdanie i broniła go do końca. Więcej miała w sobie siły i przekory, niż niejeden mężczyzna. Harda i nieustępliwa i najpiękniejsza, jedyna.

-Świat z tobą był dla mnie światem prawdziwym, rzeczywistym. Teraz to las, z którego nie umiem się wydostać – myślał Henryk. Bardzo Cię kocham i nie umiem doczekać się, kiedy się spotkamy – wyszeptał, dotykając zniszczoną ręką nagrobnej fotografii. W gałęziach drzew śpiewały szpaki, usiadł na ławeczce obok grobu. Było sennie i jakoś tak magicznie. Przymknął oczy i zobaczył ją. Patrzyła mu w oczy, a on niósł ją przez zalane łąki. To było po tych lipcowych opadach, kiedy zgniło im siano na łące. Nie chciał, by zmoczyła nogi, nie wiedział wtedy jeszcze, że była już w ciąży. Nie wiedział że tak niewiele czasu im zostało. Było duszno, gorąco i jej zapach i kwaśny odór zgniłej trawy…I ona.

Wrześniowy wieczór otulił stężałą twarz starego człowieka. Henryk zasnął – był najszczęśliwszym człowiekiem, był nareszcie z największą miłością swojego życia.

Na pogrzeb męża Marta założyła granatową garsonkę – wszyscy we wsi krytykowali ją, że nie ubrała się na czarno. Ona powiedziała tylko, że smutek miał zawsze dla niej kolor granatowy. Nie czarny – granatowy i dla niej jest to najbardziej żałobny ze wszystkich kolorów. Na cmentarzu Marta w zapuchniętych od łez oczach miała spokój. Spokój, którego nie można było w nich odnaleźć przez całe jej życie.

Ewa Kowalczyk-Lecibil – animator kultury, nauczycielka języka polskiego, dziennikarka. Pochodzi z podopolskiej Jełowej, obecnie mieszka i pracuje w Kędzierzynie-Koźlu. Mama 10-letniego Iwa – cudownego odkrywcy, ze spektrum autyzmu. Siostrzenica Heleny Buchner – autorki bestselerowej „Hanyski” i pozostałych książek o Śląsku i śląskich kobietach, dysponuje pełnią praw autorskich do wszystkich książek Heleny Buchner, tych wydanych, jak również rękopisów. Stara się promować jej twórczość i kontynuować dzieło znanej pisarki. -Mam w sobie zmysł obserwatora – lubię podglądać ludzi i opisywać różne sytuacje. Czasem mnie to bawi, czasem zastanawia, czasem denerwuje. Piszę od zawsze, zwykle „do szuflady”, jednak postanowiłam to zmienić. Nie piszę po śląsku, dlaczego? Bo śląski jest dla mnie moim językiem intymnym, zawsze tylko mówionym. Językiem, którym posługiwałam się w domu, obok języka polskiego i często niemieckiego i zawsze potrafiłam dopasować język do kontekstu wypowiedzi, sytuacji, ludzi, z którymi rozmawiałam. Poznajcie odrobinę mojego świata, do którego zapraszam. Bardzo chętnie odpowiem na wszystkie Państwa pytania: ewa.lecibil@gmail.com

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza