Piotr Zdanowicz: Prawda po polsku – czyli „Cycero, gdyby jeszcze żył…” #1

Mam nadzieję, że mistrz Wyspiański nie pogniewa się o brzmienie tytułu, ale parafraza jego twórczości z rzymskim filozofem w tle, wydała mi się dobrym wstępem do próby napisania prawdy o nieprawdzie… Mówiąc prościej – będzie o historii, logice, a ôsobliwie ô prŏwdzie (baji „gówno-prŏwdzie”) – no i oczywiście  o Śląsku…

PAMIĘĆ HISTORYCZNO-AMNESTYCZNA

Bywa, że polscy oficjele, przy okazjach równie oficjalnych – używają pojęcia „pamięć historyczna”. Często słyszymy wówczas stwierdzenia: „nigdy nie zapomnimy, co uczynili nam jacyś X”, albo: „zawsze pamiętać będziemy o naszym bohaterstwie…”, „o naszych krzywdach”… i tak dalej…

Tak ujęta „pamięć” mnie osobiście wydaje się nieco wybiórcza, i kojarzy się raczej z „historyczną zapamiętałością”… No, bo co to za „pamięć historyczna”, która służy jedynie bezustannej apoteozie własnej nacji, a w przypadku tak zwanych kwestii „niewygodnych” zamienia się w „historyczną amnezję”.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Cycero, twierdząc że: „Historia magistrae vitae est” – postulował raczej, aby pamiętać o dobrych i złych „rzeczach”. Przecież człowiek wypierający z pamięci wszystkie wydarzenia naruszające jego „strefę komfortu”, nie jest zdolny do refleksji i wyciągnięcia jakichkolwiek pożytecznych wniosków z tego, co się wydarzyło. Podobnie historia – przekłamywana, modyfikowana i przemilczana – nie będzie nigdy „nauczycielką”, ale upierdliwym „politycznym agitatorem”…

CO TO JEST PRAWDA…

I znowu przydało się zapożyczenie z klasyki – tym razem będzie to Ewangelia św. Jana, gdzie znajdujemy frazę opisującą zadumę niejakiego Piłata z Pontu nad istotą prawdy… Czy po upływie 2000 lat – wiemy już co to jest prawda”?…

– Może i wiemy, ale odkąd zauważyliśmy, jak wiele można osiągnąć i „załatwić” manipulując ludźmi oraz opinią publiczną (czyli jednostkową i społeczną świadomością) – intencyjne kłamstwo, postrzegane przez etykę w sposób jednoznacznie negatywny – stało się „usprawiedliwione”, zyskując miana: propaganda, promocja, reklama, socjotechnika. Tym samym niektóre działania polegające na „mijaniu się z prawdą” zostały uwolnione od zbędnego balastu „niemodnej” aksjologii, stając się domeną zdecydowanie bardziej nowocześnie brzmiącej – teorii komunikacji.

Podobny los był też udziałem historycznego przekazu – również funkcjonującego w przestrzeni „akademicko-podręcznikowej”, przy czym polskie realia – choć Ślązakom tak niesławnie bliskie – nie są w tej materii wyjątkowe, bo już Honoré de Balzak pisał: są dwa rodzaje historii świata: jedna oficjalna, zakłamana, przeznaczona do nauczania w szkołach; inna jest historia tajemna, która przynosi prawdę o przyczynach zdarzeń.

Zapomnieliśmy też, że historia jest nauką, a fundamenty metodologiczne każdej nauki winny się opierać na „prawdzie”. Oczywiście w przypadku klasycznych nauk ścisłych łatwiej zdemaskować „fałszywki”, bo „newtonowskie jabłka” same z siebie nie lecą do góry, a 6000 zł, to zawsze będzie więcej od 2000 zł, i jeśli ktoś twierdzi inaczej, to jego przeświadczenie łatwo obali „empiryczny dowód”, podczas comiesięcznej zapłaty rachunków.

Treści historyczne trudniej zweryfikować – zwłaszcza, gdy z ich pomocą dopiero zdobywamy wiedzę. Ponadto pojawia się też kilka problemów praktycznych. Na przykład warunkiem rzetelności jakiejś publikacji jest wiarygodność źródeł, z których korzystamy, ale czy zawsze wiemy, które źródła są wiarygodne…

Na przykład wszystkie publikacje powstające w Polsce po 1945 r. były cenzurowane w kontekście określonych wzorców polityczno-ideologicznych, i dlatego kiedy zechcemy opisać istotę kapitalizmu i gospodarki rynkowej, to treści zawarte w „stalinowskich” opracowaniach mogą nam posłużyć do analizy pewnych aspektów tego zagadnienia, ale na pewno nie dadzą obiektywnej odpowiedzi na pytanie: czym jest kapitalizm, bowiem pisano je właśnie po to, by kapitalizm zwalczać i kompromitować.

Jednak „klucz czasowy” przy weryfikacji źródeł nie zawsze bywa skuteczny, bo nawet publikacje powstałe w XXI w. (gdy nie było już cenzury), bywają mało obiektywne. Dzieje się tak, kiedy autorzy „nowych” książek w sposób bezrefleksyjny powielają treści zawarte w źródłach, zamiast poddać je krytycznej ocenie. Zatem, paradoksalnie, czytając „współczesną” książkę, możemy być poddawani manipulacji typowej dla czasów „słusznie minionych”.

ŚLĄSKOŚĆ –„TAKA ZUPEŁNIE INNA SPRAWA”

Czy jednak w przypadku tematyki śląskiej owe „czasy” są rzeczywiście „słusznie minione”?… Kiedyś znalazłem w przestrzeni internetowej artykuł dotyczący grup etnicznych zamieszkujących Śląsk. Był niby nowy, ale na kilometr „trącił” peerelowską retoryką. Wprawdzie w wykazie bibliografii figurowały opracowania sprzed 10. czy 15. lat, jednak – jak się później okazało – treści tam zawarte były niemal kalką publikacji z lat 50. i 60. XX wieku.

Dej pozōr tyż:  Górnośląski utopiec – konteksty może nieco mniej oczywiste

Zapytałem autora, czy pisząc rzetelną książkę o „żołnierzach wyklętych” również czerpałby wiedzę wyłącznie ze źródeł stalinowskich? – Jeżeli tak, to przecież musiałby napisać, że były to „zaplute karły reakcji”… Oczywiście, że nie – odparł, dodając, że przecież propaganda, cenzura… Zapytałem więc – skoro uważa, że publikacje z lat 50. dotyczące „żołnierzy wyklętych” zwierają kłamstwa, to czemu powiela bezkrytycznie treści z tych samych źródeł w kontekście tematyki śląskiej?

Odpowiedź brzmiała mniej więcej: „Aaa… bo to jest zupełnie inna sprawa…” No właśnie – sprawy Śląska, zarówno w naukowym dyskursie, jak też w ujęciu popularnym, to jest w polskiej narracji „jakaś zupełnie inna sprawa”, wymykająca się powszechnie przyjętym schematom rozumowania opartego na antytezach: prawda-fałsz, dobro-zło, obiektywizm-subiektywizm…

Innym razem (było to w 2017 r.) pisząc przewodnik turystyczny (pieszy i rowerowy) dotyczący okolic Kędzierzyna-Koźla, jedną z tras wytyczyłem poprzez tereny, gdzie w czasie II wojny oraz po 1945 r. istniały niemieckie nazistowskie, a później (sowieckie i polskie) stalinowskie obozy pracy. Przy okazji wspomniałem też o „tragedii górnośląskiej po 1945 r.”.

W efekcie wkrótce otrzymaliśmy (wraz z wydawcą) pismo z biura polskiego polityka, który żądał (!) wstrzymania dystrybucji książki, twierdząc, że bulwersujące jest porównywanie „nieznacznych” cierpień Ślązaków, a właściwie Niemców i przede wszystkim byłych esesmanów oraz nazistowskich aparatczyków, z cierpieniami milionów niewinnych Polaków, które tamci ludzie przecież wywołali.

W ten sposób ten Pan, de facto legitymizował prześladowania określonych grup społecznych (np. nacji) tylko dlatego, że państwo niemieckie, w którym ci ludzie żyli, dopuściło się podobnych albo większych zbrodni na ludziach innych nacji. Przy okazji niejako usprawiedliwiał stosowanie przez stalinowców terroru wobec cywilnej ludności Śląska, podczas gdy te same mechanizmy działania, stosowane wobec prawicowych polskich bojowników – postrzegane są przecież jednoznacznie  jako barbarzyństwo.

Czy ów polityk był wyjątkowo złym człowiekiem lub wyjątkowo nie lubił Ślązaków odmawiając im prawa do życia według norm przyjętych w cywilizowanym świecie? – Nie sądzę, ale na pewno wiele osób piszących podobne bzdury na temat Śląska i Ślązaków nie wie kompletnie nic o prawdziwym Śląsku i prawdziwej historii jego mieszkańców.

Przez wiele dekad po 1945 r. (aż do dnia dzisiejszego) starano się, aby historia Śląska i kwestie związane z jego tożsamością były zakłamywane i relatywizowane. Dlatego ludzie nie zajmujący się na co dzień tą tematyką, a chcący cokolwiek o Śląsku napisać, zmuszeni są do korzystania ze źródeł zawierających wyłącznie szum informacyjny.

PRAWDA PO POLSKU I „OPOLSKU”

Gdyby pokusić się o diagnozę, jak ma się prawda sensu stricte, do „prawd” zawartych w przeważającej części publikacji z okresu Peerelu (lub ich współczesnych „kalkach”), to na pewno odpowiedź odnajdziemy w Historii filozofii po góralsku – prof. ks. Józefa Tischnera. Autor wyszczególnia trzy kategorie prawdy: prowda, cołko prowda i gówno prawda – oczywiście miarą prawdy dla ogromnej liczby polskich dzieł historycznych na temat Śląska jest trzecia tischnerowska kategoria.

Prawdziwy natłok „rzetelnych” informacji o Śląsku, sączonych ludziom przez 8 ostatnich dekad spowodował, że nie tylko mieszkaniec Suwałk czy Poznania, ale też wielu katowiczan lub opolan, nie potrafi umiejscowić Śląska/Górnego Śląska na mapie, a członek mniejszości niemieckiej z (na przykład) Głogówka – nie zrozumie dlaczego śpiewa „Oberschlesien maine liebe Heimatland”, skoro mieszka na „Opolszczyźnie” i 25 lat temu kazano mu tejże „Opolszczyzny” bronić „pazurami” właśnie przed „Górnym Śląskiem”…

Pewnie nie potrafi też zrozumieć, dlaczego Oberschlesien to ma być jego „liebe Heimatland”, skoro ten sam (?) Oberschlesien (czyli Katowice i okolice) – ukazywano 25 lat temu jako Mordor, Szeol i Tartar w jednym… Tak, to trudne zagadnienie, ale w tym miejscu pokuszę się o „wredną” dygresję i zaryzykuję twierdzenie, iż wszystkie sprzeczności potrafiliby na pewno wyjaśnić ówcześni przywódcy „obrony opolskiej tożsamości”. Podkreślam też z całą mocą, że absolutnie nie jest moją intencją sugerowanie szanownym czytelnikom, jakoby głównym powodem ich ówczesnych działań były uciekające spod tyłków opolskie stołki i stołeczki.

Zresztą, zainspirowany treściami zawartymi w pewnym artykule, który ukazał się na tym portalu nieco wcześniej, spróbuję „zuchwale i obrazoburczo” brnąć dalej w tę „opolską dygresję”. Tym bardziej, że w kontekście „obrony Opolskiego” – jak przez przypadek wskazuje sama nazwa – kłamstwa polskie, niewiele się różnią od kłamstw opolskich.

No właśnie, warto zauważyć, że w ramach rozpętanej 25 lat temu „opolskiej” histerii, zaprzepaszczono – być może ostatni w historii moment na powtórne scalenie Górnego Śląska w jeden organizm administracyjny. Była to również szansa na „automatyczne” położenie kresu bredniom o inności dziejów Opola i Katowic, o inności opolskich i katowickich Ślązaków oraz szansa na wywalenie ze słownictwa „odwiecznej Opolszczyzny”.

Dej pozōr tyż:  Kaj je Dante? W Teatrze Śląskim startuje kurs pisania w języku śląskim

Tak jak obecnie – Ślązak z Gogolina – kierując się tym, co widzi na mapie – twierdzi, że jadąc do Gliwic wybiera się na Śląsk – tak w przypadku wspólnego śląskiego lub górnośląskiego województwa, nawet kompletnie niewyedukowany osobnik z tegoż samego Gogolina wiedziałby, że nie jedzie na Śląsk, ale cały czas na nim przebywa.

No dobrze, ale niektórzy mówią – okej, historia historią, ale głównie chodziło o względy pragmatyczne, o możliwość dalszego rozwoju dla Opolskiego… No tak, i dlatego po upływie 25 lat „kwitnące Opolskie” jest we wszystkich rankingach oraz statystykach wśród 5. ostatnich województw w Polsce, a „zapyziałe” Śląskie wśród 5. najlepszych…

Zostawmy ekonomię i spójrzmy tylko na to, czym Opolskie szczyci się najbardziej. Nauka, uczelnie wyższe! – w iluż to artykułach czytamy, że Opole to typowo studenckie miasto. – No to „informuję i objaśniam”. Na tę chwilę w Opolu są 3 miejscowe uczelnie wyższe (ok. 14 tys. studentów), a w całym województwie jeszcze „aż” 2 – w Nysie i Brzegu (czyli na przestrzeni historycznego Górnego Śląska – poza Opolem nie ma żadnej). Tymczasem w Katowicach – dwukrotnie większych od Opola – jest w tej chwili 12 uczelni miejscowych (60 tys. studentów) w tym 3 uniwersytety i trzy akademie. Dodajmy, że w całym województwie śląskim są 32 uczelnie miejscowe (na terenie historycznego Górnego Śląska – 22).

Zresztą faktyczne dysproporcje są jeszcze większe, bowiem nie znalazłem zestawienia, które uwzględniałoby wydziały lub filie uczelni zamiejscowych. Na przykład w Katowicach wszystkich uczelni jest około 20 (nie jestem pewien co do dwóch), zaś w Bytomiu rankingi nie uwzględniają żadnej uczelni, chociaż faktycznie jest ich 5 (wszystkie zamiejscowe) w których studiuje niemal tylu studentów, co w Opolu.

Nieuwzględnianie „uczelni obcych” w akademickich rankingach miast jest dla mnie niezrozumiałe, bowiem skuteczność przy pozyskiwaniu lokalizacji dla uczelni „obcych” jest również miarą potencjału miasta. Przecież żadna uczelnia – publiczna czy prywatna – nie otworzy filii jedynie z litości, w upadłym mieście bez perspektyw rozwojowych. Poza tym uczelnie zamiejscowe – podobnie jak macierzyste – sprowadzają do miasta studentów i generują wszystkie inne zjawiska, czyniące miasto akademickim.

W każdym razie, gdyby takie uczelnie uwzględniano – przepaść pomiędzy Śląskiem i Opolskiem byłaby jeszcze większa, bo w tym pierwszym do 32 miejscowych, należałoby dodać około 20 kolejnych, natomiast w woj. opolskim oprócz rodzimych pięciu są jeszcze tylko 4 uczelnie zamiejscowe (po dwie w Opolu i Nysie). To prawda – w Śląskiem mieszka więcej ludzi, ale nie 6 razy więcej…

Innych skutków „dynamicznego rozwoju” Opolskiego doświadczają osoby szukające pomocy medycznej. Nawet mieszkańcy Opola leczą się często w miastach województwa śląskiego i nie chodzi o usługi prywatne, ale NFZ. Dzieje się tak, ponieważ w Opolskiem oczekiwanie na wizytę u niektórych lekarzy specjalistów przekracza często 1 rok, a w Śląskiem do takiego samego specjalisty czas oczekiwania jest średnio 4-5 razy krótszy.

Oczywiście te proporcje mogą się gwałtownie zmienić, kiedy wszyscy mieszkańcy woj. opolskiego (albo przynajmniej jego wschodniej części) pozbędą się już złudzeń i ruszą do lekarzy w woj. śląskim. Jednak i taka sytuacja byłaby zapewne przejściowa, bo w Śląskiem skłoniłaby włodarzy do budowy kolejnych szpitali i przychodni, a opolscy włodarze podobne pieniądze wydaliby zapewne na bardziej skuteczną kampanię propagandową…

Zresztą w jednym przynajmniej rankingu, Opolskie (a właściwie jego włodarze), zajmowaliby na pewno czołowe miejsce w Polsce. Chodzi o ogłupianie i wciskanie tak zwanego „kitu”. To naprawdę była duża sprawa, zrobić ludziom 25 lat temu aż taki „koktajl” z mózgów, by nawet ci którzy jeździli „na Śląsk” po każdą pierdołę, byli przekonani, że połączenie z tym województwem sprowadzi na nich cywilizacyjną katastrofę.

No i na koniec jeszcze jeden aspekt „opolskiego rozwoju”. Otóż piewcy wyjątkowości  Opolskiego, kiedy nie znajdują już innych argumentów, mówią o nowoczesności, otwartości, europejskości… No tak, miarą owego europejskiego podejścia może być na przykład fakt, iż w województwie opolskim – jeżeli już coś jest (np. uczelnie, ważniejsze instytucje kultury) – to wszystko znajduje się na opolskim rynku i w jego okolicach (podczas gdy w woj. śląskim na przykład wydziały UŚ znajdują się w 6. miastach). Zresztą okolice opolskiego rynku to od lat najprężniej rozwijający się „region” województwa opolskiego, a reszta – to jak „Bóg da”, albo jak sobie ludzie sami z Europy przywiozą… Czyli po europejsku…

Dej pozōr tyż:  Na gōrnoślōnskich szportplacach, 13.04.2025

Oczywiście pozostaje jeszcze symboliczne ukoronowanie wszystkich działań „Opola” według najlepszych proeuropejskich, nowoczesnych, demokratycznych i pro-samorządowych wzorców – czyli słynny „skok na Czarnowąsy”, ale to już jest takie weltklasse eins, że nie jestem w stanie wypić tyle piwa, aby móc o tym „rozsądnie” pisać…

 NIE POWIELAJMY KŁAMSTW

Zatem wobec tego, co dzieje się od prawie 70 lat oraz tego, co nie wydarzyło się 25 lat temu, przeciętny mieszkaniec Polski jest wręcz przekonany, że Śląsk to jakiś synonim słowa „przemysł” albo „górnictwo”, a Ślązacy to chyba uboczny produkt wydobycia węgla i wytopu stali… Niewielu rozumie, że przez setki lat, śląska oraz górnośląska tożsamość były czymś zupełnie innym, zaś górnictwo, kominy i familoki, zaczęły się pojawiać ledwie 200 lat temu i są jedynie niewielkim wycinkiem wielobarwnej śląskiej mozaiki.

Z przemysłowej rzeczywistości (kalki proletariackiego filmowego etosu Kazimierza Kutza) uczyniono archetyp śląskości, a przecież dla ogromnej liczby Górnoślązaków jest to rzeczywistość wręcz egzotyczna. Dla autochtonów spod Krapkowic czy Strzelec lokalnym archetypem śląskiego krajobrazu nie jest ceglana czerwień Nikiszowca, ale wstęga Odry i cześnie przi ceście na Anaberg.

Często jako bardziej świadomi Ślązacy złościmy się, gdy jakiś telewizyjny reporter informuje z przyklejonym do twarzy „bananem”, że znajduje się na Śląsku – w Jaworznie… Jednak, skąd człowiek bezustannie „dezinformowany” – ma nagle wiedzieć, że w województwie śląskim jest ledwie 51% historycznego Śląska (reszta to różne regiony Małopolski)? Skąd ma wiedzieć, że najbardziej górnośląskie jest województwo opolskie, które w ogóle nie jest kojarzone z Górnym Śląskiem?

– Przecież przeciętny Ślązak też nie wie, że Łomża – będąca w woj. podlaskim – leży faktycznie na Mazowszu. Jeszcze bardziej „radosnym” przypadkiem jest woj. lubuskie, które ma dwie stolice, z których żadna nie jest związana z historyczną Ziemią Lubuską. Zielona Góra leży bowiem na Dolnym Śląsku, a Gorzów jest miastem obediencji brandenburskiej, leżącym na terenie przynależnym krótko do Wielkopolski, a potem przez całe stulecia do Nowej Marchii.

Oczywiście nie cofniemy tego wszystkiego, co napisano lub powiedziano o Śląsku i co teraz żyje „własnym życiem” w postaci „pseudo-aksjomatów” powielanych umyślnie przez kłamców i manipulantów oraz bezwiednie przez osoby (także z tytułami naukowymi) mające zbyt małą wiedzę, by te treści zweryfikować.

Jednak warto, by przynajmniej sami Ślązacy nie upowszechniali fałszywych stereotypów, definiując Śląsk według schematów przeczących prawdziwej historii Śląska i jego dziedzictwie kulturowym. Warto też kłamstwa na temat Śląska demaskować i próbować im się przeciwstawiać – tam, gdzie jest to możliwe.

Oczywiście nie jest to łatwe, bo powszechny dostęp do internetu sprawił, że coraz rzadziej mamy do czynienia z prymitywną fanfaronadą i apoteozą polskości (ostatnimi czasy znowu jakby częściej) oraz aroganckimi napaściami na wszystko, co śląskie a niepolskie. Ponieważ istnieje możliwość zweryfikowania informacji, poprzez dostęp do wielu wcześniej nieosiągalnych źródeł, dlatego treści żywcem wyjęte z peerelowskich podręczników są już rzadziej powielane w sposób powodujący bezpośredni „ból zębów”…

Większość intencyjnych kłamstw ma teraz charakter nieoczywisty i jest przemycana pomiędzy wierszami w postaci akrobatycznych figur retorycznych lub „socjotechnicznych” manipulacji. W ten sposób faktyczny przekaz docierający do czytelnika jest inny niż to, co literalnie „przyjął papier”. Oczywiście można te zabiegi demaskować i po dogłębnej analizie właściwie odczytać pokrętne treści. Tyle, że na ową dogłębną analizę przeciętny czytelnik nie ma ani czasu, ani ochoty…

Proponuję zatem, abyśmy w drugiej części tego artykułu przyjrzeli się przykładowym schematom manipulacji słowem pisanym na temat Śląska, a jako crem de la crem – będzie kilka „perełek logiczno-merytorycznych” wyjętych z twórczości niejakiego prof. Kazimierza P., którego „kultowe” teksty dotyczące historii Śląska – choć trudno w to uwierzyć – są wciąż dla wielu „znawców tematu” autorytatywnym źródłem wiedzy… Oczywiście – jak zwykle – przy próbach analizy polskich tekstów zawierających odwieczne „prawdy” o Śląsku – będzie bardzo śmieszno, i jeszcze bardziej straszno…

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Piotr Zdanowicz – Górnoślązak narodowości śląskiej urodzony w Raciborzu, mieszkający w Kędzierzynie-Koźlu, duchem – katowiczanin. Pasjonat i badacz historii, kultury i przyrody Górnego Śląska oraz popularyzator krajoznawstwa i turystyki pieszo-rowerowej. Dziennikarz, publicysta, muzyk, poeta, fotograf. Autor reportaży, książek i filmów o tematyce śląskiej. Pisze w języku śląskim, polskim i czeskim.

Śledź autora:

Jedyn kōmyntŏrz ô „Piotr Zdanowicz: Prawda po polsku – czyli „Cycero, gdyby jeszcze żył…” #1

  • 21 lutego 2023 ô 19:13
    Permalink

    Pan Piotr jest niesamowity zna wszystko od podszewki.Nic tu nie ma do dodania zgadza się co do joty. Można tylko dodac że tak bardzo broniono” opolskiego” a kiedy zabierano Racibórz z całym powiatem to ani pies z kulawą nogą w bucie palcem nie kiwnął.

    Ôdpowiydz

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza