Pejter Długosz: Spory światopoglądowe a tożsamość śląska
W ostatnich dniach przez media społecznościowe przetoczyła się dyskusja o angażowaniu się bądź nie śląskich organizacji i samych Ślązaków w sprawy społeczne oraz światopoglądowe przetaczające się przez Polskę i Europę. O ile jasnym dla mnie jest, że Ślązacy nie powinni relatywizować zła, jakimi są m.in. ksenofobia czy szowinizm, nawet wyłącznie w werbalnym wydaniu, to mam obawy, czy angażowanie śląskich ruchów emancypacyjnych – czy to na rzecz uznania Ślązaków za mniejszość etniczną czy śląskiego za język regionalny – w tematy światopoglądowe również po progresywnej stronie nie jest dla nich także zabójcze.
Śląski ruch emancypacyjny, którego częścią jestem już prawie 20 lat, jest słaby. Nie posiadamy żadnych ugruntowanych instytucji, a jego siłą napędową przez lata były działania setek aktywistów, zapaleńców, hobbystów. Nie zmienia tego faktu posiadanie kilku słabych stowarzyszeń, w większości bez jakiegokolwiek zaplecza finansowego czy kadrowego w postaci pracujących już nie hobbystycznie, po pracy aktywistów, lecz ludzi wykonujących programową działalność etatowo, dzień w dzień, krok po kroku. Sytuacji tej nie zmieniała także krótkotrwała “śląska wiosna” która zaczęła się wraz z wejściem Ruchu Autonomii Śląska do sejmiku woj. śląskiego. Nie możemy równać się ze społecznościami żyjącymi na zachodzie Europy w autonomicznych regionach (np. Katalończycy czy Szkoci) czy prawnie uznawanymi mniejszościami chociażby w Polsce, bo środki na kultywowanie śląskości, jakimi dysponują wszystkie śląskie organizacje, są pewnie mniejsze niż gminny budżet niejednej organizacji powiatowej w cywilizowanych państwach.
Dlaczego uważam więc, że angażowanie małych społeczności w sprawy światopoglądowe i ideowe jest dla nich zabójcze? Posłużę się pewnym modelem – mocno uproszczonym, bo zakładającym podział 50/50 w każdym z pytań, ale chyba dobrze obrazującym problem. W ostatnim spisie powszechnym 847.000 osób zadeklarowało narodowość śląską. Z tego jako pierwszą ponad 400.000. Jeśli tej grupie zadamy np. pytanie: “czy jesteś za adopcją dzieci przez pary jednopłciowe?” i założymy, że połowa powie TAK, a połowa powie NIE, to otrzymamy dwie grupy, po około 200.000 osób.
Jeśli teraz jedną z grup zapytamy, “czy dla ochrony klimatu jesteś za natychmiastowym zakończeniem wydobycia węgla?”, to po uzyskaniu odpowiedzi TAK lub NIE, otrzymamy kolejne dwie grupy tylko po ok. 100.000 osób. Jeśli im zadamy pytanie, np. “czy jesteś za wpisaniem praw zwierząt do konstytucji?”, to przy kolejnym podziale zostaną nam grupy po ok. 50.000 osób. Tym możemy zadać pytanie np. “Czy jesteś za zakazem nauczania religii w szkołach?”, to zostaną nam dwie grupy po 25.000 Ślązaków. Takich pytań możemy mnożyć (nie pytaliśmy jeszcze o aborcję, parytety, gender, etc), a przecież w każdym pytaniu jakaś grupa osób mogłaby opowiedzieć NIE WIEM, wtedy nie dzielilibyśmy społeczności śląskiej przez 2, tylko przez 3 i atomizowanie przebiegałoby zdecydowanie szybciej. Po zadaniu 10-15 takich pytań, szybko okaże się, że z ludźmi o podobnych poglądach zostaniemy w grupie 200-300 osób rozsianych po 2 województwach, niechętnych do pomocy osobom, które mają inne zdanie od naszego w którymkolwiek z pytań. Łatwiej nam będzie zaangażować się w ogólnopolskie stowarzyszenia, niż znaleźć blisko podobnie myślących w organizacjach śląskich.
Czy Ślązak powinien więc angażować się w dyskusje o prawa mniejszości seksualnych, ochrony klimatu czy praw zwierząt? Oczywiście! Ale niech robi to jako Pejter Długosz czy Marcin Musiał, a nie angażuje w każdą akcję śląskiej flagi*, próbując dowodzić żywotnych interesów dla śląskości w jednej ze kilkudziesięciu światopoglądowych spraw. Spory światopoglądowe pchają świat do przodu i polepszają nasz byt. Ale jeśli Ślązacy chcą być dojrzałą społecznością, to mają prawo się w każdym z tych pytań różnić i żadna odpowiedź nie podważa ich śląskości.
Najlepszym okresem działalności RAŚ był czas, kiedy był on mocno zróżnicowany wewnętrznie (gdy byłem w 7-osobowym zarządzie tej organizacji, to składał on się z katolików, ewangelików i ateisty, a w samej organizacji aktywni byli zarówno geje jak i lefebryści, libertarianie jak i lewicowcy, etc), ale różnice nie miały znaczenia przy działaniu na rzecz Śląska. Owszem, sprzeczano się nie raz, ale po załatwieniu spraw śląskich, półżartem, półserio, najczęściej już przy piwie. Dzisiaj sytuacja w śląskim ruchu wygląda odwrotnie. Ważniejsze wydaje się być pytanie, na kogo głosowało się w wyborach prezydenckich, jakie zdanie ma się w 10 innych ogólnych kwestii, a Śląsk zostaje gdzieś na samym końcu, jako rzecz, którą możemy zajmować się po zdanie testu na dany typ obywatelskości.
I na zakończenie wrócę raz jeszcze do moich 20-letnich obserwacji i uczestnictwa w śląskim ruchu regionalnym. Zadajcie sobie pytanie “ilu nowych śląskich aktywistów poznaliście w ciągu ostatnich 4-5 lat, a ile znanych wam osób odpuściło działanie, bo poróżniły ich kwestie wcale nie śląskie?” Ja kojarzę z tego okresu 2 nowych polityków, za to osób, z którymi działałem 10-15 lat temu, a dzisiaj ich nie ma, lub co gorsza, odpłynęły w jakieś dziwne ekstremizmy nie związane już ze Śląskiem, co najmniej kilkadziesiąt. Jeśli macie podobny bilans, to odpowiedź o angażowanie śląskiej tożsamości w sprawy światopoglądowe nasuwa się sama.
Edit:
* śląska flaga jest tu użyta symbolicznie, jako chęć przypisania jej do jakiegoś jedynego słusznego nurtu. Nie jestem przeciwnikiem zabierania flag na jakiekolwiek demonstracje, manifestacje czy imprezy masowe.
Techniki manipulacji przewyższają zdolność ludu do rozszyfrowania jej w podobnym wymiarze jak przewyższały je w Niemczech w latach 30/40 XX wieku. Niestety lud śląski jest ofiarą socjalizacji stołecznej. System agitac…, przepraszam edukacyjny RP nie wytłumaczył nawet starej rzymskiej dewizy “De vide et impera” – która przeżywa od lat w RP kolejną ze swoich wielu wiosen. System ten agitac…, przepraszam edukacyjny kształci łatwych do zmanipulowania młodych obywateli. Później funkcję tę przejmuje stołeczna telewizja. Kto ma media i system edukacyjny we swojej ręce, ten kształtuje naród według swojego upodobania. To wiedzieli już hitlerowcy, to wie też dwurząd PO-PIS, to wie zresztą każdy w miarę ogarnięty polityk. Przeciętny obywatel RP niestety nie wie tego i dowiedzieć się niema. PO zresztą też ta podatność na manipulację ludu nie przeszkadzała, dopóki nie znalazła swojego mistrza manipulacji w PiS. Czy antyPiS jeśli kiedyś dojdzie do władzy wprowadzi system edukacyjny w RP? Czy antyPiS u rządu w demokratyczny sposób zacznie dzielić czasem na antenie dla poszczególnych partii parlamentarnych? Czy AntyPiS zabroni mediom centralnym w prowadzeniu kampanii wyborczych w wyborach tzw. samorządowych? Czy antyPiS zabroni agitacji partii parlamentarnych na koszt podatnika? Z tą socjalizacją polską możemy jedynie walczyć za pomocą kultury. Finanse są, tylko trzeba opracować strategie, która zabezpieczy ludzi, którzy nimi dysponują. Ślązak jest Ślązakiem i nim miałby być stratny dla samej idei, to woli zachować status quo – rozumiem, to bo też jestem Ślązakiem. A od Polaków możemy się na pewno jednej rzeczy nauczyć – jest nią mądre działanie w tle, kiedy sytuacja jest z założenia beznadziejna.
Pięknie. BRAWO
Dziękuję. Napisał Pan tekst dla mnie bardzo ważny. Zawsze zastanawiałam się, dlaczego RAŚ należący do Wolnego Sojuszu Europejskiego, do którego należą też Morawianie, Alandzka Przyszłość z Finlandii, czy Partia Tęczy Vinozhito z Grecji, a więc w wielkim skrócie autonomisci, feminisci i tęczowi różnej maści z całej Europy nie może zaakceptować kwestii klimatycznych, feministycznych, genderowych? Pan, dodatkowo, dostrzega w tych – jak je Pan nazywa – upraszczając bardzo (niestety) – zielono-obyczajowych kwestiach, moce rozłamowe. No, powiem Panu, strach się bać. Bo to oznacza, że te kwestie śląskie dla Śląska ważne, widzi Pan, jako funkcjonujące poza tymi ww. kwestiami. Mówiąc krótko, wydaje się, że jest Pan skłonny bronić konserwatyzmu śląskiego, byleby tylko…, no właśnie byleby tylko co?
Czy fakt niezgody na wspólne z Europa i światem branie odpowiedzialności za skutki zmian klimatycznych faktycznie uratuje śląski etos górniczy, zbuduje poczucie bezpieczeństwa w twierdzy, która zamknie oczy na zmiany w rynku energii i potrzeb w tym zakresie współczesnego świata. Śląsk i jego najbardziej rdzenni reprezentanci, którzy są dziedzicami niezwykłej cywilizacji przemysłowej mają być teraz głusi i ślepi na to, co się dzieje że środowiskiem?
Serio?
Dlaczego prawa kobiet, wykorzystane (pokątnie i nie wprost) jako ilustracja Pańskiego tekstu maja być obce Ślązakom, dlaczego, skoro nie są obce Finom, gdzie mamy najbardziej sfeminizowany rząd europejski. Czy to jest dla nas za trudne?
Nie jestem Ślązaczką z dziada pradziada, ale kiedy w końcu pokochałam Śląsk uznałam, że to jest miejsce wielkiego potencjału i dziedzictwa, czyli w moim rozumieniu czegoś, co zdolne jest do progresywnego rozwoju.
Dlaczego Pan w początkowych słowach Pana tekstu odbiera to Śląskowi, porównując i z góry zakładając, że Slazacy nie są progresywni, a Górny Śląsk na nowoczesność za mały, do niej niezdolny.
Co to jest?
A może to duch “dupowatosci” wraca z zaświatów i o sobie przypomina.
Dlaczego kwestie, które są oczywiste dla Baskow, dla Irlandczyków (LGBTiQA, prawo do aborcji, walka o klimat) nie mogą być oczywiste dla Ślązaczek i Ślązaków?
Serio? Powtórzę, bo nie mogę wyjść że zdumienia, że sami Slazacy, którzy stali się dla mnie symbolem kultury europejskiej, piszą o sobie takie rzeczy.
A może nie jest przyczyną ubywania członków RAŚ, to o czym Pan napisał?
Moze właśnie samo pozycjonowanie ruchu jest vintage i nie trafia do młodych ludzi, którzy znają bratnie i siostrzane ruchy w Europie, ale znają też Eurpe i świat.
Może właśnie wytłumaczył Pan, dlaczego na Śląsku nie dzieje się tak jak w filmie “Dumni i wściekli”, który opowiada o tym, jak geje i lesbijki pomagają w strajkach górnikom w zamykanych przez Thatcher kopalniom w Walii.
Czy Śląsk jest w tym sensie, taki masakrycznie, współcześnie polski, że aż boli i ciary po plecach czuję.
Ten piękny, wspaniały Śląsk, cywilizacyjnie w awangardzie i zawsze wielokulturowy, serio?