Monika Neumann: Kulane jajko
Metalowa łyżka uderzyła o dno garnka, w którym bańki powietrza zaczęły unosić się ku powierzchni, wytwarzając przy tym charakterystyczny odgłos bulgotania wrzącej wody. Łupiny cebuli, które unoszą się bezwładnie w gotującej się cieczy, oddały już swoją barwę i zmieniły skorupy jajek znajdujących się w garnku na charakterystyczny, niemal rdzawy kolor. Łyżka odbija się od ściany garnka i w końcu łapie jajko, podrygujące na dnie w rytm unoszących się baniek powietrza.
Młoda dłoń bierze jajko i odkłada na bok, by uschło na powietrzu. Uśmiecha się przy tym nieznacznie, jajko zaś odpowiada uśmiechem do dziewczyny. Rozgląda się po pomieszczeniu, ogląda czysto zamiecioną i wyszorowaną drewnianą podłogę, bielone ściany, okna, przez które światło dobija się do pomieszczenia, spogląda na kobiety krzątające się wokoło pieca, na ich nerwowo kołyszące się spódnice, przypominające dzwony, które na razie zamilkły.
Po jakimś czasie te młode dłonie ujmują jajko i ostrym kawałkiem metalu zaczynają ryć w nim misterne wzory, kwiaty wijące się w różne strony wnet pokrywają jego całą powierzchnię. Policzka dziewczyny płoną na czerwono, gdy dokładnie przyglądała się jajku, obraca je w świetle zachodzącego słońca, by sprawdzić czy na pewno jest idealne, dokładnie takie, jakie ma być, czy na pewno przekaże tą ukrytą wiadomość. Zadowolona, odkłada je do koszyka.
Po jakimś czasie, gdy woda święcona skropi zdobioną skorupę, gdy przez noc dokona się cud zmartwychwstania, gdy o poranku rozbrzmi pisk dziewcząt, młoda dłoń znów chwyci jajko i położy je na samej górze miski, tak, by dłoń młodego mężczyzny nie mogła chwycić żadnego innego. Z grubego warkocza kapać będą krople wody, którą kawaler zdąży polać dziewczynę, ta zaś dla odmiany wcale nie będzie piszczeć i uciekać. Krople spadną na koszyk, jedna z nich spłynie na czerwoną skorupę i zaschnie na niej w oczekiwaniu.
Młodzieniec chcąc się trochę podroczyć z uśmiechniętą dziewczyną, wyciągnie dłoń w kierunku lśniącego żółtym kolorem podarunku.
–Ni, ôstŏw je!- krzyknie odruchowo dziewczyna i wyjmie z koszyka czerwone jajko, mówiąc przy tym nieśmiało –Co przi nastympnej niedzieli bymy przi kołŏcu sie widzieli- i spuści twarz, która zabarwi się podobnie do podarunku przekazywanego właśnie z jej drobnej, do większej i bardziej szorstkiej dłoni.
Jajko w tej szorstkiej dłoni przejdzie drogę do innej chaty i wyląduje na innym stole w pomieszczeniu, w którym ściany będą się zupełnie inaczej układać. Rozgości się wygodnie i przyjrzy młodzieńcu, który z uśmiechem będzie opowiadać o swoim podarunku starszej kobiecie. Ta, siedząc wygodnie na drewnianym krześle, rozleje mazelōnki swojej spódnicy szerokim łukiem wokoło siebie, powieki będzie trzymać zmrużone, prawie jakby drzemała, jej uśmiech jednak zdradzi, że uważnie słuchała.
–Ale sie fest ześterowała, jak zym jej chcioł wziōńś te żōłte jajco, chobych bōł diołbłym i skŏkoł do wody świyncunej. Uparła sie, zebych wziōn cerwōne.
-Boś jes gupielŏk. Żōłte jajco, to jes dla takich, co wiyncej sie nie musōm u dziołchy pokŏzywać. Cerwōne to zaproszynie na zŏlyty. Cŏrne jes dla kogoś szanownego, a zielōne dla takich modych smarkatych. A tyś jes jus stary byk, a dalyj nic nie wiys- powie kobieta i się zaśmieje się w charakterystyczny sposób.
Jajko będzie uważnie słuchać i obracać się to w jedną, to w drugą stronę i w leżącej obok łyżce przyglądać swemu odbiciu i intensywnej barwie. Przerwie mu w tym dłoń, która je chwyci i znów gdzieś zaniesie. Jajko będzie się przyglądać polom z świeżo wykiełkowanym zbożem, pierwszym zielonym liściom na czarnych konarach drzew. Spojrzy w niebo i pod nogi młodzieńca, gdzie ścieżka będzie jeszcze wilgotna od polewania się wzajemnie wodą.
Na placu przed kościołem ustawiony będzie dziwny, nieco pochylony tor. Pod nim wykopany będzie dołek. Wokoło tej konstrukcji kłębić się będzie cała okoliczna młodzież, ludzie będą żartować, śmiać się, ściskając przy tym w dłoniach swoje jajka. Nieopodal usiądzie orkiestra, niewielka grupa rozweselonych grajków i zacznie wesoło przygrywać, obok nich stanie naczynie z przejrzystym płynem, który kołysać się będzie w rytm wybijanej piosenki.
–Przisoł zyś na kulaniy jajec, jŏ jus myśloł, ześ sie rozmyślōł- zawoła przyjazny głos podrostka, który nieco sztywnym krokiem podejdzie, by przywitać się z kuzynem.
–Kaj jŏ bych to przegapiōł. Musa wygrać jak rok tymu- odpowie i wypatrzy wzrokiem dziewczynę, której gruby warkocz do tego czasu zdąży wyschnąć.
Jajko przygotuje się do startu, dłoń przeniesie go na tor i każe mu się toczyć. Gorące spojrzenie dwóch par oczu napędzi je, by kulało się szybciej i jako pierwsze wylądowało w przeznaczonym dla niego dołku. Gdy w końcu tam wyląduje, w powietrzne wzniesie się śmiech, brawa i zduszone przekleństwa, których ani nie wypadałoby miotać w taki dzień przed kościołem. Ludzie zbiorą jajka i przekażą całą pulę zwycięzcy, który to będzie się tak szeroko uśmiechać, że pokaże przy tym kompletne i zdrowe uzębienie. Odwróci się w kierunku grubego warkocza, niecierpliwie zerkającego to na ludzi wokoło, to swoje dłonie, dłonie koleżanki i w końcu dłoń trzymającą jej zwycięską czerwoną kroszonkę. Młodzieniec jedno z wygranych jajek odda według reguły organizatorowi, który włoży je do swojego koszyka, by, gdy wszystkim graczom braknie już jajek, odsprzedawać swoje uzyskane w ten sposób.
-Dziynki tobie zym wygroł- powie, uśmiechając się dalej szeroko. Jajko zacznie się zastanawiać, czy to takie celowe wystawianie zębów na wiatr, czy też młodzieniec z nerwów nie potrafi zaprzestać uśmiechania się.
–Wiedziałach ftōre wybrać. Kiej bych Ci go nie dała, to mozno jŏ bych wygrała, jak myślis?- zapyta już nieco śmielej dziewczyna.
–Myślam, ze jak przidam do Ciebie na kołŏc, to mi ôpowiys ftōre nŏlepiyj wybierać do kulaniŏ- odpowie chłopak, kiwnie głową i zabierze z sobą w drogę poobijane jajka po przejściach, uśmiech dziewczyny, krople wody z dyngusa, promienie słońca, pierwsze liście kiełkującego zboża i zamknie je w czasie, by wróciły po roku przy kolejnym kulaniu i tak bez końca, dopóki nie przestanie się toczyć ostatnie jajko.
Monika Neumann – Te ôpolske dziołchy, wielkie paradnice, kŏzały se posyć cerwone spōdnice… Monika Neumann czerwonej spódnicy jeszcze nie posiada, ale ôpolskōm dziołchōm jest z krwi i kości. Jest studentką Instytutu Filologii Germańskiej w Opolu i już za bajtla odkryła w sobie szczególne upodobanie do historii o tym, jak na jej małym skrawku Ślōnska bōło piyrwej.