Kamraty a kamratki: Albert Ciupke – ksiądz z Schönwald
Albert Ciupke zadzwonił pod koniec maja 1996 i zaproponował tygodniowy nieodpłatny pobyt dla dziesięciu uczniów-laureatów konkursów organizowanych przez gliwicki oddział Polskiego Stowarzyszenia Nauczycieli Języka Niemieckiego. Pobyt współorganizowała parafia pod wezwaniem Maksymilian Kolbe w Stuttgarcie jej wierni. Przejazd własnym samochodem oraz kierowcę zapewnił zarząd wojewódzki Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców województwa katowickiego, który pracował pod kierunkiem Blassiusa Hańczucha.
Latem 1996 poznałem w Żernicy księdza Alberta Ciupkę, który został moim przewodnikiem duchowym aż do jego śmierci w 2013. W prostych słowach tłumaczył mi zasady wiary i uzasadniał zapraszanie młodych ludzi z Polski do swego kościoła.
Pamiętam też, jak mi opowiedział a następnie zostawił spisane dzieje swojej wsi, swojej rodziny i swoje:
Moja wioska nazywa się Schönwald.
Leży 4 km na południe od Gleiwitz w Oberschlesien, ciągnie się 5 km wzdłuż ulicy i wtedy pod koniec wojny miała 5000 mieszkańców, wszyscy byli katolikami. To była wioska chłopska. Niektórzy Schönwälder pracowali w kopalniach położonych wokół Schönwald.
Nazwa miejscowości Schönwald bierze się stąd, że przed około 750 laty cystersi sprowadzili frankonkońskich osiedleńców na skraj pięknego lasu nieopodal miasta. Zostało to udokumentowane.
We wsi do 1945 zachował się nasz język ojczysty. Mówiliśmy po frankońsku i na tej wyspie językowej rozwijaliśmy nasz dialekt. Moja rodzina posiada rodowód aż do Wojny Trzydziestoletniej 1648.
Nigdy nie powiedziano nam wyraźnie, że front rosyjski jest już tak blisko. O ucieczce nawet nie wspominano. Nagle w połowie stycznia, dokładnie mówiąc, 22 i 23 stycznia, przyszedł rozkaz pozostawienia całego dobytku i ucieczki
z najniezbędniejszym dobytkiem na zachód.
Z 5000 mieszkańców Schönwald w drogę na Racibórz, przez Odrę do Czech, do Górnej Austrii ruszyło nas około 4000. Celem był Linz – wielu udało się ten cel osiągnąć. Później w październiku i listopadzie 1945 przesiedlili się do Niemiec, do Württembergi i Hesji.
Nasza rodzina była wśród tych, którzy ruszyli w drogę. Na furmance mieliśmy jeszcze sześciosobową rodzinę sąsiadów, bo oni nie mieli koni. Niestety nasze konie nie nadawały się do niczego, jeden był za stary, drugi za młody.
Nasz starszy brat Anton w wieku 19 lat w roku 1943 zginął w Rosji, mój ojciec był w Volkssturmie. Tak więc powoziła nasza, 18 letnia siostra. Przerastało to jej siły. Przenocowaliśmy w sąsiedniej wsi i następnego dnia wróciliśmy do domu w nadziei, że Rosjanie nie będą aż tacy źli.
Schönwald jest pierwszą niemiecką miejscowością zajętą przez czerwonych. Granica niemiecko-polska przebiegała na naszej miedzy.
Do mojej rodziny, oprócz ojca, który przecież był na wojnie, w tym czasie należeli: nasza matka, która miała wtedy 48 lat, potem dwie siostry, Emilie i Anna, lat 18 i 16, potem jeszcze czterech chłopców, Johann (13), Albert (11), Peter (10) und August (6).
24 stycznia przez wieś przejechały pierwsze oddziały zwiadowcze. We wsi nie było żywego ducha. Krowy i świnie hałasowały z głodu i pragnienia, ale tak poza tym było spokojnie. Żadnych niemieckich żołnierzy, nikogo na ulicach. Oddziały zwiadowcze, rosyjscy żołnierze, ale ci się nie zatrzymywali. A potem, 25, w nocy, nadjechały czołgi. Grzmoty, łomoty, wrzeszczące silniki. Nie mogliśmy spać. Czołg po czołgu przejeżdżał obok naszego domu. O świcie zatrzymały się, żołnierze zajmowali domy. Chyba nadal bali się, że w domach są niemieccy żołnierze.
