Albania – impresje

Półwysep Bałkański mam oswojony w jego słowiańskiej części – tam bywałam i bywam dość często. Z racji profesji najlepiej są przeze mnie rozpoznane Bałkany Wschodnie, ale posiadam też doświadczenie licznych peregrynacji po terenach od Chorwacji po krańcowe, bo graniczące z Albanią obrzeża Czarnogóry i Macedonii Północnej. Albania jednak, poza kilkugodzinną, incydentalną przeprawą tranzytową, długo stanowiła dla mnie nieodkrytą kartę. W moim umyśle jawiła się mroczna i tajemnicza, to tam lokowałam najsilniej wszystkie stereotypowe wyobrażenia o dzikiej Europie, rodem z opowieści snutych przez Božidara Jezernika. Na nic zdawały się wymyślne ćwiczenia mentalne, którymi samej sobie próbowałam udowodnić, że o Albanii mogę myśleć nie tylko w stereotypach.

Polskie obiegowe wyobrażenia Albanii są dość specyficzne, ale kto z nas nie przyłapał się na nich. Na Albanię spogląda się spode łba przez pryzmat bunkrów, dyktatury komunistycznego wodza Envera Hodży, okrutnych procederów albańskiej mafii. Siłę tych fantazji wzmaga złowrogi, dwugłowy i czarny orzeł kontrastujący z czerwonym tłem flagi tego kraju. Jeden ze znajomych Macedończyków podszepnął mi żartobliwie kiedyś do ucha: „Patrz na te wielkie zakrzywione nosy Albańczyków, jak dziób ich orła”. Hm … obawiam się, że ta metafora na długo zagościła w głębokich pokładach mojej podświadomości. Albania zatem pociągała mnie, jednocześnie rodząc jakiś rodzaj niepokoju przed nieznanym.

W podróż wybraliśmy się rodzinnie z trójką naszych dzieci. Wjeżdżaliśmy do Albanii od strony Macedonii Północnej, racząc się wcześniej kąpielą w Jeziorze Ochrydzkim i innymi atutami Bałkańskiego Jeruzalem (Ochryda). To zupełnie niepowtarzalne miejsce – Naum Ochrydzki Cudotwórca z jego wyniosłym czołem; wąskie, brukowane, strome uliczki; średniowieczne świątynie i krypty; filigranowe srebro i sznury ochrydzkich pereł; wieczorna pstrokacizna straganów ulicznych i nawoływania kapitanów wycieczkowych stateczków; odsłonięte dziewczęce pępki obok mijających je hidżabów i wielobarwnych abaji, które w żaden sposób nie odbierają ukrytym w nich kobietom powabu. No tak…, ale miało być o Albanii. W drodze do niej duże wrażenie robił na nas krajobraz północnej części Macedonii Północnej usiany albo raczej najeżony minaretami nowych, bardzo okazałych meczetów, które, ku naszemu zadziwieniu, zniknęły po przekroczeniu granicy macedońsko-albańskiej. Poruszaliśmy się drogą zwaną Korytarz 8, łączącą Morze Czarne z Adriatykiem, która z inicjatywy premiera Macedonii – Nikoli Gruevskiego, zyskała patronkę w świętej Matce Teresie z Kalkuty. I to jej rozpostarte szeroko ramiona witały nas na wjeździe do Republika e Shqipërise.

Albańczycy nazywając siebie samych używają innego etnonimu niż reszta świata. Nazwa Albania została poświadczona w greckich i łacińskich źródłach, oznacza najpewniej osiadłe w tym miejscu plemię Albanoi. Natomiast Albańczycy swój kraj nazywają Shqipëria, a samych siebie Shqiptar. Określenia te wywodzą się od czasownika shqiptoj, który znaczy ‘wymawiać, mówić’. Shqipëria to zatem kraj, który stanowi wspólnotę osób porozumiewających się tym samym językiem, a Shqiptar jest członkiem tej wspólnoty, pobratymcem. Albańczycy są przekonani o swoim iliryjskim lub protoiliryjskim rodowodzie, co do którego historycy toczą odwieczny spór. Jedno nie ulega wątpliwości, że w swoim kraju stanowią ludność rdzenną, są autochtonami.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Dej pozōr tyż:  Propozycja wytycznych programowych nauczania języka śląskiego i kultury śląskiej

W naszej zaledwie kilkudniowej podróży po Albanii ogromny respekt wzbudzały zwłaszcza surowe i majestatyczne górskie krajobrazy. W drodze do docelowego Borsh zboczyliśmy z wyznaczanej korytarzem 8 trasy, wybierając w końcowym odcinku podróży drogę przez Drashovicë, Brataj, Kuç, Qeparo Fshat.

Górskie widoki w okolicy Brataj

Widok na okolone gajami oliwnymi Qeparo Fshat

Niekiedy wydawało nam się, że jedziemy przez górskie pustynie, o istnieniu pobliskich miejscowości przypomniał to tu, to tam wątle trzymający się słupa drogowskaz albo, co raz czy dwa trochę podniosło nam adrenalinę, drogę przemierzały równolegle z nami owce, kozy lub rzadziej krowy z dyscyplinującym je psem pasterskim. Z upływem kilometrów coraz bardziej naturalne wydawały nam się klimaty miejskich czy wiejskich „centrów”, ze sklepami ulicznymi nazwałabym je wielobranżowymi, w których sąsiedztwie rozlewały się stosy arbuzów. Nawet osioł z kulbaką jako środek  transportu nam się z czasem opatrzył.

Źródło: www.hejnakon.pl

Podczas podróży od granicy aż po Elbasan uwagę zwracała wielka obfitość przydrożnych myjni samochodowych. Albańskie słowo lavazh (właśnie myjnia samochodowa) jest jednym z niewielu, które udało mi się trwale zapamiętać. Rzucało się bowiem w oczy na niemal każdym  zakręcie i razy kilka na każdej prostej. W rezultacie jego opanowanie okazało się dalece prostsze niż choćby ‘dzień dobry’ /miremengjes/ lub ‘dziękuję’ /faleminderit/ w tym języku. W drodze powrotnej udało się nam ukontentować wizytą w takiej myjni, w której nasza zaprawiona w boju škoda została potraktowana po królewsku wodą z węża pod ciśnieniem, a potem z wielkim pietyzmem polerowano ją ręcznie łącznie z kołpakami, podczas gdy my całą rodziną raczyliśmy się w cieniu figowego drzewa cytrynową sodą. I to wcale nie w świętym spokoju, ponieważ doglądająca sąsiedniego baru kobieta wykazywała ogromną troskę o naszą wygodę, nieustannie nas zagadując – niestety, tu bariera językowa okazała się nie do przeskoczenia.

Na odcinku drogi w rejonie Elbasan zachwyciły mnie rozległe połacie gaji oliwnych pokrywających górskie zbocza. Były tam zarówno stare, jak i zupełnie młode, regularne nasadzenia, a także szkółki drzewek oliwnych. Podobne widoki odsłoniły się przed nami na nowo już w okolicach nadmorskiej miejscowości Borsh.

Stare gaje oliwne w Borsh

Nasadzenie w rejonie Elbasan; źródło: merrjep.al

W końcu zjechaliśmy z niełatwej, przynajmniej dla nas, ale zachwycającej pejzażami trasy i udaliśmy się na poszukiwanie rodzinnego hoteliku. Zdziwiło nas, że wzdłuż plaży biegnie droga, którą wjechaliśmy na samo podwórko obiektu. A tam piękny biały budynek, każdy z apartamentów z odrębnym wejściem, wszystkie zwrócone w stronę morza, niczym w greckim Santorini, basen z ciepłą lazurową wodą, w ogrodzie figowce, śliwy, mandarynki, granaty i bananowiec! A w niepozornej, ale to bardzo niepozornej, tarasowej restauracyjce hotelowej najwyśmienitsze i najsmaczniejsze jak dotąd dla mojego podniebienia owoce morza! Raczyliśmy się bez rozterek tymi przysmakami, zwłaszcza, że ich cena zupełnie nie rujnowała naszego wakacyjnego budżetu. Koc (dorada) i carpaccio z lavrak (okoń morski) absolutnie uwiodły nasze kubki smakowe. Przy tym mogliśmy poczuć się zupełnie swobodnie i bez zadęcia domówić do morskich przysmaków łagodne piwo Elbar. Trochę początkowo dziwił nas zwyczaj nakrywania stołu papierowym obrusem, na który po posiłku kelnerzy wyrzucali resztki pokarmu, zdejmowali, robili zawiniątko i ot, stoliczku nakryj się od nowa.

Dej pozōr tyż:  Przegląd Kina Bułgarskiego - rozmowa z reżyserką Janą Lekarską

Plaża w Borsh rozciąga się na długość kilku kilometrów, jest usypana drobnymi kamieniami (buty do wody wskazane), a woda uderza czystym błękitem. Na całej jej długości można korzystać z odpłatnych leżaków i parasoli, wzdłuż wybrzeża znajduje się mnóstwo restauracyjek, barów i kawiarenek. Każdy znajdzie dla siebie miejsce. W Borsh nie dostrzegliśmy zbyt wielu obcokrajowców, odpoczywaliśmy wśród albańskich rodzin i czuliśmy się doskonale. Dzieciaki dokazywały. Co wieczór podziwialiśmy, jak słońce kryje się za górami.

Z Borsh biegną też piesze szlaki turystyczne. Pewnego wieczoru wybraliśmy się na taką właśnie przechadzkę, podziwiając przepiękne widoki na zatokę. Przy okazji ucinaliśmy sobie pogawędki z napotkanymi tubylcami (nie zawsze mieliśmy pewność o czym J). Spotkaliśmy swobodnie wypasająca się świnię, która pokornie wracała do swojego chlewika i całe stadko innych przedstawicieli tutejszej fauny. Jedno ze spotkań przybrało jednak dramatyczny charakter – otóż nasze ciekawskie oko zajrzało z góry na znajdujące się poniżej gospodarstwo, w którym wyciągano na łańcuchu jagnię, dokonując na nim kurbanu. Drastyczny widok.

Przy okazji pierwszej wizyty w Albanii założyliśmy raczej plan minimum, by spróbować poczuć klimat tego kraju i pozwolić sobie na uważność. Poza plażą największymi atrakcjami turystycznymi Borsh są ruiny twierdzy obronnej z XIII wieku oraz położona przy wodospadzie restauracja. O tych miejscach można z łatwością znaleźć wiele informacji. Wizytę w Ujëvara (rzeczona restauracja) podarowaliśmy sobie zniechęceni zuchwałymi plakatami, reklamującymi koncerty muzyki, nazwijmy ją, estradowej w tymże miejscu. Aczkolwiek dzięki plakatom odkryliśmy istnienie jednej z najpopularniejszych albańskich piosenkarek. Mowa o urodzonej we Vlorze Mayi Aliçkaj. Z informacji, których doszukałam się na jej temat wynika, że ukończyła szkołę aktorską oraz Akademię Sztuk Pięknych w Tiranie. Ma na swoim koncie kilka ról teatralnych i filmowych. Przez jakiś czas próbowała swoich sił w Niemczech. Największą jednak sławę zyskała dzięki talentowi muzycznemu. I chociaż większość utworów, które wykonuje można zaliczyć do tzw. gatunku etnofolk, to zdumiewa talent Mayi przejawiający się we wcielaniu w różne role i style. Poniżej zamieszczam linki do dwu bardzo różnych jej utworów – to też ciekawy smaczek zakosztowanej przez nas Albanii.

