Monika Neumann: Dla Luizy
Siedziała naprzeciwko niego i w tym momencie ich kilkumiesięczna rozłąka stopniowo zaczęła odchodzić w niepamięć. Spoglądał na nią, ale widział tylko promienie wschodzącego słońca, przedzierające się przez okno ich mieszkania w Berlinie, jak bawią się w jej ciemnych włosach. Słońce raziło jego zmęczone po długiej i męczącej podróży oczy i nie potrafił dostrzec jej twarzy spośród opadających w porannym nieładzie kosmyków. Zmęczenie sprawiało, że musiał skupiać całą swoją uwagę, by nie zasnąć. Wiele rzeczy dookoła niego traciło kontury, jakby jego umysł nie był pewien, czy są one na tyle ważne, by przyjąć je do nadszarpniętej i śpiącej świadomości.
Widział jednak dokładnie, jak jej klatka piersiowa powoli i równomiernie się unosi, kołysząc przy tym dziecię trzymane w ramionach, które swoją głowę, pokrytą jeszcze nie bujnymi lokami, a niemowlęcym meszkiem, opierało o pierś matki. Zacisnęło swoje drobne piąstki na materiale zwiewnej koszuli nocnej, która rozlewała się wokoło siedzącej na fotelu kobiety, po czym rozluźniło uchwyt, wyciągając maleńkie paluszki w wszystkich kierunkach świata. Światło nadal raziło go nieco w oczy. Był wyjątkowo zmęczony i spoglądając na kobietę, którą poślubił, by po dwóch tygodniach zniknąć i na swojego kilkumiesięcznego pierworodnego syna, którego miał przed sobą po raz pierwszy, czuł się dziwnie winny. Wojna, odparcie Napoleona i żołnierskie życie, nieważne jak wzniośle i szlachetnie brzmiały w jego ustach, gdy ostatnio stąd wychodził, teraz wydawały mu się być dziwnie kiepskimi wymówkami na tak długą nieobecność w życiu tej dwójki.
Wtedy ona podniosła głowę i odwzajemniła spojrzenie. Rysy jej twarzy były dokładnie takie, jakimi je zapamiętał. Miała lekko podpuchnięte oczy od niewyspania, policzki zaróżowione od ciepła i promieniała czymś, czego nawet on, poeta, nie potrafił nazwać, a wiązało się zapewne z maleńką istotą przyciśniętą do serca kobiety, jednak w gruncie rzeczy nadal była Luisą von Larisch sprzed wielu wielu miesięcy, kiedy to wciąż była panną i personą non grata w na posiadłości jego rodziców. Spodziewał się lodowych ogników, gniewu, rozczarowania, wyrzutu, jednak jej błękitne oczy roztaczały wokoło siebie nieskończony spokój i miłość. Będąc przygotowanym na najgorsze, ta łagodność i delikatność kompletnie zbiły go z tropu.
Zmęczenie uczyniło swoje i na chwilę zmrużył oczy. Wtedy zobaczył ją w jej rodzimym Pogrzebinie, jak uśmiechała się w ogrodzie na jego widok, widział jej rodzinę, widział, jak wspina się po płocie, by pobiec przed siebie nie oglądając się za nim. Widział list, w którym odpowiadała nieporadnymi, ale jakże uroczymi rymami na jego wiersz Das Flügelross. Widział niezadowolenie swojej matki, gdy mówił o zaręczynach, dezaprobatę po każdej jego wizycie u freili Larisch i pamiętał jak żałował, że nie może jej przyprowadzić do swojego domu. Widział ją w Wrocławiu podczas ślubu, jak jej oczy promieniały. Serce tego dziecka już wtedy biło, jednak jego rodzice nie zaszczycili ich obecnością. Opuścili Śląsk i ruszyli do Berlina i jego ogarnęło przemożne uczucie, tak silne, że prawie rozerwało by mu pierś i rzucił się w wir wojny, pozostawiając tą kobietę tutaj w Berlinie samą.
-Dein Sohn heißt Hermann- szepnęła zmęczonym głosem, bojąc się, że obudzi znów dziecko.
-Ich weiß- odpowiedział równie cicho. Spoglądał na nią w milczeniu i w jego głowie zaczęło formować się postanowienie powrotu w rodzime strony, zanim to jednak nastąpiło, odezwał się w nim znów poeta, zmęczony i poniewierany w żołnierce, ale jednak poeta.
Doch wie den Blick ich dichtend wende,
So schön still in stillem Harme
Sitzt du vor mir, das Kindlein auf dem Arme,
Im blauen Auge Treu und Frieden ohne Ende,
Und alles lass ich, wenn ich dich so schaue –
Ach, wen Gott lieb hat, gab er solche Fraue!
Gdy sponad wierszy wzrok unoszę,
Tak pięknie zamyślona
Siedzisz naprzeciw, dziecina w ramionach,
W niebieskich oczach dobroć i bezkresny spokój,
Więc rzucam wszystko i twój obraz chłonę-
Ach, komu Bóg sprzyja, taką daje żonę!
Fragment wiersza „An Louise / Dla Luizy“ oraz tłumaczenie z tomiku Josepha von Eichendorffa „Wiersze – Gedichte“ w serii Perły Literatury Śląskiej. Łubowice 2005.
Monika Neumann – Te ôpolske dziołchy, wielkie paradnice, kŏzały se posyć cerwone spōdnice… Monika Neumann czerwonej spódnicy jeszcze nie posiada, ale ôpolskōm dziołchōm jest z krwi i kości. Jest studentką Instytutu Filologii Germańskiej w Opolu i już za bajtla odkryła w sobie szczególne upodobanie do historii o tym, jak na jej małym skrawku Ślōnska bōło piyrwej.