Ale w Schönwald nie było już ani jednego niemieckiego żołnierza. Zajmowali więc domy ze strachem i gniewem w oczach. Nadeszła piechota i wdarła się do wsi, do domów, plądrowali, rabowali, rozwalali, podpalali. Najgorsze jednak było to, że chcieli nas wybić. Tego dnia zamordowali koło 200 Schönwälder, wśród nich mojego brata Petera i moją siostrę Emilię. Peter bronił gwałconej Emilii.
Moja rodzina zgromadziła się w wielkiej izbie, kiedy do domów wdzierali się się żołnierze frontowi – szukali biżuterii, wódki i niemieckich żołnierzy. Miałem wrażenie, że nieprzyjacielscy żołnierze od rana byli podpici.
Uciekliśmy do stodoły, żeby poszukać schronienia. Wtedy okrutną śmiercią zginęło dwoje mojego rodzeństwa. Dwa dni i jedną noc musieliśmy spędzić w zimnej stodole ze strachem przed odkryciem nas. Jak już nie mogliśmy wytrzymać z zimna i pragnienia, odważyliśmy się uciec do naszych dziadków.
Tam było trochę spokojniej i tam spotkaliśmy naszą siostrę Annę. Ale i tu raz po razie przychodzili Rosjanie. Szukali dziewczyn i kobiet. Wszystkie dziewczyny i kobiety do kwietnia musiały się ukrywać każdej nocy. W dodatku było coraz mniej jedzenia. Musieliśmy przeżyć ciężkie czasy.
Już w lutym i marcu do Schönwald przybyło sporo różnych rodzin. Sowieci przepędzili je z Galicji, z okolic Lwowa, należącego przez stulecia do Austrii. Nadjechali furami z dobytkiem i zajęli niezniszczone domy. Ponieważ nasz dom był nadpalony, to naszą gospodarkę przejęła duża rodzina mieszkająca w sąsiednim domu.
Niebawem nawiązaliśmy z tą rodziną dobre stosunki. Ich babcia mówiła bardzo dobrze po niemiecku. Między nią a naszą Mamą zawiązała sie przyjań, która przetrwała wiele lat po naszym wypędzeniu do Mecklemburgi i przesiedleniu polskiej rodziny okolice Karpacza w Sudetach. Korespondencja między tymi kobietami niestety nie zachowała się.
Rodziny polskie z Lwowa i innych ziem zajętych przez Związek Radziecki (przeszło 1,5 miliona osób) miały zasiedlić wschodnie tereny niemieckie (na wschód od Odry-Nysy). Te rodziny polskie przeżyły już grozę wypędzeń. Nas to jeszcze czekało.
Następnie przybyli Polacy, tacy, jak na przykład Tadek, krawiec z okolic Krakowa, który po prostu przywłaszczył sobie dom i zagrodę mojego wujka, gdzie mieszkaliśmy, oczywiście wspierany przez sytuacje polityczną. Musieliśmy dla niego wiosną pracować w polu, dzieci też. On i jego żona uprzykrzali nam życie, bo ciągle kontrolowali nas w naszym malutkim mieszkaniu i zabierali, co im sie podobało, szczególne wszelką żywność i co tam miało jakąś wartość.
Najgorszy czas był do końca wojny. Przypominam sobie 8 maja 1945, jak Tadek tańczył na dworze i z radości wołał “Gitlera kaputt” – tak dowiedzieliśmy się, że wojna się wreszcie skończyła.
Do 16 pażdziernika żyliśmy jeszcze w Schönwald koło Gleiwitz.
Znowu było nas koło 1000 Schönwälder, ponieważ niektórzy wrócili z Sudetenland, z Sachsen, z Thüringen, nawet z Österreich, bo za wszelką cenę chcieli być w Heimat. “Wi wella dehema san!”. Chcemy być w domu.
Przypominam sobie tych 200 zastrzelonych. Zamordowani w ostanich dniach stycznia zostali zakopani w zbiorowej mogile, bez uziału bliskich, bo rządziły czołgi i żołnierze. Uczestniczyć mogli tylko starcy i ksiądz Wolf. Jako wierny pasterz ksiądz Edgar Wolf nie opuścił swojego stada.
A jak zarząd gminy w czerwcu przejęli Polacy, to pojawił się też polski proboszcz w parafii. Nastał dla nas Niemców ciężki czas, bo niebawem wielu Schönwälder jako przestępców razem z naszym księdzem popędzono do obozu “Eintracht” Schwientochlowitz. Bez procesu sądowego ksiądz Wolf 1 sierpnia 1945 zmarł po zbrodniczych torturach Morela.
Od czasu, kiedy wieś przekazano w zarząd Polakom, nam, Niemcom nie wolno było mówić w języku ojczystym. Poza tym Niemcy zostali zobowiązani do przywrócenia porządku po chaosie powstałym z powodu przejścia frontu. I tak wszyscy zdolni do pracy musieli być do dyspozycji od 7.00 do 19.00. Pilnowała ich i traktowała nieludzko polska milicja.
16 października, w świętej Hedwigi, patronki naszego kraju, moja matka i moja siostra zgłosiły się jak zwykle do pracy. Naturalnie ubrane na roboczo. Jednakże ten dzień okazał się dniem wypędzenia Schönwälder. Tego dnia Polacy złapali resztę Schönwälder i popędzili na wielki plac kościelny. Pod nadzorem popędzono pozostałych 500 mieszkańców wsi do obozu w dawnej Królewskiej Pruskiej Odlewni Żeliwa. Po trzech dniach załadowano nas do towarowych wagonów kolejowych – do 80 osób w jednym wagonie bydlęcym.
Na 700 km przez Berlin do Mecklemburgi potrzebowaliśmy dwóch tygodni.
Przez pierwszych pięć dni nie wolno nam było opuszczać wagonów. Nic do jedzenie, nic do picia. Modliliśmy się dużo i dużo śpiewaliśmy. Co ktoś zabrał z sobą, to dzieliło się między wszystkich.
Straszne było też, że nie wiedzieliśmy, dokąd nas wiozą, czy na wschód, czy na zachód? Przez zadrutowne okienko mogliśmy stwierdzić, że nie w kierunku Syberii, dokąd wczesną wiosną zesłano wielu Schönwälder, a z których niewielu wróciło. Po pięciu dniach dotarliśmy do Görlitz na granicy strefy sowieckiej. Tu wolno nam było wyjść z wagonów. Obok mnie zmarł stary człowiek koło 80. Położyliśmy go przy szynach kolejowych. Bez pogrzebu.
W sumie potrzebowalismy dwóch tygodni z Gliwic do Mecklemburgii.
Nikt tam na nas nie czekał.
Pierwszym przystankiem był obóz w Waren nad Müritz. Panowały tu głód, pragnienie, robactwo i przede wszystkim tyfus.
Po kilku dniach następny przystanek to Malchow. Tu też nie znaleźlimy schronienia.
Dopiero daleko w Lexow w dzień świętej Elżbiety jako czwartą rodzinę wypędzonych przyjął nas pod swój dach gospodarz Voβ. W sumie w tym domu długą, ostrą zimę przemieszkało 26 osób. Voβ mógł nam dać tylko komórke na poddaszu bez mebli i bez ogrzewania.
Słoma i woda, to jedyne, co dostaliśmy. My, którzy nie mieliśmy nic. Trudno sobie wyobrazić naszą bezsilność i nasze ubóstwo, jeżeli się tego nie doświadczyło na własnej skórze. To było największe poniżenie w naszym życiu.
Tam, gdzie stał mój dom rodzinny teraz rośnie lipa. Może mieć już koło 10 metrów.
Gott, Heiliger Geist, Gott, Heiliger Geist, du bist gegenwärtig in der Schöpfung, zu allen Zeiten und unter allen Völkern.
Aus deiner Kraft leben wir.
Deiner Führung vertrauen wir.
Dich bitten wir:
Wenn uns die Kräfte verlassen, sei du die Kraft, Heiliger Geist. Wenn uns Krankheit schwächt, sei du die Heilung, Heiliger Geist.
Wenn uns Fragen plagen, sei du die Antwort, Heiliger Geist. Wenn uns Sorgen quälen, sei du die Zuversicht, Heiliger Geist.
Wenn alles hoffnungslos erscheint, sei du ein neuer Anfang, Heiliger Geist.
Wenn der Tod naht,
sei du das Leben, Heiliger Geist.
Gott, Heiliger Geist,
Gewähre deine reichen Gaben der ganzen Welt.
Wir danken dir für dein Wirken
in unserer Welt
und in unserer Mitte.
Amen
Pamiętam, że Albert dał mi do przeczytania książkę Herberta Czaji Unsere sittliche Pflicht. Leben für Deutschland., która zmieniła moje spojrzenie na wypędzenia.
Pamiętam, jak Albert tłumaczył mi Charta der deutschen Heimatvertriebenen z 5 sierpnia 1950, w której wypędzeni wyrzekali się zemsty i odwetu, a opowiedzieli się za zjednoczeniem Europy i gdzie oświadczyli, że darem Boskim jest elementarne prawo człowieka do do ojczyzny (Heimat -„Gott geschenktes Grundrecht der Menschheit“)
Pamiętam, jak na stronie bojkowskiego kościoła (dawniej Schönwald) znalazłem wpis:
„W styczniu 1945 roku zamordowano na terenie parafii 120 osób, w tym 26 kobiet i kilkoro dzieci. Mężczyzn – podobnie jak innych mieszkańców okolic – internowano w głąb ZSRR. W obozie w Świętochłowicach zamęczono proboszcza parafii – ks. Edgara Wolfa. W kwietniu tego roku przeprowadzono w Szywałdzie repatriację, a miejscowość przemianowano na Bojków. Do parafii przybyli osadnicy z całej Polski oraz repatrianci ze Wschodu.
Na skutek działań wojennych w 1945 roku kościół został poważnie uszkodzony. Parafianie przeprowadzili jego gruntowny remont w latach 1958–1964 i 1991–1999.
3 sierpnia 1996 roku biskup Gerard Kusz poświęcił na Bojkowskim cmentarzu pomnik upamiętniający ks. Edgara Wolfa oraz osoby zamordowane w 1945 roku. Pomnik ufundowali potomkowie i krewni ofiar, mieszkający obecnie w Niemczech i USA, a jego pomysłodawcami byli ks. Albert Ciupke i Anton Botschek.”
Albert Ciupke mając 16 lat uciekł z radzieckiej do zachodniej strefy okupacyjnej, gdzie po siedmiu latach złożył egzamin dojrzałości. Po święceniach kapłańskich udał się na misje do Argentyny, gdzie w samym środku dżungli wybudował szkołe: ” Ich habe mitten im Dschungel eine Schule aufgebaut, denn den Kindern dort ging es ja so wie mir früher. Wir alle wollen etwas lernen, brauchen dafür aber die Gegebenheiten.“ Szkoła działa do dziś.
Albert przez 16 lat był diecezjalnym pełnomocnikiem ds. wypędzonym i poznał losy wielu wypędzonych.
Z zeznań Alberta Ciupke (przed wymiarem sprawiedliwości w Polsce), obecnie mieszkającego w Niemczech, urodzonego w 1933 r. we wsi Schönwald i tam mieszkającego z rodzicami i sześciorgiem rodzeństwa, wynikają następujące okoliczności: W dniach 22 – 23 stycznia 1945 r. przez Schönwald przejechało wiele czołgów radzieckich, ale we wsi nie było żadnych walk W dniu 27 stycznia 1945 r. rodzina świadka udała się na poranną mszę o godzinie 7.00. Po powrocie do domu zastali tam żołnierzy radzieckich, którzy maltretowali ojca. Ukryli się w stodole w sianie wciągając na górę drabinę. Ich obecność zdradził pies, wówczas żołnierze radzieccy zaczęli strzelać w belkowanie. Zranili pokrzywdzonego, jego ciotkę, a dziesięcioletniego brata Petera zabili trafiając strzałem w głowę. Natomiast osiemnastoletnia Emilia próbowała uciec do babci lecz została schwytana. Żołnierze zdarli z niej odzież
i zgwałcili. Gdy próbowała ponownej ucieczki została zastrzelona. Jej ciało na początku lutego 1945 r. w ogrodzie swojego domu znalazł mieszkaniec Bojkowa Günter Botschek. Rosjanie podpalili wiele budynków, a w jednym z nich zgromadzili szesnaście osób, które spłonęły żywcem. Kilka dni później mężczyźni, którzy przeżyli zajęli się zwiezieniem zwłok na cmentarz w Bojkowie, gdzie zostały pochowane w dwóch zbiorowych mogiłach. Pogrzeb odprawił ówczesny proboszcz Edgar Wolf. Świadek załączył listę pomordowanych w dniach 27 i 28 stycznia 1945 r. opartą na zapisach w księdze parafialnej, opublikowana w „Kronice Schönwald”. Alicja Sokalska wraz z rodzicami mieszkała we wsi Schönwald. W czasie II wojny światowej świadek uczyła się w szkole w Gliwicach, gdzie także odbywała praktyki w przedszkolu. W/w pamięta, że w styczniu 1945 r. władze miasta nakazały ludności cywilnej pozostać w mieście. Nikt nie informował cywilów o nadchodzącej Armii Czerwonej. Alicja Sokalska ostatni raz w szkole była w dniach 25/26 stycznia 1945 r. Gdy wróciła do domu okazało się, że matka w raz z innymi mieszkańcami wsi uciekła w kierunku Żernicy. Razem z w/w uciekała także ciężarna ciotka Zofia Maliszek. Gdy okazało się, że zaczyna się poród zapadła decyzja o powrocie do domu. Powrót nastąpił w dniu 27 stycznia 1945 r., a więc w czasie największych walk w Schönwaldzie. Świadek widział zastrzelonych przez żołnierzy radzieckich dwóch uczniów piekarza. Na drodze znajdowały ciała pozabijanych mężczyzna, zarówno miejscowych jak i obcych. Alicja Sokalska pamięta, że pozabijanych zwożono wozami na miejscowy cmentarz, gdzie pochowano ich w zbiorowej mogile. Ojciec Marii Cieślik z domu Puscher był rodowitym mieszkańcem Schönwaldu. Już w grudniu 1944 r. władze niemieckie nakazały mieszkańcom wsi ewakuację na tereny za Odrę. 9 Chodziło o to, aby uchronić ludność cywilną przed żołnierzami Armii Czerwonej. Część ludności wsi posłuchała apelu i ewakuowała się w kierunku Raciborza. Około 21 stycznia 1945 r.5 r. rodzina Marii Cieślik udała się do swoich bliskich do Przyszowic, gdzie przebywała cztery dni. Jednak stryj świadka Jan Labusek uznał, że należy pilnować dobytku, który pozostał w Schönwaldzie i w związku z tym podjął decyzję o powrocie do domu. Po drodze do Schönwaldu napotkali oni trzy radzieckie czołgi zmierzające od strony Gliwic. Załoga jednego z pojazdów zaczęła strzelać w kierunku kobiety o nazwisku Śmieja, która szła w kierunku Przyszowic. W/w prowadziła wózek z małym dzieckiem, obok szli jej dwaj pięcioletni synowie. Jeden z pocisków zabił kobietę i dziecko w wózku. Maria Cieślik schowała się wraz rodziną w piwnicy swojego domu. Po jakimś czasie do domu wkroczyli żołnierze radzieccy. W domu przebywał krewny Paweł Sobota, który w trakcie wojny pracował w kopalni razem z radzieckimi jeńcami wojennymi i nauczył się języka rosyjskiego. Mężczyzna przywitał Rosjan w ich ojczystym języku tłumacząc im, że napotkali Polaków. Od tego momentu sztab radziecki zakwaterował się w domu rodziny Puscher. W czasie pobytu Rosjan we wsi, wuj Paweł Sobota wychodził z domu i to on opowiadał o ciałach pomordowanych cywilów powrzucanych do sąsiednich studni. Sąsiad Marii Cieślik o nazwisku Miske został zastrzelony wraz żoną i córką przez Rosjan gdy wracał do domu. Eryk Graicke urodził się w 1940 r. w Schönwaldzie w mieszanej rodzinie niemiecko – polskiej. Jego matka Polka w 1941 r. została wdową – mąż zginął na froncie wschodnim. Świadek od matki i babki dowiedział się, że tuż przed przyjściem do wsi żołnierzy radzieckich pozostali tam tylko starcy, kobiety i dzieci. Czerwonoarmiści zabijali mieszkańców wsi, gwałcili kobiety i rabowali dobytek.
Aleksander Lubina – germanista, andragog – zdobył wykształcenie w Polsce, Niemczech i Szwajcarii. Jest publicystą, pisarzem, tłumaczem, autorem programów nauczania, poradników i śpiewnika – był nauczycielem akademickim, licealnym, gimnazjalnym i w szkołach podstawowych oraz doradcą i konsultantem nauczycieli.