Niech w polityce nastanie czas ludzi dobrej woli. Rozmowa z prof. Tadeuszem Sławkiem
Niech w polityce nastanie czas ludzi dobrej woli.
Z prof. Tadeuszem Sławkiem, śląskim humanistą, kandydatem Koalicji Obywatelskiej do sejmiku województwa śląskiego rozmawia Marcin Musiał
Po co panu ta polityka?
Ja bym sam siebie jako kandydata nie zaproponował, ale to przyszło do mnie tak od dołu. Od ponad 50 lat przebywam w jednym miejscu i pracuję jako nauczyciel. Potem przyśpieszyły i uwyraźniły to wszystko wydarzenia związane z naruszaniem samorządności sądowniczej. Chodziłem pod sądy, przemawiałem tam kilka razy. Ja sam może nie czułbym wielkiego pociągu do polityki, ale zrozumiałem, że w tej postawie, którą wykazywałem przez pół wieku i w tym, co mówiłem pod sądami, ludzie zobaczyli coś, co jest im bliskie.
Czuje pan to oddolne poparcie?
Tak, ale nie chciałbym go oczywiście przeceniać, bo to są odczucia, a skalę tego poparcia pokażą wybory. Nie chcę taić, że mam też spostrzeżenia krytyczne – one są w mniejszości, ale są. Ludzie mówią, że dużo ryzykuję. W domyśle – za dużo. Pozostaje mi zapytać, co oni rozumieją jako to ryzyko. Czy ryzykiem jest już sama zgoda na kandydowanie czy to, co mnie potem w polityce może spotkać.
„Kiedy intelektualista trafia do polityki, szybko staje się funkcjonariuszem partyjnym i ideologiem. Zaczyna kalkulować, a nie myśleć. Kalkulować, jak się w tej polityce utrzymać”. Poznaje pan te słowa?
Tak, to cytat ze mnie i zdaję sobie sprawę z tego niebezpieczeństwa. Nie przyszłoby mi chyba nigdy do głowy kandydowanie w wyborach „dużych”, czyli parlamentarnych czy europejskich. Natomiast zachowałem wiarę w samorząd. To była konkluzja, z którą opuszczałem urząd rektorski w 2002 r. i przez wcześniejsze sześć lat miałem styczność z politykami różnego szczebla. I w moich oczach „duża” polityka stawała się coraz bardziej wątpliwa i coraz słabsza, a samorządowa stawała się coraz ciekawsza, coraz mądrzejsza. Chcę wierzyć, że samorząd zachowuje pewną mądrość, której nie zachowuje już „duża” polityka.
To może być sezon na intelektualistów w polityce? Pan kandyduje w Katowicach, prof. Tadeusz Gadacz w Krakowie. A może sytuacja jest już tak zła, że wszyscy ludzie dobrej woli muszą się zaangażować?
Cieszę się, że użył pan sformułowania „ludzie dobrej woli”. To dobra alternatywa dla wszelkiego typu nazw jak: stowarzyszenie, organizacja, partia. Wydaje mi się, że rzeczywiście nastał czas ludzi dobrej woli, czyli ludzi, którzy nie muszą być formalnie związani z żadną partią. Czy to oznacza, że nadszedł czas intelektualistów? Nie, tak dalece bym nie szedł. Być może to będzie próba odnowienia dyskursu publicznego, który toczy się dziś na bardzo miernym poziomie. Jesteśmy świadkami gorszących scen, gdy to marszałek sejmu wyłącza posłom mikrofon. To może być nasza rola, by samorząd takich praktyk się ustrzegł. To czas, kiedy ostatnim rzutem wysiłku można próbować jeszcze ratować poziom debaty publicznej.
Czym planuje się pan zajmować w sejmiku?
Kulturą i nauką. Kultura w programie Koalicji Obywatelskiej została zapisana w dziale „czas wolny”, ja swoimi działaniami będę starał się ją „wydobyć” bardziej dynamicznie i ekspresywnie. A naukę proszę rozumieć tu szeroko, bo wydaje mi się, że mamy do czynienia z głębokim kryzysem nauczaniem. Proszę zauważyć, że połowa Polaków nie chodzi do wyborów parlamentarnych, a do municypalnych jeszcze mniej. To duża czerwona kartka pokazana naszej edukacji. Chciałbym premiować nauczycieli, którzy mieliby ciekawe, autorskie pomysły, jak poprawić tu sytuację. Marzy mi się coś na kształt akademii obywatelskiej, która uczyłaby młodych polityków wypowiadania swoich opinii w sposób licujący z powagą dyskusji publicznej. Takie sprawy jak dofinansowanie procedury in vitro czy wsparcie kobiet-ofiar przemocy powinny też oczywiście być załatwione. Chciałbym też skupić się na ludziach, dla których życie stanowi szczególne wyzwanie. Chodzi mi o osoby niepełnosprawne i ich rodziców, którzy w Sejmie zostali potraktowani w sposób gorszący.
Jak samorząd może pomóc?
Stwarzając sytuacje i przychodząc z pomocą. Urlopy wytchnieniowe, pomoc finansowa. Najpierw trzeba zbadać skalę problemu. To jest problem, który mocno zapadł mi w pamięć – wydarzenia w sejmie a później dramatyczne wyznania rodziców typu „chciałbym/chciałbym, żeby ono umarło przede mną”.
Samorząd mógłby redystrybuować godność? Wyręczać rząd?
Moja prywatna definicja roli samorządu jest taka, że samorząd stykając się z prawem, którego zmienić nie może, powinien tak jakby równolegle z tym prawem, ale w jego granicach, pomagać ludziom. Godnością nie sposób kogoś obdarzyć, można jedynie stworzyć warunki, w których ktoś własnymi siłami swoją własną godność będzie mógł budować. Czując się potrzebnym, otrzymując wsparcie.
Nie widzę pańskich ulotek, plakatów czy bilboardów na mieście. Ta rezygnacja to świadomy wybór?
Tak, choć w obecnych realiach to taniec na linie. Przychodzę z zewnątrz, bez partyjnych nalepek, choć popierany przez dwie partie: Platformę Obywatelską i Nowoczesną, którym za to poparcie dziękuję. Ten cały ulotkowo-plakatowy marketing to domena świata zawodowych polityków a ja takim nie jestem. Poza tym dzisiaj ciężar decyzji wyborczej przenosi się na Internet. Mnie to szalenie martwi, bo kiedyś Internet wydawał się świetnie sprzyjać demokracji, a dzisiaj jest raczej nożem wbitym pod jej żebro, na co są przykłady z całego świata. Liczę na to, że ta moja pewna obecność w Internecie uzupełni nieobecność w świecie banerów i reklam.
Co pan sądzi o pielgrzymce premiera Morawieckiego po Polsce, który obiecuje każdemu regionowi, który poprzez PiS szeroki strumień pieniędzy?
To bardzo wyraźny sygnał ostrzegawczy, który mówi nie tylko o tym, że to próba korumpowania. Bo to oczywiste. To pokazuje także, jak władza centralna wyobraża sobie samorządy. Widzi je jako swoje delegatury, które realizują wytyczne centrali i jeśli już coś same proponują, to musi być to skrupulatnie zaaprobowane przed centralną. Już Wojciech Korfanty mówił o tym, że rośnie nacisk rządu na samorząd. A dzisiaj włoski filozof polityki Roberto Esposito dodaje, że następuje gwałtowny proces urządowienia życia. Działania premiera to jest jaskrawy przykład takich zamiarów.
Co pan czuje do wyborców PiS?
Żal, częściowo adresując go także do siebie. Obsesyjnie będę wracał tu do kwestii edukacji. Zapomnieliśmy o tym, jak ważne dla demokracji jest czytelnictwo. Już Kant pisał, że demokracja będzie miała sens wtedy, gdy ludzie będą czytali. Gdy „Leserwelt” (świat ludzi czytających) przestanie istnieć, nastąpi koniec demokracji. Nie czuję nienawiści, czuję potrzebę rzetelnej rozmowy. Wydaje mi się, że to na poziomie samorządu jeszcze jest możliwe. Z racji na region, w którego przestrzeni wspólnie żyjemy. W samorządach jest nadzieja na rozmowę. I być może dlatego władza centralna samorządów nie lubi, bo nie lubi rozmawiać. Woli wydawać rozporządzenia.
Widzi pan zaniedbania środowiska, które pan dzisiaj reprezentuje?
Tak. I widzą to też prominentni przedstawiciele środowiska opozycyjnego. Nikt dzisiaj nie odważyłby się podnieść ręki na 500+, choć modyfikacje są oczywiście potrzebne. I tu już nie chodzi o to, że byłoby to politycznie niebezpieczne. Sami rządzący do 2015 roku widzą, że to był temat, który oni kompletnie zaniechali. Mamy do czynienia z sytuacją, że świadomi swoich błędów musimy zrobić krok dalej. Teraz stawka jest tak wysoka, że nie ma już miejsca na kunktatorstwo.
Często mówi pan o mądrym regionalizmie? Co to takiego?
On się zaczyna od stwierdzenia, że bardziej zasadnie jest pytać „gdzie jestem?” niż „kim jestem?”. To drugie pytanie jest pytaniem o przynależność do grupy, a w polityce najczęściej do narodu. To jest kategoria ze szlachetnymi elementami przeszłości, ale też niebezpieczna, bo ekskludująca. I prędzej czy później należące do narodu „iksy” zaczynają wykazywać swoją wyższość na „igrekami” i „zetami”, które nie należą do narodu lub też nie są jego „prawdziwymi” członkami. Drugim elementem mądrego regionalizmu jest zrozumienie, że pojęcie narodu jest młode, postromantyczne. Więc jeśli ktoś próbuje nam wmówić, jak pan prezydent przy okazji rocznicy chrztu Polski, że gdzieś nad Gopłem rodził się polski naród, to jest to kompletne nieporozumienie. Jeden z ojców założycieli Europy Denis de Rougemont już w 1950 roku przestrzegał przed państwami narodowymi i argumentował, że ich ideologia doprowadziła do dziesiątek milionów ofiar, kolonializmu, zmniejszenia się roli Europy w stosunku do potęg pozaeuropejskich. Jestem pełen szacunku dla osiągnieć państw narodowych, jednocześnie nie chcę zamykać oczu na masę krwawych i złych rzecz, które pod sztandarem tego samego pojęcia zostały zrobione. A po trzecie jestem przekonany, że przyszłość będzie należała do Europy regionów, a nie do Europy państw narodowych. Regiony przekraczają granice, a Śląsk jest tu klasycznym przykładem. Regiony budują mosty, pokazują, że można budować nie przeciwko komuś, ale dla wspólnoty.
A jak pan obserwuje procesy społeczne na Górnym Śląsku, to widzi je pan bardziej wspólnototwórczo czy narodowotwórczo?
Ja bym się opowiadał za procesami wspólnototwórczymi, które nie muszą przecież odcinać od wspólnoty na poziomie narodowym. Jeśli zaczniemy od wspólnoty na poziomie lokalnym, to nasza narodowa wspólnota będzie mądrzejsza i ostrożniejsza. Dlaczego? Bo zobaczy mnogość lokalnych patriotyzmów. I z tej mnogości spróbuje ulepić jedną mozaikę wspólnoty narodowej. Natomiast jeśli zaczniemy od wspólnoty narodowej, to jest taki walec, który tę całą mozaikę roztłucze na drobne kawałki.
Pisał pan kiedyś, że jednym z najbardziej przejmujących widoków byłby widok tablicy nagrobnej z napisem „tu leży XYZ, ostatnia osoba, która mówi w języku XYZ”. Czy taki widok możliwy byłby w naszym regionie?
Chyba tak, mam tu na myśli śląski i wilamowski, choć nie chciałbym się przedstawiać jako człowiek szalenie w tej materii kompetentny. Na pewno dużo już zrobiono w zakresie edukacji regionalnej. Godce odmawiało się pewnych rejestrów używania, ale teraz widać, że ten język nie jest związany tylko z, nazwijmy to umownie, domowo-biesiadnym trybem życia. Godka potrafi też udźwignąć ciężar treści filozoficznych i może być doskonałą wyrazicielką pewnego światopoglądu, na co klasycznym już przykładem jest twórczość prof. Zbigniewa Kadłubka. Te procesy się toczą lokalnie, ale czymś zupełnie innym jest stosunek centrali do godki. Ta nieufność została zapisana tym okropnym zwrotem Kaczyńskiego o ukrytej opcji niemieckiej. Wielką rolą samorządów jest w tej chwili wykazywanie się aktywnością w tych sferach, które rząd próbuje tłamsić, przystopować czy wygasić nawet, a które są absolutnie niezbędne dla przyszłości Polski. Mam na myśli mądry regionalizm, który obejmuje także sprawy śląskiej godki, a także wszelkie działania proeuropejskie. Kiedy chce się nas zepchnąć na manowce Europy, to samorząd powinien dołożyć wszelkich starań, byśmy w niej zostali, czy to przez związki miast partnerskich czy wymiany dla młodych ludzi. Tutaj samorząd powinien wykazywać się wielką odpowiedzialnością, w imię odpowiedzialności nie tylko za region, ale i za całą Polskę.
Jest pan optymistą przed wyborami?
Staram się unikać takich rzeczowników jak „pesymista” czy „optymista”, choć wiem, że są przydatne, bo upraszczają pewne sprawy w sposób pożyteczny. Określiłbym siebie jako realistę. Nie uważam, jak niektórzy kasandrycznie wieszczą, że nastał czas poza nadzieją. Nadzieja polega na tym, że trzeba ufać i działać w tym kierunku, żeby w każdej sytuacji, także w takiej, która wygląda na jednoznacznie złą i niepomyślną, wykrzesać coś dobrego. Działalność samorządowa to tworzenie sytuacji. Prawo i nastawienie władz centralnych mamy, jakie mamy. Czy to oznacza, że musimy się dostosować? Możemy tworzyć sytuacje, w których próbujemy, zachowując ramy prawne lub też interpretując je w sposób życzliwy dla ludzi, działać tak, aby spraw stan ludzkich był bardziej ludzki, bo często nie jest, jak w przypadku rodziców osób niepełnosprawnych. Moja nadzieja nie jest płytka i naiwna i nie mówi mi, że jutro Polska i Śląsk się zmienią. Zmiana kraju i regionu to długi proces, bo nawet jeśli te i następny wybory wypadną pomyślnie, to przebudowywanie tego zniszczonego systemu prawnego będzie trwało. Nic nie zmieni się z dnia na dzień. Jestem realistą z poczuciem głębokiej nadziei. Nadziei na długi marsz.
Tadeusz Sławek (ur. 1946 r. w Katowicach) – poeta, tłumacz, eseista, literaturoznawca, profesor nauk humanistycznych. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Kandydat Koalicji Obywatelskiej do sejmiku w okręgu obejmującym Katowice, Tychy, Mysłowice, Bieruń, Lędziny i Pszczynę. Mieszka w Katowicach i w Cisownicy.
Marcin Musiał (ur. 1988) – z wykształcenia literaturoznawca, z pasji humanista zaangażowany. Autor ustawy o śląskim języku regionalnym i programów dla godki. Bloger “tylko burak nie czyta”. Mieszka w Katowicach.