„Przijechała menażeryjo!” Słów kilka o cyrkowych rozrywkach i nie tylko na dawnym Górnym Śląsku
Cyrki i inne objazdowe trupy, niosące rozrywkę tłumom z pomocą tresowanych zwierząt, powoli odchodzą w niepamięć. Po części jest to efektem skandali związanych ze znęcaniem się nad zwierzętami przez część ich „opiekunów”, po części przejaw dzisiejszych czasów i doby internetu, gdzie rozrywkę wszelakiej treści mamy na wyciągnięcie ręki. Dopóki nie było tych wszystkich nowinek technicznych, objazdowe ZOO cieszyły się olbrzymim wzięciem, bo też mało co mogło z nimi konkurować pod kątem oryginalnej i hucznej rozrywki dla mas.
Co w prasie piszczy
Występy cyrkowych trup, zwanych menażeriami, spopularyzowały się w naszym regionie w II połowie XIX wieku. Trudno jest wskazać konkretną datę, jednak z pewnością masowo zaczęły gościć w śląskich miastach na przełomie wieków. Gdyby nie zachowane egzemplarze ówczesnych gazet, które publikowały zapowiedzi ich występów, a czasami także relacje z nich, nie ostałby się po nich prawie żaden ślad. Cyrkowe występy może i dobrze się ogląda, ale już do szczegółowego opisywania i dokumentowania ich działalności chętnych brakuje. Papier nie jest w stanie oddać tych emocji, które udzielają się ich widzom.
Dla przykładu, na przełomie wieków Śląsk przemierzał ze swoją trupą niejaki Theodore Fischer. Do udziału w jego pokazach ujeżdżania i karmienia „bestii” zachęcał zarówno plakatami, jak i ogłoszeniami w prasie. – „W menażerii znajdują się zwierzęta ze wszystkich stron świata, w tym lwy królewskie z Barbarii i Nubii [tak dawniej określano północne rejony Afryki], lwica matka z trzema młodymi lwami, które urodziły się w tej menażerii 31 maja tego roku, a także 7 młodych lwów, a następnie pantera, puma i lwy srebrne z Ameryki Południowej, lamparty, jaguary, hieny pasiaste i cętkowane, wilki, niedźwiedzie polarne, niedźwiedzie baribale, (…) długi na 16 stóp wąż olbrzymi (…)” – pisał cyrkowiec w anonsie przed swoimi występami w Pszczynie w 1901 roku.
Cena za udział w takim, jak na owe czasy z pewnością efektownym spektaklu, nie była dla mieszczan i bogatszych chłopów wygórowana. Dorośli za wejściówkę płacili 50 fenigów, a przy zakupie dwóch, drugie miejsce kosztowało 30 fenigów. Analogicznie, bilet dla dziecka kosztował 30 fenigów, a drugi 20 fenigów. Właściciel przy okazji skupował konie rzeźne, zapewne na pokarm dla jego „pociech”.
Zdarzało się, że przybycie gdzieś lub nawet sam pochód menażerii bywało uciążliwe dla miejscowych. W Strzelcach Opolskich mierzyli się oni z niecodzienną złodziejką, która połasiła się na cudze pieniądze – „Zeszłego tygodnia przeciągała przez miasto banda z wielbłądami, tresowanym koniem i małpami. Jedna z małpek skoczyła otwartem oknem do mieszkania pewnej pani, ściągnęła ze stołu portmonetkę z 57 markami i poszła, zkąd przyszła. Gdyby dzieci nie były spostrzegły portmonetki u małpki, pieniądze byłyby pewnie na zawsze stracone.” – informował w 1900 roku dziennik „Katolik”. Warto też dodać, że strata takiej sumy byłaby dla większości Górnoślązaków wówczas dotkliwa.
Jak to w życiu bywa, dochodziło też do znacznie poważniejszych incydentów. – „Królewska Huta [dziś to teren Chorzowa]. Dziwne to w dniu 2giego Kwietnia mieliśmy tu widowisko (…). Przejeżdżał przez miasto nasze cyrk Borna, jadąc z Bytomia do Katowic. W długim orszaku zwierząt i wozów prowadzono także parę słoni. (…) spłoszyło się jedno z olbrzymich tych zwierząt tak, że przewodnik jego stracił nad niem wszelką władzę. Spłoszony słoń wybiegł z szeregu i popędził przez miasto. Przewodnik starał się wszelkiemi sposobami zwierzę uspokoić, lecz słoń pochwycił go trąbą i tak silnie rzucił o ziemię, iż nieszczęśliwy ciężko się pokaleczył. (…).” – pisano o incydencie z 1889 roku. Przeciwko olbrzymowi zorganizowano wielką obławę i jakimś sposobem udało się go uspokoić.
Słoń miał szczęście, bo takie napady agresji nierzadko kończyły się użyciem broni i zastrzeleniem zwierzęcia. Żadnemu z właścicieli „menażeryj” nie uśmiechało się jednak zabijać podopiecznych, którzy przynosili im dochody. Nie było łatwo pozyskać takiego słonia czy lwa, a ich ceny z roku na rok szły w górę, z powodu ich wybijania w naturalnym środowisku.
„Górnoślązak” w 1909 roku pisał, że taki czworonożny gigant kosztował między 5000 a 6000 marek. Ceny za tygrysy i lwy dochodziły do 2500 marek, a rekordy biły żyrafy („girafy”): były sztuki, które kupowano nawet za 20 000 marek. Były to kwoty wysokie; dla porównania: z początkiem wieku przeciętny rębacz w górnośląskiej kopalni zarabiał dniówkę w kwocie trzech marek. Gdyby abstrakcyjnie przyjąć, że chciałby kupić żyrafę, musiałby wyłącznie na ten cel przepracować przeszło 6600 dniówek. Znajdując bardziej przyziemne porównanie, w 1913 roku zarządzający folwarkiem księcia Hohenlohe w Michałkowicach (dziś dzielnica Siemianowic) postanowili na jego terenie wybudować przestronną oborę ze stajnią. Kosztowało to zarząd 10 000 marek.
Nie tylko koszty zakupu i utrzymania zwierząt spędzały sen z powiek właścicieli „menażeryj”, bo bywały to także konflikty z mieszkańcami miast, do których przybywali. „Nowiny Raciborskie” z 1894 roku podają, że w Zabrzu doszło do sprzeczki pomiędzy pracownikiem cyrku a jakimiś natrętnymi „młokosami”, jak określono ich we wzmiance. Choć tego już nie napisano, można się domyślać, że chcieli zobaczyć przedstawienie bez płacenia za nie lub dokuczali zwierzętom. W efekcie dotkliwie pobili oni pracownika cyrku nazwiskiem Grasa, który trafił do szpitala. – „W sobotę wieczorem ukradł ktoś kasę z pieniędzmi w bawiącym tu cyrku Merkla. Kasę znaleziono następnie w ogrodzie przy cyrku, ale bez pieniędzy.” – opisywał z kolei kradzież w Raciborzu, w jednym z numerów z 1896 roku, ten sam tytuł prasowy.
Tragiczne tourné
Jednym z bardziej znanych cyrków, które pojawiły się w regionie, była amerykańska trupa Barnum & Bailey. Swoją działalność rozpoczęli jeszcze w 1871 roku i od tamtej pory firmowali się sloganem „najwspanialsze przedstawienie na Ziemi!”. W haśle tym jest i sporo racji, bo z biegiem lat grupa rozrosła się do ogromnych rozmiarów, przykładowo miała na potrzeby pokazów setki koni, a całość dobytku przewożono z musu składami kolejowymi. Jak na owe czasy był to szybki sposób transportu, ale rodził też pewne zagrożenia.
W 1901 roku trupa przybyła na Górny Śląsk, by dawać pokazy swoich umiejętności. Ich pobyt w Gliwicach był powodem do wyrażenia złości w polskojęzycznej prasie, gdyż „nie pozwoliła policya, aby procesya do św. Anny przez miasto szła co rychlej (…), ale za to pozwoliła na pochód nietylko turnerom niemieckim, ale nawet cyrkowi Barnum i Bailey z Ameryki, który dużo hałasu narobił. Wielbłądy i inne zwierzęta spokojnie mogły maszerować.” Przyjeżdżając na Śląsk, bogu ducha winni artyści nie domyślali się, że ktoś ich pobyt tutaj będzie wykorzystywał do polityczno-religijnych rozgrywek.
Podczas tourne, cyrkowcy planowali odwiedzić Katowice (1 lipca), Racibórz (2.07), Nysę (3.07.), Opole (4.07.), Gliwice (5.07.), a także Bytom (6-7.07.). W zachowanych notkach prasowych wręcz rozpływano się nad tym, że jest to rzeczywiście największy cyrk świata, a zatrudniać miał około 1000 pracowników, których przewożono ze zwierzętami 67 wagonami kolejowymi, ciągniętych przez 4 lokomotywy, na potrzeby których posiadali oni 12 namiotów z elektrycznym oświetleniem, z których największy mógł pomieścić 15 000 ludzi. Wisienką na torcie miały być występy karłów, kobiety z wąsami „i wielu innych dziwolągów”.
