Opowieść medialna
Jak wiadomo, na początku było słowo. Tak ogólnie to trwało to bardzo długo, albo i jeszcze dłużej. Ludzie po prostu rozmawiali ze sobą, opowiadali sobie wzajemnie newsy dnia: jak gibko idzie zrobić z niczego fojera, kaj serwują dobrze przyprawione udka z dinozaurów – Hot Dog od Led Zeppelin to jednak już nieco późniejsze lata – wto ma wolno jaskinia na płat – i takie podobne. Samo życie.
Jak już były i agora i forum i piramidy, to, to, co powiedzieli, umieli już zapisać na pergaminach i papirusach tintom i gęsim piórem, a jak chcieli żeby to dłużej było czytane, to majzlowali to w kamieniu.
Trzeba krytycznie zauważyć, że przysiedli w tym obszarze na laurach i tak było i było – a ich to nie szterowało. Jak już wtoś coś napisał i trzeba to było powielać, to robili to tacy kopiści w klasztorach – bo oni umieli czytać i pisać.
Edukacja nie zawsze popłaca. W czasach współczesnych Jostont empatycznie zrozumioł ich – skrybów – ból istnienia, jak som musioł w hefcie kopiować na drugi dzień do szkoły sto razy – będę grzecznie siedział w ławce. Przy tym z dzisiejszej perspektywy on – i inni szkolorze – to nie były żodne rojbry.
Okres premedialny zaczął się w momencie jak, to, co napisane było ręcznie, można było również zapisać pismem drukowanym, czyli takimi wielki literami – żeby każdy zrozumiał – do dziś trzeba niewtóre rzeczy takim pismem wypełniać, bo niewtorzy – Jostont tysz – mają tako klała, że ciężko przeczytać.
Jak już szło byle gupota drukować w iluś tam egzemplarzach, flugblaty ino furgały w lufcie, ludziska to czytali – ci co umieli – i głupieli, godali to dalej, roztomajte rzeczy zaczyły im przychodzić do gowy.
Jak ten druk już był dobrze opanowany, to pojawily się cajtungi. To dopiero był przewrót iście kopernikański. Każdy, co umiał czytać – a tych przybywało – mógł się przy porannej kawie dowiedzieć, co w tym dniu powinien wiedzieć, wybiegając nieco do przodu – o prawdzie etapu.
I tak przez jakiś czas ludzie czytali, co gazety piszą – a w naszym hajmacie czytali też – najczęściej przy malckawie – co w cajtungach stoi. Z biegiem czasu i jego kumpla Zeitgeistu każdy zjadacz frisztiku i swaczyny mógł się wybrać, jakie wiadomości mają mu być serwowane, żeby mógł spokojnie przytaknąć – jo tysz tak godom, dobrze piszom.
Już od czasu kamienia łupanego obecna jest wśród nas mała grupa ludzi, którzy nie mogą spokojnie usiedzieć, ino coś durś bajstlują. W latach 20-tych wieku też 20- tego, majsterkowicze ci byli już w końcu tak daleko z taką skrzynką, z której słyszało się u siebie w izbie głosy godające ludziom przekonująco to, co do tej pory musieli sami wyczytać z cajtungów.
Własne cztery ściany zaczęły rozbrzmiewać też cała skalą pięknych głosów od altu do basu – gramofony zostały prawie odstawione do kąta, bo z tej skrzynki to codziennie było słychać też nowe szlagry zwyczajnych szansonistów.
Początek ery medialnej na Górnym Śląsku miał miejsce przed 100 laty 15 listopada 1925 roku w Gliwicach. W tym dniu została tam otwarta stacja radiowa obejmująca swoim zasięgiem cały górnośląski hajmat.
Ale jak to bywa z każdą nowinką techniczną, na początku nie jest ona dostępna dla wszystkich. Tak było też i z radiem w naszym hajmacie, gdzie ilość zarejestrowanych posiadaczy radioodbiornika od Gliwic do Katowic wynosiła raptem 700 osób.
Między Katowicami a Gliwicami zawsze panowała zdrowa rywalizacja – to znaczy od momentu stania się metropolii nad Rawą miastem, czyli nie tak długo, ale trwa ona do dziś – i bardzo dobrze, biegun wschodni jest tak samo potrzebny jak zachodni.
A w tamtych czasach dochodziły do tego jeszcze inne elementy. Toteż nie ma się co dziwić, iż Katowicach pierwszą siedzibę Polskiego Radia przy ul. Warszawskiej – tam gdzie teraz powstaje z poślizgiem Pałac Kota – otwarto 19 sierpnia 1927 roku.
Od tego momentu ciągle też wzrastająca rzesza górnośląskich radiosłuchaczy mogła sobie posłuchać Karlika z Kocyndra, czyli Stanisława Ligonia z Katowic, albo też tego, co oferował Paul Kania w Gliwicach. Dla większości wtedy jeszcze dwuipółjęzycznych Górnoślązaków zmiana zyndra nie przedstawiała żadnych problemów.
Jostont się przypomino, jak jego prababka godała mu w latach 30-tych na Jonowie – wiysz synek, fajnie to wszystko suchać co łoni tam w tym radiu rozprawiają, ino żeby cowiek mogł ich tak jeszcze zoboczyć.
W tej tęsknocie za postępem moja Urgroßoma miała recht i nie była osamotniona. Majsterkowicze tiftlowali tysz przy kinie. Gdy urodzony w Katowicach amant filmowy Willy Fritsch w grudniu 1929 roku w pierwszym niemieckim filmie dźwiękowym „Melodie des Herzens” wypowiedział z kinowego ekranu pierwsze słowa – Ich spare nämlich auf ein Pferd (Oszczędzam bowiem na konia) – z pewnością cieszyli się także Górnoślązacy.
Jostontowi ale lepiej przypada do gustu też urodzony w Katowicach Georg Tomalla, który tak jak też tutaj urodzony Bogumił Kobiela, grał z powodzeniem ludzi obdarowanych zezowatym szczęściem.
Rozwój nowych wtedy mediów napierał rozpędu, a jak jusz się dobrze fechtnoł, to doprowadził nas jeszcze w 20 wieku do Internetu, a po 100 latach od tego radia w Gliwicach, sztuczna inteligencja mówi nam hallo.
Ale wróćmy do radiowego roku 1925 w naszym hajmacie. Gliwicka gazeta „Oberschlesische Volksstimme” opublikowała 20 listopada 1925 roku, tak jak to wtedy było w zwyczaju przy różnych wydarzeniach większej i mniejszej wagi, wiersz – w podziale na głosy – ukazujący poruszenie emocjonalne Górnoślązaków, wywołane przez otwarcie tej stacji radiowej:
DER WIDERSPRUCHSGEIST: Ich muß euch laut und deutlich schwören/kein Rundfunk wird bei mir je angeschafft/denn ohne Widerspruch nur hören/ geht wirklich über meine Seelenkraft. DER KRITIKER: Nicht Miß- noch Beifall kann ich spenden/den Herren und Damen an dem Mikrophon/Sie dürfen ihre Künste senden ganz unbeschwert von Strafe oder Hohn. DER DON JUAN: Hör’ ich nur eine Frauenstimme/so zauberhaft als wie von anderer Welt/fragt sich mein Herz in hellten Grimme/wie aber ist es sonst um sie bestellt? DIE DAME: Bewundern, ach, und mich bewundern lassen/kann ich nicht mehr im lichterglänzten Saal/drum muß ich auch den Rundfunk hassen, es bleibt mir keine andere Wahl. DER GROSSPAPA: Nur er alleine ist zufrieden/ und danket es dem lieben Herrgott sehr/ daß er den Rundfunk ihm beschieden/er braucht zum Glücke nun nichts mehr”
Duch Sprzeciwu
Przysięgam wam głośno, z całą mocą słowa,
Że radia u mnie nie będzie – ot, rzecz gotowa.
Bo słuchać bez sprzeciwu, co ktoś tylko gada,
To dla mej duszy zbyt ciężka sprawa, nie lada.
Krytyk
Nie chwalę, nie ganię – nie mam do nich złości,
Ci państwo przy mikrofonie mówią bez trudności.
Swoje sztuki głoszą, bez lęku czy kary,
Wolni od oceny – jakby z niebios darów miary.
Don Juan
Gdy słyszę głos kobiecy – cud nie z tej krainy,
Me serce furiata pyta: czy tylko dźwięk tak miły?
Czy poza tym czarem coś jeszcze się kryje,
Czy urok się kończy, gdy cisza w niej odżyje?
Dama
Ach, wzbudzać podziw, w blasku sali stać —
Już nie potrafię, czas mnie chce odmieniać.
Więc nienawidzę radia — nie mam innej drogi,
Bo zamiast braw są zimne fale – dla mnie czas trwogi
Dziadek
On jeden tylko czuje się spełniony
Dziękuje Bogu – dar to upragniony
Już innych dróg nie szuka wśród losów
I sercem wdzięczny jest boskim głosom
Radio z czasem spowszedniało, stało się zarówno przedmiotem domowym jak i domownikiem. Oferta była coraz bogatsza, sprzęt coraz lepszy, ale to wszystko do czasu pojawienia się kolejnej nowinki technicznej w górnośląskich domach – telewizji. A co na to znani nam już komentatorzy?
Duch Sprzeciwu
Przysięgam przy lampie, co w kącie się mości,
Że szklana skrzynka w mym domu nie zagości
Bo cudze obrazy — bez własnego zdania —
To zdrada rozsądku i wolnego mniemania.
Krytyk
Nie krzyczę, nie klaszczę – wzrok mam raczej chłodny,
Panie i panowie na ekranie — teatr codzienny i modny
Ich gesty i miny – ilustrowana sztuka gadania
Jakby obraz zwalniał z myśli i zrozumienia zdania.
Don Juan
W radiu szept kusił – bez twarzy, bez spojrzenia,
Lecz ekran ją pokazał – i piersi jej drżenia.
