Monika Neumann: Trzy szkoły
Furtka lekko zaskrzypiała, gdy dziewczynka wkładając w swoje przedsięwzięcie spory nakład siły, próbowała ją otworzyć. Powłócząc nogami przeszła na drugą stronę szosy, by poczekać na swoją przyjaciółkę pod brzozą, której spływające w dół gałęzie tworzyły swego rodzaju kotarę. Słonce od wschodu prześwitywało przez zielone listowie drzew, malując wszystko dookoła złocistą poświatą. Rosa, która zebrała się na trawie w perły, mrugała do dziewczynki. Powietrze było świeże, rześkie i wilgotne, przesączone zapachem pierwszego pokosu siana, kwitnącego czarnego bzu, nocnej burzy i porannego słońca. Szosa była lekko wilgotna i gdy stopy odziane w ździebko za srogie szczewiki szurały po niej, pozostawiały ciemne ślady, zabierając przy tym nieco ziemi i żwiru z sobą.
-Anna… Anna… kaj sam idzies?- zapytał zachrypnięty głos. Oblicze starca z wyrazem twarzy kilkulatka uśmiechało się przyjaźnie do dziecka. Mężczyzna potakiwał przy tym do siebie i mocno ściskał sztachetę płotu w sprawnej dłoni.
–In die Schule- zaśmiała się dziewczynka- Onkel, kaj mŏs fatra. Ôn przetyn chcioł, zebyś z nim posed łōnka ôgrŏbiać- odpowiedziała po chwili namysłu i kiwnęła mu przyjaźnie głową, co z tylko jemu znanej przyczyny niesamowicie go rozbawiło. Mężczyzna intensywnie pokiwał głową i ruszył w kierunku zagrody, powłócząc przy tym nogami podobnie, jak przed chwilą robiła to dziewczynka. Nie umknęło to jej uwagi i postanowiła wyzbyć się tego nieeleganckiego nawyku.
W tej samej chwili w polu widzenia Anny znalazła się jej koleżanka. Niemal o głowę od niej wyższa, wyglądała, jakby ktoś złapał ją jak sznurek po obu stronach i pociągnął za dwa końce. Dwa grube warkocze koloru ciemnego miodu opadały po obu stronach okrągłej twarzy, która nijak nie chciała pasować do reszty jej postaci. Ciemne oczy, w których płonęły ciekawskie ogniki, zaokrąglały obraz i nadawały jej uroku. Nieproporcjonalność dziecięcych lat przechodzących w dorosłość w połączeniu z tym spojrzeniem wyglądała niemal uroczo. Dziewczynki serdecznie się do siebie uśmiechnęły i ruszyły dalej ścieżką.
Po obu stronach drogi rosły brzozy i lipy, tworząc nad soszą zielony baldachim. Przyjaciółki dyskutowały o czekających je kilku następnych godzinach, podczas których obie będą skupiały się nad posklejanymi zbiorami liter, cyfr i obrazów, próbowały uniknąć wskaźnika nauczyciela, który przy próbie edukowania młodego pokolenia, będzie uderzał w tę lub inną ławkę i skupiał tym samum na sobie uwagę, którą pragnął przenieść na zapisaną tablicę.
–Elias!- zawołały, gdy niski chłopak mijał stragany, które jego ojciec zaczął ustawiać przed domem z czerwonej cegły schowanym nieco dalej od drogi- Du auch zur Schule?
-Wonach sieht es denn aus?– odpowiedział i dołączył się do swoich rówieśniczek. Nieco nieporadnie wyglądające trio dzieciaków ruszyło dalej drogą do szkoły. Rześkość poranka w obliczu natarczywych promieni słońca zaczęła się powoli ulatniać, a dzieci koniec końców dotarły do celu swojej porannej wędrówki. W końcu wioska wcale nie była wielka. Każde z nich przeszło przez drzwi jednej z trzech szkół, by stawać w obliczu podobnych zadań w nieco odmienionym kontekście.
…
Krasków to niewielka wioska pod Kluczborkiem w województwie opolskim. W tej naprawdę niewielkiej wiosce w swoim czasie istniały aż trzy szkoły wyznaniowe. W 1763 pierwsza w okolicy gmina żydowska otwiera swoją szkołę. W 1819 roku swoją działalność rozpoczyna szkoła dla dzieci z rodzin katolickich. W 1888 roku dzieci wyznania ewangelickiego zaczynają się gromadzić w niewielkiej salce w wiosce, by pobierać tam swoje własne nauki, zaś w 1901 rozpoczynają się prace przy budowie szkoły ewangelickiej z prawdziwego zdarzenia.
Monika Neumann – Te ôpolske dziołchy, wielkie paradnice, kŏzały se posyć cerwone spōdnice… Monika Neumann czerwonej spódnicy jeszcze nie posiada, ale ôpolskōm dziołchōm jest z krwi i kości. Jest studentką Instytutu Filologii Germańskiej w Opolu i już za bajtla odkryła w sobie szczególne upodobanie do historii o tym, jak na jej małym skrawku Ślōnska bōło piyrwej.