Wojciech Dinges: Nie bójmy się klaksonów
Trzy klaksony. W zasadzie cztery, bo facet w czarnym volvo za mną trąbił dwukrotnie. Za to jeden bardzo mnie przestraszył, kiedy jechałem na kole[i]. Wszystkie w poniedziałek do południa. Ludziom zaczyna się spieszyć od momentu „odmrażania gospodarki”. Nie wiem czy lepiej użyć cudzysłowu, czy nie. Każdy ma swoje rozeznanie i opinię w tej sprawie. Czy chcą nadgonić czas? Da się w ogóle?
Trochę się zmieniliśmy w czasie pandemii, ja też. Może nabraliśmy pewnego dystansu do rzeczywistości i tego, co uważamy za ważne, a co mniej ważne.
Sygnały z gospodarki
Kurs euro też spada, po wysokich notowaniach w czasie lockdownu. Czy to jest mechanizm rynkowy czy wymuszony zmianą stóp procentowych? Trudno jednoznacznie określić, jednak to raczej giełda i banki, niż kantory, w których ruch jeszcze się nie ożywił. WIG20 i większość innych indeksów rośnie, ale jeszcze daleko im do poziomu z początku roku. Taka ostrożna nadzieja. Z drugiej strony wiele przedsiębiorstw ma swoje problemy. O górnictwie nawet nie wspominam, bo każdy zapewne śledzi z uwagą zarówno poziom zachorowań, jak i sytuację związaną z wydobyciem węgla, spadkiem popytu, a jednocześnie jego importem. Ale branża samochodowa – część pracowników gliwickiego Opla miałaby pracować za granicą, we Francji? Fiat w Tychach stoi, bo nie ma zamówień na nowe samochody. Zwłaszcza z Włoch, co jest poniekąd zrozumiałe. Widzimy też zamykanie zakładów na świecie. Można przypuszczać, że wskutek pandemii spadnie poziom konsumpcji – po części z ostrożności, po części w wyniku czasowej obniżki dochodów, albo utraty pracy – nowe auta są tylko wierzchołkiem góry lodowej. Sprzęt RTV, AGD, ubrania, artykuły luksusowe. Ale spadek popytu na nie kończy się tak, jak w samochodówce – kolejni pracownicy tracą pracę, albo zaczynają się martwić. Dotyczy to także ich poddostawców, a tych wszystkich przedsiębiorstw jest sporo na terenie Śląska.
Czy te trzy klaksony, to nerwy czy strach?
Strach, że zmieniają się reguły gry, spada zapotrzebowanie na określone produkty czy usługi. Niektórzy przedsiębiorcy, zwłaszcza ci duzi nie tolerują strat. I żądania wyników beznamiętnie są kaskadowane w dół na kierowników, specjalistów i handlowców coraz niższego szczebla. A ci na samym końcu mają naprawdę ciężko. W takim roku, jak obecny, nie da się zrobić cudów. I większość z nas zdołała się już z tym pogodzić – w swoich domowych budżetach. Wiemy też, że może nie pojedziemy na jakieś wymarzone wakacje, z czegoś zrezygnujemy. Takie podejście byłoby także rozsądne w przedsiębiorstwach. Jednak chęć uniknięcia strat może skłaniać do zwolnień, co najczęściej na długo narusza zaufanie pomiędzy pracownikami (tymi co zostaną), a ich pracodawcą. Można zachęcać do myślenia w kategoriach „razem zarabiamy, razem tracimy”, tylko że mało który właściciel jest otwarty na tego typu podejście. Zwłaszcza właściciel „anonimowy”, reprezentowany przez rozproszony akcjonariat. Często z dalekich stron, albo poukrywany pod różnymi szyldami.
Może być też tak, o czym czasami słychać, że pandemia stała się doskonałą zasłoną dla kryzysu gospodarczego, który i tak zaczynał być widoczny od drugiej połowy 2019 r. Nawet bardziej za granicą, niż w Polsce. Gospodarka niemiecka, najsilniejsza w Europie, wykazywała zadyszkę już jesienią, więc można się było obawiać, że spadek zamówień i spowolnienie dotrze po jakimś kwartale i do nas. I tak się zaczynało dziać. Być może dlatego podjęto – skądinąd odważne – decyzje o lockdownie. Bo i tak wiadomo było, że kryzysu nie da się uniknąć, a przy okazji zapobiegnie się rozprzestrzenianiu wirusa. A wszelkie (nie tylko w Polsce) ograniczenia, zmiany w prawie, podniesienie poziomu obserwacji elektronicznej, cięcia budżetowe i ograniczenia wydatków publicznych, a w sektorze prywatnym – reorganizacje (czasami kończące się zwolnieniami) – wszystko to da się oblec w kolczasty ancug[ii] koronawirusa.
Trzeba jechać dalej
Mimo tych klaksonów pojechałem dalej. W swoim tempie, bo było to na przebudowywanej drodze, na zmienionym pasie ruchu. Gdybym przyspieszył, tak jak oczekiwał ten, co trąbił za mną, wpakowałbym się czołowo na jakiegoś starzyka[iii] w clio, który chyba wyjechał na pamięć. Pod prąd.
I tak właśnie powinniśmy chyba podchodzić do tego co nas obecnie spotyka – pomału, ale do przodu. Są zwężenia, objazdy i nierówności. Może trzeba przystanąć albo się cofnąć. Ale szkoda przy tym tracić to, co najcenniejsze – zdrowie i życie. Bo żyjemy dla naszych rodzin, dzieci, przyjaciół. I jesteśmy im potrzebni. Nawet jeśli stracimy pracę albo trochę pieniędzy. Nas – ciebie i mnie – nikt nie zastąpi.
Nie bójmy się klaksonów!
[i] rower
[ii] garnitur
[iii] dziadka
Wojciech Dinges – Chorzowianin, inżynier, mąż i ojciec, pożeracz książek, rowerzysta. Pełen pomysłów i szacunku dla innych ludzi. Zawsze ciekawy znaczeń słów, nazw miejscowości i ich historii. Zatroskany ociepleniem klimatu, degradacją środowiska naturalnego, wykluczeniem transportowym oraz zakorkowaniem miast. Członek zarządu Stowarzyszenia „Kolej na Śląsk”, w latach 2015-2019 prezes Kolei Śląskich, gdzie doprowadził do zakupu nowego taboru i wzrostu liczby pasażerów m.in. dzięki zmianom w rozkładzie jazdy i nowym taryfom; wcześniej ekspert Komisji Europejskiej DG MOVE, manager i inżynier w firmach Sii Polska, House of Solutions, CTL Logistics i Bombardier Transportation. Absolwent studiów magisterskich i doktoranckich na Politechnice Śląskiej oraz podyplomowych na SGH, otrzymał z wyróżnieniem tytuł MBA Coventry University. Aktywny na linkedin.com/in/dinges, twitterze jako @w_dinges oraz na stronie Stowarzyszenia www.kolejnaslask.pl.