Konrad Kołakowski: Czy Śląsk jest gotowy na turystów?
Pod prąd nie znaczy przeciwko #5
Ôd jakigoś czasu mōmy w cołkij Polsce i na Ślōnsku niydziele, co sōm blank fraj ôd handlowanio. Wielkie geszefty sōm pozawiyrane, terozki kożdy poradzi niydziela dać Ponbōczkowi i familiji, a ludzie majōm tyn czas spyndzać jakoś lepij jak wcześnij. Już pora niydzieli było wolnych i tak żech se napoczōn ôglōndać, jak i kaj to Slōnzoki jeżdżōm. Mōmy kaj sie podzioć? A te place do turystōw abo do tych, co chcōm sie jakoś fajnie dziyń spyndzić, sōm ône aby gotowe?
Naszło mnie to myślenie niedawno, zeszłej niedzieli, podczas pobytu w Pszczynie. Dzień był piękny, prawdziwa wiosna. Wyszedłem na rynek w południe i zatkało mnie. Ludzi wokół mnie było tyle, jakby nie wiadomo co miało się dziać, a to była zwykła niedziela. Początkowo zdziwienie, ale po chwili skojarzyłem: faktycznie, zamknięte centra handlowe, odrobina lepszej pogody i naprawdę ludzie zaczynają szukać miejsc, w których przyjemnie można spędzić czas.
Z Pszczyny pojechałem do Rud Raciborskich. Kolejna perełka Górnego Śląska. Na wejście do klasztoru, trzeba było poczekać w kolejce kilkanaście minut. Z Rud obowiązki zaciągnęły mnie dalej, aż do Pławniowic. Identyczna sytuacja, zarówno na plażach, jak i wokół naszego cudu architektury, pałacu Ballestrema. Kolejka do wejścia miała co najmniej kilkadziesiąt metrów.
We wszystkich trzech turystycznych punktach stały samochody w znakomitej większości ze śląskimi rejestracjami: z Katowic, Gliwic, Bytomia, Zabrza. Jednak po odwiedzeniu w jeden dzień tych miejscowości naszły mnie niestety nie tylko pozytywne myśli. Z jednej strony świetnie: mieszkańcy regionu, głównie miast, chcą wyjechać poza miejski zgiełk, odpocząć w ślicznych sceneriach naszych śląskich zabytków. Pomyślałem: dobrze, zamiast o ofercie promocyjnej danego sklepu, dowiedzą się troszkę o historii regionu, poznają te najładniejsze miejsca. Polecą je znajomym, rodzinie i wieść, że nie tylko krakowski rynek jest warty odwiedzenia, będzie zataczała coraz to szersze kręgi, a turyści w ciepłe, niedzielne dni będą zjeżdżali do nos, na Ślōnsk.
I było by fantastycznie, gdyby było to możliwe. Pierwsze dni wiosny, pierwsi turyści, a żadne z trzech odwiedzonych miejsc nie radziło sobie z obsługą gości. Tak po prowdzie, turystycznie wyglądało to okropnie. Turystyczna maszkara. Obsługa lokali gastronomicznych nie potrafiła poradzić sobie z trochę większym obłożeniem stolików. Kilkukrotnie pod restauracjami natknąłem się na pełne pretensji wypowiedzi, że menu jest wybrakowane i wielu, nawet podstawowych punktów oferty lokalu, po prostu nie ma. Kolejki do wszystkich kas biletowych, a stanowiska kasowe w dużej części nieczynne. Z czterech okienek czynne jedno. W parkach wokół pałacu czy klasztoru nie stał nawet jeden wózek z lodami czy sokiem owocowym. Generalnie oprócz tego, co stoi tam zawsze i na zawsze, nie było nic.
I tak zacząłem mieć negatywne przemyślenia. Ludzie się denerwowali, z punktu widzenia reklamy i jakości obsługi turysty wyglądało to nie za dobrze. Jeśli nasze miasta, miejscowości, piękne i klimatyczne, chcą naprawdę na turystyce się wzbogacać, a Śląsk turystycznie ma się rozwijać, musi być na to gotowy. Mimo wszystko na krakowskim, wrocławskim czy nawet malutkim sandomierskim rynku kelnerzy uwijają się jak mrówki, aby turystę obsłużyć, ustawianych jest wiele elementów pomocnych zwiedzającemu, dającym choćby małe zabawki dla najmłodszych.
Śląsk, nasze miasta i miasteczka, muszą się tego nauczyć, abyśmy nie tylko pod względem wizualnym, ale i jakością obsługi turysty mogli konkurować z innymi. A mamy co na Śląsku pokazać i przekazać, im więcej odwiedzi ludzi nasz region, tym więcej ludzi pozna naszą historię, kulturę, tożsamość…
Może i to tędy droga do pokazania Polakom (i nie tylko) naszej śląskości. Tylko nie możemy dawać takiego przykładu jak w zeszłą niedzielę, bo… bydzie gańba!
Foto: Petrus Silesius, licyncyjŏ GFDL Creative Commons
