Wiktoria Jurczyk: Tajemnica przodków – cz. 2

Część pierwsza tutaj.

Po chwili ujrzałem szklankę na stoliku. Kiwnąłem głową na znak podziękowania i wypiłem duszkiem połowę jej zawartości. Po tym jak przełknąłem, odetchnąłem głęboko i spojrzałem na panią Agnieszkę, dziewczyna zaś zajęła miejsce w fotelu stojącym między kanapami

– Zapewne nie interesowałeś się nigdy zanadto historią ziem powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego, prawda? – Kiwnąłem głową na potwierdzenie jej słów. – W 1562 roku ziemie te należały do Hansa von Oppersdorff, który otrzymał je poprzez małżeństwo z Magdaleną von Zedlitz. Byli oni szczęśliwym małżeństwem, które sprawiedliwie i dobrze rządziło terenami do nich należącymi. Dzięki nim otwarto nawet karczmę we wsi. – Zawiesiła na chwilę głos i spojrzała na mnie uważnie. –

Którą drogą przyjechałeś? – Pytanie wybiło mnie trochę z rytmu.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

– Przez Komorno, jakąś boczną drogą. Była bardzo kręta i wąska. – Staruszka pokiwała ze zrozumieniem głową i kontynuowała swoją opowieść.

– Przejechałeś przez mały mostek i po chwili był ostry zakręt w lewo. Z prawej strony za tym zakrętem stała ta karczma. Zabawy tam były zawsze głośne i trwały do rana. Muzykanci, jak i sami goście przybywali z różnych wiosek, a często i przejezdni wstępowali, żeby zobaczyć, co się dzieje. Nikt nigdy nie narzekał na właściciela i sposób prowadzenia gospody. Sami Oppersdroffowie często przychodzili tam coś zjeść lub posiedzieć wśród swoich biesiadników. Wszystko zmieniło się jednak, gdy po 5 latach małżeństwa nadal nie było potomstwa. Dopiero po kolejnych 4 latach przyszli znowu na zabawę. Uśmiech gościł cały czas na ich twarzach. Dużo rozmawiali i dobrze się bawili. Ludzie rozumieli, w jakim położeniu byli Oppersdorffowie, ale dla nich liczyło się tylko to, aby ktoś nimi sprawiedliwie rządził. Po tej jednej zabawie znowu przestali się pokazywać publicznie. Kilka miesięcy później po okolicy rozeszła się wieść o tym, że hrabiostwo wyjeżdża na pewien czas do rodziny. Wrócili po kilku tygodniach. Wydawali się inni, ale ludzie zamieszkujący ich ziemie nie odczuli żadnej zmiany w rządzeniu, więc nikt też nie ingerował w ich życie prywatne. – Zrobiła krótką przerwę, jakby chciała zakończyć jakąś część opowieści. – Pewnej wiosny, wydarzyło się coś, co powinno zapisać się na kartach historii tej wsi. Niestety w dzisiejszych czasach takie opowieści już nie są przekazywane. – Kobieta westchnęła cicho. Spojrzałem na jej wnuczkę, która uśmiechnęła się smutno. – Było to w Wielki Piątek. Oppersdorffowie dopiero późnym wieczorem dowiedzieli się o poczynaniach karczmarza, który w taki dzień postanowił urządzić zabawę w gospodzie. Gdy małżeństwo tam dotarło, muzyka była głośniejsza niż kiedykolwiek. Tańce bardziej wyuzdane, a alkohol lał się litrami. Krzyki były słyszane już z daleka. Karczmarz, nie wysłuchując nawet pary, rozkazał wygnać ich za drzwi. Znalazłszy się na zewnątrz, Hans wziął jednego konia z powozu i pojechał po kilka osób, aby zakończyć to świętokradztwo. Magdalena wsiadła zaś do karocy i czekała na powrót męża. Usłyszawszy delikatne pukanie w drzwi karocy, wyjrzała przez okno i zobaczyła mężczyznę w cylindrze. Nie zdążyła nic powiedzieć, gdy usłyszała jego słowa: Moja pani, wiem co was trapi. Mnie samemu te dźwięki ból sprawiają. Jest sposób bardzo prosty na to. Tylko mnie Bóg już wysłuchać nie chce. Proś Boga, moja pani, o osąd tych bezbożników, którzy świętości nie znają. Oddalcie się tylko od tego miejsca. Nie czekając nawet na odpowiedź, odszedł. Magdalena wyjrzała przez okienko i zawołała do niego: Dziękuję. Dopiero wtedy zauważyła kilka szczegółów – ubrany był elegancko, ale tylko na jednej nodze miał but, druga kończyna była końskim kopytem.

Dej pozōr tyż:  Ożywienie We Ślōnsku

Nic z tego nie rozumiałem.

– Utoplec. – Szybko wyjaśniła mi jej wnuczka, a ja tylko skinąłem głową.

– Magdalena nie zwlekała długo. Sięgnęła po różaniec, który miała zawsze przy sobie i zaczęła się modlić. Prosiła Boga o nawrócenie wszystkich tych ludzi, którzy byli w karczmie. O jakiś znak dla nich, żeby zrozumieli swój grzech. Jej modły zostały wysłuchane szybciej niż się spodziewała. Była tak pogrążona w modlitwie, że dopiero przeraźliwe krzyki i wołania o pomoc przywróciły ją do rzeczywistości. Przerażona wyjrzała przez okno. Jej różaniec wypadł przez okienko, a ona sama osunęła się na kolana. Karczma powoli tonęła w bagnie. Światła były coraz bledsze, krzyki słabsze i cichsze. W końcu nastała całkowita ciemność i cisza, jakiej jeszcze nikt nigdy nie przeżył. Gorzkie łzy spływały jej po policzkach. Ona pragnęła tylko nawrócenia tych ludzi, nie ich śmierci. Pogrążona w rozpaczy usłyszała głos, który nie przypominał ludzkiego. Nie zauważyła również żadnej fizycznej postaci. On był jakby wszechobecny. Dochodził do jej uszu z każdej strony: To wyłącznie twoja wina. Oni się przecież tylko bawili. Co w tym złego? Jej wyrzuty sumienia nabrały na sile. Stały się wręcz namacalne: Tyle ludzkich istnień utopiło się w tym bagnie tylko dlatego, że tobie nie odpowiadał dzień, w którym oni mieli rozrywkę. Nastała wtedy chwila ciszy, a kobieta poczuła zimno dookoła siebie, jakby nagle nadeszła zima. Usłyszała: Własnych ludzi utopiłaś. Swoje dziecko innej kobiecie na wychowanie zostawiłaś. Co z ciebie za kobieta? Co z ciebie za władczyni? I – co najważniejsze – co z ciebie za matka? Magdalena poczuła, jak zaczyna się dusić; jakby ktoś zgniatał jej klatkę piersiową. Później poczuła w nozdrzach dym i smród spalenizny. Zasługujesz na potępienie. Ze te wszystkie istnienia smażące się teraz w piekle. Za porzucenie córki, tylko dlatego, że nie była męskim potomkiem. Będziesz przykuta do tej ziemi, którą tak sobie ukochałaś. Będziesz się tułać po niej, aż w twojej rodzinie narodzi się syn, który zrozumie, co się tu wydarzyło – był to głos Diabła, który postanowił przekląć kobietę, przez którą nawet sam utoplec mu się sprzeciwił. Gdy Hans dotarł na miejsce, było już za późno. Nie było już śladu ani po karczmie, ani po karocy z jego żoną. Pozostał tylko różaniec. Do dziś niektórzy słyszą muzykę wydobywającą się z bagna. O utopcu już wszyscy dawno zapomnieli. A tylko nieliczni widzieli biała damę w karocy z końmi, z których buchał ogień, gdy rżały.

Dej pozōr tyż:  Henryk Herud (1895–1955) – człowiek Załęża

Po tym zdaniu nastała cisza. Potrzebowałem chwili na ułożenie sobie tego wszystkiego w głowie. Czyli moja babcia opowiadała mi prawdziwe historie, jak byłem mały. Naprawdę widziałem ten powóz i konie przy lasku. Odchyliłem głowę mocno do tyłu i westchnąłem.

– Ale co to ma wspólnego ze mną? – Właściwie to pytanie nie miało wypłynąć z moich ust.

– Nic nie rozumiesz? – Usłyszałem zdziwiony głos dziewczyny i jedynie pokręciłem głową. – Jesteś prapraprpapra- właściwie nie wiem, ile dokładnie tego „pra” bym musiała powiedzieć, ale jesteś potomkiem Magdaleny i Hansa Oppersdorffów. Jesteś pierwszym męskim potomkiem od kilku wieków i właśnie poznałeś historię swoich przodków.

– Twoja babcia nie opowiadała o tym swojej córce. Stwierdziła, że nie musi ona tego wiedzieć, póki obie żyjemy. Córka Oppersdorffów została wtedy wywieziona do moich przodków i nazywała się Barbara.

Wyjrzałem za okno, gdzie zauważyłem jasną twarz kobiety, siedzącej w powozie i dwa konie, które go ciągnęły. Dopiero po chwili zwróciłem uwagę na drugą osobę siedzącą wewnątrz karocy. Uśmiechnąłem się smutno do niej, a ona odpowiedziała mi tym samym. Moja babcia. Obie kobiety pomachały mi i odjechały w powoli jaśniejące niebo. Nie spodziewałem się, że już minęła cała noc. Powoli nastawał ranek, wszystko budziło się do życia. Oprócz jednej osoby. Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Nie wytarłem jej nawet, pozwoliłem jej stworzyć mokrą ścieżkę na mojej twarzy. Spojrzałem z wdzięcznością na panią Agnieszkę i przez ułamek sekundy miałem wrażenie, że ona również widziała ten powóz. Nagle z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk przychodzącego połączenia. Spojrzałem na wyświetlacz i odebrałem od razu.

Dej pozōr tyż:  Wspomnienie o Stanisławie Firszcie (1955–2025)

– Tak, już wiem. Zajmę się miejscem. – Rozłączyłem się. Nie dałem nawet ojcu dojść do słowa. Przecież wiedziałem, że babcia umarła.

Z dnia na dzień historie z dzieciństwa nabrały całkiem innego znaczenia – zyskały na życiu i barwach. A ja? … Otrzymałem bardziej bogatą przeszłość rodzinną niż kiedykolwiek mógłbym się spodziewać.

Koniec

Wiktoria Jurczyk – ukończyła technikum budowlane. Opowiadanie zostało napisane na konkurs „Opolskie bez Tajemnic”, zorganizowany przez Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Niemców na Śląsku Opolskim. Pomysł zawdzięcza podaniom ustnym, które usłyszała od swojego wujka.

Fotografie: Sebastian Wiecha

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza