Monika Neumann: Złotem skąpany świat
Słaby, jeszcze srebrzysty blask przedziera się między źdźbłami traw. Niczym mgła rozpływa się po łąkach, kropla po kropli sączy się po gałęziach drzew w sadzie, oplatając otwierające się pąki kwiatów jabłoni. Wspina się po ścianach i półprzejrzyście przedziera się przez szybę okna, koronkową firankę, skacze na parapet i po cichu, niemal niespostrzeżenie, skrada się po wyszorowanych deskach podłogi ku niewielkiemu łóżku w kącie izby. Wspina się, chwyta prześcieradła, wskakuje na puszystą pierzynę i rozlewa się po wciąż ciepłym, wciśniętym w miękkie poduszki śladzie dziewczyny. Dziewczyny, której tu już nie ma.
Ona biegnie przez ogród, pod stopami czuje rosę i światło, które płynie jak rzeka i zaczyna mienić się z srebrzystego blasku świtu w złotą poświatę poranka. Chłodne powietrze otula jej ramiona, na które niedbale założyła chustę. Dłońmi dotyka pni drzew i czuje ich chropowatą powierzchnię. Jej twarz o wciąż dziecięcych rysach, włosy splecione w dwa warkocze, cała ona lśni blaskiem, do którego się zwraca. Blaskiem, na który spogląda, który chłonie. Blaskiem Zmartwychwstałego, którego ona tak wyraźnie widzi w tych promieniach nowonarodzonego w poranek wielkanocny słońca.
Biegnie do domu, bo za chwilę wyjdzie Vater przywitać się z dniem. Zarŏs Muter pocnie sykować się na rezurekcja. Za chwilę cały świat się wybudzi, by powitać to, co ona chciała zobaczyć i poczuć pierwsza, sama i w ciszy.
Za chwilę rozbrzmią dzwony i będą głosić to, co ona już widziała. Za chwilę powrócą do domu, usiądą przy stole i będą spoglądać jeden, na drugiego. Będą jeść to, co przez ostatnie dni szykowała, choć kosztować niczego nie mogła.
Gdy usiądą przy stole pokrytym białym obrusem, między nimi przeplecie się wiele przekazywanych z pokolenia na pokolenie znaków, słów, gestów. Malowane cebulową łupiną jajka poczną się kruszyć. Będą się uderzać jedno o drugie, będą się kulać po górce zbudowanej na wiosce, będą znikać prędko w spragnionych takiego jedzenia żołądkach. Ale ona będzie myśleć o tym złotym blasku, który skąpał ją tego poranka, skąpał cały świat cichym błogosławieństwem, którego tak bardzo tego dnia potrzebowała.