Gdy u bram stają barbarzyńcy, nagle męskość przestaje być toksyczna
W ostatnich dniach rozgorzała dyskusja na temat dyskryminacji mężczyzn, gdy chodzi o obywatelski obowiązek obrony i kiedy czytałem wypowiedzi różnych osób, zauważyłem, że dużo w nich nieścisłości, więc kilka rzeczy sprecyzuję, a potem dodam swój komentarz, za który zapewne zostanę odsądzony od czci i wiary.
Na zdjęciu wyżej jestem ja; siedemnaście lat temu. Byłem wtedy żołnierzem 1 Warszawskiej Brygady Pancernej w stopniu szeregowego. To była ZSW i o mało nie zostałem w MON-ie na nadterminowego.
1. Fala.
Tych, którzy się boją fali w wojsku, jeśliby zostali wzięci na ćwiczenia, mogę zapewnić, że ona już w wojsku nie istnieje. Była śladowa już w 2005 roku, gdy ja służyłem, a w mojej jednostce jej w ogóle nie było. Jedynymi jej oznakami było poszczekiwanie kilku dzbanów z podwarszawskich wiosek, którym się wydawało, że bycie wcielonymi trzy miesiące wcześniej niż reszta kompanii jakoś ich nobilitowało.
Nie dziwię się, że się boicie, bo wojsko ma beznadziejną kartę w tym temacie, ale naprawdę pod tym względem to już nie jest to, co kiedyś. Pamiętam, jak na tablicy przy biurku dyżurnego jeden z żołnierzy wywiesił listę wyznaczonych do służb. Zrobił ją w formie imitującej pierwszą stronę gazety i jako cenę wpisał „100 DDC” (dni do cywila; wyznacznik pozycji w hierarchii w fali). Dowództwo kompanii było przerażone. Była pogadanka i pouczenie.
2. Terminologia.
Jest pewne pomieszanie terminów, które trzeba rozjaśnić. Pobór to nie wcielenie do wojska. Pobór to samo zbadanie przez komisję lekarską, nadanie kategorii i ujęcie w ewidencji wojskowej. Czym jest za to kwalifikacja? Dokładnie tym samym. Po prostu zmieniono nazwę, żeby ludzie nie myśleli, że idą do wojska, bo z jakiegoś powodu wiele osób używa określenia „pobór” mając na myśli „powołanie”.
Powołanie to wezwanie do stawienia się w wojsku. Dostaje się kartę powołania zwaną potocznie biletem i na niej jest informacja o dacie, kiedy się ma przyjechać na miejsce. Gdy się przyjedzie, to następuje wcielenie i zostaje się żołnierzem czynnej służby. Tradycyjnie nie powołuje się miejscowej ludności do miejscowych jednostek, tylko wysyła ich do innej części kraju. Podobno ma to źródło w czasach, gdy wojskiem się tłumiło niepokoje (żołnierze nie chcieliby strzelać do swoich), ale nie wiem, czy to prawda.
Te dwa powyższe akapity napisałem, bo widziałem wypowiedzi dwóch członkiń partii lewicowych, z których jedna jest posłanką i głosowała za obecnie obowiązującą ustawą o obronie ojczyzny, którą w dalszej części będę w skrócie nazywać „uooo”.
Pierwsza to Anna Sikora z Partii Razem, będąca w zarządzie krajowym tej partii. W swoim tłicie kilka dni temu próbowała zawstydzić faceta głośno komentującego sprawę dyskryminacji mężczyzn w zakresie obronności, pisząc, że ona jest z Sieradza (od Sieradza zaczęła się awantura) i może pójść na te ćwiczenia i będzie codziennie na rowerze dojeżdżać. W Sieradzu jest jednostka, ale Sikora prawie na pewno nie trafiłaby do niej, tylko na przykład do 14 Suwalskiego Pułku Artylerii Przeciwpancernej i byłaby w jednostce skoszarowana, a nie przychodziła sobie rano i wychodziła po południu. Inaczej mówiąc ta osoba nie ma pojęcia, o czym mówi.
Druga przedstawicielka lewicowego nurtu, która się popisała w ostatnich dniach, to Anna-Maria Żukowska, posłanka Nowej Lewicy, która w marcu głosowała za przyjęciem uooo. Żukowska wdawała się w dyskusje z różnymi użytkownikami Twittera. Jednemu napisała, że wspomniana ustawa nic nie mówi o poborze, oraz że go nie ma od 2009 roku. Wcześniej napisałem, że pobór to to samo, co kwalifikacja wojskowa, więc mówi o nim art. 56 tej ustawy, i tenże pobór jak najbardziej istnieje. Jeśli natomiast Żukowska miała na myśli powołanie do obowiązkowej (niedobrowolnej) służby zasadniczej, to mówi o niej cały oddział 2., zatytułowany „Obowiązkowa zasadnicza służba wojskowa”. Oznacza to, że Żukowska zagłosowała za ustawą, nie rozumiejąc ani treści tej ustawy, ani nawet podstawowych pojęć z nią związanych. To jest osoba, która żyje z naszych podatków.
3. Protesty antypoborowe.
Nie wiem, czy wiecie, ale w sobotę o 12:30 odbędą się w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu protesty antypoborowe. Nazwa wydaje mi się nie do końca adekwatna, ale kibicuję całym sercem. Wydaje mi się jednocześnie, że nie będą one jakoś specjalnie liczne. Mężczyźni są od tysięcy lat programowani na wyłączanie swojego instynktu samozachowawczego i nawet tym młodym, głośnym w internecie chłopakom, nie będzie się chciało iść. A już w ogóle w taką pogodę. Wydaje mi się, że mężczyźni nie uważają tej rażącej dyskryminacji za najważniejszą sprawę, choć powinni.
4. Ustawa o obronie ojczyzny.
Ustalmy może najpierw to, dlaczego uważam, że to jest najważniejsza sprawa. Przyjęta przez Sejm jednogłośnie ustawa o obronie ojczyzny rozróżnia obowiązki mężczyzn i obowiązki kobiet w ramach powszechnego obowiązku obrony. Punktem wyjścia jest zobowiązanie mężczyzn do stawiania się w 19. roku życia do kwalifikacji wojskowej. Za niestawienie się jest kara ograniczenia wolności lub grzywny. Kobiety tego obowiązku nie mają. Za tym obowiązkiem idą następne. Co prawda nie powołuje się mężczyzn od 2009 roku, ale przywrócenie obowiązkowej służby zasadniczej zależy od decyzji jednej osoby: Prezydenta RP na wniosek rządu (Art. 152.). Żadnych konsultacji społecznych, żadnego głosowania, wystarczy komputer, drukarka i podpis, żeby znowu zmuszać miliony ludzi do czegoś, co realnie jest więzieniem. Wiem, o czym mówię, bo doskonale pamiętam, jak odległy wydawał mi się przejeżdżający pociąg za murami jednostki, gdy na niego patrzyłem w trzeciej godzinie musztry przy minus piętnastu stopniach. Nie masz prawa do swoich rzeczy, nie masz prawa leżeć, nie masz prawa do człowieczeństwa. Masz tylko to, co ci Matka Armia dała i masz się od rana tarzać w śniegu i nie zadawać pytań, a jak coś się nie podoba, to „pierdolnij sobie pięćdziesiąt” (pompek).
Ustawa wprowadziła też nowe rozwiązania. Według starej ustawy o powszechnym obowiązku obrony obowiązek stawienia się do kwalifikacji wojskowej ustawał z końcem roku, w którym się kończyło 24 lata (Art. 32.). W efekcie za moich czasów jednym z rozwiązań (jakkolwiek ułomnych) był wyjazd na kilka lat za granicę. Teraz żeby uciec przed wojskiem mężczyzna musi wyjechać z Polski na całe życie. I jak to właściwie jest? Ci 40-latkowie i starsi, którzy za moich czasów nie stawili się do kwalifikacji, mają się stawić do niej teraz?
Powiecie: „no ale kwalifikacja to wciąż nie powołanie do obowiązkowej służby zasadniczej, prawda?”. Prawda. Dlatego gdy przy starej ustawie przenoszono bez służby do rezerwy wszystkich, którzy ukończyli 24 lata życia, przy nowej ustawie przewidziano powoływanie nawet 34-latków (Art. 155.).
A zatem jeżeli Prezydent Rzeczypospolitej i rząd będą mieć taki kaprys, to w czasie pokoju jednym podpisem mogą objąć przymusem dziewięciomiesięcznej służby wojskowej (lub dłuższej nawet o pół roku – Art. 153.) wszystkich mężczyzn od 18. do 35. roku życia.
Ta ustawa jest chora. I głosowały za nią wszystkie partie w Sejmie.
5. Piekło kobiet.
Wiecie, czego nie potrafię najbardziej zrozumieć? Tego, że te wszystkie centrolewicowe i lewicowe posłanki, które nie zamykają się na temat aborcji i „moje ciało, mój wybór”, lekką ręką zagłosowały za tym, żeby mężczyźni wyboru co do swojego ciała i życia nie mieli. Jedna powiedziała mi wprost (nie podam nazwiska, bo nie mam tego na piśmie; możecie mi nie wierzyć), że nie każdą ustawę się czyta. Gdyby to była ustawa dotykająca kobiet, to gwarantuję, że każdy punkt miałaby w małym palcu. To samo Żukowska i cała reszta z nich.
Męskie życie jest dla nich bezwartościowe. Ale dla reszty społeczeństwa też. Stąd wzięło się sformułowanie „w tym kobiety i dzieci”. Męska śmierć jest po prostu domyślna, niewarta uwagi. To samo jest z obroną państwa. Kobieta ma życie ratować. Mężczyzna ma życie narażać.
Kojarzycie płk. Mirosława Brysia, szefa Centralnego Wojskowego Centrum Rekrutacji, który przed kamerami powołania nazywał takimi eufemizmami jak „zaproszenie” i „propozycja”? Dla Żukowskiej i całej reszty lewicy podobnymi eufemizmami są „równe traktowanie” i „równouprawnienie”. Pół roku temu Robert Biedroń stwierdził w kontekście Ukrainy, że „w sytuacjach konfliktów to kobiety i dziewczynki ponoszą największą cenę”. Nie zmuszani do narażania życia i zabijani mężczyźni. Nie oni. Ja po awanturze z Mao na lodówce miałem niskie oczekiwania wobec Biedronia, a mimo wszystko się zawiodłem. Facet robi wszystko, żeby udowodnić, że jego wiek i iloraz inteligencji to jedna i ta sama liczba.
Ale nie tylko Nowa Lewica i Razem podchodzą do całej sprawy w taki sposób. Platforma Obywatelska ustami Bartłomieja Sienkiewicza w maju oznajmiła, że „Każdy obywatel po ukończeniu 18. roku życia, a kobiety ochotniczo, powinien przejść obowiązkowe miesięczne szkolenie obejmujące obsługę broni strzeleckiej czy najprostszych ręcznych granatników”. Fajnie, nie? Kobiety ochotniczo, mężczyźni obowiązkowo. Bo wybór jest tylko dla kobiet.
Ten ginocentryzm jest powszechny nie tylko wśród polityków. U nas na Śląsku jest taka nacjonalistyczna organizacja o fasadzie feministycznej. Nazywa się Stowarzyszenie On/Off i publikuje laurki mieszczkom-nacjonalistkom sprzed stu lat, które się na Górny Śląsk zjechały o Polskę walczyć. Pisałem o tym kiedyś, ale nie wspomniałem w tym artykule o jednej rzeczy, która mnie uderzyła, gdy przeglądałem materiały tego stowarzyszenia. W jednej z publikacji są na końcu rysunki wykonane przez dzieci na warsztatach poświęconych tym nacjonalistkom. W samym tekście nie jest to napisane, ale w rysunkach powtarza się motyw tego, że kobiety mają prawo być żołnierzami. Ani moja służba wojskowa, ani śmierć milionów mężczyzn zmuszonych do służby na różnych wojnach, nie wynikały z naszych praw, tylko z naszych obowiązków. Obowiązków, których one nie miały i nie mają. Jak obrzydliwie zapatrzone w siebie muszą być, skoro stają na cmentarzysku mężczyzn i widzą na nim pole do walki o prawa kobiet? Jak można być tak uprzywilejowanym i nadal stawiać żądania?
Ci w moim wieku i starsi, pamiętacie jak nasze rówieśnice mogły sobie po szkole robić, co chciały, a my musieliśmy kombinować? „Nieuregulowany stosunek do służby wojskowej” był przekleństwem, które nie pozwalało po prostu pójść do pracy, tylko wymuszało albo wyjazd za granicę, albo bycie w jakiejkolwiek szkole. Nie dostałeś się na te studia, na które chciałeś? Peszek! Albo gdzieś jesteś, albo cię w ogóle nie ma. I zapomnij o tym, że potencjalny pracodawca dopasuje się do tej szkoły, do której chodzisz tylko po to, żeby się o ciebie wojsko nie upomniało. Nasze koleżanki sobie układały życie jak chciały, a my musieliśmy swoje życie odkładać na później.
Najlepsze jest to, że nasze pokolenia na razie mają relatywne szczęście, bo nie zdarzyła się żadna wojna, która wymagałaby mobilizacji. Dzięki temu straciliśmy ze swojego życia od dziewięciu miesięcy do trzech lat, a nie straciliśmy po prostu życia. Co z tego przymusu mamy? Nic. W nagrodę na drugim końcu życia dostaniemy od państwa o pięć lat późniejszy wiek emerytalny niż kobiety. Swoją drogą policzył ktoś to kiedyś? Mężczyźni żyją przeciętnie 74 lata, a kobiety 82, co daje osiem lat różnicy. Dodajmy do tego wiek emerytalny oraz wojsko i wychodzi nam mniej co najmniej o około czternaście lat życia do dyspozycji. Z przymusu i z biologii.
Wiecie, co jeszcze strasznie boli? Że Żukowska z jednej strony tak się przejmuje niebędącymi obywatelami Polski uchodźcami, bo uciekają przed wojną, ale gdy jakiś chłopak, obywatel Polski, napisał, że w razie czego wyjedzie do Niemiec, to się dowiedział, że „Cóż, są Obywatele i obywatele”. Jak widać według niej prawo do ucieczki przed wojną mają tylko ci mężczyźni, którzy nie są płatnikami podatków, z których żyje.
6. Lewica i feminizm.
Lewica i feminizm są dzisiaj intelektualnymi bankrutami. Każda idea niepodlegająca krytyce bardzo szybko staje się karykaturą samej siebie. Tak samo jest zresztą z religiami i narodami. Dzisiejszy feminizm nie przyjmuje krytyki. Jeżeli pojawia się jakiś nowy wymysł feminizmu, to następuje dyskusja, jak bardzo ważna to jest sprawa, a nie czy ona w ogóle ma sens.
To nie jest wina kobiet. Feminizm nie jest ruchem kobiet, tak samo jak lewica dawno przestała być ruchem ludzi wykluczonych. Jedno i drugie to ruchy dobrze sytuowanych i wykształconych osób, mieszkających w wygodnych miastach. Pamiętacie tę scenę, gdy Marta Lempart rozlała farbę przed siedzibą PiS, a sprzątaczka musiała to po niej zmyć? Ta scena była symboliczna. Bogata paniusia z klasy średniej robi syf, a przedstawicielka klasy niższej ma przez to dodatkową pracę. Lewica już dawno o takich ludziach zapomniała. I nie dlatego, że PiS przejął ten elektorat. Lewica najpierw o nim zapomniała, a dopiero potem PiS go przejął.
Klasy niższe (których sam jestem przedstawicielem) są dla feministek przedmiotem pogardy. Dlatego panie feministyczne posłanki nie miały żadnego problemu z zagłosowaniem za uooo. Bo one dobrze wiedzą, że realnie ci z wyższych klas się wymigają, a przemieleni w wojsku i na wojnie zostaną ci z niższych. I nieważne, że ci mężczyźni z niższych klas sprawiają, że one siedzą w ciepłym domu, mają bieżącą wodę i prąd. Nieważne, że dzięki nim panie posłanki nie toną w trupach, śmieciach i gównie. Nieważne, że dzięki nim mogą kupić chleb. To jest dla nich przezroczyste.
Mogę się oczywiście mylić, bo nie siedzę im w głowach. W 2004 roku dwie amerykańskie psycholog społeczne, będące jednocześnie feministkami, przeprowadziły badania na temat uprzedzeń związanych z płcią, ale zrobiły to tak, żeby osoby badane nie wiedziały, że właśnie o to chodzi w badaniu. Okazało się, że mężczyźni nie posiadają mechanizmu, który sprawiałby, że preferowaliby swoją płeć; taki mechanizm został zaobserwowany tylko u kobiet. Mało tego. O ile mężczyźni wykazali preferencję kobiet, a nie samych siebie, to kobiety wykazały preferencję samych siebie 4,5 raza większą niż męska. Inaczej mówiąc, według tego feministycznego badania, kobiety mają tendencję do szowinizmu na podstawie swojej płci. Możliwe jest więc, że panie feministyczne posłanki wcale – lub nie tylko – gardzą klasami niższymi. Możliwe, że po prostu są kobiecymi szowinistkami.
7. „Ale dlaczego nie piszesz o PiS?”.
Tradycyjnie chłop jest do roboty albo odstrzału, a baba do rodzenia dzieci. Nie zgadzam się z takim światopoglądem, ale przynajmniej prawica jest tu konsekwentna. Lewica nie jest, więc wskazuję na jej hipokryzję.
8. Ułomna logika.
Gdy w swoich rozmowach z mniej lub bardziej światłymi kobietami wskazuję na dyskryminację mężczyzn w tej sprawie, dostaję zawsze te same odpowiedzi.
Gdy mówię o służbie wojskowej i wojnie, pojawia się odpowiedź, że „ale kobiety rodzą dzieci”. Tak, kobiety rodzą dzieci. Ale zajście w ciążę jest dobrowolne (pomijając wypadek gwałtu), a pozostawienie po sobie potomstwa jest podstawowym instynktem i sensem istnienia każdego żywego organizmu. Słyszy się więc o przymusie i oczekiwaniu od mężczyzn, że zduszą w sobie instynkt samozachowawczy, a przeciwstawia mu dobrowolność posiadania potomstwa i instynkt rodzicielski. To nie jest argument. To raczej świadczy o zupełnym nieprzygotowaniu intelektualnym do dyskusji.
Innym argumentem, jaki często słyszę, jest brak dostępu do aborcji na życzenie. To chyba niby miałoby oznaczać, że to jest równoważne przymusowi wojskowemu. Problem znowu w tym, że ewentualna potrzeba aborcji pojawia się dopiero po tym, jak kobieta zajdzie w ciążę. Żeby zajść w ciążę, trzeba wydać ileś zgód po drodze. Zajście w ciążę nie jest przymusem. Mężczyzna za to w chwili urodzenia już jest przeznaczony prawnie do wojska i narażania życia.
Są jeszcze następne nieprzemyślane argumenty, gdy wskazuję Ukrainę jako przykład dyskryminacji mężczyzn. Głównie pojawiają się odpowiedzi typu „ale przecież niektórzy powyjeżdżali” albo „ale przecież widzę Ukraińców u nas na ulicach”. To są argumenty na zasadzie „zakaz aborcji nie jest problemem, bo większość kobiet donosi”. Co z tego, że może jacyś się wywinęli? To jest niezrozumienie istoty rzeczy: jest prawny przymus na podstawie tego, kim się ktoś urodził.
Ostatni typowy argument też dotyczy Ukrainy: „ale przecież są w ukraińskiej armii kobiety”. Tak, są. Dobrowolnie. Mężczyźni są pod przymusem.
9. Zakończenie.
Dyskurs publiczny tyle mówi o aborcji albo przemocy wobec kobiet, a jednocześnie tyle kobiet nie potrafi zauważyć tego, że mężczyźni prawnie są obiektem przemocy, bez znaczenia, czy sobie tego życzą, czy nie. Gdy mężczyźni wskazują na swój przymus, to w odpowiedzi słyszą o rzeczach, które kobiety mogą robić dobrowolnie.
Równie przykre jest wyśmiewanie mężczyzn, którzy na przykład nie chcą iść na ćwiczenia. „Pójdę za ciebie” (Sikora), „ktoś musi przecież iść” (Żukowska) i inne tego typu. „Moje ciało, mój wybór” w tym miejscu już nie działa, bo nie dotyczy kobiet. A jeżeli mężczyzna chce mieć wybór, to znaczy, że jest tchórzem. Co w takim razie oznacza to feministyczne gadanie, że mężczyzna też może płakać, skoro gdy faktycznie okazuje swoją słabość, to jest wyśmiewany albo zbywany? To znaczy, że to jest pusty, nic niewarty frazes.
Tak jest wygodnie, prawda? Te staroświeckie zasady, ten cały patriarchat, stają się nagle wygodne w miejscach, gdzie kobiety są uprzywilejowane. Dlatego feminizm w tych wypadkach nie widzi żadnego problemu i milczy, mimo że uwielbia powtarzać, że w feminizmie chodzi o to, żeby wszystkim było lepiej.
Nie ma się co oszukiwać. Państwo powinno chronić swoich obywateli, ale status kobiet jako klasy o specjalnej ochronie jest spuścizną kodu rycerskiego i tego, co feministki nazywają patriarchatem. A taki status jest dla feministek i kobiet ogólnie zbyt użyteczny, żeby z niego zrezygnować. Dlatego tak chętnie zbywają męskie troski albo twierdzą, że kobiety cierpią bardziej lub w ogóle najbardziej. Wszystko po to, żeby móc wykorzystywać mężczyzn do chronienia samych siebie. Widziałem gdzieś w internecie zdanie, które świetnie to podsumowuje: „Gdy u bram stają barbarzyńcy, nagle męskość przestaje być toksyczna”.
I ja dobrze wiem, że niejedna osoba już się zbiera do napisania mi, że jestem mizoginem i incelem. To właśnie są symptomy bankructwa intelektualnego, o którym wcześniej pisałem. Zbywanie albo atakowanie krytykujących jest właściwe dla osób nieprzygotowanych intelektualnie do obronienia swojej postawy. W religii nazwie się kogoś takiego bluźniercą, w nacjonalizmie wrogiem narodu, a w feminizmie mizoginem i incelem. Nie trzeba myśleć, wystarczy krytykującego przedstawić jako wątpliwego moralnie, żeby jego argumenty nie były warte zastanowienia.
Jeżeli ktoś się zgadza, to proszę o jakiś komentarz albo udostępnienie, bo chciałbym, żeby więcej ludzi to widziało. Jeżeli ktoś chce podyskutować, to zapraszam. Jeżeli ktoś chce mi napisać, że jestem mizoginem i incelem, to niech sobie oszczędzi, bo zdanie fundamentalistów mnie nie interesuje. Jeżeli ktoś ma argumenty z punktu 8., niech najpierw zajrzy do punktu 8., bo nie będę się powtarzał. A jak ktoś chce mi powiedzieć, że jestem pizdą w rurkach, to niech spierdala.
Fotografia główna: archiwum własne.
Ale bzdety! A jakiej płci są niby ci barbarzyńcy? Zdaje się że męskiej? Czy może przylecieli z kosmosu? Tradycyjna meskosc nadal jest toksyczna – to ciągła agresja, rywalizacja, dominacja. To że raz jedni atakują a raz się bronią niczego tu nie zmienia.
W końcu jakiś artykuł na ten temat, który podchodzi do niego w rzeczowy i racjonalny sposób. Z racji tego, że sam siedzę w tym temacie od jakiegoś czasu to tekst ten skłonił mnie do troszkę przydługiej jak na komentarz refleksji na temat stosunku lewicowych mediów do właśnie problemów mężczyzn dzisiaj, więc jeśli kogoś zmuliło na widok ściany tekstu jojczącego na lewicę w komentarzu to z góry przepraszam.
Tak jak jeszcze parę lat temu raczej próżno było w ogóle szukać lewicowej publicystyki podejmującej się tych tematów, tak od jakiegoś czasu zauważam pewien trend i na największych portalach i gazetach od Wyborczej po Krytykę Polityczną coraz częściej możemy spostrzec artykuły na temat współczesnych męskich problemów, jak kwestie ich miejsca w dzisiejszym świecie czy problem rosnącej samotności. Tylko jest z nimi jeden, spory problem. Wydają się być pisane pod z góry upatrzoną tezę jeśli wprost nie są tylko jakąś cyniczną próbą przepchnięcia swojej stronniczej narracji do ogółu.
Zazwyczaj artykuły te mają bardzo zbliżoną formę. Na samym początku zachęcają do przeczytania w miarę neutralnym nagłówkiem jak i wstępem tylko po to by w części właściwej właściwie zamienić się w paszkwil będący atakiem na mężczyzn i ich problemy przy jednoczesnym usprawiedliwianiu lewicowych postaw niż faktycznym podjęciem się tematu tychże problemów. Oczywiście miotane są oderwane od rzeczywistości stereotypy z tym słynnym już “incelem” na czele, sprawnie ukryte pod linijkami tekstu obrazy i oskarżenia w kierunku mężczyzn, ot choćby na zasadzie “mężczyźni mają dzisiaj problem z X, ale to wynika z tego, że kobiety się wyzwoliły bla bla”, czyli takie sugerowanie czytelnikowi, że w sumie to ci mężczyźni niczym jakiś zbiorowy bohater tak naprawdę sobie na coś zasłużyli, alb ich problem to nie problem z prawdziwego zdarzenia tylko utrata czegoś co zyskiwali dzięki opresji względem kobiet itd.
Kolejną rzeczą, która przewija się w tych tekstach to takie notoryczne wskazywanie paluchem, że wszystko co złe to wina “patriarchatu” i jedyną odpowiedzią na dla mężczyzny to jest oczywiście bycie bardziej lewicowym, przy czym w tych samych tekstach autorzy ci nie przedstawiają dla nich jakiejś realnej propozycji w jaki sposób lewica może i chce im pomóc. Wręcz przeciwnie pokazywane jest coś innego, gdzie tak jak autor tego tekstu wskazał wszystko co istnieje już w lewicy i feminizmie jest nie do ruszenia, nie do skrytykowania i nie ma nawet mowy o jakimś kompromisie, mężczyźni mogą się jedynie dostosować i cieszyć się, że im na to pozwolono.
Jedna z autorek, niestety nie jestem w stanie teraz podać linku do jej artykułu, dopuściła się w swoim tekście stwierdzenia, że ruchy zajmujące się nierównościami dotyczącymi mężczyzn mogą istnieć, ale tylko w obrębie ruchów feministycznych. Przytaczam to, ponieważ dla mnie to idealnie pokazuje jak aktualny feminizm postrzega mężczyznę, jako coś podrzędnego, coś co musi być wręcz kontrolowane żeby przypadkiem nie musieć oddać mu zbyt dużego kawałka tortu zwanego normami społeczno-prawnymi. I co śmieszniejsze, zgodnie ze starą szkołą propagandy ten mężczyzna w zależności od potrzeby raz jest przedstawiany jako słaby, tchórzliwy(co widzimy właśnie teraz w kwestii tego poboru) gorzej wykształcony i ogólnie jako taki gorszy człowiek niż kobieta, a raz jako groźny, niebezpieczny ciemiężca, z którym trzeba walczyć.
Jeszcze inną rzeczą, która przynajmniej mnie w nich uderza w tych tekstach to pojawiające się nierzadko i moim zdaniem troooochę manipulacyjne próby stworzenia naukowego autorytetu, parę przykładów. Autor opiera swój tekst o wywiad czy wtrąty z rozmowy z jakimś ekspertem np. psychologiem. Tylko czy to coś zmienia? Ekspert w takiej publicystyce przecież nie przytacza swojej wiedzy w naukowy sposób, dziennikarz też ich nie przedstawia tak jak się to robi w pracach naukowych, bo wiadomo to jest publicystyka, ona nie musi być naukowa, ale jednocześnie obecność eksperta w takim tekście ma sprawiać wrażenie tej racjonalności. A jest wiele powodów, dla których słowa tego jednego, konkretnego eksperta mogą nie być do końca zgodne z naukowym konsensusem, ot choćby jego własny światopogląd i brak etyki naukowej w jego systemie moralnym.
Innym przykładem, na który jakiś czas temu natrafiłem był artykuł dotyczący lewicowego postulatu o przeniesieniu ciężaru dowodowego z oskarżającego na oskarżonego w przypadku kiedy przedmiotem sprawy jest gwałt mężczyzny na kobiecie co oczywiście nie tylko jest sprzeczne z naszym modelem prawnym, ale będzie generowało też o wiele więcej sądowych patologii, z którymi już mamy do czynienia i bez tego vide przypadek Tomasza Komendy. Zarówno autorka tego tekstu jak i organizacja Dziewuchy Dziewuchom, która prężnie w tej sprawie działa w social mediach opierają swój postulat o sprzyjający im wycinek świata naukowego ignorując przy tym całą resztę, tak jak antyszczepionkowiec ignoruje cały świat akademicki dla paru badaczy-renegatów, którzy mówią to co chce on usłyszeć. Więc budują swoją narrację w oparciu o pojedyncze badania przeprowadzane z inicjatywy takich jednostek jak feministyczna fundacja “Ster”, która w swoim badaniu w absolutnej sprzeczności z innymi stwierdza, że fałszywych oskarżeń o gwałt i skazań w ich wyniku to prawie nie ma, czy Melissa A. Fabello, która jest feministyczną badaczką-influencerką i by to zobaczyć to wystarczy przejrzeć jej aktywność w internecie. Raczej niewielu naukowców prowadzi strony internetowe o sobie samym, tworzy własną markę i kapitalizuje ją jak tylko się da.
Zatem podsumowując, mam ogromny problem z tym jak lewicowe media traktują mężczyzn nie tylko w kwestiach poboru, ale i w każdej innej, gdzie jednocześnie obok ciągłego mówienia o akceptacji i równości przepycha się czysto wrogą i instrumentalną postawę względem mężczyzn. A sam sposób w jaki to się robi wygląda wręcz jak jakaś nieudolna próba przeniesienia rewolucyjnej, marksistowskiej narracji na współczesne społeczeństwa, gdzie na płaszczyźnie płciowej kobiety i mężczyzn próbuje się na siłę dopasować w ramy klas wyzyskiwanej i wyzyskującej, mimo że samo społeczeństwo jak i towarzyszące mu zjawiska społeczne są czymś bardziej skomplikowanym. I na dodatek to wszystko ocieka w pseudonaukowej, silącej się na jakąś wyższość intelektualną oprawie, gdzie tej wyższości tutaj nigdzie tak naprawdę nie ma, co coraz częściej możemy dostrzec w dyskusjach, gdzie argumenty tej strony o ile się w ogóle pojawiają są często wadliwe jak wspomniane w tekście porównywanie prawa kobiety do zajścia w ciążę, co i tak będzie chciała w końcu zrobić zgodnie ze swoimi instynktami z obowiązkiem mężczyzny do ryzykowania swojego życia i to wbrew swoim własnym instynktom przetrwania.
To jeszcze kilka przemyśleń ode mnie jako suplement. – Współczesna cywilizacja, współczesna kultura, współczesna edukacja – służy coraz bardziej temu, aby ludzie przyswajali sobie namiastki wiedzy, a nie wiedzę sensu stricte. Chodzi o to, by wszyscy mogli się poczuć ekspertami (a jak wiadomo –„ekspert nie myśli – ekspert wie”) i w związku z tym, wyłączyli myślenie, a w percepcji rzeczywistości oraz „wnioskowaniu” posługiwali się uprzednio przygotowanymi schematami i aksjomatami – jedynie słusznymi i „postępowymi” (cokolwiek to znaczy). Zatem „postępowi” ludzie wiedzą dzisiaj, co lub kto jest wow i cool, a kto jest „dzbanem”, „januszem” i lamusem. Wprawdzie nie potrafią swoich sądów uzasadnić, ale to nie jest konieczne, a nawet pożądane… Zatem można być dzisiaj ekologiem nie odróżniając dębu od sosny i nienawidząc wycieczek do lasu… – „najważniejsza jest świadomość” – odpowiedział jeden młody człowiek na mój zarzut, że przecież kompletnie nic nie wie o przyrodzie, a szpanuje na “super-eko” – i mało nie udusiłem się własnym śmiechem… Można też być feministką, zupełnie bezrefleksyjnie powtarzając nic nieznaczące hasła… No właśnie, tak się zastanawiam – dlaczego nie wprowadzono parytetu w kopalniach, hutach, w budowlance, na platformach wiertniczych, kutrach rybackich – a tylko tam, gdzie wiąże się to z określonymi przywilejami lub społecznym dowartościowaniem (Pań już uprzednio uprzywilejowanych). Natomiast losem kobiet rzeczywiście krzywdzonych, a czasem do granic upodlonych – również przez mężczyzn – bojowniczki feminizmu zajmują się już mniej, bo tam nie ma fleszy, dziennikarzy i lansu. Czy naprawdę przeciętny iloraz inteligencji mężczyzn jest aż tak mniejszy od kobiecego, że tylko mężczyzn (czasem nawet tych po studiach) predestynuje do pracy fizycznej?… Obserwując składy teleturniejów (tych, gdzie liczy się erudycja) – gdzie średnio na jedną uczestniczkę przypada 8 mężczyzn, mam w tym względzie wątpliwości – przecież tam nie ma męskiego „kolesiostwa” i każdy może startować (wiem, bo startowałem)… Okej – mężczyźni zawsze bronili swych wiosek, plemion, rodzin, kobiet, żon, córek, synów… I ja to rozumiem, bo byłem 2 lata w wojsku (nie jako „bażant” tylko starszy szeregowy) i to w latach 80., kiedy fala była rozmiarów tsunami… Oczywiście buntuję się wewnętrznie i odczuwam strach, ale rozumiem, że mam obowiązek chronić moją rodzinę i – w wypadku, gdy jacyś idioci w imię jakichś idiotycznych idei postanowią się mordować – będę musiał iść na front, bo slogan „moje ciało – moja decyzja” w „rodzaju męskim” brzmi: „moje ciało – moja tarcza dla pocisków”. Jednak za największą niedorzeczność i głupotę środowisk tak zwanych „feministycznych”, uważam to, że w imię jakichś chorych idei, najpierw wieloaspektowo obcina się mężczyznom „jaja”, a potem wymaga się od nich robienia tego wszystkiego, do czego „jaja” są niezbędne…
Myślę zresztą, że tak zwana „praktyka życia codziennego” jeszcze nie raz powie „sprawdzam”, jedynie słusznym ideom wydumanym przez „koryfeuszy postępu”. I jeszcze nie raz okaże się, że to, co miało prowadzić każdego z osobna do „prywatnego nieba” zaprowadzi nas wszystkich razem do „globalnej czarnej dupy”.
Jako Slazak walczylbym w kazdej chwili, bez dluzszego zastanawiania, w obronie Slaska,
Górnego (wszystkich czesci), ale tez Dolnego. – TAKZE PRZED SASIADAMI.
I prawdopodobnie bronilbym tez Polske, Niemcy i Czechy.
Nie jakos “chetnie”, ale nie szczególnie “niechetnie”.
Bo bylo by to, prawdopodobnie, konieczne.
Prawdziwy “wewnetrzny” problem by sie dla mnie by zaczal,
gdyby sasiedzi zaczeli haje miedzy soba…. i musialbym sie zdecydowac…….
Mam korzenie, krewnych, znajomych i pewna/spora sympatie: CZ, D, A, PL
(choc w ostatnim przypadku to malo tych korzeni, no i zero krewnych).
Rzadko komentuje cokolwiek w internecie, a jeszcze rzadziej zapisuje strony na dysku, ale to jest tak dobrze napisane, że aż sobie zapisałem w PDF jakby przypadkiem strona zniknęła. Jest to najklarowniej przedstawiony męski punkt widzenia jeżeli chodzi o obecną nierównowagę między płciami. Sytuacja ta będzie się tylko pogarszać.
kozak jesteś gościu, ważny głos w ważnej sprawie
Panie Grzegorzu, świetny artykuł, mocie recht!
Jak ja się z Panem zgadzam!
Muszę powiedzieć, że od inwazji Rosji na Ukrainę jestem w stanie lekkiej depresji. Nie w sensie klinicznym. Nie w sensie diagnozy. Ale z pewnością w sensie pewnego nastroju, jaki mi towarzyszy.
Wiedziałem o “gender empathy gap” i wiedziałem o wielowiekowym przekonaniu, iż rolą mężczyzny jest obrona Ojczyzny. Jednak nie spodziewałem się chyba, że można los połowy społeczeństwa w czasie wojny aż tak programowo ignorować w czasach, w których równość płci jest podstawową wartością.
Nie byłem tak naiwny, by oczekiwać, że w wypadku wojny będzie ona w praktyce stosowana. Ale liczyłem przynajmniej na empatię w mediach, publicystyce, humanistyce. Liczyłem po prostu, że znajdą się tacy, którzy będą krytykować decyzję Ukrainy o niewypuszczaniu mężczyzn. A jeśli będą się takiej krytyki bali, by nie wyjść na zwolenników Rosji, to przynajmniej pochylą się nad losem facetów w Ukrainie z czysto ludzkiego, empatycznego punktu widzenia. Znam kilka języków, a mimo to udało mi się takich głosów znaleźć zaledwie kilka od początku wojny.
Nawet jednak zakładając, że tak dalece obawiano się jakiejkolwiek krytyki władz Ukrainy, co stalo na przeszkodzie, by zadbać choć o dobro tych ukraińskich mężczyzn, którzy są u nas? Jestem pewien, że wielu z nich słyszy czasem jakieś chamskie komentarze na temat swego rzekomego “tchórzostwa”. Czy jednak (słusznie) wrażliwa na ksenofobię i stereotypy płciowe lewica, choćby ta publicystyczna, broniła gdziekolwiek Ukraińców przed atakami tego rodzaju? Może gdzieś między wierszami, na pewno nie wprost.
Wisienką na torcie była jednak cała dyskusja wokół ćwiczeń. Oto nagle okazało się, że lewica dzieli się na trzy grupy. Tę, która z równą łatwością poświęciłaby młodych mężczyzn, tyle że nie w imię kategorii narodu, jak prawica, lecz kategorii państwa. Tę, która uznaje równość, lecz tylko dla kobiet. I jakąś trzecią, która jest chyba tak skonfudowana, że nabiera wody w usta. Co nie czyni jej wiele lepszą niż te pozostałe.
Feministyczna opowieść o martyrologii bycia kobietą i kąpieli w przywileju, jaki zapewniać by miało bycie mężczyzną, zawsze rozbijała się o te krzyże i trumny, którymi usiana jest cała Europa. O te pamiątki zbiorowego cierpienia i śmierci mężczyzn.
Lewica w swych ahistorycznych odruchach, rzeczywistość tę ignorowała, więc teraz, gdy historia daje o sobie znów znać, jest intelektualnie bezradna.
Jedno, co mnie pociesza, to że mężczyzn, którzy zaczynają to wszystko zauważać jest coraz więcej.
Warum nicht auf Schlesisch verfasst?
Weil ich nicht Schlesisch bin und kein Schlesisch spreche 🙁
Trotzdem mag ich über Schlesien lesen.
Przepraszam, zorientowałem się, że ta uwaga po niemiecku była chyba do autora,nie do mnie 🙂
No ja,choć śląskiego nie znam, też bym chętnie przeczytał to samo po śląsku.