Wiktoria Jurczyk: Tajemnica przodków – cz. 1

Znowu siedziałem w szpitalu przy łóżku mojej babci. Spędzałem tu kilka godzin dziennie odkąd wpadła w śpiączkę. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że umierała. Nie musieli mi tego mówić, żebym się zorientował. Po usłyszanej rozmowie między lekarzem a moją mamą miałem już pewność. Przez zawał, który babcia przeżyła parę lat temu, uformował się w sercu tętniak, więcej informacji nie potrzebowałem.

– Ironia losu, prawda? Nie możemy nawet spełnić życzenia spisanego w testamencie. Nie mogą cię odłączyć od tej aparatury. – Zaśmiałem się gorzko sam do siebie, odchylając głowę i prostując nogi, które mi lekko zesztywniały od ciągłego siedzenia. – Brakuje mi tych bajek z dzieciństwa i pasji, z jaką mi je opowiadałaś, wiesz? – Uśmiechnąłem się smutno sam do siebie i złapałem dłoń babci w swoją.

Westchnąłem cicho i chciałem już zabrać swoją rękę, gdy poczułem na niej dosyć silny uścisk. Podniosłem przerażony wzrok na staruszkę leżącą przede mną. Oprzytomniałem dopiero, gdy zauważyłem, że zaczęła otwierać usta.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

– Pokrzywnica. Mój pokój. Skrzynia. – Pojedyncze słowa wydobywały się z ust mojej babci. – Dowiedz się. – W tym momencie ucichła, a maszyna, do której była podpięta zaczęła przeraźliwie piszczeć.

Do sali wbiegł lekarz z pielęgniarką i kazali mi wyjść. Na korytarzu akurat pojawili się moi rodzice. Kazali mi wracać do domu i w końcu chwilę wypocząć.

– Tak, tak. – Wywróciłem zdenerwowany oczami i odwróciłem się do nich plecami, żeby iść w kierunku wyjścia. Zatrzymałem się jednak, ale nie spojrzałem na nich. – Radzę wam się z nią pożegnać. Nie ma już sił, żeby walczyć.

Nie zwróciłem nawet uwagi na ich reakcje. Po prostu wyszedłem ze szpitala i skierowałem się do swojego samochodu. Wziąłem głęboki wdech i odpaliłem auto, żeby pojechać do domu.

Będąc na miejscu, od razu skierowałem swoje kroki do pokoju babci. Na szczęście drzwi nie były zamknięte na klucz. Zastanawiałem się, czego właściwie szukam. Najpierw skierowałem się do szafki stojącej przy łóżku. Wydawało mi się, że to najlogiczniejsze – ważne rzeczy są najbliżej. Myliłem się. Przeszukałem wszystkie szuflady. Później przyszła kolej na kredens stojący naprzeciwko łóżka. Tam również nic nie znalazłem. Może poza jakimiś aktami. Nie wszystko umiałem rozczytać. Część dokumentów zapisana była pięknym pismem gotyckim, ale bardzo trudnym do rozszyfrowania. Jedyne co udało mi się przeczytać to „Nesselwitz ” i rok 1562. Nie pomogło mi to.

Dej pozōr tyż:  Henryk Herud (1895–1955) – człowiek Załęża

W końcu zostało mi do przeszukania tylko stare, rzeźbione, czarne biurko, z którego babcia nigdy nie korzystała, przynajmniej z tego co sam pamiętam. Usiadłem na krześle i zacząłem przeszukiwanie dwóch szufladek.

– Znowu nic! – Zdenerwowany uderzyłem w blat mebla i usłyszałem głuchy odgłos.

Zmarszczyłem brwi i przyjrzałem się dokładniej biurku. Spoglądając na nie od spodu blatu, zauważyłem, że była tam mała skrzyneczka. Na szczęście udało mi się ją bez większych trudności odkleić od mebla. Powoli postawiłem ją na blacie i podniosłem jej wieko. Trochę kurzu uniosło się w powietrze, przez co zacząłem kasłać. Ostrożnie wyjąłem wszystko to, co było w skrzyneczce. Znajdowało się tam sporo zdjęć, których nigdy prędzej nie widziałem, mały notesik i różaniec.

Jedno ze zdjęć było bardzo dobrze zachowane. Moja babcia i inna dziewczyna (wydaje mi się, że były w tym samym wieku) stały na tle jakiegoś małego lasku. Z tyłu wypisano wszystkie informacje. Wyglądało to tak, jakby babcia je co jakiś czas odnawiała, żeby ich nie zapomnieć.

Magdalena, Agnieszka, Nesselwitz, 5 sierpienia 1950r.

Siedziałem kilka minut, wpatrując się w to zdjęcie. W końcu moją uwagę przykuł ten mały notesik. Odłożyłem zdjęcie i złapałem w rękę te kilka karteczek oprawionych w czerwoną okładkę. Zacząłem przeglądać strony, na których były jakieś numery i adresy. W końcu znalazłem jedyną Agnieszkę. Znajdował się tam numer telefonu domowego i adres. Podrapałem się nerwowo po karku. Zadzwonić? Łapałem już za komórkę, ale zrezygnowałem. Wyobraziłem sobie kobietę, do której dzwoni nagle całkowicie obcy człowiek i zaczyna wypytywać o przeszłość swojej babci, to byłoby dziwne.

Dej pozōr tyż:  Ożywienie We Ślōnsku

– Ehh.. – Westchnąłem i odchyliłem głowę do tyłu. – Wydawało mi się, że znam własną babcię, a tu takie coś. – Przetarłem ręką po twarzy.

Wstałem z krzesła i zabrawszy skrzyneczkę wraz z całą jej zawartością, wyszedłem z pokoju staruszki. Udałem się do swojego azylu i zamknąłem drzwi. Stanąłem przy oknie i spojrzałem na wyświetlacz telefonu w celu sprawdzenia godziny.

– Siedemnasta – wyjrzałem na zewnątrz. – Jeszcze wypada zadzwonić. – Wstukałem więc szybko numer z notesika, zanim znowu się rozmyśliłem.

Czekałem chwilkę, zanim ktoś odebrał.

– Słucham? – W słuchawce zabrzmiał melodyjny głos.

– Dzień dobry. Mogę z panią Agnieszką? – Zawahałem się chwilę i zrozumiałem, że nawet nie znam nazwiska kobiety, która prawdopodobnie dawniej przyjaźniła się z moją babcią.

– A kto mówi?

– Wnuczek jej przyjaciółki sprzed lat. – Niech nie dopytuje o szczegóły, błagam. Westchnęła.

– Dobrze, już ją daję. – Po chwili usłyszałem, jak przekazuje telefon.

– Słucham? – Usłyszałem tym razem głos starszej kobiety.

– Dzień dobry, jestem wnukiem Magdaleny… – nie dane było mi skończyć, bo staruszka mi przerwała.

– Dziecko, nie przez telefon. Przyjedź jeszcze dzisiaj i ci wszystko opowiem. Możesz zostać na noc. To nie będzie problem. – Nastała kilkusekundowa cisza. – Adres ten sam, który jest tam zapisany.

Usłyszałem dźwięk zakończonego połączenia i spojrzałem zdziwiony na wyświetlacz komórki.

– Co to było?

Zabrałem jedną z toreb sportowych i zapakowałem do niej kilka potrzebnych mi rzeczy. Droga, co prawda, nie była długa, tak mniej więcej godzina jazdy, ale nie wiedziałem, czego się spodziewać po rozmowie z obcą kobietą. Wsiadając do swojego samochodu, wysłałem jeszcze tylko tacie wiadomość, że dzisiaj śpię poza domem i wrócę jutro. Wpisałem do GPS’a adres, do którego zmierzałem, i wybrałem opcję najkrótszej drogi. Trasa mijała mi bez większych problemów, choć słońce już dawno zniknęło za horyzontem. Zamyśliłem się chwilę nad tym, jak będzie wyglądać rozmowa z przyjaciółką mojej babci. Wyrwał mnie z tych rozmyślań głos dobiegający z GPS’a „Za 100 metrów skręć w prawo. Potem skręć w prawo”. Zdziwiony zacząłem uważnie przyglądać się znakom. W końcu dostrzegłem, że nie miałem jechać dalej główną drogą na Większyce, tylko skręcić w głąb Komorna. Konsternacja jednak powróciła, gdy zauważyłem, że mam skręcić jeszcze raz w prawo. Zrobiłem to jednak, nie będę się przecież kłócił z maszyną. Jechałem ostrożnie, obserwując uważnie wszystko dookoła. Droga była bez świateł. Pełna zakrętów, podjazdów oraz zjazdów. Zwolniłem z powodu ostrego zakrętu i zauważyłem lasek z prawej strony. Wyostrzyłem wzrok, bo miałem wrażenie, że zauważyłem coś na polu przy małym zagajniku. Najpierw stwierdziłem, że mi się wydawało, ale potem zauważyłem, że stał tam zaprzągnięty powóz. Dziwna ta wioska, takie ozdoby sobie ustawiać. Przejechałem obok tej dziwnej dekoracji i spoglądając we wsteczne lusterko dostrzegłem, że karoca się poruszyła. Z trzewi koni przypiętych do powozu buchnął ogień. Mimowolnie przycisnąłem mocniej pedał gazu i, nie wiele myśląc, skręciłem w lewo pod wiadukt. Po 5minutach zaparkowałem na podwórku i wysiadłem z samochodu, wyjmując z niego torbę. W drzwiach zauważyłem dziewczynę w moim wieku.

Dej pozōr tyż:  Wspomnienie o Stanisławie Firszcie (1955–2025)

Bez słowa weszliśmy do środka, zamykając drzwi wejściowe. Skierowała swoje kroki do pierwszego pokoju z prawej i stanęła w przejściu. Ustawiłem się tuż za nią i zauważyłem, że w środku siedziała staruszka o siwych włosach. Kobieta podniosła na mnie zmęczony już życiem wzrok i uśmiechnęła się przyjaźnie.

– Siadaj dziecko. – Zająłem miejsce na przeciwległej sofie. Byłem sztywny z nerwów i zdenerwowania.

– Napijesz się czegoś? – Usłyszałem pytanie zadane przez dziewczynę stojącą nadal w drzwiach.

– Jeżeli mogę prosić, to szklankę wody. – Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z suchości w moich ustach.

Koniec części pierwszej. C.d.n.

Wiktoria Jurczyk – ukończyła technikum budowlane. Opowiadanie zostało napisane na konkurs „Opolskie bez Tajemnic”, zorganizowany przez Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Niemców na Śląsku Opolskim. Pomysł zawdzięcza podaniom ustnym, które usłyszała od swojego wujka.

Fotografie: Sebastian Wiecha

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza