Robert Przeliorz: Historia bez tożsamości
We współczesnej urbanistyce istotą funkcjonowania miasta jest utożsamianie się mieszkańców z miejscem, w którym żyją. To właśnie ludzie, ich umiejętność życia obywatelskiego, ich dobór reprezentantów wpływają na to czy miasto jest atrakcyjne, czy jego wizerunek się poprawia, czy można rysować jego perspektywy. Na świecie istnieje kilkanaście ośrodków miejskich, które królują na czele listy miejsc najlepszych do życia. Każde z tych miast prócz podstawy, która zawiera szeroki dostęp do pracy i usług, posiada również aspekt tożsamościowy, w którym można zawrzeć historię tego miejsca, wyeksponowane miejsca dziedzictwa kulturowego miasta, zachowanie miejskiej estetyki, która zaczyna się na czystości ulic, a kończy się na wysokim poziomie architektonicznym i zachowaniu detali komunikacji wizualnej wspólnoty miejskiej. To wszystko sprawia, że mieszkańcy prócz możliwości zaspokojenia swoich potrzeb, mogą również poczuć dumę z przynależności do takiej wspólnoty. W Polsce takich ośrodków jest kilka i choć do czołówki światowej im trochę brakuje, to i tak nadrabiają zaległości ostatnich 30 lat. Na Górnym Śląsku sytuacja jest o tyle trudna, że wygrzebywanie się z zapaści transformacji systemowej zajmuje o wiele więcej czasu, niż gdziekolwiek indziej. Górnośląskie miasta prócz rekultywacji, muszą przechodzić przez trudne etapy rewaloryzacji oraz rewitalizacji komunalnej i społecznej. Na tym trudnym gruncie udało się jednak zrobić wiele, bo mamy Tychy, które mają bardzo dobrą opinię wśród swoich mieszkańców i są niezwykle przyjaznym miejscem do życia. Gliwice również wracają do wysokiego poziomu życia, krocząc drogą zrównoważonego rozwoju. W Katowicach zmiany są najbardziej widoczne i miasto staje się powoli wizytówką regionu. We wszystkich tych miastach udało się w mniejszym lub większym stopniu zachować wspomnianą wyżej istotę funkcjonowania. Gro mieszkańców utożsamia się z miejscem, w którym żyje. Udało się zachować pewne symboliczne obiekty epoki industrialnej, które są dowodem tej tożsamości. Jednak nie w każdym górnośląskim mieście się tak dzieje. Niektóre miasta tracą bezpowrotnie swoje symbole, których znaczenia panregionalnego nie można w żaden sposób podważyć. Chorzów traci takie obiekty, Ruda Śląska, Piekary Śląskie, Bytom… Jednakże chciałbym się skupić na jednym mieście, którego historia wręcz krzyczy, że zostaje zapomniana, a nie powinna, bo jest o wiele większa niż się wydaje.

W II połowie XIII wieku, 36 górnośląskich miast otrzymało prawa miejskie. Choć żaden dokument tego aktu się nie zachował, należy przypuszczać, że pewien gród handlowy nad rzeką Przemszą również tego zaszczytu dostąpił. Mijały wieki, przynależność państwowa tej prowincji się zmieniała, wpływy różnych ludzi również, aż w końcu przyszła do tego miasta nacja pruska i postanowiła wprowadzić swój ordnung. Paradoksalnie zbiegło się to w czasie z odkryciem wielkich pokładów węgla kamiennego na tym terenie. W mieście, o którym mowa, jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać odkrywkowe kopalnie tego kruszcu. Lecz czas pokazywał, że trzeba się dokopywać coraz to głębiej i metody wydobycia musiały ulec zmianie. W 1837 roku powstała Danziger Grube, która niebawem miała zmienić swoją nazwę na nazwę pochodzącą od miejscowości, w której się znajdowała. Niespełna 10 lat później pojawiła się na tej ziemi Oberschlesiche Eisenbahn czyli Kolej Górnośląską, łącząc to miejsce z całymi Prusami. Jak wielkim motorem napędowym cywilizacji była kolej i jak wielki wpływ miało to na tę miejscowość nie muszę tutaj wspominać. Dokładnie w tym samym roku, ta nadrzeczna mieścina stała się miastem granicznym Prus i to właśnie tutaj zbiegały się granice trzech mocarstw. To jest historycznie miejsce bez precedensu, bo to właśnie tutaj zbiegały się granice państw, które miały największy wpływ na przyszłe dzieje Europy i Świata. Właśnie ten graniczno-przemysłowy charakter wpłynął na to, że to miejsce żyło jak nigdy przedtem. Wznoszono na trudnym terenie wspaniałe gmachy, które swoją architekturą nie ustępowały zachodniej Europie, to tutaj jeździli ludzie z całej Europy zobaczyć miejsce epokowe, to tutaj zostały zagubione listy Chopina do George Sand i to o tym mieście pisał Aleksander Dumas Syn, w przedmowie do książki Le Regent Mustel. To właśnie z miejscowej stacji emigracyjnej setki tysięcy istnień rozpoczynało swoją drogę do poszukiwania lepszego świata za oceanem. To była historia Europy, trzeba to nadmienić EUROPY, o jakiej mogą pomarzyć inne miejsca na tym kontynencie. Lecz przyszła I Wojna Światowa i swoimi konsekwencjami doprowadziła do tego, że miał do tego miasta wkroczyć wschodni wiatr. Nawała ludzi ze wschodu, szukająca lepszego życia, parła usilnie na ten bogaty teren, lecz nie mogła wnieść niczego do tego miasta poza chęcią poprawy swojego bytu. W pełni udało się to dopiero w 1945 roku. Resztkę dotychczasowych mieszkańców wszelkich europejskich domów wysiedlono stąd, wprowadzając tutaj tkankę ludzi, którzy nie byli w stanie zrozumieć kształtu tego miejsca i się z nim utożsamić. Kształt miejscowości zaczął się zmieniać, a charakter i znaczenie zmniejszać, aż w końcu nastał czas transformacji systemowej.

Jeśli jeszcze nie jest jasne o jakim mieście mowa, to mowa jest o Mysłowicach, zwanych w czasach świetności Myslowitz. Czas transformacji systemowej przyniósł Mysłowicom z powrotem odrobinę zachodu. Mimo ciężkiej sytuacji, pierwsze lata po roku 1990, Mysłowice znosiły w miarę dzielnie, aż do momentu, w którym postanowiono zamknąć kopalnię o wdzięcznej nazwie (a jakże) Mysłowice. Serce miasta, motor napędowy, symbol, miejsce historyczne, które dało początek wydarzeniu zwanemu przez niektórych pierwszym powstaniem śląskim (choć to nie jest takie oczywiste jak stara się nam to od lat wmówić). Kopalnia dla Mysłowic była czymś takim jak obecnie jest Stocznia dla Gdańska. Dawała chleb, lecz powoli stawała się symbolem tożsamości, walki o lepszy byt, o prawa człowieka, lecz nikt o tym miejscu w ten sposób nie myślał. Od czasu zamknięcia aż do teraz minęło 12 lat. Cały tuzin lat, 144 miesiące, które prowadziły do powolnego upadku dziedzictwa materialnego Mysłowic. Tyle lat musiało minąć, aby budynki KWK Mysłowice zostały skazane na śmierć. Obecnie trwa rozbiórka tego symbolu miasta, z którego pozostaną jedynie kikuty dawnej świetności. Niepowtarzalny budynek industrialny znika, ponieważ nikt przez te 12 lat nie zrobił nic, aby ten budynek uratować, zmienić jego przeznaczenie, utworzyć centrum kultury lub centrum nauki. Można się zastanawiać dlaczego się tak stało, dlaczego lament lany był tylko w internecie i tylko przez niektórych. A wytłumaczenia są banalnie proste. Mysłowice są biedne, nic nie znaczą w obecnej konurbacji miast, borykają się z problemami finansowymi, mają Starówkę, która odpycha, która od 1945 roku zamiast mieszczan gości głównie element społeczny, skutecznie zniechęcający do odwiedzin i nie dający poczucia przebywania w miejscu wyjątkowym. Mury, choć piękne, dalej są zaniedbane, na stacji kolejowej nie zatrzymują się już ważne pociągi tak jak kiedyś, handel też już jest w innych miejscach. Z tym miastem nie liczy się już praktycznie nikt z zewnątrz, nie wspominając o samych mieszkańcach, których ubywa jak pieniędzy w portfelu. Mają nieopodal bardzo atrakcyjne Katowice lub paradoksalnie mogą się wybrać do Sosnowca, którego sytuacja niespełna 100 lat temu była odwróceniem tego co było w Mysłowicach. Historia Mysłowic w ujęciu regionalnym się zaciera i pozostaje jedynie ciekawostką dla naprawdę zapalonych społeczników. Niestety mało kto potrafi zachłysnąć się tą europejską historią grodu Mysława. Trudno się temu dziwić, bo to nie jest polska historia i trudno żeby wymuszać na polskich mieszkańcach Mysłowic aby zaczęli się z tym utożsamiać. To jest dla nich obce, dalekie, jakby było światem równoległym. Mysłowice mieszkańców Mysłowic to miasto sypialnia, przedmieście większych miast, które daje poczucie prowincjonalności. Przez lata deprecjonowane, rozbudowywane jedynie na potrzeby zakładów przemysłowych, nie miało w swoich zasobach kogoś kto mógłby być wizjonerem, planistą, kogoś kto mógłby zmienić za wczasu jego oblicze i dać grunt pod rozwój. Mysłowice dzisiaj funkcjonują jedynie jako miasto zaspokajające podstawowe potrzeby. Są zlepkiem urbanistycznym charakteru miejskiego z wiejskim, rozdzielonych na mapie grubą krechą w postaci autostrady. Składają się z dwóch różnych światów, o dwóch różnych potrzebach, bez wzajemnego zrozumienia. Trudno w takim kształcie, aby ludzie z terenów wiejskich miasta czuli to samo co ci ze śródmieścia, a już o przywiązaniu i tożsamości nie wspominając. Jedyne co może obecnie spotkać Mysłowice to dwa warianty – wcielenie północnej części miasta w granice Katowic i utworzenie odrębnej gminy z części południowej albo (co jest opcją abstrakcyjną) utworzenie odrębnej gminy z części południowej i ograniczenie Mysłowic do części północnej wraz z wcieleniem sosnowieckiego Modrzejowa w granice Mysłowic jako naturalnego prawego brzegu miasta. Taka opcja była rozważana w II RP na żądanie samych mieszkańców Modrzejowa, gdzie planowano utworzyć mysłowicki port rzeczny na Przemszy. Nawet dzisiaj znalazłoby się kilka rozsądnych argumentów, przemawiających za taką opcją, ale są jednak w tej mierze kwestie skutecznie negujące takie rozwiązanie. Ale skoro Mysłowice znalazły się w granicach Polski, mogłoby się ze strony polskiej pojawić jakieś staranie o to miasto. Cokolwiek, nawet remont głupiego dworca, bo póki co Mysłowice są zapomniane i żeby nawet zmusić samych mieszkańców do większego zaangażowania, musi przyjść jakiś czynnik z góry, z zewnątrz.

Po przeczytaniu tego tekstu można odnieść wrażenie mojej niechęci do polskości. To nie jest niechęć, to po prostu zawód tym, że odkąd granica stąd zniknęła nie robi się nic, aby zachować tę piękną, europejską historię. Nie można jedynie negować polskiego czasu w Mysłowicach, bo przyniósł on ze sobą pewne dobre aspekty. To tutaj przyszedł na świat i uczył się wybitny polski aktor Andrzej Nardelli, to tutaj powstał zespół Myslovitz, który wyszedł ze swoją muzyką na cały świat, to w tutejszym liceum uczył się wybitny reżyser Kazimierz Kutz. Wielu utalentowanych ludzi wydały Mysłowice przez te lata, mieliśmy wspaniały OFF Festiwal, mieliśmy zawody w siatkówce plażowej rangi światowej. Lecz i tych ludzi i te wydarzenia łączy fakt, że w Mysłowicach ich już praktycznie nie ma. Nie ma przez małość ludzi, którzy mieli wpływ na miejską rzeczywistość. Nie ma, bo nikt nie stworzył temu wszystkiemu perspektyw. I symbolem tego jest kopalnia, która znika z powierzchni ziemi, która bezpowrotnie zabrała ze sobą najpiękniejsze lata tego miejsca. Ona już nie wróci i wielu wspaniałych ludzi też już tu nie wróci, bo boli ich serce, że miejsce urodzenia nie jest takim, które byłoby godne tego aby w nim odejść. Choć mimo wszystko tli się we mnie nadzieja, że mimo tych strat, są w tym mieście ludzie, którzy się ockną, porzucą małość i zakochają się w historii tego miejsca, będą je rozsławiać, przywrócą jego rangę i stworzą miejsce do godnego życia. I może jest to utopijna nadzieja, ale w końcu trzeba w każdego uwierzyć, bo to podnosi, daje siłę i pozwala tworzyć. Cała ta nadzieja jest już teraz tylko w polskich rękach i to one muszą pokazać czy są godne ponieść te europejskie tradycje Mysłowic.
Robert Przeliorz – konserwator zabytków, muzealnik, kulturoznawca. Ślązak, ale przede wszystkim człowiek.