Ostatni gasi światło: Polskie kompleksy kontra śląskie aspiracje
Dochrapanie się zaszczytu bycia uznanym przez polskiego nacjonalistę za członka polskiej wspólnoty, takiego Prawdziwego Polaka, nie jest bułką z masłem. Trzeba spełnić szereg warunków, legitymować się nieskalanym polskim rodowodem, najlepiej mieć pradziadka w AK, jeszcze lepiej w NSZ Brygada Karpacka, a przynajmniej publicznie deklarować te rzeczy. Wskazana jest patriotyczna ortodoksja, ale to akurat proste, bo nie trzeba dokonywać niczego szczególnego dla ojczyzny, wystarczy przywdziać garderobę z wyklętymi, albo machnąć sobie dziarę z kotwicą Polski podziemnej i dużo mówić o tym, że ’44 pamiętamy, dziady, pradziady, krew ojców, wieczna chwała i husaria. Trzeba utrzymywać poziom, bo uznanie za Prawdziwego nie jest dane raz na zawsze, a łaska pańska – jak wiadomo – na pstrym koniu jeździ. W każdej chwili laur prawdziwości może zostać cofnięty. Że ci się ksiądz nie spodobał – nie jesteś Polak, że pójście na marsz nie pociąga – nie jesteś Polak, że Warka nie smakuje – nie jesteś Polak, że masz w nosie zimne morze i niedobrze ci się robi na widok parawanu – nie jesteś Polak, że za granicą nie szukasz polskiego towarzystwa, a nawet z determinacją go unikasz – nie jesteś Polak. Długo by tak można. Zatem nie zazdroszczę tym, którym taka akceptacja potrzebna jest do zachowania dobrego samopoczucia.
Jaki k… Ślązak?
Istnieje jednak sposób, by dla kapryśnych środowisk narodowych Polakiem stać się bezdyskusyjnie i nieodwołalnie. Nie tylko mimo notorycznego niespełniania wyżej wymienionych kryteriów, ale nawet wbrew otwarcie i jasno wyrażanym przez siebie polonosceptycznym deklaracjom. Należy po prostu zadeklarować, że nie jest się Polakiem, a kimś innym. Oczywiście wiele zależy od tego kim. Bo jeśli Białorusinem czy Ukraińcem, to efekt ów nie wystąpi, nastąpią jedynie szyderstwa i podśmiechujki z (rzekomą) wyższością cywilizacyjną w tle. Co innego, jeśli powiesz, że nie jesteś Polakiem a Ślązakiem bądź Niemcem. Nawiązania do wyższości cywilizacji momentalnie się kończą, zaś reakcja może być tylko jedna: “Jaki k… Ślązak, jaki k… Niemiec? Polak jesteś, jak my wszyscy!”.
Paradoks narodowca
Dziwaczne, czyż nie? Tylko pozornie. Już tłumaczę o co chodzi w tym paradoksie. Polak może mieć poczucie swojej wysokiej osobistej wartości, może być bardzo dumny ze swoich kompetencji, zdolności, osiągnięć, pozycji społecznej czy udanego życia prywatnego. Może też nie być – cecha osobnicza. Ale na ogół jest raczej zadowolony z siebie, bo w świetle badań Eurostatu sprzed kilku lat, z wynikiem 7,3 pkt polskie społeczeństwo wypada całkiem udanie na tle najbardziej zadowolonych Europejczyków, czyli Finów, Szwedów, Duńczyków i Szwajcarów, którzy oceniają się średnio na około 8 pkt, w skali 10-stopniowej.
Zupełnie inaczej wygląda sytuacja, gdy chodzi o samoocenę jako części narodu. Polak jako Polak, nie zaś taki zupełnie prywatny i indywidualny pan Stefan z Giżycka czy Tomasz z Ostrołęki, czuje się na ogół głęboko niedowartościowany. Skala kompleksów narodowych jest ogromna i wzmacniana przez duży stopień identyfikacji z innymi, nawet nigdy w życiu nie spotkanymi Polakami. Bardzo niska zbiorowa samoocena zagłuszana entuzjastyczną bufonadą wyziera zewsząd – jest pomiędzy wierszami artykułów prasowych, jest w doniesieniach medialnych, jest w książkach, w wypowiedziach zarówno zawodowych komentatorów, dziennikarzy, jak i zwykłych ludzi piszących pod postami rozmaitych fanpage’y na FB. Było jej nawet całe mnóstwo w komentarzu sportowym, jakim raczono społeczeństwo podczas telewizyjnych transmisji TVP z niedawnych mistrzostw świata w piłce nożnej.
Polski kompleks narodowy
To głębokie zakompleksienie narodowe ma wpływ na stosunek przeciętnego Polaka do wielu kwestii. Stąd właśnie bierze się podkreślanie wyjątkowo niekorzystnego położenia geopolitycznego (tak jakby którykolwiek z krajów Europy Środkowo-Wschodniej miał lepsze) i nadrzędnego znaczenia tego faktu dla polskiej państwowości. Stąd bierze się bagatelizacja zdarzeń historycznych będących efektem ciężkiej pracy, długotrwałych przygotowań, zabiegów dyplomatycznych, mądrości i sprytu, a gloryfikowanie tych zdarzeń, które wymagały jedynie konstatacji, że sytuacja zrobiła się beznadziejna i nie pozostało nic innego jak rzucić się z bagnetem na dywizję pancerną z okrzykiem „Niech żyje Polska niepodległa!” i jakimś tam popierdywaniem o honorze oczywiście. Stąd podkreślanie znaczenia rzeczy, które w żaden sposób od działań i decyzji człowieka nie zależą, czyli dumy z pochodzenia, miejsca urodzenia, chwalebnych czynów pradziadów. Stąd pogarda lub w najlepszym wypadku pobłażliwa wyższość w stosunku do narodów i krajów mniejszych, biedniejszych, o jeszcze skromniejszym znaczeniu w świecie. I stąd również, z polskich kompleksów właśnie, wynika stosunek do regionalizmu i aspiracji mniejszych społeczności. Ślązaków i Kaszubów głównie, bo resztę wspólnym wysiłkiem – wpierw sanacyjnym, później sowieckim, jeszcze później trzeciorzeczpospolicianym – wykastrowano, stłamszono i zneutralizowano. Dlatego na przykład, jeśli chodzi o krajobraz kulturowy, dziś Bieszczady najbardziej przypominają ogródki działkowe pod Łomżą, a prawdziwe, zachwycające Bieszczady można zobaczyć jedynie w rewelacyjnym skansenie w Sanoku. Wspaniale pooglądać, ale to jak motyl w gablocie – śliczny acz nieżywy.
Nielojalność towarzysza niedoli
Kompleksy są przyczyną tego, że przeciętny Polak poczucie lokalnej odrębności interpretuje jako nielojalność towarzysza niedoli, jak wyłamanie się ze wspólnoty zgnębionych, jak chęć odcięcia się od wszystkiego, od czego on sam nie jest zdolny się odciąć, choćby chciał. I śląskie, czy kaszubskie deklaracje – choć w istocie neutralne – w jego uszach brzmią zawsze jak “jestem lepszy od ciebie, nie zasługuję na ten sam chłam, co ty”. To źródło dodatkowej frustracji, którą rozpaczliwie próbuje stłumić, zagłuszyć, przygnieść mitami o wspaniałości, bohaterstwie i niezłomności.
Ten stosunek do sprawy pozostaje niezmienny, mimo zmieniającej się sceny politycznej i układu sił w Polsce. Zmienia się intensywność wyrażania niechęci i skłonność do jej uzewnętrzniania. Ale zapewniam, niechęć przeciętnego zwolennika PO dorównuje w tej kwestii niechęci przeciętnego wielbiciela PiS-u. Różnica polega jedynie na tym, że PiS się z tym szczególnie nie kryje, zaś PO była na tyle świadoma, by jednoznacznych deklaracji unikać, blokując jednakże wszelkie działania zmierzające do emancypacji śląskiej mniejszości.
Pan Kracy
Dziel i rządź.
Doskonały tekst ! Wzorcowa analiza paradoksalnej ( i niebezpiecznej dla otoczenia ) rozterki duszy Prawdziwego Polaka , miotającego się pomiędzy dwoma ekstremalnymi biegunami : niebotyczna duma i najgłębsze kompleksy ….
Dyskusja na temat śląskich (i nie tylko śląskich) aspiracji byłaby możliwa jedynie w sytuacji, gdyby był drugi partner do tej dyskusji. Natomiast podejście wszystkich kolejnych rządów III RP do problemu śląskiej mniejszości etnicznej i jej języka skwitować można krótkim stwierdzeniem: Nie, bo nie. Nie ma takiej mniejszości, nie ma takiego języka. Bo nie! Kropka.
Nie zwalnia to jednak nas z wyraźnego artykułowania naszych oczekiwań. Obawiam się jednak, ze największą przeszkoda są tu wewnętrzne animozje i wzajemne udowadnianie sobie, dlaczego JA jestem bardziej prawdziwym Ślązakiem niż TY. I w ten sposób wypuszczamy całą parę w gwizdek. A druga strona tylko nas umiejętnie podpuszcza przeciwko sobie i śmieje się w kułak.
Niestety artikel kery niby mo coś napiyntnować perfekt wpisuje sie w narracja przedstawiono bez autora. Uderzyni w stereotypowe polski kompleksy pokazuje cołko masa kompleksów własnych (co zahoczo o coś co K. Kutz mianowoł ślonskom dupowatościom, i frustracjom kero śnij wyniko). Zouwizou artikel nie wniesie nic w dialog, yno co najwyżyj zacietrzewi obie strony jeszcze bardzij – co też perfekt wpisuje sie w to co aktualnie mianowane je dialogiym polsko ślonskim, czyli autopielyngnacja swojich kompleksów, uraz, uciekani w poczuci lepszości (co sie ksynofobiom mianuje, i toć, też tyczy sie Ślonzoków) i wzajymne chytani sie za słówka zamiast normalnej godki. Taki dialog z interlokutorym, kery je ścianom…