Śląska szkoła liberalnego komunitaryzmu
Śląska szkoła liberalnego komunitaryzmu
– czyli jak indywidualne zaangażowanie dla wspólnego dobra, może dać 72 miliony złotych na śląską kulturę
Minęły wybory prezydenckie, a wraz z nimi rzekoma wielka szansa na uznanie języka śląskiego za język regionalny. Status ten miałby być celem samym w sobie, jeśli chodzi o emancypację Ślązaków. Dziś, gdy kampanijna gorączka opadła, mogę spokojnie pochylić się nad refleksją: czy formalne uznanie naszej mowy i etniczności przez państwo powinno być miernikiem naszego myślenia o sobie? Czy prawna legislacja faktycznie stworzy śląską wspólnotę jako byt samodzielny? Śmiem wątpić.
Ostatnio, podczas rozmów w Borkach Wielkich w województwie opolskim, w barze Barmōn – serdecznie polecam ten najbardziej śląski bar w opolskiej części Śląska – doszedłem do wniosku, że gdyby każdy z 600 tysięcy Ślązaków, którzy zadeklarowali śląską narodowość w spisie powszechnym, przekazywał miesięcznie 5 zł na wybraną organizację śląską, dysponowalibyśmy budżetem 3 milionów złotych miesięcznie. Rocznie daje to aż 36 milionów złotych. A gdyby wpłacali po 10 zł – mówilibyśmy o 72 milionach rocznie. Ile to jest 10 zł? Mniej więcej jedna tabliczka czekolady, 1,75 litra coli, dwa lub trzy piwa. Czy tyle jest warta śląskość? Tyle właśnie potrzeba, by wesprzeć jakąś śląską organizację i ochronić naszą kulturę.
Zadano mi w Warszawie proste pytanie: „OK, ustawa ustawą, ale kto Wam [Ślązakom] broni działać na rzecz Śląskości?” I pomyślałem sobie, czy ktoś zabrania nam kupować lub wydawać książki i publikacje w języku śląskim, organizować spotkania w instytucjach kultury promujące naszą kulturę, tworzyć śląskie kanały w mediach społecznościowych, zrzeszać się w śląskich stowarzyszeniach? Czy krajowe lub europejskie środki na działalność społeczną i kulturową są dla nas niedostępne? Czy nie możemy zakładać szkół społecznych o profilu regionalnym?
Uczepiliśmy się tych ustaw i polityków je lansujących jak rzep psiego ogona, dając się wodzić kampanijnym agitacjom, zamiast działać. A polityczny ogon zaczyna kręcić ponad półmilionową wspólnotą. Zamiast się angażować, czekamy, aż Śląskość spadnie nam z nieba albo z Warszawy. Naszym największym wrogiem nie jest brak legislacji, lecz wewnętrzny marazm. Tożsamości nie nadaje się ustawą.
Nie neguję szans, jakie dałaby nowelizacja ustawy włączająca nas – Ślązaków – do katalogu mniejszości etnicznych. Ale nie chciałbym, abyśmy czuli się mniejszością potrzebującą patrona, gdy mamy liczne narzędzia i możliwości, by działać samodzielnie. Przestańmy mówić i myśleć o sobie jako o mniejszości, podczas gdy jesteśmy dumną, ponad półmilionową wspólnotą z własnym dziedzictwem, kulturą i Hajmatem.
Czekanie od dekad, aż ktoś łaskawie nas „połechce” nas swoim głosowaniem lub podpisem, staje się żałosne. Musimy zadać sobie pytanie: czy na pewno każda z tych 600 tysięcy osób – w tym ja – robi wystarczająco dużo dla wspólnoty, którą współtworzy? Każdy z nas indywidualnie odpowiada za to, czy język śląski przetrwa, czy przetrwa śląska tożsamość, czy będzie rozwijać się śląska kultura.
Odpowiedzialność spoczywa na nas – nie na Warszawie, Sejmie, Senacie ani Prezydencie. Już słyszałem po ostatnich wyborach prezydenckich, że „przed nami, Ślązakami, kolejne 10 lat czekania”. Czekania? Na co? Na łaskę?
Nie! Przed nami 10 lat ciężkiej, mozolnej pracy, ale przecież praca to rzekomo nasz, śląski etos. „Zasada 1%” mówi, że małe zmiany, wprowadzane sukcesywnie przez długi czas, dają gigantyczne efekty. Potrzebujemy maratończyków, a nie wyborczych sprinterów. Potrzebujemy liderów, nie koniunkturalnych polityków. Nigdy wcześniej w historii nasza kultura nie była tak żywa i tak powszechnie dostępna dla zwykłego odbiorcy.
My, Ślązacy – dziś, po osiągnięciu tak wiele przez stosunkowo niewielu – nie możemy się poddać. Musimy wyznaczyć sobie mądre, proste, ale dalekosiężne cele, które będą angażować każdego. Czerpmy z doświadczeń Niemców i Kaszubów, którzy – mimo że otrzymują ogromne środki na ochronę języka – mogliby pozazdrościć nam oddolnej żywotności kultury i jej społecznego oddziaływania.
To nie ustawy i publiczne pieniądze stanowią o sile języka i kultury danej wspólnoty, lecz determinacja jednostek i fundamenty tożsamości wspólnotowej. Ludzie, dla których tożsamość nie jest wartością kluczową, nie będą odczuwać potrzeby troski o język i kulturę, nawet po formalnym uznaniu etniczności Ślązaków – stopniowo ją utracą i rozpłyną się w procesach asymilacyjnych.
Przed nami, Ślązakami, stoi przede wszystkim wielka indywidualna odpowiedzialność za tożsamość i samoświadomość wspólnoty, którą tworzymy. Walka o dumę z tego, kim jesteśmy i gdzie jesteśmy. Powinniśmy unikać budowania swojej tożsamości na pogardzie wobec innych – tak czynią przecież narody słabe.
Liberalny komunitaryzm próbuje pogodzić indywidualne działania, prawa i wolności, ze wspólnotową odpowiedzialnością i harmonią. Przed takim zadaniem stajemy dziś my Ślązacy – indywidulanie każdy z nas odpowiada za przyszłość nas wszystkich. Zatem – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Czas, byśmy przestali być – po kutzowemu – „dupowaci” i wzięli odpowiedzialność za siebie. Bo nikt inny tego za nas nie zrobi.
dr Tōmasz Hutsch
Ślōnzŏk narodzōny w Ôleśnie/Rosenberg na Gōrnym Ślōnsku, terŏzki miyszkŏ we Warszawie. Ślōnski regiōnalista, szrajbuje a publikyruje po ślōnsku a ô Ślōnsku, autōr podcastu Regiocast. Zastympnik kludzōncego Stŏwarziszyniŏ REGIOS, politiker Partie Zieloni. Dŏchtōr ôd weterynaryjnyj patologie a mynager, na bez tydziyń je wyuczōnym, a wykłŏdowcōm na bauerskim uniwerzytecie.


