Ferdinand Lassalle – romantyczny zakładnik sumienia i serca
W kwietniu 1825 roku, w sercu starego Wrocławia, przyszedł na świat chłopiec, który miał rozpalić nadzieję robotników i rzucić wyzwanie królom i tyranom. Ferdinand Johann Gottlieb Lassal – syn Heymana, zamożnego kupca jedwabiu zwanego „Loslauer”, i Rosalie Heizfeld – wyrósł z prowincjonalnych, śląskich korzeni, by stać się jedną z najgłośniejszych postaci politycznej sceny XIX wieku.
Już jako dziecko zdradzał naturę wojownika. Dwunastoletni chłopiec wyzywający rywala na pojedynek dla spojrzenia czternastoletniej dziewczyny – to był przedsmak losu, który zaprowadzi go na ostatni krwawy plac pod Genewą. W wieku piętnastu lat pisał w dzienniku: „Niemcy są wielkim więzieniem, w którym prawa ludzi deptane są przez tyranów”.
Kiedy inni synowie kupców uczyli się rachunków, on, zamknięty na poddaszu, pod osłoną matki i siostry, studiował Hegla, Fichtego i Heraklita. Marzył nie o bogactwie, ale o wolności. Zafascynowany filozofią, przekonywał, że państwo może być moralną wspólnotą, która pomnoży siły wszystkich obywateli.
Jego życie przybrało obrót dramatyczny, gdy spotkał hrabinę Zofię von Hatzfeldt – nieszczęśliwą kobietę, uwikłaną w upokarzające małżeństwo. Lassalle, zaledwie dwudziestoletni student, stanął u jej boku niczym rycerz. Dziewięć lat procesów, trzydzieści sześć spraw w sądzie, więzienie, triumf – a w końcu wdzięczność hrabiny, która uczyniła go człowiekiem niezależnym. Zyskał sławę, majątek i poczucie misji.
W czasach Wiosny Ludów ruszył do rewolucji. Pisał, przemawiał, wzywał do broni, zakładał tajne stowarzyszenia robotników. Nazywał siebie „ostatnim Mohikaninem” – bo, gdy inni wodzowie zbiegli na emigrację, on trwał na niemieckiej ziemi, obserwowany przez policję, ale niezłamany.
Z czasem wyrósł na przywódcę. W Lipsku, w 1863 roku, stanął przed robotnikami i powiedział: „Musicie mieć własną partię. Musicie mieć własne państwo.” Tak powstał Powszechny Niemiecki Związek Robotników – pierwsza organizacja, z której w przyszłości narodzi się SPD. Jego wizja była odmienna od Marksa i Engelsa: nie rewolucja, nie ogień i krew, lecz sojusz z państwem pruskim, które – wierzył – można przekształcić w monarchię ludową.
A jednak w życiu tego wojownika polityki najgłębsze piętno odcisnęła miłość. W 1864 roku, mając trzydzieści dziewięć lat, zakochał się w młodziutkiej Helenie von Dönniges. Chciał ją poślubić, walczył o nią, pisał listy, prosił, błagał – ale jej ojciec, bawarski dyplomata, odrzucił go z pogardą.
Honor szlachecki wymagał pojedynku. Lassalle, wychowany w tradycji bractw studenckich, nie cofnął się. Pod Carouge, pod Genewą, stanął naprzeciwko Iancu Racovițy, narzeczonego Heleny. Świt, dwa pistolety, sekundanci. Strzał rozdarł ciszę, kula przeszyła brzuch Lassalle’a. Trzy dni konał w cierpieniu, ale do końca miał świadomość, że jego życie było wielkie.
Jego ostatnie słowa brzmiały jak wyznanie:
„Dokonałem podsumowania swojego życia. Było wspaniałe, dobre, odważne, pełne odwagi i błyskotliwe. Przyszłość odda mi sprawiedliwość.”
31 sierpnia 1864 roku, w wieku zaledwie trzydziestu dziewięciu lat, Ferdinand Lassalle umarł – nie w łóżku, nie w celi więziennej, nie na barykadzie, lecz w pojedynku o miłość. Tak zakończyła się historia człowieka, który chciał, by państwo stało się moralną wspólnotą, a miłość – najwyższą nagrodą.
Maciej Mischok

