Biblioteka nocą: Hahn. Gandalf
Moja biblioteka wyłania się z miejskiego mroku niczym ciemna materia, gdyż jak ona i równie niewyraźny stojący nieopodal szyb kopalniany, zwany niegdyś „Aschenborn”, drażnią grawitację, powodując swego rodzaju rozmycie, bardziej wrażeniowe niż rzeczywiste.
Dwie wież tak przecież obce, patrząc z punktu widzenia funkcji, ale jakże bliskie, kiedy zmrużymy oczy i popatrzymy z drugiej strony, tej trochę ocierającej się o siły, które tu na Śląsku występują tak naturalnie, jak zapatrzenie gwiazdowe w bezchmurne niebo w zimną kryształową noc. Cha! – powie ktoś – jakie siły, tu na ziemi przeoranej industrią, gdzie wszystko jest racjonalne i policzalne, wyprane ze szczątków nienazwanego? Cha! – odpowiem – właśnie tutaj, gdzie w tym portalu zwanym potocznie biblioteką, odkrywamy w sposób oczywisty wielowymiarowość rzeczywistości, w którym widać wszystko jak na dłoni. Śląsk skrzy się metafizyką. Powtórzę krócej. Śląsk jest magiczny.
Czuję to dobitnie, kiedy spaceruję sobie nocnymi korytarzami biblioteki i czuję, że jest ona jak kosmolot płynący nad przestrzeniami, które noc – nie zaciemnia, jak ma w zwyczaju, a rozświetla, uwidacznia ich prawdziwą istotę. Idę i ręką gładzę grzbiety książek, a one jak to mają w zwyczaju, nie reagują, bo przecież nie są to pieski ani kotki. Ale wiem, że śledzą mnie, niemalże służalczo, będąc w każdej chwili gotowe zabrać mnie w konkretną podróż, w konkretną opowieść. Nie inaczej jest tym razem. Przystaję i sięgam po książkę, która niemal wyskakuje z regału lądując w mej dłoni.
No tak, nomen atque omen. Trzymam w ręku książkę Jana Hahna z tytułem wytłoczonym na okładce złotawą antykwą. Czytam go z radością półgłosem: “Śląsk magiczny“. Ważę książkę w ręce, obracam, kartkuję i znowu. Jak zwykle piękna robota edytorska wykonana przez katowickie wydawnictwo KOS. Otwieram ją i czytam dedykację: “Mojej Żonie – za inspirację i nieustanne wsparcie”. I nie, żebym się mądrzył, ale wszystko już wiem. Trzymam w dłoniach dzieło, które powstało z pasji i miłości. Z pasji i miłości – och!
Zatem moszczę się na podłodze na poziomie niższym, tam gdzie odnoga korytarza oznaczanego symbolem rzymskim CLII/V tworzy pozornie ślepy zaułek, gdyż ustawione pod kątem osobno stojące regały płynnie przechodzą w kolejny korytarz wypełniony milczącym dostojeństwem ksiąg. Tak więc siadam na ciepłej podłodze wyściełanej dywanem i czytam. I czytam.
Tego typu książki, zawsze wprowadzają mnie w zakłopotanie, płynące chyba z zazdrości. Gdyż każda przeczytana kartka zaświadcza o niebywałym poziomie erudycyjnym autora, który nie wynika tylko z olbrzymiej ilości przeczytanych książek, czasopism, czy też dokumentów prymarnych, ale także i to głównie, z penetracji w terenie. Najbardziej spodobało mi się świadome poruszanie autora–narratora po czasoprzestrzeni śląskiej. Robi to nie tylko z rozmysłem, ale także i z gracją. Ukazuje piękny i wspaniały świat o imieniu Śląsk, z którego utożsamiający się czytelnik jest dumny. Ma świadomość, że pozytywna energia ukryta w tym szczególnym genius loci, jest filarem świata na równi, a może nawet bardziej, niż potężne historyczne kultury i mity (wiadomo, że to Grecy pobierali nauki na Śląsku). Jednakowoż, aby nie polec pysze, czyhającej za węgłem, autor dotyka również miejsc bolących, a momentami ropiejących. Które nie zieją biała magią, a magią mroczną. Gdzie ludzka kondycja zapisała się dość podle, realizując – niejednokrotnie w znoju i zaiste z wielką pomysłowością, zamysły karłowate i haniebne.
Czytając książkę Jana Hahna czytelnik czyni to z otwartymi ustami. I nawet osoby zaznajomione z tematem, robią duże oczy, że oto taka osoba, bądź taki artefakt lub też takie wydarzenie ma, bądź miało miejsce w przestrzeni śląskiej, definiowanej całościowo, z górnym i dolnym i okolicznym też. Prawie na każdej stronie padają różnego kalibru informacje zadziwiające. Nie będę się rozpisywał i przepisywał omawianej książki, ale dwa fakty podam. Jeden historyczny. Na polu pod Oławą, w Budzowie koło Głogowa, czy też w Pietrowicach Wielkich koło Raciborza odkryto rzadko spotykane poza Śląskiem w Polsce tzw. rondle, czyli umocnienia ziemno-drewniane, pełniące rolę centrum ceremonialnego, datowane na niecałe 5 tys. lat przed naszą erą. Szacuje się nawet, że stanowisko pod Raciborzem może być największym i najstarszym w Europie neolitycznym obserwatorium astronomicznym (no tak, Grecy mogą się od nas uczyć). Drugi fakt opisany przez autora z Tarnowskich Gór, który chciałbym przytoczyć, ma charakter literacki i nie mam na myśli autorki “Frankensteina”. Okazuje się, że przesłynny Karkonosz, Duch Gór – Rübezahl, stał się pierwowzorem kultowej postaci Tolkienowskiego uniwersum. Czarodziej Gandalf Szary, a później oczywiście Biały pierwotnie zamieszkiwał pod imieniem Berggeist bajkowe tereny Karkonoszy. Niejaki Josef Madlener z bawarskiego miasta Mammlingen zajmował się poza malarstwem sztalugowym m.in. tworzeniem serii rysunkowych, drukowanych w formie kart pocztowych. Na jednej z nich umieścił charakterystyczną postać w czarodziejskim kapeluszu w entourage’u leśnym. Jedną z takich kart nabył w 1937 r. John Ronald Reuel Tolkien. Po latach została ona sprzedana na aukcji w USA w roku 2007 za 84 tys. dolarów. Z całą pewnością wpływ na ten fakt miał odręczny dopisek na rewersie słynnego angielskiego pisarza i lingwisty: „the orgin of Gandalf” (oczywiście reprodukcję kartki można znaleźć w książce).
I na koniec parę słów Jana Hahna autora m.in. takich książek jak „Ilustrowana historia Śląska w zarysie”, „Lux ex Silesia”, „Śląsk w Europie” wyjęta z wywiadu, który ukazał się na stronach “Wachtyrza”: “Śląsk swoją odmiennością i tajemniczością przyciągał niespokojne, twórcze dusze już od dawna. Skarbów poszukiwali tu Walonowie, laboranci znajdowali tu bezcenny korzeń mandragory i zioła na wszystkie choroby. Artyści u podnóża Gór Olbrzymich zakładali swe kolonie. Malarze i poeci ukazywali piękno tego kraju. [..] Można dziś zaobserwować pewną modę na Śląsk, opartą na jego „inności”. Mnożą się programy w telewizji, strony w Internecie, wydawnictwa, mające w tytule przymiotnik: „niesamowity”, „tajemny”, „niezbadany” i inne. Ja wybrałem dla mojego opisania Śląska inny epitet: „magiczny”.?
Właśnie. Niech książka “Śląsk magiczny” z kolei wybierze Was. Poczujcie jazdę bez trzymanki.