Szkocja maszeruje ku niepodległości
Jak było.
Glasgow – największe miasto Szkocji. Wczesne sobotnie popołudnie, z typową aurą, raz słonecznie, raz pochmurnie, czasem trochę kropi – w myśl szkockiego przysłowia „Jeśli nie podoba ci się pogoda – poczekaj pięć minut”. Coraz więcej ludzi zbiera się w jednym z największych parków w zachodniej części miasta – Kelvingrove. Już za chwilę wyruszymy na pierwszy z serii, zaplanowanych w tym roku, marszy wołających o niepodległość Szkocji.
Przed startem przygrywa nam na dhol (bębenkach) zespół Sikhów w kiltach. To przykład na to, jak inkluzywne jest społeczeństwo na północ od angielskiej granicy. Co więcej, cały marsz odbywa się pod hasłem “All Under One Banner” – “Wszyscy Pod Jednym Sztandarem” – sztandarem z hasłem NIEPODLEGŁOŚĆ.
Ruszamy – punktualnie o 13:30, pomimo wcześniejszych obiekcji ze strony Rady Miasta Glasgow i Police Scotland (szkockiej policji państwowej), które chciały przesunięcia rozpoczęcia manifestacji na godzinę 11:00. Jako powód podawano “względy bezpieczeństwa”, chociaż żadne konkretne możliwe zagrożenia dla bezpieczeństwa publicznego nie zostały podane, a marsz był zgłoszony rok wcześniej.
Na przodzie orkiestra Saor Alba – dudy i bębny – grająca tradycyjne utwory.
Marsz wyrusza ulicami miasta w stronę innego wielkiego parku – Glasgow Green, gdzie mają odbyć się koncerty, być wygłoszone przemówienia i jest zapewniona aprowizacja.
Gdzie tylko spojrzeć, morze flag! Błękit z bielą na większości. Niebieskiego kolorytu dodaje też wiele flag Unii Europejskiej – co pokazuje poparcie szkockiego społeczeństwa dla dalszego członkostwa w UE. Są też katalońskie, baskijskie, walijskie i innych krajów z Europy.
Kilkukrotnie byłem pytany przez ciekawych uczestników “O, takiej flagi chyba jeszcze nie widziałem, skąd to?:” I za każdym razem po objaśnieniu słyszałem – “Super! Będę kibicował Śląskowi w jego aspiracjach! Tak czy inaczej, super, że jesteś – wszyscy maszerujemy pod jednym sztandarem! Ku niepodległości!”.
Nad nami ciągle krąży policyjny śmigłowiec z załogą obserwującą sytuację z powietrza.
Słychać donośny śpiew – „Oh, Flower of Scotland” – oraz powtarzające się skandowanie:
„Czego chcemy?” – „Niepodleglości!”
„Kiedy jej chcemy?” – „Natychmiast!”
Marsz w liczbach.
Według szacunków, w marszu uczestniczyło ponad 100.000 osób. Nie wszyscy wyruszyli z Kelvingrove, wiele osób dołączało do manifestacji na trasie jej przebiegu. W pewnym momencie doniesienia mówiły, że długość marszu osiągnęła – bagatela – 3 kilometry.
Według szkockiej policji na finalnej demonstracji w Glasgow Green zebrało się około 35.000 osób, aczkolwiek te dane zdają się być mocno niedoszacowane – w poprzednich latach wielokrotnie faktyczna liczba uczestników zdecydowanie przekraczała szacunki władz.
Niepodległość w liczbach.
W 2014 roku zostało zorganizowane pierwsze referendum niepodległościowe, dające ludziom prawo wypowiedzenia się czy chcą kontynuacji unii istniejącej już przeszło 300 lat.
Rząd w Londynie zgodził się na nie biorąc pod uwagę swoje szacunki, że szanse powodzenia separatystów są mizerne. Dopiero gdy w trakcie kampanii okazało się, że zwolennicy oderwania Szkocji od Zjednoczonego Królestwa mają zdecydowanie większe poparcie niż zakładane, ruszyła z całą mocą machina propagandowa z przeciwnej strony.
Jednym z podstawowych argumentów przeciwników niepodległości było to, że w razie secesji Szkocja utraci członkostwo w Unii Europejskiej. To przekonało wiele osób do zagłosowania za pozostaniem w unii z Anglią, Walią i Irlandią Północną, pomimo że – tak samo jak obecny proces brexitu – byłaby to pierwsza tego typu sytuacja i ciężko było przewidzieć jak realnie potoczyłaby się sprawa członkostwa niepodległej Szkocji w UE. W związku z przegraniem tego referendum i zbliżającym się wielkimi krokami kolejnym, Szkocka Partia Narodowa (SNP) w wyborach do szkockiego parlamentu w 2016 roku jako jeden z głównych punktów programu zapisała, że w razie diametralnej zmiany sytuacji politycznej, “w tym na przykład pozytywnego wyniku referendum w sprawie brexitu”, będzie się ubiegać o prawo organizacji kolejnego referendum niepodległościowego. SNP wygrała te wybory.
W tym miejscu trudno opisać jaki szok przeżyli mieszkańcy Szkocji rankiem 24. czerwca 2016. Po ogólnobrytyjskim głosowaniu dotyczącym dalszego członkostwa w UE okazało się, że pomimo zagłosowania zdecydowaną większością za pozostaniem w strukturach Unii (62%), Szkocja zostanie wbrew swojej woli pozbawiona tego członkostwa.
Ta sytuacja stała się detonatorem kolejnej fali żądań nowego referendum w sprawie niepodległości, na które – póki co – Londyn odpowiada stanowczo “nie”, zdając sobie sprawę, że integralność Zjednoczonego Królestwa w obliczu niepewnego rezultatu ciągle odkładanego wyjścia z UE (obecnie ostateczną datą jest 31 października) wisi już na bardzo cienkim włosku. Powodem jest przede wszystkim bardzo trudna sytuacja względem Irlandii Północnej. Okazało się bowiem – zgodnie z przewidywaniami wielu komentatorów – że będzie bardzo trudnym przeprowadzenie rozwodu z UE bez naruszenia delikatnego status quo, który opiera się na Postanowieniach Wielkopiątkowych.
Co przyniesie przyszłość?
Premier Szkocji, Nicola Sturgeon, w świetle sytuacji związanej z niepewnością dotyczącą brexitu, jasno zadeklarowała, ze mandat dany jej przez wyborców zmusza ją do organizacji kolejnego referendum w sprawie utworzenia osobnego państwa. Westminster wielokrotnie dawał do zrozumienia, że kolejny raz na plebiscyt w tej sprawie się nie zgodzi. Ostatnio ustami Davida Mundella, ministra rządu londyńskiego ds. Szkocji, który wbrew faktom stwierdził, że „Nie można dawać wiary mitom rozsiewanym przez Szkocką Partię Narodową, że wiele osób zagłosowało za pozostaniem w strukturach Zjednoczonego Królestwa z obawy przed utratą członkostwa w UE”. Kłam jego słowom zadaje wiele publicznych wypowiedzi (m.in. w mediach społecznościowych) osób, które w 2014 roku zagłosowały „Nie” i otwarcie mówią o powodach takiej decyzji.
Trudnym jest nie zgodzić się tutaj ze słowami Craiga Murray’a, byłego dyplomaty na usługach Jej Królewskiej Mości, wygłoszonymi na koniec tegorocznego marszu. Stwierdził on bowiem, że “w prawie każdym przypadku niepodległość jakiegoś obszaru jest ogłaszana wbrew prawu obowiązującemu w państwie macierzystym i jedyne, co ma znaczenie, to wola narodu oraz uznanie przez ONZ – czego wyraz można znaleźć między innymi w stanowisku rządu Zjednoczonego Królestwa w sprawie niepodległości Kosowa”. W związku z tym można się spodziewać, że rząd Szkocji ogłosi referendum w ciągu najbliższych 2 lat bez względu na to, czy uzyska zgodę Londynu na takie posunięcie, czy nie.
Szkocja a sprawa Śląska.
Czy możemy się czegoś nauczyć patrząc na sytuację Szkocji, lub chociażby na “Marsz Niepodległości” – w zestawieniu z dorocznym Marszem Autonomii?
Myślę, że tak.
Jeśli chodzi o porównanie samych demonstracji – pomijając skalę – bardzo pozytywnie nastraja to, jak obie są do siebie podobne pod względem radosnej, rodzinnej atmosfery, pełnej uśmiechów i dobrego nastroju.
Łączy je również to, że kontrmanifestacje gromadzą marginalną liczbę uczestników.
Łączy je także to, że są umniejszane, bądź ignorowane przez media. Może nam się wydawać, że Marsz Autonomii ma kiepską prasę w Polsce. Niestety, pomimo ugruntowanej demokracji – a przynajmniej tak by się wydawało – w Wielkiej Brytanii media są bardzo stronnicze, łącznie z BBC, i zdecydowanie widać w ich relacjach brak obiektywizmu w relacjonowaniu zachodzących wydarzeń.
Natomiast są też istotne różnice, wymagające zaakcentowania.
Po pierwsze – Śląsk musi być bardziej rozpoznawalny na arenie międzynarodowej. Przykładem może być Katalonia. Owszem, Katalończycy mają zdecydowanie większą autonomię i ciężko negować ten fakt. Nie zmienia to faktu, że rozpoznawalność flag czy wiedza w innych krajach samego aspektu katalońskiego dążenia do samostanowienia są niezaprzeczalne. Wszelkie środowiska działające na rzecz uznania śląskiej odrębności – czy to etnicznej, czy politycznej – muszą wziąć pod uwagę społeczność międzynarodową.
Po drugie – organizacji politycznych na Śląsku musi być więcej, aby dać wybór Ślązakom, żeby nie byli zmuszeni wybierać między „tymi, co walczą o śląskość” a „cokolwiek politycznie konkretnego – czy to w lewo, czy w prawo”. Musi istnieć alternatywa z każdej strony politycznego spektrum, żeby Ślązacy nie byli zmuszeni do głosowania na partie ogólnopolskie. Przyładem niech będzie istnienie Szkockiej Partii Narodowej (centrolewicowej, zdecydowanie separatystycznej), Szkockiej Partii Socjalistycznej, Szkockiej Partii Zielonych, szkockich lejburzystów. Nawet torysi są w szkocji członkami osobnej, Szkockiej Partii Konserwatywno-Unionistycznej! (Wyobrażacie sobie partię na śląsku o nazwie „Prawo i Sprawiedliwość w jedności z Polską?”…).
Po trzecie – co już było poruszane na łamach Wachtyrza. Konieczne jest finansowe uczestnictwo społeczności w różnych projektach dotyczących promowania spraw śląskich, czy to języka, czy autonomii. Niestety, to zahacza o istotę społeczeństwa obywatelskiego, która w Polsce nie jest zbyt rozwinięta i wręcz można mieć wrażenie, że jest gaszona przez kolejne rządy, gdyż nie jest im na rękę.
Na zakończenie mogę dodać optymistycznie, że obserwując sytuację na Górnym Śląsku i porównując ją z sytuacją Szkocji – mamy wielką szansę bardzo szybko nadgonić lata zapóźnień. To się zresztą dzieje, aczkolwiek jest często niezauważalne dla osób zaangażowanych w śląskie sprawy na co dzień. Tak samo jak niezauważalne dla obywateli RP mieszkających w niej jest to, że ten kraj w ciągu ostatnich kilkunastu lat dokonał gigantycznego skoku cywilizacyjnego i jest całkowicie innym krajem niż ten, który wchodził do UE w 2004 roku.