Karl Eduard von Holtei — ostatni rycerz zapomnianej armii sztuki

W styczniowy poranek 1798 roku, pod niskim, ołowianym niebem, w sercu pruskiego Breslau narodził się chłopiec, którego los miał spleść się z teatrem i poezją, jak rzeka z nurtem. Karl Eduard von Holtei. Miasto, w którym przyszedł na świat, tętniło życiem; brukowane ulice rozbrzmiewały stukotem kopyt, dźwiękiem przekupek nawołujących na targu, a nad dachami czerwonych kamienic snuły się dymy tysiąca kominków. Od zachodu rósł ciężki mur koszar pruskich, skąd od rana niosły się suche rozkazy i tętent musztry. Nad placami i ulicami unosił się zapach węgla, dymu i świeżo pieczonego chleba. Między eleganckimi kamienicami a wąskimi zaułkami, Breslau był wtedy miastem kontrastów: surowym i pięknym, roześmianym i posępnym, dumnym ze swej rosnącej potęgi.

Karl dorastał w domu, gdzie szabla i dyscyplina wyznaczały rytm dnia. Ojciec, oficer pruskiej armii, oczekiwał, że i syn pójdzie tą samą drogą. Ale chłopiec od najmłodszych lat nosił w sobie inne pragnienia — uciekał myślami w świat, którego nie można było zamknąć w żadnym regulaminie.

Pewnego zimowego wieczoru, kiedy był jeszcze chłopcem o cienkiej twarzy i czujnych oczach, wydarzyło się coś, co na zawsze odmieniło jego życie. Karl miał wtedy ledwie dziesięć lat, a w jego oczach świat był jeszcze nieprzewidywalnym ogrodem cudów i lęków. Gdy tamtego styczniowego wieczoru przekraczał ciężkie drzwi Teatru Miejskiego we Wrocławiu, czuł, jak serce bije mu szybciej niż kiedykolwiek. Świat za progiem był szary i chłodny, bruk ulic zamarzał pod butami, a tu — w środku — paliły się setki świec, a powietrze pachniało woskiem, tkaninami i nieokreślonym zapachem wyczekiwania.

Dej pozōr tyż:  Hans Heinrich XIV Bolko von Hochberg (1843–1926)

Usiadł na wysokim, wąskim balkonie, gdzie drewno skrzypiało pod stopami, a zimno wciskało się przez szpary. Ale kiedy kurtyna uniosła się powoli w górę, a scena zajaśniała światłem, Karl zapomniał o wszystkim. Aktorzy poruszali się jak postacie z baśni, ich głosy były potężne jak fale, a każde słowo miało ciężar ołowiu i blask srebra. Nie wiedział jeszcze wtedy, że właśnie tam, wśród kurzu starych desek i migotliwego światła, jego dusza podpisała umowę na całe życie. Umowę z Teatrem — bez krwi, bez świadków, bez odwrotu.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Gdy wracał później ulicami Breslau, pod przygaszonymi latarniami, czuł, że jego serce płonie. Nie słyszał szczęku podkutych butów, nie czuł zimnego wiatru — w jego myślach wciąż trwał tamten spektakl, a on wiedział już jedno: nigdy nie wystarczy mu zwyczajne życie.

Młodość Holteia była walką dwóch światów: tego, którego oczekiwali od niego inni, i tego, który palił się w jego wnętrzu jak święty ogień. Opuścił Wrocław, by w Berlinie studiować prawo, lecz paragrafy i kazusy szybko stały się dla niego kajdanami. Miasto cesarskie, choć wielkie, nie potrafiło uwięzić jego duszy. Rzucił naukę, a zamiast togą, przyodział się w teatralny płaszcz wędrowca.

Początki były gorzkie. Karl grał w podrzędnych trupach, w teatrach pachnących wilgocią i kurzem. Często więcej było lamp na sali niż widzów. Zimą marzł, latem głodował, ale w każdym słowie, w każdym geście, ćwiczył swoją sztukę, hartował serce. Pisał później:
“Nie zna prawdziwego teatru ten, kto nie zasmakował jego samotności.”

Wszystko zmieniło się pewnej nocy we Wrocławiu, kiedy wystąpił z własnym programem balladowym. Sala była niewielka, publiczność sceptyczna, lecz gdy Holtei zaczął mówić — nie z kartki, lecz z duszy — coś pękło. Mówił głosem, który drżał, ale nie gasł. Jego recytacje Goethego, Schillera i własnych ballad poruszały do głębi. Wieści o występie rozeszły się błyskawicznie. Wkrótce zaproszono go do Berlina, Lipska, Drezna i Pragi. Ludzie przychodzili tłumnie, by zobaczyć człowieka, który nie tylko mówił poezję — on ją przeżywał.

Dej pozōr tyż:  Klaus Hegenscheidt z Ornontowic, wspomnienia z okazji 80. rocznicy śmierci

Gazety pisały o fenomenie Holteia, a jego wieczory balladowe stały się wydarzeniem kulturowym. Młodzież cytowała go na ulicach, salony literackie otwierały przed nim drzwi, a krytycy zgodnie przyznawali — Holtei wskrzesza duszę romantyzmu. Sławę wykorzystał nie tylko jako recytator, ale i dramaturg, dyrektor teatrów, mentor młodych poetów. Zasiadał przy stołach z najwybitniejszymi, ale i sam prowadził spotkania, na których mówił o teatrze jak o świątyni.

Tworzył intensywnie. Jego dramaty jak “Lorbeerbaum und Bettelstab” czy “Der letzte Komödiant” odnosiły sukcesy sceniczne. W komediach takich jak “Die Wiener in Berlin” ukazywał z humorem i ironią realia życia codziennego. Jednocześnie jego “Schlesische Geschichten” – cykl opowiadań o Śląsku – uchwycił w literackiej formie ducha i charakter jego ukochanej ziemi.

U jego boku stała Luise Roge — aktorka o jasnych oczach i głosie miękkim jak wiosenny deszcz. Ich małżeństwo było jak sztuka grana w szaleńczym tempie: pełne podróży, prób, śmiechu i łez za kulisami. Kiedy zmarła, coś w Holteiu umilkło na zawsze.
“Światło mojej drogi zgasło. Idę dalej, ale każdy krok boli” — pisał w liście, który do dziś przechowywany jest w archiwum.

Mimo osobistej tragedii, nie zatrzymał się. Kierował teatrami w Berlinie i we Wrocławiu, pisał sztuki, wspomnienia, wspierał młodych aktorów. Jednak zmieniający się świat literatury nie zawsze był łaskawy dla wiernego romantyka. Romantyzm blakł wobec realizmu i przemysłu. Jego sztuki schodziły ze scen, jego imię pojawiało się coraz rzadziej.

Dej pozōr tyż:  Felix Otto Skutsch. W cieniu białego fartucha

Przyjaciele odchodzili, redakcje milczały, a sale, w których kiedyś wiwatowano na jego cześć, stały się dla niego obce. W jednym z ostatnich listów pisał gorzko:
“Nie żal mi sławy. Żal mi tylko rozmów przy kominku, śmiechu starych przyjaciół, których już nie ma.”

W 1864 roku, już zmęczony i posiwiały, powrócił na stałe do Wrocławia. Miasto było inne: bruk gładszy, domy wyższe, lampy gazowe zamiast świec. Ale mgły nad Odrą wciąż te same, a dzieci nadal śmiały się w zaułkach. Tam, pośród książek, rękopisów i wspomnień, Holtei spędził ostatnie lata życia — jak ostatni rycerz zapomnianej armii sztuki.

Zmarł 12 lutego 1880 roku. W ciszy przerwanej tylko szelestem zimowego wiatru.

Po jego śmierci świat zamilkł na moment. Ale Wrocław nie zapomniał. Cmentarz św. Wawrzyńca, gdzie spoczął, stał się cichym świadkiem życia, które było jak płomień — jasne, choć niespokojne.

Życzyłbym nam wszystkim, by na wszystkich scenach teatru — zwłaszcza na śląskich, tych pod gołym niebem, otulonych wiatrem, spojrzeniem przechodnia i gestem przypadku — powracał duch Holteia, ostatniego rycerza zapomnianej armii sztuki, co słowem walczył, sercem służył i scenę niósł tam, gdzie nikt jej się nie spodziewał.

Maciej MiSchok

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

2 kōmyntŏrze ô „Karl Eduard von Holtei — ostatni rycerz zapomnianej armii sztuki

  • 10 mŏja 2025 ô 09:27
    Permalink

    Język podniósł mnie na duchu. Dziękuję.

    Ôdpowiydz
  • 3 mŏja 2025 ô 21:28
    Permalink

    Holtei nie został pochowany na Cmentarzu św. Wawrzyńca lecz na Starym Cmentarzu św. Bernardyna przy ob. ul. Krakowskiej.

    Ôdpowiydz

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza