Rubenzal i Królewska Burza na Śnieżce
Rubenzal i Królewska Burza na Śnieżce
– pamięci Stanisławowi Firsztowi
Legenda o tym, jak Duch Gór upomniał się o swój czas
Barokowa Uroczystość nad chmurami
Każdego roku, 10 sierpnia, gdy wschodzące słońce złoci dach kaplicy św. Wawrzyńca na Śnieżce, pielgrzymi i wędrowcy gromadzą się na szczycie. Od wieków odprawiana jest tu msza – nie tylko ku czci świętego patrona ognia i męczenników, ale i ku pamięci tych, którzy weszli na Górę z sercem czystym i pokornym.
Kaplica, fundowana w XVII wieku przez rodzinę Schaffgotschów – właścicieli rozległych dóbr w Karkonoszach – była zawsze czymś więcej niż świątynią. Stała się symbolicznym punktem spotkania świata ludzi ze światem duchów i sił przyrody, a jej okrągła sylwetka od wieków rzuca cień na legendy starsze niż królestwa.
Przybycie koronowanych głów
Lato 1800 roku było suche i gorące. W sierpniu Prusy nawiedzała fala upałów, a królewska para – król Fryderyk Wilhelm III i jego młoda, ukochana żona królowa Luiza – przebywali z wizytą na Śląsku. Słynąca z urody, wdzięku i rozumu Luiza marzyła o ujrzeniu karkonoskich szczytów, o których pisali poeci i podróżnicy. Król postanowił spełnić tę prośbę – i tak 9 sierpnia, dzień przed świętem św. Wawrzyńca, wyruszono konno z doliny w kierunku szczytu Śnieżki.
Król był ubrany w mundur huzarski, wyszywany złotem, z błękitną szarfą Orderu Orła Czarnego. Towarzyszyła mu Luiza w sukni z białego jedwabiu, otulona ciemnym pelerynowym płaszczem z wysokim kołnierzem. Ich orszak tworzyli żołnierze, służba, kilku uczonych i duchowny z Berlina – planowano krótką modlitwę w kaplicy.
Choć pogoda była pozornie łaskawa, powietrze miało coś dziwnego w sobie. Było ciężkie, nabrzmiałe, jakby coś się czaiło ponad linią horyzontu. Starsi przewodnicy marszczyli czoła i wymieniali ukradkowe spojrzenia, ale nie śmieli sprzeciwić się woli królewskiej.
Rubenzal się budzi
Rubenzal – Duch Gór, strażnik Karkonoszy, władca mgieł i burz – spał długo w cieniu lawin, w głębi granitowego cielska Śnieżki. Jego sen był spokojny, dopóki nie usłyszał echo podków, dzwonków i śmiechu tych, którzy wchodzili na szczyt… dzień przed czasem.
Od stuleci kaplica św. Wawrzyńca miała swój dzień – dziesiąty sierpnia. To był czas pielgrzymów, nie książąt. Czas modlitwy, nie pokazów.
Rubenzal otworzył oczy. Nagle znikły z gór wiatr i szelest kosówki. Cisza była tak głęboka, że królewscy konni mimowolnie przystanęli. Król spojrzał w niebo. Było dziwnie mętne, jak szkło zamglone oddechem.
Wtem – uderzył pierwszy grzmot.
Burza królewska
W ciągu minut nad Śnieżką rozpętało się piekło. Wiatr zawył tak, że konie stanęły dęba, a peleryny służby uniosły się jak skrzydła. Błyskawice przecinały niebo jedna po drugiej, pioruny uderzały w kamienie i żelazny krzyż. Deszcz spadał poziomo, siekąc twarze i dłonie.
Zagubieni w mgle, przemoczeni i przerażeni, członkowie orszaku zaczęli się rozpraszać. Tylko król i królowa – prowadzeni przez starego przewodnika z Jagniątkowa – dobiegli do kaplicy św. Wawrzyńca, która stała samotnie, jak okrągła arka pośród burzy.
Drzwi były otwarte. W środku panowała ciemność i chłód, ale przynajmniej nie padało. Królowa, drżąc, usiadła na ławie, a Fryderyk Wilhelm – wciąż w milczeniu – klęknął przy ołtarzu.
Wtedy… Rubenzal wszedł.
Nie przez drzwi. Nie przez okno. Po prostu… pojawił się. Sylwetka z mgły, wysoki jak drzewa regla górnego, z oczami jak dwie iskry. Ubrany w płaszcz utkany z dymu i deszczu, z laską splecioną z korzeni i piorunów.
Spojrzał na nich. I nie powiedział ani słowa.
Ale król wiedział. Wiedział, że zawiódł.
Odpuszczenie
Rubenzal podniósł dłoń – w jednej chwili błyskawice przestały uderzać. Mgła rozstąpiła się na chwilę, ukazując niebo. Woda spłynęła po granitowych zboczach, odsłaniając ścieżkę w dół.
Nie było w nim gniewu. Była tylko pamięć.
Kiedy król i królowa zeszli na dół, czekał już na nich hrabia Schaffgotsch – poważny, w ciemnym surducie, z broszą rodu na piersi. Ukląkł, powitał monarchów – ale w jego oczach była chłodna nauka gór.
Król, przemoczony, ze złotą szarfą pokrytą błotem, uniósł głowę i wyszeptał:
— Dziś nauczyłem się, że są wyżsi od królów.
Schaffgotsch skinął głową.
— Tak, Wasza Mość. A ta góra… ma swojego Króla od zawsze.
Epilog – szept Gór
Od tamtej pory żaden władca nie odważył się zdobywać Śnieżki w przeddzień święta.
I choć Luiza często wspominała piękno Karkonoszy, nigdy już nie wróciła na ich szczyty.
Na jednej ze skał, nieopodal kaplicy, pielgrzymi odnaleźli później napis, którego nie wyrzeźbiła ludzka ręka:
„Niech ten, kto wchodzi przed czasem, pamięta, że góra nie zapomina.”
— Rubenzal.
Maciej Mischok