„Śląski to przecież gwara”, czyli jak nie rozmawiać ze Ślązakiem
Niedawno w serwisie internetowym Klubu Jagiellońskiego pojawiła się kolejna perła myśli republikańskiej w postaci tekstu „Śląsk się budzi, Polska śpi”. Autor próbuje w nim wytłumaczyć, co myśli o Ślązakach (sam przedstawia się jako Polak urodzony i wychowany na Śląsku) oraz co należy zrobić, żeby ich całkowicie zasymilować. Nie jest to tekst łatwy, bo zawiera on gigantyczną liczbę nieścisłości i niedopowiedzeń podlanych zwykłą arogancją.
Zapytałem Szczepana Twardocha, czy my się jakoś do niego ustosunkujemy. W końcu artykuł został napisany jako reakcja na wydanie śląskiej edycji „Dracha”, którą miałem przyjemność przygotować. Szczepan powiedział, że mogę go zacytować. Te słowa za bardzo do cytowania się nie nadają, więc je zwyczajnie sparafrazuję. On polecił temu młodemu człowiekowi szybko się oddalić.
Autor od początku próbuje przedstawić swoją postawę jako życzliwą dla Ślązaków, ale wychodzi z tego dobry sąsiad, który wczoraj wysiadł z pociągu, a dziś już próbuje mnie uczyć, jak mam żyć. Trochę mi się to kojarzy z tym, co pisała Mirosława Błaszczak-Wacławik w 1990 roku w publikacji „Górny Śląsk. Szczególny przypadek kulturowy”:
Z pejoratywnym stosunkiem do plebejskich form kultury wiązało się pewne poczucie “misji” w stosunku do “ludu” , które było składnikiem polskiej kultury szlacheckiej, a które w styku z wyrobioną organizacyjnie i o wysokim stopniu oświaty powszechnej społecznością doprowadziło do licznych starć i konfliktów. Utwierdzoną w swej politycznej i społecznej samodzielności zbiorowość traktowano jako “zupełnie niedojrzały naród”. Górnoślązacy, którzy nie znali z autopsji paternalistycznych form zachowań polskich “warstw oświeconych” byli na ten typ zachowań szczególnie uczuleni.
Dobry sąsiad stwierdza zatem w swoim tekście, że 800 tysięcy deklaracji narodowości śląskiej w spisie powszechnym 2011 to deklaracja apolityczności Ślązaków. Czyli znowu stara śpiewka: Ślązacy tak naprawdę deklarowaniem narodowości śląskiej nie deklarują narodowości śląskiej. Ślązacy deklarują nią swoją apolityczność. Na potwierdzenie swojej teorii dobry sąsiad podaje wynik Ruchu Autonomii Śląska w wyborach do sejmiku śląskiego w 2014 roku, czyli siedem procent głosów. Mniej więcej 37 procent ludności województwa śląskiego nie mieszka nawet na śląskich terenach, więc siłą rzeczy poparcie tam jest śladowe. W okręgach wyborczych znajdujących się w śląskiej części województwa RAŚ zajął trzecie miejsce, ale o tym autor już nie wspomina. Mało tego – pan sąsiad nie rozumie tego, że poparcie dla autonomii nie pokrywa się z narodowością. Przecież to są dwie zupełnie oddzielne sprawy. Sama nazwa powinna sąsiadowi podpowiedzieć, że RAŚ mówi o autonomii Śląska, a nie Ślązaków. Logika taka, gdyby ją przełożyć na grunt polski, kazałaby myśleć, że każdy Polak powinien być konserwatystą. A jeżeli nie jest konserwatystą, to znaczy, że jego narodowość to tylko deklaracja czegoś tam.
Dobry sąsiad po kilku akapitach postanawia rzucić bombę.
Ideały stawiają jednak opór procesom globalizacji. Stąd tak wielkie zaangażowanie w lokalną kulturę i konstruktywistyczne zapędy kodyfikatorów nieistniejącego przecież „śląskiego języka”.
Hm. No a dlaczego „przecież” nie ma śląskiego języka?
Dość nachalnie proponuję w tym tekście mówić o śląskiej „gwarze” lub „dialekcie”, bo przekonany jestem, że wbrew opinii wielu entuzjastów język taki nie istnieje. […] Słabość takich teorii polega jednak na tym, że językiem można właściwie nazwać wszystko, co służy komunikacji. Nie potrzebujemy oddzielnej gramatyki, własnej ortografii czy nawet własnych słów. Jeśli jakkolwiek odczuwamy inność, możemy postulować istnienie własnego języka. Na tej zasadzie gwara krakowska również mogłaby zostać nazwana językiem.
Jak nie potrzebujemy oddzielnej gramatyki? To czym jest w takim razie inna koniugacja czasowników? Czym jest inna deklinacja rzeczowników? Co to znaczy „nie potrzebujemy własnych słów”? W takim razie polski to też nie jest język, tak? Niby język rozwinięty i urzędowy, a nie ma własnych określeń nawet na budynek (niemieckie słowo), który ma mury (niemieckie słowo) i dach (niemieckie słowo). Budynek ten może stać w gminie (niemieckie słowo) zarządzanej przez wójta (niemieckie słowo). Może on też stać w mieście obok ratusza (niemieckie słowo) przy rynku (niemieckie słowo), gdzie siedzibę ma burmistrz (niemieckie słowo) i rada (niemieckie słowo). No dobra, niech nie będzie, że przy rynku, tylko przy placu (niemieckie słowo). Czyli właściwie państwo polskie nie potrafi się w swoim „języku” ani zbudować, ani zorganizować. Gwara jak nic. Obrzydliwa, pełna germanizmów, niedorozwinięta gwara. O „własnej ortografii” nie będę nawet dyskutował, bo nie ma sensu.
Reszta językoznawców (posługujących się bardziej poważnymi teoriami) jest zgodna – śląski to nie język, lecz dialekt. Nawet znany z sympatii do Górnoślązaków profesor Miodek kręci głową z powątpiewaniem: „Mogą mieć moi ziomkowie do mnie żal, ale konsekwentnie będę powtarzał, że jedyną literacką formą śląskiej gwary jest literacki język polski”.
No tak. Lingwiści Tambor, Kadłubek, Wicherkiewicz, Wyderka, Jaroszewicz, Czesak, Hofmański, z nimi inni naukowcy, jak Michna, Szmeja, Sekuła, oni wszyscy się mylą! Oni się mylą, bo w czerwcu 2008 roku Miodek powiedział, że śląski to gwara i sprawa została zamknięta dziesięć lat temu.

Sąsiad jednak brnie dalej. Chwilę wcześniej zacytował fragment „Richtera” zespołu Oberschlesien i stwierdził:
To dla mnie jeden z niewielu przykładów lirycznego tekstu napisanego śląskim dialektem o poważnej (wręcz patetycznej) wymowie, który jednocześnie nie wzbudza we mnie ani zażenowania, ani ironicznego uśmiechu.
A potem:
Gryfnie natomiast oprócz świetnych projektów graficznych proponuje w swoim sklepie internetowym śląski przekład Nowego Testamentu, co jednak wydaje mi się przekroczeniem pewnej granicy. Nie zagłębiając się w oddzielny temat, podchodzę sceptycznie do wszelkich przekładów Biblii na gwarę. Przekład na dialekt śląski jest jeszcze mocniej kontrowersyjny – nie istnieje bowiem ujednolicona wersja tej odmiany języka polskiego. […] Pomijając sferę religijną, czy jakikolwiek poważny tekst kultury można kalać taką dawką translacyjnego konstruktywizmu?
Pominę w ogóle zamienne używanie słów „dialekt” i „gwara”, bo taki poziom ignorancji teoretycznie powinien zamknąć dyskusję, a ja chcę się jeszcze popastwić.
Sąsiad sam z góry przyznaje, że uważa język śląski za coś gorszego. Za coś, czym nie powinno się „kalać” poważnych tekstów. Mało tego. Sąsiad popełnia monumentalny błąd logiczny twierdząc, że „ta odmiana języka polskiego nie jest ujednolicona”. Błąd logiczny polega na tym, że skoro śląski jest odmianą polskiego, to znaczy, że polski też nie jest ujednolicony. Skoro polski ma odmiany, to znaczy, że jest gwarą! Nieujednoliconą, zniemczoną, niepoważną gwarą! Dlaczego niepoważną? Bo ta polska gwara, która jest nauczana w szkołach, brzmi strasznie zniewieściale. Jak się jej słucha, to trudno nie skrzywić się z zażenowaniem i nie uśmiechnąć ironicznie.
Każda kulturowa translacja na warunki lokalne wymaga wytyczenia jasnych granic. Finalny efekt tak swobodnych zabiegów może okazać się negatywny dla obu stron. Ucierpi na tym zarówno kultura polska, jak i tradycyjnie wsobna autentyczna kultura śląska. To właśnie od tego należy zacząć dyskusję. W przeciwnym razie jedyne, co nas czeka, to narastający konflikt.
Sąsiad zatem czując swoją misję cywilizacyjną wobec biednych, niedouczonych, mówiących śmieszną gwarą Ślązaków, uzurpuje sobie prawo do wyznaczania im granic, co mogą, a czego nie mogą robić w ramach swojej kultury. On chce od tego zaczynać dyskusję. Próby dyktowania, co ja mogę robić ze swoją kulturą, a czego nie mogę z nią robić, wydają mi się głęboko niepoważne.
Dowód kompletnego braku samoświadomości daje sąsiad już chwilę później rzucając na wskroś komediowe:
Nie chcąc prowokować niepotrzebnie negatywnych emocji […]
Serio? Jak głęboko zadowolonym z siebie trzeba być, żeby po dwóch tysiącach słów pretensjonalnych bredni i mylenia swoich opinii z wiedzą, wyskoczyć z takim czymś?
Ale, co najlepsze, to wciąż nie jest koniec!
Drach – powieść wydana po polsku w 2014 roku, właśnie doczekała się śląskiej edycji. Co prawda oryginalny tekst został przepisany na gwarę nie przez Szczepana Twardocha, a niezależnego tłumacza, to jednak sam fakt warty jest odnotowania.
No i tu Czytelnik widzi, że mamy ciężki problem. Według sąsiada, który najwyraźniej nazywa się Konstanty i jest studentem filozofii i politologii UJ, nie przełożyłem „Dracha” na język śląski, tylko go przepisałem. Kostku, Kostusiu… Za przepisywanie są niższe stawki.

Ogólnie sąsiad deklaruje swój stosunek do sprawy śląskiej jako pozytywny, ale wyłącznie na polskich warunkach. Narodowość to nie narodowość, język to nie język, tłumaczenia to nie tłumaczenia. Według Kostka Ślązacy mają obowiązek kulturowego dialogu z polskością. Myśmy kulturowy dialog z polskością mieli w XIX wieku i na początku dwudziestego. W momencie, kiedy polskość zyskała oparcie w postaci państwa, ten dialog został zerwany właśnie po stronie polskiej. I przez ostatnie sto lub siedemdziesiąt lat – zależnie od tego, kiedy Polska położyła łapę na danej części Śląska – ta śląskość była niszczona systematycznie i programowo.
W związku powyższymi nie pozostaje mi nic innego, jak tylko poradzić wyjątkowo pretensjonalnemu autorowi tego pseudointelektualnego tekstu, żeby jak najszybciej się oddalił.