Pistulka, ty ôzarty pierōnie!
Woda w strumieniu była zimna i rwąca. Księżyc, wpadając w jej nurt, gubił się i gdy w końcu udawało mu się wydostać na powierzchnię, jego blady blask, wybijając się znad ruchomego zwierciadła, oświecał habozie porastające brzeg. Trzcina poruszyła się gwałtownie, gdy potężny mężczyzna zszedł w mniej stromym miejscu w dół, by opłukać swoje napuchnięte dłonie, chowając się jednocześnie w wysokich zaroślach, by nie wyróżniać się spośród spokojnego krajobrazu jeszcze młodej letniej nocy.
Przemieszczająca się masa chłodnej wody działała kojąco na jego wciąż napędzane przez adrenalinę nerwy, obmywała jego skórę z ciemnych plam krwi. Tak właściwie, to nawet nie był do końca pewny, czyja to była krew. Mogła należeć do mężczyzny, którego nos po zetknięciu się z jego pięścią wydał nieprzyjemny odgłos łamania i wykrzywił się w nienaturalnym kształcie, wyzwalając przy tym czerwony strumień. Mogła to być też jego własna krew wypływająca z pękniętej skóry, która otworzyła się po kilku mocniejszych uderzeniach. Całkiem prawdopodobne, że jedne i drugie połączyło swoje siły i umalowało dłonie, czy może już nawet łapska, przeraźliwym kamuflażem zagrożenia i drzemiących w tym człowieku pokładów agresji.
Zamknął na chwilę oczy i wsłuchał się w odgłosy nocy, w spokojne pluskanie, w rechot żab i coś jeszcze, co zakłócało tą dobrze znaną mu melodię. Gdzieś w pobliżu była masa ludzi, słyszał śmiech, wydawało mu się, że słyszy tupanie stóp, jakieś liche skrzypki i krzyki. Kajś sam musioł być szynk, a ônemu bōło pierzińsko sucho w gardzieli. Nie mōg sie ôzryć, nie dzisiej, zarŏz musioł uciekać bez las na połednie, co go zŏdyn sam nie znojdzie. Ale ździebko gorzoły…
Pochylił się nad wodą i przemył twarz. Czuł, jak puchnie mu dolna warga, a rozcięty policzek piekł nieziemsko, gdy próbował go przepłukać wodą. Mokrymi dłońmi przeczesał włosy i zawiązał w kucyk, otrzepał ubrania i wdrapał się nazŏd na szlak, którym miał zamiar zajść do knajpy.
Gdy dotarł do niewielkiego budynku, z którego okien ciepłe światło wypływało na łąkę, najpierw ciężko oparł się o ścianę i zajrzał przez okno do gwarnego wnętrza. Przez zamazaną szybę widział swoją zgraję, jak siedziała przy jednej ławie i głośno krzycząc zderzała kufle, wylewając przy tym pianę złocistego napoju na drewniany stół. Czuł pulsujący ból w lewym ramieniu i coś przygniatało go w piersi. Jego drużyna zaraz po udanej akcji zbierała się, by świętować do rana, ale on tak nie potrafił. On potrzebował chwili w ciszy i spokoju, by krew przestała buzować w jego żyłach, by serce się uspokoiło, a dłonie przestały zaciskać w obronnym geście. Wyczuł w kabzi ciężar zdobytych skarbów, uspokoiło go to nieco i wszedł przez stare drewniane drzwi do środka.
Uderzyła go fala gorącego, wilgotnego powietrza, przesączona zapachem alkoholu, tłustego jedzenia i spoconych ciał ludzi. Usiadł na wolnym stołku i rozejrzał się wokoło, by upewnić się, że nie rozpoznaje żadnej twarzy i tym samym żadna twarz nie rozpozna jego. Oparł się na łokciach i wypatrzył dziewczynę roznoszącą piwo. Trzymała się prosto jak świeca, chociaż kropelki potu spływały po jej skroniach, a jasne włosy kleiły się do smukłej szyi, podobnie jak materiał jej nieco przydużej sukni.
– Ein Bier – zawołał, gdy akurat przebiegała, a ona kiwnęła głową, na znak, że zarejestrowała jego zamówienie. Siedział i rozglądał się wokoło, pozwalając senności opadać na jego zmęczone kończyny. Obserwował mężczyzn, zmęczonych, pewnie po pracy na roli, z zmazanymi twarzami, zmazanymi rynkami i zmazanymi zachami.
Po chwili podeszła dziewczyna z kuflem piwa i talerzem parującej zupy.
– Von der besoffenen Bande am Tisch nebenan, meinten Sie gehörten dazu und hätten gewaltigen Hunger.
– Besoffene Bande meinst du?
– Man sieht doch vom Weiten, dass das lauter Halunken sind – odpowiedziała i oparła dłoń na biodrze, rozglądając się, czy nie ma czegoś pilnego do zrobienia, dając jednocześnie znak, że lepiej by było, jakby gość zapłacił za swoje piwo zaraz.
– Und was macht eine anständige Frela unter besoffenen Männern? – odpowiedział zaintrygowany mężczyzna i spojrzał dziewczynie prosto w oczy. Zobaczył w nich odcień żalu, który tak szybko zniknął, zastąpiony pewnym siebie wyrazem twarzy, że nie był pewien, czy tylko mu się tak nie wydało.
– Geld für die Familie verdienen – odpowiedziała i zniecierpliwiona ruszyła do kolejnego stolika, gdzie dwóch rolników lada chwila miało roztrzaskać sobie kufle o głowy. Mężczyzna nie spuszczał wzroku z dziewczyny, która nie pozwalając sobie na chwilę wytchnienia biegała od stolika do stolika, roznosząc piwo, strawę, sprzątając, zbierając pieniądze i oddając je zaraz właścicielowi.
Gdy zrobiło się późno i przy stolikach nie pozostał już prawie nikt, mężczyzna podniósł się i podszedł do dziewczyny, która nerwowo wyczekiwała wyjścia ostatnich gości. Sam lekko się zachwiał, gdy stawiał kroki, mając zamiar iść przed siebie, pół żartem, pół serio, okrążył stół i stanął obok zdenerwowanej najurodziwszej istoty, jaką miał przyjemność tego dnia oglądać.
– Zahlen? – spytała lakonicznie i lewa brew znacząco uniosła się do góry. Zdmuchła opadający na jasne oczy kosmyk i spojrzała prosto na olbrzyma.
– Das auch, aber vielleicht könnt ich dich nach Hause begleiten – powiedział mrugając i nachylił się, obejmując ją jednocześnie w wąskiej talii, by nieco ciszej dodać – So viele besoffene Halunken hier um diese Zeit – i się zaśmiał.
– Pff – prychnęła lekceważąco, odpychając łapska od siebie – Und Sie sind wer? Der Räuberhauptmann Pistulka vielleicht? Ty ôzarty pierōnie, bezahlen sollst du i raus, do dōmu chca iś – odpowiedziała tracąc nerwy. Prziśli, kej miała juz powoli zawiyrać i słepali pōł nocy, śterowali jã, blank gupie gŏdali i namarasili jak zŏdyn inny. Blank z rana bańdzie musiała wstanōnć i ciś zaś do chlywa. Jesce chwila i pocnie ich rankōma wyciepować.
– Räuberhauptmann Pistulka, do usug – zagrzmiał śmiechem i niezdarnie się ukłonił przed dziewczyną – A tyś jes?
– Maria Theresia Habsburg – ukłoniła sie gestem pełnym ironii – A terŏzki płać i ciś do dōm – odpowiedziała. Mężczyzna znowu się zaśmiał i podszedł teraz wyjątkowo blisko, nawiązując kontakt wzrokowy. Obserwował ją cały wieczór i właśnie dowiedział się wszystkiego, czego potrzebował do podjęcia decyzji.
Dziewczyna zauważyła w ciągu sekundy, że mężczyzna nie był ani w połowie tak pijanym, jakiego udawał, że stał pewnie na nogach, miał olbrzymie dłonie i był dobrą głowę od niej wyższy. W oczach widziała złość i coś jeszcze, jakby pod całą tą groźną maską krył się zraniony człowiek. Nagle poczuła w dłoni coś zimnego, jakby metal, ale o nieokreślonym kształcie.
– Trzimej sam, schowej kajś w kabzi co zŏdyn nie be widzioł, sprzedej to kajś dalej, nie kole tego dworu. My juz pōjdziymy, a ty porōb co mŏs jesce do roboty i wiyncej sam nie wrŏcej. Bo jŏ ci złego nic nie zrobia, a sam w szynku nie jes miejsce dla porzōndnej dziołchy, przidzie taki jedyn i drugi i yno płacki ci ôstanōm – dziewczyna wyczuła kształt naszyjnika z kilkoma kamieniami, prędko schowała go w fartuchu i kiwnęła głową – Jutro jak sam przidã, to ciebie juz nie bańdzie – dodał łapiąc olbrzymią dłonią delikatny podbródek dziewczyny, która ponownie kiwnęła głową – To terŏżki trzaśnij mie rankōm w pysk, co zŏdyn nie pōmyśli, że ci sie widzi, kej ôzarty pierōn Pistulka cie ściskoł, a jŏ ciepnã na ladã co złotego i powiã wirtowi dobranoc.
W powietrzu rozległ się trzask, gdy dziewczyna bez zastanowienia uderzyła mężczyznę w policzek, ten tylko się zaśmiał, odgarnął jej opadający kosmyk włosów z twarzy i zawołał swoich towarzyszy, którzy posłusznie opuścili lokal, zostawiając zdumioną blondynkę w pustym pomieszczeniu.
Niektórzy twierdzili, że zakopywał wszystkie swoje skarby, ale to nie było prawdą. Czasami, gdy spotkał obok siebie dobrą duszę na złej drodze, pomagał jej znaleźć znów tą włąściwą. W końcu z odrobiną złota w kieszeni łatwiej było z niej nie zbaczać.
– Hauptmann, und wo jetzt?
– Richtung Oppeln – zawołał i ruszył przed siebie po swojej wyboistej, ni to białej, ni to czarnej, w świetle księżyca zwyczajnie szarej ścieżce.