Gabriela Szewiola: Jeruzalem, malarz talerzy
Jeruzalem, malarz talerzy
Tak, te fotografie
wydobyte z kartonów na strychu
Ojciec chciał wyrzucić negatywy
ale przeczekały tyle lat
jak my Żydzi
Wtedy jeszcze wszędzie w mieście
były studnie z wodą pitną a życie
wydawało się spokojniejsze
choć bywały już
kroki twarde jak strzały i czarne od lęku spojrzenia
Powietrze blisko łaźni było ciężkie
od zapachów
Za każdym zakrętem bazar
pęczniał kolorami
Języki były jak pieśni
a pieśni jak wołania bez echa i odpowiedzi
Więc siedzę tutaj tyle lat
piszą do mnie zza oceanu przyjedź
tu u nas wygodniej
ale wolę tu być i czuwać
choć nie wiem po co nad czym i dla kogo
Będę tu jednak póki będę nie umiem gdzie indziej
oddychać
Po czterdziestu ośmiu latach
nadal wyrabiam i maluję talerze w barwach
mojego kraju
wszystkich prócz barwy krwi
Przepływają przez moje dłonie desenie
Jeruzalem
którego nie da się rozplątać
Kiedy rano idę ulicami mówią do mnie
mury kopuły i sklepienia
a każdy poranek jest obietnicą


