Monika Neumann: W proch się obrócisz
Farŏrz zanurzył dłoń w szarej masie. Popiół kleił się do jego palców, kleił się do włosów i czół ludzi, którzy pochylali głowy i słuchali. Szuranie stóp przemieszczających się rzędami w kierunku ołtarza roznosiło się echem po kościele, który został ogołocony z wszelkiego życia. Ołtarz nagi, bez kwiatów, z powagą spoglądał na ludzi, którzy z krzyżem na czole odwracali się i wracali do ciemnych ławek, by w skupieniu zanosić swoje modlitwy temu, który spoglądał na nich z obrazów, witraży i rzeźb i spoglądać na popiół, który przy każdym ruchu sypał się z ich głów. Jeszcze rok temu był palmą wielkanocną, gałązką wierzby zapowiadającą życie i nadzieję. Z prochu jesteś i w proch się obrócisz. Nawracajcie się i wierzcie w ewangelię– wyrazy wypadały z ust farŏrza i niosły się echem, jak słowa do melodii granej przez szuranie stóp, podczas gdy on dalej malował popiołem pokutę na dziwnie szarych obliczach ludzi.
Niewiele więcej jak jeden obieg słońca temu, jedną noc, w której księżyc kreślił dziwne wzory na dachach ludzi, a chmury cicho sunęły w nieznane, dziewczyna śmiała się i bawiła, jej policzka były czerwone, oczy strzelały iskrami, kobiyty porwały jã na kara i wywiozły ją w z rozpromienionymi uśmiechem twarzami od młodego męża, który ledwo zdążył nacieszyć się nowym stanem, by zakrapiać z nią gorzołõ babski zumber, by tłumaczyć jej kim jest żona, by tej nocy przeżywać w opowieściach wszystko to, co one kiedyś odkrywały, na nowo, by ostatni raz, nim zamilknie świat, głośno poczuć, że żyją.
Jeszcze niedawno żałobnym korowodem grzebany był bas, instrument między deskami chowano przed światem, by zakończyć ten czas rozpusty, by zakończyć ostatki. Muzyka milkła i milknął śmiech, a wraz z nimi opadało z ludzi wszelkie nieszczęście i zmartwienie, wszelkie zło i nawet najmniejszy cień strachu. Opadały z nich minione lata, jakby w iskrach wypalanego szczęścia, to wszystko przemieniało się w proch, a oni stawali oczyszczeni przed ołtarzem.
I tym prochem ich głowy sypał ksiądz. Dziewczyna, gdy już siedziała w domu i spoglądała na garnek postnego żuru, w którym pływały skromne dwa kartofle, sypała tym popiołem cały dom. Z każdym krokiem, każdym spojrzeniem, każdym ruchem, krzątaniem się, przechyleniem, malusieńkie ziarenka spadały na podłogę, na krzesło, na stół, chowały się w szczelinach między deskami, wchodziły w bielone ściany, w ramy okienne, osiadały na obraz świętej, która pochyliła dziś głowę i czekała na te ziarenko, by i jej czoło naznaczył czas.
W proch się obrócisz myślała dziewczyna, gdy spoglądała na swoje czerwone spracowane dłonie, w których pulsowała żywa krew, czuła w sobie bijące serce i ciepło, jakie niosło z sobą nowe życie. Podniosła oczy i ujrzała krzyżyk, który wisiał na ścianie. Tylko na nim nie osiadło żadne ziarenko popiołu, on pozostawał niewzruszony przez czas, gorące modlitwy i usilne prośby wypaliły jego kształt na tej ścianie i jakby go ściągnąć, pewnie dalej by tam był, mocą wiary ludzi, którzy kiedyś tu zawierzali w nim wszelkie zmartwienia i nadzieje, przychodzili i odchodzili, chylili głowy i przynosili popiół, proch ich życia i nadziei, początek i koniec, pulsującą krew i gasnące spojrzenia.
Żur ostygł, światło oddaliło się od okien, w izbie zapanowała cisza przerywana równomiernym oddechem jej mieszkańców, zastygł czas, obraz wcisnął się w ramę i gdzieś między drewnianą dyktą, a malowidłem uwięzło jedno ziarenko popiołu sypanego w Popielec na głowę dziewczyny i bijące w niej życie.
Monika Neumann – Te ôpolske dziołchy, wielkie paradnice, kŏzały se posyć cerwone spōdnice… Monika Neumann czerwonej spódnicy jeszcze nie posiada, ale ôpolskōm dziołchōm jest z krwi i kości. Jest studentką Instytutu Filologii Germańskiej w Opolu i już za bajtla odkryła w sobie szczególne upodobanie do historii o tym, jak na jej małym skrawku Ślōnska bōło piyrwej.