Monika Neumann: Teraz rosną tam olchy

Stoi, przemoczona do ostatniej suchej nitki. Woda kapie z jej włosów, które uwolniły się spod warkocza i teraz oplatają jej młodą twarz i szyję. Ich ciemny kolor kontrastuje z niemal białą cerą, która z zimna zaczyna nabierać sinego odcienia. Woda kapie po zapłakanej twarzy,  wciska się w zmarszczki, które rozpacz maluje na młodej cerze. Wypędza z niej młodość, wypędza z niej życie, ale nie potrafi wypędzić ducha, który kurczowo trzyma się ciała dziewczyny.

Krople mieszają się z łzami, kapią spod czerwonego z zimna nosa, spływają po trzęsących się zsiniałych już ustach i wsiąkają w mokrą koszulę i spódnicę. Wsiąkają także w szkaplerz zawieszony na szyi i spoczywający na jej piersi, która w nierównym rytmie podnosi się i opada pod naporem gwałtownie nabieranego i wypuszczanego powietrza. Poświęcony materiał pali ją w skórę, ale nie potrafi go z siebie zrzucić. Chociaż ciągnie go z całej siły, szarpie się sama z sobą, wyrywa sobie przy tym kolejne kosmyki włosów, nie potrafi ściągnąć szkaplerza. Z jej ust wydobywa się szloch, który zamienia się w krzyk wściekłości, ale coś ją powstrzymuje, siłuje się z jej ręką, która w akcie desperacji znajduje nieznane jej dotąd pokłady energii, ale nie potrafi, nie może, opada bezsilnie. W całej swojej rozpaczy złamanego serca, próbuje kolejny raz. Jej ciało bezsilnie opada w dół, woda je pochłania, zamyka w ciemności i po chwili tafla znów jest całkiem spokojna.

Lustro namalowane na poywierzchni wody odbija błękit nieba, jakby nigdy nic się nie zdarzyło, jakby ona nie próbowała już wielokrotnie wskoczyć do wody, jakby nie chciała właśnie tam zakończyć swojego młodego życia, jakby jej ciało nie opadało w kierunku dna, włosy nie wirowały wokoło twarzy, a powietrze nie umykało powoli z jej ust i nie bulgotało niezauważenie na powierzchni.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Staw narodził się jako  symbol nieskończonej radości, to na cześć upragnionego i wyczekiwanego syna, tego, który przejmie majorat, tego, który poprowadzi dalej linię, na cześć wijącego się w pieluchach Hubertusa, ostatniego hrabiego na Turawie, Carl von Garnier kazał wybudować staw na miejscu jednego z tych czterech starych zaniedbanych, które zamieniały się powoli w porośnięte bagniska. Narodził się razem z młodym hrabią, a teraz ta bezczelna dziewczyna próbowała zhańbić go swoją śmiercią.

Dej pozōr tyż:  Gdzie szumi Opawa… cz. 3 (ostatnia)

Szkaplerz na szyi dziewczyny pali niemiłosiernie, podczas gdy jej ciało opada w dół. W jej głowie znów pojawia się ten głos, szyderczy, potworny, strachliwy i złośliwi. Z szkaplerzem na szyi nie utonie, póki go nie ściągnie, diabeł nie pozwoli jej utonąć. Nie może. Musi go ściągnąć. Jakaś siła gwałtownie ją chwyta za suknię, za włosy, za ramiona i wyrzuca na brzeg. Jeszcze bardziej przemoczona, wstaje. Ziemia lepi się do jej mokrych dłoni, włosy opadają na twarz, podpiera się na ramionach, głowa dziewczyny pochylona jest ku ziemi, z obrzydzeniem pluje zieloną wodą i szlocha.

Kiej jŏ nie poradza! Nie seblyka go, chobych sie cołkie kudły wytargała! Zieh das Läppchen aus, pff… Szyja sie roztargōm, a go nie sebleka!- krzyczy w kierunku stawu i diabła, co siedzi na dnie, by gdy już opadnie na dobre, złapać ją i uciec z duszą tam, gdzie nikt jej nie znajdzie.

Powoli zbiera się na równe nogi i ostatkiem sił zaciąga się znów nad brzeg. Jest jej niedobrze od tego podtapiania i wyrzucania nazod. Ręce ma poszarpane do krwi od ciągłej walki z szkaplerzem zawieszonym na jej szyi. Jest wściekła i zrozpaczona, przemoknięta i przemarznięta, ma złamane serce, wolę i wiarę. Nie chce nic, nie chce czuć, nie chce widzieć, nie chce słyszeć, chce zapomnieć i w zapomnieniu pogrążyć całą swoją istotę.

Taką zobaczył ją on, Hubertus von Garnier. Ostatni hrabia na Turawie dobrze znał swoje lasy, niejednokrotnie konno przemierzał trasę między Turawą, a Bierdzanami, tym bardziej więc zadziwiły go te straszne odgłosy dobiegające zza zielonej ściany drzew. Kobiece krzyki przywołały go i tak, zdumiony, przyglądał się całej scenie. Widział, jak ciało dziewczyny rzuca się i tonie. Z przerażenia wyrwał go szok. Z niedowierzaniem spoglądał na to, jak jej ciało po chwili wylatuje z wody wysoko w powietrze i z łoskotem pada na brzeg jak mokra, szmaciana lalka.

Dej pozōr tyż:  Szalony hrabia

Stehen bleiben!– wykrzyknął, gdy udało mu się wyrwać z przerażenia. Podbiegł, pozbierał dziewczyną i siłą targał ją jak najdalej od wody. Gdy znalazł się znów przy swoim koniu na Szlakówce, posadził ją i odwiózł do domu rodzinnego, bo zdążył rozpoznać w mokrej kupie nieszczęścia córkę leśniczego. Ta, czując bliskość żywego człowieka i ciepło bijące z krwi płynącej prędko w jego żyłach, oprzytomniała, jej myśli wróciły do życia i zlękła się przed tym, co przed chwilą się działo.

Ihr versteht das nicht, panocku. Jŏ jus nie chca dalyj, bo na co. Ale ôn mi nie doł. To bez tyn szkaplyrz, a seblyc go tes nie sło za pierōna. Wyciep mie z wody i tejla.

-Hütet eure Worte, der Glaube hat euch verlassen, aber trotzdem das Leben gerettet- odpowiedział i choć nie chciał się przed sobą, a tym bardziej przed tą dziewczyną, przyznać, to ciarki szły mu po plecach, gdy myślał o diable, który siedział na dnie stawu i nie chciał przyjąć do siebie duszy oznaczonej szkaplerzem.

Gdy przyszła noc, diabeł pozbawiony łowu opuścił staw, opuścił las i udał się w podróż dookoła świata. Cisza parnej, letniej nocy opadła na całe lasy Turawskie, na wioski otoczone polami, na domy skąpane w świetle księżyca, na pałace zbudowane z marzeń, dopadła i hrabiego pogrążonego w śnie. Ten niespokojnie obracał się z jednego boku na drugi.

Nie wiedział, czy to jawa, czy to sen, ale widział siebie, jak wypisuje tabliczkę i ku przestrodze dla innych każe ją zawiesić na jednym z drzew rosnących wokoło stawu. Gdy jego odbicie odeszło, podszedł do drzewa, jednak z przerażeniem stwierdził, że woda za nim zaczęła w przyśpieszonym tempie parować. Bulgoczącą, zapadającą się taflę stawu zaczęły przebijać korony drzew, których liście majaczyły w jasnym świetle księżyca. Widział jak rosną coraz wyżej, widział jak drzewa wokoło padają, z łoskotem uderzają o ziemię. Przerażony odskoczył na bok i gdy otrzepał swoje ramiona z zieleniny, która na niego poleciała, zauważył, że trzyma w dłoni liść olchy.

Dej pozōr tyż:  Katowice: Teatr Korez w kwietniu

Rano, gdy słońce przepędziło już nocne mary, Hubertus von Garnier, ostatni hrabia na Turawie, nie pamiętał niczego z swojego dziwnego snu. Jednak z dziwną zawziętością, zupełnie niepodobną do jego postawy, jako światłego człowieka, odrzucającego zabobony i przywiarki, zlecił zawieszenie tabliczki na jednym z drzew, które nie przetrwało zbliżającego się wieku.

Über dem 7. Juli 1907 ruht hier eine geheimnisvolle,  ungewöhnliche  Geschichte

Tak, teraz rosną tam olchy, ziemię pokrywa mech, czasami spaceruje po nich jakiś żuk, lis albo sarna, poszycie leśne  czerpie z dziwnie żyznej gleby. To ta historia, schowana pod ziemią razem z wyschniętym stawem i przegonionym diabłem, sprawia, że las wydaje się być wyjątkowo zielony, że liście dziwnie się śmieją, gdy głaska je wiatr, a w mgliste poranki gdzieś w oddali jakby migocze woda, która występuje znów na powierzchnię i wypycha z sobą wszystkie tajemnice.

 

Monika Neumann – Te ôpolske dziołchy, wielkie paradnice, kŏzały se posyć cerwone spōdnice… Monika Neumann czerwonej spódnicy jeszcze nie posiada, ale ôpolskōm dziołchōm jest z krwi i kości. Jest studentką Instytutu Filologii Germańskiej w Opolu i już za bajtla odkryła w sobie szczególne upodobanie do historii o tym, jak na jej małym skrawku Ślōnska bōło piyrwej.

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza