Monika Neumann: Nasza hrabina
Koń niecierpliwie przebiera swoimi długimi, zgrabnymi nogami. Podkowa uderza o brukowany kamień przed schodami i w chłodnym powietrzu echem rozbrzmiewa charakterystyczne „klik”. Ogier gorącej krwi arabskiej, piękny, majestatyczny, o szlachetnej postawie i dumnym błysku w oku, rży niecierpliwie, niczym narwany źrebak. Wie, że za chwilę poczuje ciężar na swoim grzbiecie, lekkie ściśnięcie boków i bezbłędnie odczytując ten krótki komunikat, ruszy niczym błyskawica przed siebie, w park, pomiędzy ośnieżone drzewa. Jego gniada sierść będzie lśnić na ostrym, zimowym słońcu i odcinać się znacznie od białego tła.
Tak co najmniej myśli siostra zakonna, uwijająca się z wiadrem mleka przez podwórze. Wciąż delikatne dłonie marzną i czerwienią się, z jej spierzchniętych ust leci para, a wiadro mleka ciąży. Mimo to, nie może oderwać wzroku od rumaka i hrabiny schodzącej po schodach do swojego ulubieńca.
-Unsere Gräfin…- słychać kobiecy szept. Siostra przełożona wychodzi przez wielkie drewniane drzwi na schody, wymienia ukłony i szepcze coś do starszej kobiety. Dłonie dziewczyny w habicie ciągną niemiłosiernie ku ziemi, odrywa więc swoje oczy i biegnie przed siebie, zmawiając po cichu Vater unser.
Hrabina wdycha głęboko powietrze. Pachnie zimą i potem jej rumaka. Śnieg opada na jej policzka, które zdobi sieć popękanych, czerwonych naczynek. Gdy zechce, może dłonią dotknąć obielonych gałęzi drzew wokoło. Już od ponad roku dzieli swój pałac z Franciszkankami. Od ponad roku widzi, jak gospodarzą jej dobrem. Teraz ona jest tu gościem, póki siły życiowe jej na to pozwolą. Co poranek słyszy buczenie krów, słyszy krzyki warchlaków, kogut wita ją o świcie, koń czeka na przejażdżkę. Słyszy szepty, pokorne ukłony, modlitwy unoszące się długimi wieczorami po korytarzach. Wie, że jej postać na gniadym rumaku, jej szare włosy związane w supeł, szczupła, prosta sylwetka i wysoko uniesiona twarz wciąż robią wrażenie.
Zresztą, przecież ona lubi robić wrażenie. Zawsze lubiła. W końcu jest Sophie von Oppersdorf, niezamężną, jeżdżącą konno gałęzią tej wyjątkowej rodziny i gdy tak czuje delikatne szczypanie mrozu na swojej wciąż kobiecej twarzy, jest z tego zadowolona. Widziała podziw w oku tej młodej dziewczyny uginającej się nad wiadrem. Nienawykła do pracy. Może kolejna córka jakiegoś podupadłego hrabiego odesłana do zakonu. Mimowolnie myśli o sobie w tym wieku, o kłębiących się w jej ciele uczuciach, pragnieniach, lękach, wszystkim, co po drodze gdzieś uschło, prowadząc ją do dnia dzisiejszego i tych sióstr.
Siadają do stołu, odmawiają modlitwę, siostra przełożona mówi o dobrach tego świata zesłanych, by dzielić się nimi z innymi, o konieczności pomagania ubogim i chorym. Hrabina słucha i milcząco kiwa głową.
–So soll es sein.
-Jezichkusie, przeca to…- słychać stłumiony okrzyk nowicjuszki spod Opola. Gdy dziewczyna od mleka spogląda na nią, widzi, że ta zdążyła już pochylić twarz z wyrazem pełnego modlitewnego skupienia nad swoją porcją chleba. Dziewczyna obraca głowę w drugą stronę i spogląda na hrabinę, która zrozumiawszy coś z całego tego zamieszania, z błyskiem w oku spogląda w jej kierunku i kiwa głową, nim również pochyla się do modlitwy.
Wiele lat później siostra wejdzie na niewielki pagórek i stanie pomiędzy małymi krzyżami, by spojrzeć na jeden nieco większy. Tam będzie leżała Sophie von Oppersdorf. Krzyż z jej imieniem spoglądać będzie na prosperujący pałacyk. Po jakimś czasie i dziewczyna, której dłonie ciągnęły pod ciężarem mleka, zdąży pochylić się ku ziemi i w skromnym krzyżu zastygnie dla wieczności.
–A sam do gōry lezy nasŏ hrabinŏ- będzie później opowiadać siostra przełożona z niewielkiej podopolskiej wioski gościom, a przed oczami młodej dziewczyny przegalopuje duch hrabiny na gniadym rumaku.