Piotr Zdanowicz: Prawda po polsku – czyli Cycero, gdyby jeszcze żył #2

Pierwsza część

Polska propaganda dotycząca historii Śląska kojarzy się głównie z czasami Peerelu. Tymczasem obecny historyczny przekaz – choć pozbawiony już tragikomicznego patosu, wciąż zawiera te same „odwieczne dogmaty” i być może właśnie współczesne „subtelne” matactwa zakłamują historię bardziej skutecznie, niż dawny groteskowy bełkot.

Historycznie, kartograficznie, ironicznie…

Zgłębiając historię „po polsku” przy udziale sporej dozy ironii – można mieć wrażenie, że Polacy opracowali jakąś rewolucyjną metodę logicznego dowodzenia polegającą na tym, że nie skutek jest pochodną przyczyny, ale odwrotnie.  – Na przykład: dlaczego pada deszcz? – bo są kałuże… W ten sposób historyczne zawiłości stały się banalnie proste, a polskie nauki historyczne wyprzedziły swe czasy o całą długość Wiadomości w TVP1 (a przecież, każdy kto choć raz próbował je obejrzeć do końca – wie, że einsteinowska teza o względności czasu znajduje tutaj swe bolesne empiryczne potwierdzenie). Zostawmy jednak „dziadka” Einsteina z jego „nikomu niepotrzebnymi fizycznymi pierdołami”, i zajmijmy się polską historiografią.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

O co chodzi? Otóż „wynalazek”, któremu nadałem roboczą nazwę „dowodzenie do tyłu” po prostu „rozwala system”, a historyczne problemy, nad którymi głowiły się całe pokolenia badaczy, dłubiąc w ziemi oraz archiwach – polscy spece ogarniają teraz z marszu (dłubiąc co najwyżej w nosie).

Na potwierdzenie, dwa proste przykłady z historyczną kartografią w tle. