Gabriela Szewiola: Dolny Śląsk, powrót

A więc znów tam. Dolny Śląsk. Po raz czwarty, piąty, nie licząc krótszych wypadów. Tak, znów na zachód, idąc  w rozumowaniu za profesorem Kadłubkiem, jak on myśląc o jednym tylko zachodnim skrzydle i nim tylko poruszając.

Można tam jeździć po to, by fotografować odnowione śródmieścia albo odwrotnie – pisać o upadającej, smutnej, prawie bezludnej prowincji. Czy można, pisząc tak, dokonać rzeczowego skrótu, podsumować prędko tę krainę, wyciągnąć proste wnioski? Trochę tak, jak w jednym z wielu przewodników, które opisując dzieje tutejszych zamków przytaczają nawet imiona władców czy tajemnicze historie i legendy, budzące ciekawość, pobudzające wyobraźnię turysty. Czy można następnie postawić kropkę i niedługo potem zwrócić się w innym kierunku, opisać miasteczko z innego regionu? Z pewnością ktoś tak umie i potrafi. Umie sprawnością języka i potrafi niezbyt poruszoną duszą, nawet wzruszeniem ramion. Było, minęło. Po co drążyć.

sdr

Są jednak tacy, którzy odwiedzając Dolny Śląsk, za każdym razem wydają się głębiej wpadać w jego cieniste doły, gubić się w zaułkach jego miasteczek, zapadać w jego historię – przykurzoną, czasem metodycznie zamilczaną, zapominaną, rozpadłą jak wiele tutejszych przedwojennych budynków albo przykrytą wesołymi barwami nowym tynków i farb. Często nie znajdują trafnych słów, by nazwać to, co widzą. Ale patrząc, próbują oswoić krajobraz niosący nawet z okien samochodu co chwilę nowe perspektywy i panoramy, zaskakujące widoki.

Najpierw jeszcze równina, ale coraz bliżej Ślęża, a po lewej góry na granicy z Czechami, za chwilę już Góry Sowie. Jadąc drogami powiatowymi i gminnymi, przejeżdża się przez kolejne wsie. Z daleka widać czerwone, przedwojenne dachy. W każdej nieomal wsi wielkie, kamienne zabudowania folwarczne, o które prawie się ocieramy, jadąc szosami pełnymi zakrętów. Dachy zapadnięte, ściany w połowie zawalone. Trwają tak, tworząc konfiguracje martwych, nieruchomych tworów, przypominających dekoracje sceniczne albo stada wielkich, nieruchomych, wypatroszonych zwierząt.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Dej pozōr tyż:  Ślōnske Wordle abo bez szpas ku wiedzy – nowe norzyńdzie do nauki ślōnskigo jynzyka

Czytamy: Po drugiej wojnie światowej ludność Dolnego Śląska, w odróżnieniu od tej z Górnego została wymieniona w prawie stu procentach. Wymiana nie potrzebuje tu cudzysłowu, bo rzeczywiście był to proces mechaniczny, przymusowy, dziejący się przecież bez woli tych, którzy musieli odejść, ale także tych, którzy nadeszli. „Ludność” natomiast brzmi tak sucho i statystycznie, że nie sugeruje ani nie pozwala przeczuć żadnego z losów setek tysięcy wygnańców i przesiedleńców.

Przeczytawszy więc kilka przewodników, poznawszy historię  Daisy, złotego pociągu, legend Ślęży i Twierdzy Kłodzkiej nadal nie pozbywamy się niepokoju. Nadal czuwamy w oczekiwaniu, że skądś usłyszymy dźwięk, głos, zobaczymy sylwetkę człowieka. I nadal są w nas pytania. Jak wyglądali luteranie, którzy budowali Świątynie Pokoju w Jaworze i Świdnicy? Gdzie obradowali i co słyszeli od swoich oponentów? Jakie sklepy otwierano dawniej z rana na rynkach Mierzęcina, Bystrzycy Kłodzkiej, Złotoryi …albo raczej Goldbergu? Którym wiodło się dobrze, a którzy musieli swoje sklepy zamknąć? Jaki chleb sprzedawano w piekarni? Czy tutejsi, opuszczając swój dom i swoje ziemie, oglądali się za siebie? Gdzie osiedli i kto z nich przetrwał? Kto przyjeżdżał dawniej do pensjonatu Eden, kto wędrował do Andreasbaude? Jak brzmiał język tej krainy?

Górskie doliny. Szlak kolejowy wije się malowniczo miedzy stromymi zboczami, także przez tunele i wysokie, spinające zbocza dolin wiadukty, gdzie solidność potężnych, kamiennych słupów kontrastuje z przerdzewiałą górą konstrukcji. Sielskie i bezludne krajobrazy, układy kolorów wzgórz i zagajników, raz zimowych, raz bardziej wiosennych. Na chwilę zza chmur wygląda słońce i jak za dotknięciem różdżki ożywia ten zastygły, śpiący świat. Pociąg mija okolice zapomniane przez świat, gdzie czas stoi w miejscu od dziesięcioleci. Ludzkie siedziby – nieliczne, często opuszczone, ledwie już widoczne w zaroślach. Sterty desek, cienka strużka dymu z krzywego komina, rozbity samochód, kilka szyldów, przechylony parkan. Dwie kury i kot. Następna stacja, na peronie dwa tapicerowane fotele. Kto na nich siada? Nowy jest tylko szyld z nazwą miejscowości, wszystko inne wydaje się być niewyobrażalnie spróchniałe, przeżarte przez ponadwymiarowe  korniki.

Dej pozōr tyż:  Ślōnske Wordle abo bez szpas ku wiedzy – nowe norzyńdzie do nauki ślōnskigo jynzyka

Kto miałby tu mieszkać? W dalekich i głębokich dolinach Gór Sowich czy Wałbrzyskich, gdzie nie dociera żaden bus. Z czego mieliby żyć młodzi i gdzie posłać dzieci do szkoły? Wyjechali. Do Wrocławia, do Anglii. Zresztą turystów też tu nie ma. Nie znajdą tutaj tego, co służy większości z nich do tak zwanego dobrego wypoczynku. Wyciągów, baru, wesołego miasteczka, atrakcji.

Potem większe miasto, niegdyś przemysłowe. W centrum piękne kamienice, kościoły, siedziby urzędów. Przedmieścia wydają się chwiać w posadach. Stare, typowo dolnośląskie domy ze ściętymi naczółkami mają zwykle co najmniej dwa piętra i tym bardziej wyglądają jak wielkie strachy na wróble w łachmanach koloru gliny. Bezzębne i ślepe. Wszędzie liszaj na ścianach, ani kawałka zdrowego ciała. Witryny sklepowe zabite deskami, większość szyb wybita. Po zmroku majaczy gdzieś jedna latarnia, dalej ciemność.

Beznadziejny rozkład materii? A nadto życia i ducha? Powodów nie da się zamknąć  w prostych wnioskach z kilkudniowej obserwacji. Czas mija, zabiera w otchłań ludzi, ich doświadczenia i uczucia. Siedemdziesiąt lat po wojnie coraz trudniej spotkać tu osoby, które z zaciśniętymi zębami mówią o „poniemieckich domach”. Nie można też już raczej mówić o poczuciu tymczasowości i braku identyfikacji mieszkańców z tą ziemią. Świadczą o tym portale internetowe pełne wyznań miłości dla Wrocławia czy Dolnego Śląska, pękate od przepięknych fotografii i pasji odkrywania dziejów i tajemnic tego regionu. Jest więc i druga strona.

Lutowy dzień, niespodzianie wiosennie ciepły, zawiódł nas w miejsce, które wbrew obrazom destrukcji i rozpadu jednak próbuje się ochronić i zachować razem z kilkoma innymi. Namacalny dowód na to, że istnieją osoby, które chcą ratować dziedzictwo tych ziem, oddając swoisty hołd nie tylko budowniczym , ale i pokoleniom zwykłych ludzi, dla których fabryka czy dwór stanowiły powód do dumy i ważny element tożsamości. Fundacja Ochrony Dziedzictwa Przemysłowego ma pod opieką kilka obiektów. Tylko kilka i aż kilka. Nie chodzi przecież o to, by uratować każdą kaplicę, każde mauzoleum czy dwór, ale by najpierw zmienić myślenie. Właściwie to proste, logiczne i oczywiste, a czasem jednak trudne. Żeby nawet myśląc o tych ziemiach jako odzyskanych, pomyśleć o ludziach żyjących tu przez setki lat, tworzących i budujących dobra, które teraz są w naszych rękach.

Dej pozōr tyż:  Ślōnske Wordle abo bez szpas ku wiedzy – nowe norzyńdzie do nauki ślōnskigo jynzyka

Dopóki będzie stała ostatnia ruina folwarku i młyn, gdzie jeszcze kilka lat temu pracowały znakomite maszyny sprzed stu lat, dopóki trwać będą zarośnięte aleje prowadzące już donikąd i na wpół starte nagrobki, dopóty ta księga jest otwarta.

Gabriela Szewiola, Ślązaczka, germanistka, ukończyła studia na uniwersytecie w Lipsku, od wielu lat pracuje jako wykładowca języka niemieckiego na Politechnice Śląskiej. Współpracuje jako edukator z Goethe-Institut, kieruje Ogólnopolską Olimpiadą Języka Niemieckiego dla studentów uczelni technicznych. Naucza z pasją. Wciąż doskonali swój warsztat wykładowcy, stosując nowatorskie i autorskie metody dydaktyczne. Uczestniczy w konferencjach i publikuje swoje artykuły.

Prywatnie mama dwójki dorosłych dzieci. W wolnym czasie obcuje z przyrodą, wędrując i uprawiając ogród, czyta, pisze i próbuje doskonalić swoją znajomość języków obcych.

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza