Robert Oszek – errata do życiorysu
85 lat temu, 16 kwietnia 1938 roku, na cmentarzu garnizonowym w Katowicach został pochowany kapitan polskiej marynarki wojennej w stanie spoczynku, Robert Oszek, weteran pierwszej wojny światowej (1914-1918), wojny polsko-sowieckiej (1920-1921) roku i trzeciego powstania śląskiego (1921). Tłumy ludzi brały udział w jego pogrzebie, zaś nowi polscy honoracjorzy zgodnie ze starym zwyczajem nie szczędzili pochwalnych słów. Aczkolwiek malowali oni swymi słowami wizerunek polskiego bohatera, który być może w rzeczywistości nie istniał. Taki nudny Robert Oszek zaiście nie był. Ja znam te mdłe panegiryki, których cień możemy odczytać na wikipedii lub w pośmiertnych publikacjach. Znałem jednak również ludzi, którzy go osobiście znali. Oni to opowiedzieli jednak nieco inną wersję jego historii, gdy byłem jeszcze przedszkolakiem, którego w mundurku małego marynarza prowadzano na uroczystości powstańcze. Ci starzy powstańcy darzyli mnie w tym stroju wielką sympatią. Mój widok zapewne przywoływał im już dawno wyblakłe wspomnienia, które chyba nawet sami chcieli zapomnieć, by nikt nie wypomniał im czynów, którymi ani dawno po powstaniach, w gierkowskiej Polsce nikt by się nie chwalił. Jednakże nieraz pragnęli podzielić się uwierającą ich tajną wiedzą, by przytłumić blask hołubionych herosów i samemu wyglądać trochę lepiej. W końcu to oni byli bohaterami bez wskazy, a nie te narcystycznie nadęte “ciule”, których szczęście nigdy nie zawodziło, których największą zasługą były odpowiednie znajomości, podczas gdy oni robili tą całą brudną robotę nie szczędząc życia i zdrowia. Wówczas nie wszystko należycie rozumiałem, ale choć z pewnością wiele detali w międzyczasie zapomniałem, to jednak wiele szczegółów jeszcze wspomnę i sporą część z nich udało mi się do dziś pozytywnie zweryfikować. Inne jeszcze na to czekają. Dziś więc chciałbym odświeżyć wspomnienia o kapitanie polskich krążowników szos.

Robert Oszek (niem. Oschek) urodził się według zapisu w księgach urzędowych 30 maja 1895 roku w Zaborzu (obecnie to jedna z dzielnic Zabrza), w rodzinie robotniczej. Jego ojciec, Georg Oschek, pochodził z Pszczyny, matka zaś, Catharina Danch, pochodziła z Kotulina koło Toszka. Oboje znaleźli się w Zabrzu w poszukiwaniu pracy. Oboje byli katolikami o polskiej tożsamości narodowej. Nie dziw więc, że Robert będący najzdolniejszym spośród rodzeństwa, zgodnie z marzeniami rodziców miał zostać księdzem. Jemu jednak te plany najwyraźniej się nie podobały, gdyż w wieku 15 lat uciekł z domu i w Hamburgu zaciągnął się na norweski kuter wielorybniczy “Olaf II”, gdzie ponpć pracował m.in. jako harpunnik pływając na morzach podbiegunowych, np. u brzegów Ziemi Ognistej czy Ziemi Baffina.

Młodzieniec tak posmakował morza, że w 1912 roku wstąpił do szkoły marynarskiej Kaiserliche Marine (Cesarska Marynarka Wojenna) w Mürwik pod Flensburgiem (wrzesień 1912), co było możliwe wyłącznie za zgodą rodziców. Ukończywszy tę szkołę w październiku 1914, otrzymał ponoć przydział na krążownik SMS „Bremen”. Jako młody podoficer już na krótko przed wybuchem wojny brał udział w tłumieniu strajku pracowników portowej rafinerii w Meksyku. Złapanych prowodyrów uwięziono na jego statku i on miał ich z kilkoma marynarzami pilnować. Fama głosi, że słysząc “polską mowę” pozwolił “rodakom” zbiec, za co został zdegradowany i skazany na odsiadkę, ale mimo wszystko nie wydalono go. Po powrocie do Niemiec pełnił służbę na okrętach szkolnych „Hertha” i „Kaiserin Augusta”. W jego akcie personalnej miał wpis “niepewny kandydat”.