https://www.youtube.com/watch?v=vDdEcyK31gQ

https://www.youtube.com/@MayaAlickaj

Z nadmorskiej wioseczki wyściubiliśmy jeszcze nosy razy kilka. Ale najsilniejszy ślad w nas pozostawiła wizyta w Gjirokastër. Z nieukrywanym podziwem obserwowałam stopień koncentracji małżonka, który postawił sobie za cel podjechać pod położoną najwyżej w mieście twierdzę. Czułam jak spływają mi krople potu po plecach – wjazd i zjazd stromymi uliczkami miasta wyłożonymi nanizanymi podłużnymi kamieniami, które użytkowane przez wieki zyskały ekstremalny stopień śliskości to było coś. Odniosłam wrażenie, że moje napięcie podczas tej autowspinaczki wyraźnie rysowało się na twarzy, ponieważ na jednym czy dwu zakrętach torowali nam miejsce tutejsi policjanci. Spacerując potem uliczkami Gjirokastër uporczywie zastanawiałam się, czy zimą spada tu śnieg i czy wówczas mieszkańcy miasteczka w ogóle opuszczają swoje domostwa? Ale wróćmy do początku. Gdy udało się już szczęśliwie zaparkować, czekało na nas dalsze wdrapywanie się po schodach do twierdzy. Nie bez powodu miejscowość nazywana jest miastem tysiąca schodów. W twierdzy znajduje się muzeum zawierające m.in. wiele informacji dokumentujących okrutności reżimu komunistycznego w tym kraju. Wizyta tutaj była zarazem wstrząsająca i przygnębiająca. Z całym swoim talentem zafundowaliśmy tę lekcję historii również naszym dzieciom, które włącznie z sześciolatkiem nie szczędziły pytań. W pewnym momencie z niepokojem obserwowaliśmy jak nasze latorośle z coraz to większym niedowierzaniem przyjmują podane w możliwie najbardziej eufemistczny sposób wyjaśnienia jak okrutne, bezwzględne i proste zarazem bywają mechanizmy, które prowadzą ludzkość w przepaść podłości. Twierdza w Gjirokastër ma niezwykle mroczną aurę. Po 1944 roku osadzano w niej więźniów politycznych, była też miejscem kaźni. Nawet rozpościerający się stąd panoramiczny widok na miasto nie koi tego odczucia. A spowita w kolorową tkaninę scena, na której odbywają się występy podczas organizowanego corocznie festiwalu folkowego wydaje się wielce niestosowna.

Dej pozōr tyż:  Dirszel (cz. 2)

Stamtąd schodzimy kolejnymi krętymi schodami przy meczecie. I odsłaniają się przed nami krzykliwe uliczki, na które przenieśli się sprzedawcy z niegdysiejszego “Qafa e Pazarit” (Starego Bazaru). Nasycone kolorami, naszpikowane jarmarcznymi pamiątkami, tętniące rozmowami, zatłoczone przez cudzoziemców. W sklepikach można nabyć kolorowe dywany, barwną ceramikę, miedziane naczynia, ale i miedzianą biżuterię, to tu, to tam straszą demony przeszłości w postaci starych komunistycznych odznak i innych tego typu fetyszy.

Wyniesione z twierdzy przygnębienie rozprasza się na skutek fascynacji naszych dzieci, które wkrótce jednak mocno przebodźcowane, zażądają, żeby znaleźć spokojne miejsce, gdzie będą mogły zjeść coś słodkiego. Takim miejscem okazała się obłędna, prowadzona przez tutejszych muzułmanów cukiernia w pobliżu siedziby partii demokratycznej, w której z łakomstwa wybieramy po dwa słodziuchy – bakławy, kadaify i inne diabelnie słodkie mecyje. Wizytę w Gjirokastër kończymy na tutejszym stadionie, bo takie obiekty znajdują się aktualnie w strefie zainteresowania naszego małoletniego syna. A w Albanii naprawdę brakuje zaplecza sportowego, ponoć Albańczycy generalnie ze sportem są raczej na bakier. Ale może znowu zwodzi mnie jakiś kolejny o Albanii stereotyp, zważywszy na wynik wrześniowego meczu z reprezentacją Polski, gdzie większość chłopców wkracza do świata sportu przez lokowane niemal w każdej wiosce (no, może w co drugiej) futbolowe Orliki?

 

prof. UAM dr hab. Natalia Długosz – ur. 1978 r. w Grodzisku Wlkp. Z przekonania językoznawczyni, z zamiłowania slawistka, a zwłaszcza bułgarystka. Pracuję w Instytucie Filologii Słowiańskiej UAM w Poznaniu. Turystycznie pociągają mnie zwłaszcza regiony pogranicza. Prywatnie uwielbiam spotkania z ludźmi o podobnej wrażliwości, nade wszystko jednak cenię towarzystwo swoich dzieci oraz męża Piotra.

 

Źródła:

Jezernik Božidar, Dzika Europa. Bałkany w oczach zachodnich podróżników, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2007.

Nowek Izabela, Albania. W szponach czarnego orła, Wydawnictwo Poznańskie: Poznań 2023.

Rejmer Małgorzata, Błoto słodsze niż miód. Głosy komunistycznej Albanii,  Wydawnictwo Czarne: Wołowiec 2018.

https://www.teksteshqip.com/maya-alickaj/biografia

 

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza