Stare, nieznane bajki i legendy – Elisabeth Grabowski
Dokładnie rok temu dostałem wspaniały prezent pod choinkę. Z takich cieszę się najbardziej. Niespodziewany skarb, raczej nieznany w okolicach Katowic. Do niedawna czekał także u mnie na swoją kolej odkrywania, bo prócz elektronicznej wersji którą otrzymałem, jest napisany w języku niemieckim, w dodatku szwabachą, czyli w uproszczeniu czcionką zwaną niemieckim gotykiem.
Oczywiście, można pójść na łatwiznę i podesłać do znajomych, prosząc o tłumaczenie. Nie zrobiłem tego. Nie zrobiłem, bo nie umiem, nie potrafię prosić kogoś o pracę za przysłowiowe „dziękuję”. I muszę powiedzieć – dobrze zrobiłem! Bardzo dużo satysfakcji przyniosła mi ta praca.

Jaka praca? Odkrywania zapisów otrzymanego tekstu. A czymże były te zapisy? To książka pt. “Sagen und Märchen aus Oberschlesien” niejakiej Elisabeth Grabowski zwaną niegdyś ciocią(?) pięknie opowiadającą górnośląskie bajki. A żeby tego było mało, to te bajki nie są przez nią wymyślone, a spisywane w konkretnych miejscowościach. I tak się złożyło, że kilka z nich spisała także w moich Murckach jakieś 100 lat temu!
Czyli jakby nie patrzeć, napotykała miejscowych bajarzy i słuchała, zapisując i przelewając to na papier. Mamy za to kilka, najprawdopodobniej całkowicie zapomnianych legend dotyczących naszych okolic, które tutaj funkcjonowały! Przy prawie każdej opowieści podana jest miejscowość, gdzie została zasłyszana. Mamy więc, prócz Murcek, Mikołów, Opole, Racibórz, ale i Panewnik, Idaweiche – czyli Ligota! I kilka jeszcze innych miejscowości. Prawda, że coś wspaniałego?
Zasygnalizowałem już, że nie jestem tłumaczem. Nie znam niemieckiego, tym bardziej gotyku, słabo mi idzie z językiem polskim. Więc zamyśliłem sobie – a gdyby tak przetłumaczyć to na śląski? Dlaczego nie porwać się z motyką na słońce? Będzie kiepsko? Trudno. Nie powiem jednak – nie spróbowałem. Spróbowałem i jak napisałem, przyniosło mi to wiele radości. Na warsztat wziąłem najkrótszy tekst, oczywiście dotyczący Emanuelssegen z których pochodzę. Do tego kilka translatorów, w tym ten nowy silling.org/translator/, nasze słowniki i?

“Chlyb na strōmie”
Hań dŏwnij, za starego piyrwyj bōł mały synek, kergo matka posłała do miasta po chlyb. Synek niōs krōbka pod pażōm i szpaśnie szoł do dōm nazot. A chałpa matki była zgłymboko w lesie. Kej szoł bez las, narŏz poczuł głōd. Ady chleba niy chcioł papać.
“Je ino chlyb” – pōmyśloł. “Winszowołbych se, chciołbych, coby rōs kaj ino, skuli mie to mōgby choby na strōmach, a jŏ mōgbych mieć sam placek w mojij krōbce”. Kej ino pōmyśloł, chlyb wyfurgnōł z krōby wele strōma i hań uwiōnzgnōł, żŏdyn niymōg go symnōńć.
Zōwdy dzisioj widować to na ôdziymku płōnego buka; kolity, brōnny chlyb.
Darymny futer! karlus niy znŏd placka w krōbce – terŏzki richtig napoczōn mieć głōd.
A jak kto nie rozumie, to powyżej zlinkowałem wspomniany translator. Wystarczy skopiować tekst! A sama książka (ponoć jest ich siedemnaście!), jak i jej autorka warta jest bliższej znajomości. Ta publikacja wciąż czeka na swoje wznowienie. I dlaczego by nie od razu w naszej ślōnskiej godce?
Ps: za prezent, za pomoc, bardzo dziękuję: Jan Gąsior; Pyjter Długosz i wszystkim tym, którzy działają nad zachowaniem języka śląskiego; no i zapraszam na mojego bloga.
Bartłomiej „Bociek” Zatorski – urodzony 1972 w Tychach, przewodnik górski (ze wskazaniem na czeską część Śląska), także terenowy; współautor kilku publikacji w tym monografii Murcek i przewodnika po okolicy; autor bloga Erdmancyjŏ; psiarz; społecznik.