Pobytu na śląskiej ziemi członkowie menażerii z pewnością nie wspominali dobrze. Trupa zajeżdżała do Bytomia w pełnym składzie kolejowym 6 lipca. Około 2 nad ranem trzeci pociąg nie wyhamował na stacji kolejowej i uderzył w drugi z tragicznymi tego skutkami. Wśród zgrzytu pękającego metalu, trzasku łamanych desek, krzyku miażdżonych ludzi i wycia rannych zwierząt, trzy wagony uległy kompletnemu zniszczeniu, a dodatkowo jeden z nich wypadł z torowiska i wbił się w mur szopy towarowej. Na miejscu zginęło dwóch masztalerzy (osoby zajmujące się końmi), siedem osób zostało rannych i trafiły one do miejskiego szpitala. – „Podczas nieszczęścia zabita została wielka liczba pysznych koni do skakania, pomiędzy niemi najlepszy koń do skakania, siwek irlandzki. Piękne amerykańskie kucyki zostały pono wszystkie zabite; 18 koni zostało tak poranionych, że dnia następnego trzeba było je dobić. Strata jest zatem znaczna.” – pisano na łamach „Dziennika Śląskiego”.
Do połowy miesiąca trzem rannym osobom udało się wyjść z lazaretu, jednak obrażenia pozostałych były zbyt poważne i czekał ich dłuższy pobyt w lecznicy. Ciała zmarłych Amerykanów – Wilhelma Smitha i Jana Waltona – zabalsamowano, złożono w metalowych trumnach i odesłano do Stanów Zjednoczonych. Cyrkowe przedsiębiorstwo miało też zostawić kwestię odszkodowań dla wdów i rannych do załatwienia pomiędzy zainteresowanymi a państwową koleją. Co do zabitych zwierząt, podawane przez ówczesną prasę liczby raczej były przesadzone, inne źródła odnotowały padnięcie dziesięciu koni i zranienie kilku kolejnych.
Co mogło być przyczyną katastrofy, która kosztowała życie dwójki mężczyzn, licznych wierzchowców i której łączne szkody wynieść miały ponad 1,5 miliona marek? Podawało się, że pociąg „trójka” gnał z dużą prędkością, a dodatkowo miał niesprawne hamulce. Maszynista tłumaczył się, że widział zielony sygnał świetlny, zezwalający na taką jazdę, ale to było już ciężko zweryfikować. Niemniej, czy miał rację, przywidzenie, czy kłamał, znaczenia już to po wszystkim nie miało, bo i tak nie przywróciłoby to zabitym życia.
Groźny źwierz
Przybycie do jakiejkolwiek miejscowości cyrku z dużą liczbą zwierząt było wielkim wydarzeniem, jednakże nie zdarzało się to często. Na co dzień, na ulicach Bytomia czy Katowic można było spotkać „lajermanów”, czyli osoby grające na katarynkach [dla nieobeznanych z tematem, jest to niewielki instrument, wygrywający melodie poprzez kręcenie korbą]. Towarzyszyły im specjalnie na tę okoliczność ubierane, tresowane zwierzątka, które posłusznie wykonywały ich polecenia ku uciesze przechodniów.
Pojedyncze, egzotyczne zwierzęta trzymali także dla przyciągnięcia klientów niektórzy restauratorzy, co czasami kończyło się komicznymi sytuacjami. „Głos Śląski” z 1903 roku odnotował, że pewien zabrzański robotnik wybrał się do pobliskiego lasu, a tam spotkał antychrysta („jancykrysta”). Larum, które tym narobił, było jednak całkowicie nieuzasadnione, gdyż była to oswojona małpka jednego z pobliskich oberżystów. – „Wskutek deszczów i zimnych nocy powróciła małpka do swego pana, właściciela restauracyi w lesie. Widać jednak, że wolność wałęsania się po lesie zasmakowała małpce, gdyż znowu się ulotniła, aby przechodniów straszyć.”
Nas dzisiaj mogą takie sceny śmieszyć, ale należy się postawić w sytuacji prostych ludzi, którzy rzadko kiedy wyjeżdżali poza swoją miejscowość (a czasami nawet nigdy), czytać nie potrafili (bo wśród starszych roczników rzeczywiście było jeszcze wtenczas sporo analfabetów), a zwierzęta jakie znali to konie, kury, krowy itp. Z pewnością niejednego robotnika czy chłopionkę owa małpa-wędrowniczka wówczas jeszcze wystraszyła.
Ze zwierzętami przybywali także ludzie z południa Europy, dla których górnośląskie miasta były jedynie krótkim przystankiem podczas ich trwających wiele miesięcy wędrówek po kontynencie. Jedną z takich wizyt, nieomal zakończoną tragedią, odnotował dziennik „Nowiny Raciborskie” w 1895 roku. Opisano tam wizytę w Pszczynie pewnego Włocha i jego „oswojonego” niedźwiedzia, „pokazującego różne sztuczki”. Noclegu udzielił im wtedy jeden z mieszczan, Włoch poszedł spać do domu, a drapieżnika ulokowano w chlewie. Nie wiedział o tym mieszkający pobliskiemu szewc, którego „sapanie i mruczenie wśród nocnej ciszy zwróciło na siebie uwagę”.
Zaintrygowany mężczyzna ruszył więc bez żadnego oświetlenia w stronę budynku gospodarczego, otworzył widocznie niczym niezabezpieczone drzwi i „wpadł cierpiącemu na bezsenność misiowi w same objęcia.” Zwierzę zareagowało gwałtownie, zapewne również wystraszone wtargnięciem niespodziewanego gościa i tylko szybka reakcja ludzi z pobliskich domów ocaliła mu życie. – „Szczęście i to, że niedźwiedź miał na pysku kaganiec i dlatego gryźć nie mógł” – podsumowano sensacyjny news w dzienniku.
To se na vrati
Znam ludzi, którzy bardzo tęsknią za występami cyrkowych trup, których zmagania oglądali na żywo w dzieciństwie. Nie rusza ich to, choć o tym wiedzą, że często zwierzęta z menażeriach były maltretowane. Nie zaspokaja ich potrzeb rozrywka płynąca z telewizora. Cóż więc takiego jest w tej tresurze słoni czy wygibasach wykonywanych przez klaunów, że niektórzy tak intensywnie za nimi tęsknią?
Rozmawiając z tymi mocno już wiekowymi osobami, nasunęła mi się na myśl konkluzja, że z tą masą egzotycznych elementów, tymi gimnastycznymi wygibasami, cyrki wywarły na nich ponadprzeciętne wrażenie. Dostarczyły mnóstwa pozytywnych emocji, a przez to mocno wryły im się w pamięć. Emocji, których brakowało w ich szarym życiu, obracającym się wokół gospodarstwa, szkoły i kościoła.
Żyjemy w czasach, gdzie rozmaita rozrywka czeka na nas za każdym rogiem. Niemal każda osoba w sile wieku zachowuje w swojej pamięci jakieś miłe wspomnienia z przeszłości, z dzieciństwa. Nie są to już jednak wspomnienia z takim ładunkiem emocjonalnym, jakie towarzyszą niektórym 90-latkom, wspominającym swoje przygody z menażeriami. Dobrobyt, w którym funkcjonujemy, sprawił, że w większości nie jesteśmy w stanie tak intensywnie przeżywać miłych chwil, jak starsze generacje. Nie oznacza to z automatu, że dobrobyt jest czymś złym, ale warto pamiętać o tym procesie. Być może ta świadomość pozwoli co poniektórym bardziej cieszyć się z drobnych przyjemności, niż oczekiwać od życia nie wiadomo czego i za ile.
Przemysław Żołneczko
Źródła:
Katolik, 1887, R. 20, nr 41
Nowiny Raciborskie, 1889, R. 1, nr 2
Nowiny Raciborskie, 1894, R. 6, nr 111
Nowiny Raciborskie, 1895, R. 7, nr 107
Nowiny Raciborskie, 1896, R. 8, nr 130
Katolik, 1900, R. 33, nr 132
Oeffentlicher Anzeiger für den Kreis Pleß, 1901, nr 99
Gazeta Opolska, 1901, R. 12, nr 65
Dziennik Śląski, 1901, R. 4, nr 145
Dziennik Śląski, 1901, R. 4, nr 158
Głos Śląski, 1903, R. 1, nr 209
Górnoślązak, 1909, R. 8, Nr. 150
https://historia-swidnica.pl/menazerie-objazdowe-zoo/ [data dostępu: 19.10.2023]
https://www.facebook.com/339225749795531/posts/910509979333769/ [data dostępu: 7.11.2023]
https://bytom.fotopolska.eu/1184,artykul.html [data dostępu: 7.11.2023]
F. Połomski, Ze wspomnień starego „Westfaloka” – A. Podeszwy, „Studia Śląskie. Seria nowa”, t. 1, s. 253