Tak spędził czas do wybuchu Wielkiej Wojny, kiedy to marynarz Oszek został członkiem załogi krążownika pancernego SMS „Blücher”. Okręt ten został zatopiony przez brytyjskie krążowniki 24 stycznia 1915 roku w bitwie pod Dogger Bank. Oszek należał ponoć do tych nielicznych szczęśliwców, którym udało się uratować po zatonięciu krążownika. Jako były wielorybnik wiedział, jak przeżyć w lodowatym morzu. Ale Oszek uratował nie tylko siebie, ale i kilku kolegów. On sam spisał się przy tym na tyle dobrze, że został awansowany na bosmana, po czym wysłano do szkoły nautycznej niemieckiej marynarki w Altonie. Samo przeżycie zatopienia własnego okrętu w Kaiserliche Marine nie nagradzano awansem. Po pomyślnym ukończeniu szkoły Oszek jako podporucznik na morzu został oficerem pokładowym na torpedowcu D-8, którego dowództwo później przejął i sprawował do końca wojny. W 1917 r. został odznaczony za męstwo Krzyżem Żelaznym I klasy. Chciałbym jednak zaznaczyć, że istnieją wątpliwości co do rzetelności przekazu o przebiegu jego służby w cesarskiej marynarce niemieckiej i mam nadzieję niebawem je wyjaśnić.

Robert Oszek/Oschek należał do tych marynarzy, którzy pod koniec wojny odmówili posłuszeństwa admiralicji i założyli w garnizonowych miastach wybrzeża rady żołniersko/marynarsko-robotnicze. Oszek aktywnie agitował gromadząc wokół siebie polskojęzycznych towarzyszy o lewicowych przekonaniach. W ten sposób stworzył on kilkusetosobowy polski “czerwony freikorps” – analogicznie do “białego freikorpsu” “Marinebrigade Erhardt”, który walczył po drugiej stronie zarówno w Niemczech jak i na Śląsku.

Wraz ze swoimi kompanami przedostał się do Wielkopolski (co z pewnością nie obyło się bez starć i przykrych incydentów, aczkolwiek nie znalazłem na ten temat wiarygodnych zapisów), gdzie w styczniu 1919 roku wstąpił do Polskiej Marynarki Wojennej (w tym to celu napisał podanie datowane dniem 16.12.1918), mimo że Polska nie posiadała wówczas jeszcze dostępu do morza. Tutaj Oszek rozpoczął swą karierę w stopniu podporucznika marynarki otrzymując przydział do portu wojennego w Toruniu. Po drodze do Torunia wraz z kolegami wsławił się w rabunkach żydowskich przedsiębiorców. Dlatego postanowiono go przywiązać na krótką smycz, dając mu za zadanie (bez broni i kompanów) nadzorować remont poniemieckiego i porosyjskiego sprzętu w Bydgoszczy.

Podczas wojny polsko-bolszewickiej, będąc najpierw zastępcą dowódcy okrętu opancerzonego „Pancerny I”, a od 17 sierpnia 1920 roku dowódcą monitora „Mozyrz”. Oszek wyróżnił się fachowością żołnierskiego rzemiosła oraz graniczącą z szaleństwem odwagą. I tak np. w bitwie rzecznej pod Czernobylem w dniu 27.04.1920 polska flotylla złożona z czterech prowizorycznie uzbrojonych kutrów pobiła Radziecką Flotę Dnieprzańską. Ppor. Oszek decydująco przyczynił się do tego zwycięstwa prowadząc ogień pokładowej armatki jedynie przy pomocy zwykłej lornetki oraz tuby, będąc przywiązanym do gorącego i dymiącego komina. Aczkolwiek walka polskich marynarzy z Flotylli Pińskiej nie polegała jedynie na rekonesansie i ostrzeliwaniu wrogich statków oraz pozycji: Po zniszczeniu umocnień przeciwnika na brzegu wysadzano silnie uzbrojony oddział szturmowy, który eliminował niedobitki i przeczesywał potencjalne kryjówki, by nie mogły zostać wykorzystane przez przeciwnika. Przy okazji zabierano wszystko, co mogło się przydać, np. broń, amunicję, żywność, kosztowności… Jeńców zazwyczaj nie brano. W podobny sposób zdobywano również wrogie statki. Nie inaczej walczyli niegdyś również piraci.

Ale i tu zabrzański bohater wraz ze swoimi ludźmi zasłynął znowu rabunkami i licznymi mordami wśród “wyzwalanej społeczności żydowskiej”. Podczas walk o miasteczka często ginęło kilkakrotnie więcej Żydów niż Sowietów. Stąd też szczególnie “uwzięła się” na Oszka córka pewnego żydowskiego patrycjusza, którego Oszek bez jakiejkolwiek konieczności osobiście zamordował na oczach ukrywającej się dziewczyny, tak że potrafiła go dokładnie zidentyfikować. Oczywiście, starszy mężczyzna stanął w obronie swojego mienia, mimo że nie był uzbrojony i swoją “niepatriotyczną postawę” przypłacił życiem.
Co prawda z opóźnieniem, ale mimo wszystko płynęły do nadrzędnych dowódców liczne skargi, tak że jeszcze przed zawarciem Pokoju Ryskiego (18.03.1921) przeniesiono doświadczonego zabijakę na Pomorze. Przedtem jednak, w uznaniu zasług zdobytych podczas wojny z Sowietami, jeszcze w dekrecie z 30.01.1921 Wódz Naczelny (Piłsudski) awansował go z dniem 01.04.1921 do stopnia porucznika marynarki w Korpusie Morskim. Poczym zasłużony oficer “wziął urlop” w dniu 19.02.1921, “by wziąć udział w plebiscycie”. Przy okazji udał się na Górny Śląsk unikając tym samym wszczęcia postępowania dyscyplinarnego i karnego.

Faktycznie marynarz został zawczasu ostrzeżony przed grożącą mu dyscyplinarką i przełożeni dali doświadczonemu zabijace “szansę do rehabilitacji” w okresie plebiscytu. Został więc skierowany na Górny Śląsk, gdzie miał aktywnie włączyć się w przygotowywania do plebiscytu mającego rozstrzygnąć jego przynależność państwową, a także do kolejnego powstania na wypadek niekorzystnego dla Polski wyniku. Dowodem na nieprzypadkowość jego zaangażowania jest fakt otrzymania awansu na porucznika w dniu “wzięcia urlopu”.

Już 27 lutego 1921 roku porucznik Oszek zgłosił się do Dowództwa Obrony Plebiscytu w Sosnowcu. Nieprzypadkowo przyprowadził ze sobą kilkudziesięciu “ochotników (tj. marynarzy Flotylli Pińskiej) i odnowił kontakty z weteranami z Kaiserliche Marine, których znał już przedtem osobiście lub których adresy otrzymał od miejscowych aktywistów POW. Ponoć przekonywał byłych marynarzy nie tylko dobrymi słowami, by przyłączyli się do POW, ale nie stronił również od gróźb i rękoczynów. Oficjalnie pełnił obowiązki “komendanta broni na powiat Katowicki”. Oszek przybył na Śląsk z zadaniem organizacji polskich sztostrupów do oczekiwanych walk z Niemcami. W tym celu wyselekcjonował i szkolił co prawda odpowiednich ochotników, ale sam nie chciał walczyć jako piechur. Ponoć zawczasu jeszcze obiecał swoim “ochotnikom”, że będą walczyć “na pokładzie”. Jeszcze przed wybuchem powstania zarekwirował kilka ciężarówek należących do huty Baildon. Trzy z nich przerobiono rychło w zajętym zakładzie na transportery opancerzone, m.in. legendarny “Korfanty”, dwie dalsze w Sosnowcu. Do tych “krążowników szos” – jak nazwał swe improwizowane pancerki por. Oszek – dołączono zdobyczny niemiecki pojazd pancerny Ehrhardt E-V/4, który był darem (a poprzednio łupem) powstańców wielkopolskich.

Dzięki temu na początku maja 1921 roku do walki w III powstaniu śląskim gotowy był samodzielny oddział szturmowy złożony z 67 osobiście wybranych przez por. Oszka marynarzy, którzy zachowali okrętowe zwyczaje. Oszek planował ponoć początkowo, że jego zmotoryzowany i świetnie uzbrojony oddział szturmowy będzie przełamywać szyki nieprzyjaciela, gdzie tylko zajdzie taka potrzeba, zaś kluczowym elementem ataku miały by być jego “pancerki”. Faktycznie jednak prawdopodobnie nigdy do tego nie doszło. Przede wszystkim na początku powstania po prostu nie było z kim się bić, gdyż francuskie wojska okupacyjne w przeddzień wybuchu tzw. “III Powstania” aresztowały prawie wszystkich dowódców niemieckiej samoobrony SSOS. Lokalne władze niemieckie praktycznie nie stawiały żadnego oporu lub wycofały swe skromne siły do centrów miast obwarowanych barykadami, zaś jedyny zdolny do szturmu pojazd “Walerus” (alias Erhardt E-V/4, ex “Pułkownik Grudzielski”) wraz z dwoma opancerzonymi ciężarówkami został odstąpiony grupie “Północ”. Dwie pozostałe ciężarówki wraz z krążownikiem “Korfanty” dyktator powstania zaangażował do ochrony własnej osoby. Sam “Korfanty” posiadał jedynie CKMy skierowane wstecz i dlatego nie nadawał się do atakowania, tylko do osłaniania odwrotu, tj. ucieczki w beznadziejnej sytuacji. Nie dziw więc, że trudno jest znaleźć w niemieckich źródłach autentyczne opisy ataków elitarnego oddziału pancernego Oszka, bo po prostu ich brak!

Widoczne na wielu kolportowanych zdjęciach pojazdy pancerne z karabinami do przodu powstały później, po zakończeniu najostrzejszej fazy bojowej albo nawet po powstaniach, póki jeszcze Korfanty był u władzy, aby w rocznice wybuchu powstań przedstawić ciekawskim patriotom propagandowo silne eksponaty. Przebudowy pierwszych pojazdów dokonano podczas rozejmu po Bitwie o Górę Św. Anny. Sam zaś flagowiec “Korfanty”, którego po zwycięskim powstaniu wysłano do Krakowa, by stanął w muzeum przepadł bez śladu.

Poza “Walerusem” i “Korfantym” pozostałe “pancerki” wcale nie posiadały stałego uzbrojenia i na swych cienkich kółkach praktycznie nie nadawały się do jazdy po nieutwardzonym terenie. Jedynie ich skrzynie ładunkowe oraz krytyczne agregaty były chronione stalową blachą o grubości 10 mm. Tak więc w przypadku działań zaczepnych pancerki służyły jedynie do szybkiego i bezpiecznego transportu powstańczych sztostruplerów na miejsce desantu. Następnie ci szturmowali wrogie pozycje lub wykonywali wyznaczone zadanie, po czym – o ile ich zadaniem nie było zajęcie i utrzymanie danej pozycji – wycofywali się do swych pancernych pojazdów i zwiewali. Uzbrojone pojazdy zabezpieczały jedynie ich ucieczkę. Tę taktykę “hit & run” stosowała podczas wojny z Sowietami również Flotylla Pińska. Tak więc najgroźniejszą bronią oddziału Oszka były nie CKMy “Korfantego”, lecz on sam i jego ludzie. Wbrew powstańczej propagandzie obrońcy niemieckiego Śląska początkowo nie posiadali ani artylerii ani większej ilości CKMów i zawsze brakowało im amunicji, tak że “pancerki” Oszka mogły działać praktycznie bezkarnie. Starcia zaś zazwyczaj nie polegały na wzajemnym ostrzeliwaniu się, lecz – przynajmniej z niemieckiej strony – na walce wręcz.

Najważniejszą akcją Oszka i jego pretorian było stłumienie zainicjowanego przez Michał Grażyńskiego a skierowanego konkretnie przeciwko! osobie Korfantego buntu powstańców z “Grupy Wschód”. Po zakończeniu powstania Oszek został komendantem konspiracyjnej “Organizacji P”, której celem była ochrona zajętych placówek i instytucji niemieckich aż do momentu ich przejęcia przez władze polskie, by dalej mogły sprawnie funkcjonować w “autonomicznym województwie”. Oszek zapowiedział swym ludziom, że “każdy, kto przywłaszczy sobie cokolwiek (z inwentarza chronionych obiektów), zostanie rozstrzelany”. W panegirykach propagowana jest jednak wersja, jakoby groźba ta chroniła mienie mieszkańców. Faktycznie władze powstańcze wcale nie chroniły mienia “zdrajców” (tj. Ślązaków nie sympatyzujących z Polską i Polakami), Niemców i Żydów. Inną funkcją “Organizacji P” było polowanie na niemieckich sztostruplerów żyjących na terenie opanowanym przez Polaków.
Funkcję szefa “Organizacji P” Oszek pełnił do czerwca 1922 roku, kiedy to zakończywszy swój “plebiscytowy urlop”, powrócił do służby czynnej w marynarce wojennej RP. Za zasługi w powstaniu Robert Oszek odebrał z rąk Józefa Piłsudskiego Krzyż Srebrny Orderu Wojskowego Virtuti Militari. Ponadto otrzymał jeszcze awans do stopnia kapitana marynarki. Jednakże już wkrótce dogonił go cień jego niechlubnych wyczynów podczas wojny z sowietami i nie chcąc stanąć przed sądem wojskowym musiał się zwolnić. Dlatego w 1924 roku został zdemobilizowany.

Dzięki dobrym stosunkom z Korfantym po demobilu Oszek nie został bezrobotny – w przeciwieństwie do wielu miejscowych powstańców, lecz otrzymał fuchę kierownika państwowej hurtowni tytoniowej najpierw w Królewskiej Hucie, a potem w Katowicach. Praca ta była łatwa i dobrze płatna, a poza tym Oszek mógł za darmo “testować” handlowany towar i jego fajka gasła chyba tylko podczas snu. A jednak kpt. Oszek nie potrafił odnaleźć się w cywilu. Brakowało mu przygód, adrenaliny i męskiego towarzystwa, bo z kobiecego nic sobie nie robił. Był aktywny w Związku Powstańców Śląskich oraz w Śląskiej Lidze Morskiej i Rzecznej. W rocznice wybuchu powstania brał udział w pochodach i inscenizacjach aktywnie budował własną legendę. Boksował nie tylko w klubie sportowym, ale i w knajpach szukał dosłownie zaczepki. Pił całe noce przy każdej okazji, a nawet i bez, zaś każda wysokoprocentowa flaszka była dobrą okazją. Co noc fajerował w zmiennym towarzystwie, przy czym wspólne libacje w najlepszych lokalach autonomicznego województwa nierzadko kończyły się bijatyką – łącznie ze spustoszeniem lokalu. Stąd też można sobie wyobrazić, jak potem “pracował”. Czuł się pusty i osamotniony, szczególnie po tym jak autonomicznym województwem zawładnęła nieprzychylna mu sanacja.

Nieraz odwiedzał rodziny poległych towarzyszy przynosząc drobne podarki. Szukał bliskich kontaktów, których jednak nie śmiał podjąć. Ponieważ był powszechnie znany i rozpoznawany, czuł się pod stałą obserwacją. Wśród powstańców powiadano, że “Kapitan Oszek kochał marynarzy bardziej niż morze”. Nikt jednak nie odważył się mu tego powiedzieć w twarz. Na trzeźwo Oszek był zazwyczaj opanowany, aż 01.02.1932 około czwartej nad ranem nijaki Stefan Górski, kupiec z Poznania (a jednocześniestary znajomy) , nieopatrznie puścił parę z pyska i przypłacił to życiem. Kapitan wss. Oszek stanął przed sądem oskarżony o zabójstwo, lecz – o dziwo – nie został skazany lecz uniewinniony. W tych trudnych czasach kryzysu Polska potrzebowała bohaterów bez skazy. Oficer miał prawo bronić swojego honoru.

Ale jego czas dobiegał końca. Kapitan Robert Oszek zmarł w Katowicach 13 kwietnia 1938 roku. Oficjalną przyczyną śmierci było ostre zapalenie otrzewnej, aczkolwiek krążyły plotki, że samotny marynarz zapił się na śmierć albo, że został otruty – podobnie jak później Korfanty. Jego śmiertelne szczątki zostały pochowane w dniu 16 kwietnia na cmentarzu garnizonowym w Katowicach przy ul. Zgrzebnioka (obecnie pomiędzy ul. Ceglaną i ul. Meteorologów).
Cóż, „zielone ludziki” to nie jest wynalazek rosyjski z czasów „wyzwalania” Krymu i Donbasu w celu przywrócenia ich do macierzy… nawet powołując do wojska więźniów nie byli zbytnio nowatorscy.
Hallo. Czy wiadomo jakiej wysokosci byl zold tych dzielnych powstancow ? Bo jesc trzeba , nawet kiedy sie walczy o dobro najwazniejsze. Dla Slazaka najwazniejsza byla rodzina.
Pisać każdy może. Nawet dyplomowany ekonomista Herr Drachs. Brednie o powstańczych stosstrupplerach można było se darować. Zajmij się pan lepiej ekonomią.
Psy szczekajōm a karawana ciōngnie dalij..
Czy może pan “sprecyzować, co uważa za “brednie”?
Przedłożyłem ten tekst kilku polskim znawcom tematu i nikt mi pisania “bredni” nie zarzucił. Owszem, można się nie zgadzać z oceną pewnych kwestii, które nie są udokumentowane. Aczkolwiek rozróżniam w tekście wyraźnie między faktami, plotkami, pomówieniami oraz wizerunkiem kreowanym przez samego protagonistę. Wydaje mi się, że tekst napisałem z dystansem a jednocześnie że zrozumieniem dla tamtych czasów i ludzi.
Sami powstancy juz dawno poumierali , ich dzieci dozywaja wieku starczego , a wnuki i wnuczki powstancow uciekly do Rajchu , wyrzekajac sie swoich przodkow. Tak jak wnuki Korfantego , tak tego od morgow i krowy , tez pouciekaly z Polski. Tu nie pomoga pomniki tego odszczepienca. Tu jego marny koniec pokazuje jakim marnym jest los renegata.Natomiast w temacie powstanczej samowoli , mozna by wiele napisac. Dziekuje panie Drahs. Podjecie tego tematu , to ciezka praca.
Ludzie tamtych czasów działali we własnym mniemaniu z najszlachetniejszych – bo patriotycznych – pobudek. Czy naprawdę – trudno nam dziś ocenić. Ludzie pokroju Roberta Oszka uważali się za za siłą germanizowanych przez Prusy Polaków, wyzyskiwanych przez magnatów przemysłowych i rozpijani przez Żydów. Myśleli, że w Polsce będzie im lepiej. Mieli nadzieję, że Polska będzie im dobrą matką , aczkolwiek mylili się. Ich losy były często w sumie tragiczne, choć mieli swoje 5 minut chwały. Czy to nie ironia losu, że spora część rodziny Roberta Oszka i jej potomkowie zdecydowali się na życie w Niemczech?
Faktycznie , ironia losu . Slazacy maja chyba pragmatyzm we krwi. Rodzina Adalberta od krowy i morgow tez Polske wolala opuscic. Chyba tak bylo lepiej . Bo na pomnik Adalberta , to juz tylko golebie robia.
Krowa Korfantego? Perspektywa kuli w łeb, jak sie nie wesprze?
Niestety, wolnego wyboru miejscowi nie mieli, gdy zapukał to drzwi pluton rekrutacyjny. Te przekazy są niestety wielokroć potwierdzone.
“Kula w łeb” – to jeszcze chyba dosyć “przyjemna śmierć”. Przeważnie “odszczepieńcy” wyrzekający się swej polskości byli torturowani, aż nie dawali znaków życia. Niektórych zakopano żywcem. Inni się wykrwawiła na oczach rodziny, którzy niechybnie zapłaciliby próbę pomocy własnym życiem.
W archiwach są nawet wykazy, ile kto otrzymał. Kwoty nie pamiętam, ale było to ok. Dwa razy więcej niż w szeregach Hoefera