Wzrok mamił sylwetką, a głos wciąż był zmysłowy,
Miłość w szklanym wydaniu – cudny ideał ekranowy!
Dama
Ach, wzbudzać podziw, w blasku sali stać —
Dziś ekran mnie pokazuje, często mogę grać.
Choć tęsknię za sceną, gdzie tłum dawał mi znak,
To teraz mnie oglądają – milionowy widzów widzę szlak.
Dziadek
On jeden tylko jest w pełni zadowolony
Bo wreszcie zobaczył – nie tylko głos znajomy
Nie szuka już dróg, wystarczy kanapa,
Telewizja go wzięła – i trzyma jak łapa.
Potem pojawiła się telewizja w kolorze, transmisje sportowe na żywo, festiwale piosenki – i dużo innych rzeczy jak magnetowidy i kasety video. No i telewizja satelitarna – w hajmacie istny szał talerzy na dachach i balkonach.
Wtedy Jostont poznał nazwiska, które jeszcze jego Mama znała z kina na Jonowie i z takich heftów ze szałszpilerami i takie, co oboje nie znali, jak wspomniany już Georg Tomalla, czy Peter Alexander & Co., gdyż żelazna kurtyna opadła też na sferę kulturową.
Czy można było to czymś jeszcze w sferze medialnej przebić? Wydało się, że chyba już niczym, ale majsterkowicze nie ustawali w robocie po piwnicach i garażach dalekiej Kalifornii – i pewnego dnia na biurku pojawił się komputer osobisty z Internetem. Ci, co jeszcze te radio pamiętali nie umieli się nadziwić:
Duch Sprzeciwu kontra Internet – zderzenie z siecią lat 90.
Wzywam was wszystkich – niech brzmi moja mowa
Że modemu nie włączę – to nowa zmowa!
Bo czytać bez myślenia, co ktoś gdzieś wkleja,
To dla mej duszy jak ból– co tylko ją rozdziera.
Krytyk
Nie chwalę, nie ganię – lecz dusza w ekstazie,
Że można surfować… myszką po obrazie
Tyle myśli głoszonych bez filtra, bez cenzury
Każdy zna prawdę — choć z wątpliwej struktury
Don Juan
Don Juan w sieci szuka pieszczoty,
Klika z pasją, w rytmie zmysłowej ochoty
W awatarach widzi kształty i treści,
Miłość na czacie — wirtualne namiętności
Dama
Klikają ją tysiące, scrollują ją w dół i do góry,
A ona wciąż tęskni za zapachem aksamitu i purpury
Banery ją otaczają, znika w reklamowym krzyku,
Ach, gdzie ten teatr żywy, brakuje naturalnego styku
Dziadek
On jeden tylko czuje się zachwycony
dziękuje Bogu — Internet upragniony
Już innych dróg nie szuka — w pisku modemików
Nie ma uwag do ukazujących się wyników.
I tak medialnie dotarliśmy do Anno Domini 2025. Podobno od dwóch i pół roku mamy już w praktyce nową formę inteligencji o inicjałach AI. Oddajmy jej głos, to ona (with the little help from Jostont, jak by to zaśpiewał Joe Cocker) napisała poniższe opinie znanych nam już komentatorów oszałamiającego w rzeczy samej rozwoju świata mediów.
Duch Sprzeciwu vs. Sztuczna Inteligencja
Przysięgam wam śmiało, bez cienia wątpliwości,
Że AI w mej przeglądarce nie znajdzie gościnności
Bo gada bez pytania, tekst tworzy bez duszy
A mnie od tych algorytmów aż mózg w głowie się kruszy.
Krytyk
Sztuczna mądrość w sieci — błyska jak ikona,
Zna wzory, daty, fakty – nie wypadła sroce spod ogona
Ludzie w zachwycie, bo mówi bez drżenia
A ja w kąciku tracę sens istnienia
Don Juan
Szeptała mi w słuchawce – głos jak aksamit
Choć cyfrowa dama, w słowach miała dynamit
Znała moje pragnienia, nim je wypowiedziałem
A ja z rumieńcem myślę – czy z botem flirtowałem?
Dama
Byłam jak aria w salonie z aksamitów,
Teraz mnie przebiła pani z pikselów i bitów
Mówi z wdziękiem, zna moje wybory
Lecz nie zna zapachu róż – digitalne amory
Dziadek
Nie szuka już okularów do gazety
kliknął — i zna wszystkie świata sekrety
Radio? Telewizja? To było. To historie stare
Dziś dziadkowi AI odgania wszystko fort daleko co szare
Chcecie wiedzieć co będzie po AI? Zapytajcie się o to waszą ekranikową – nomen omen – szklaną kulę, ona wróżbitka algorytmowa. I tak oto kabaretowy atrybut wróżek staje się naszym… wszystkim.
dr Stefan Pioskowik – socjolog, politolog, autor szkicōw ô geszichcie Gōrnego Ślōsnka, wierszy a humoresek. Narodzōny w roku 1962 w Katowicach-Janowie, miyszkŏ we Mysłowicach.

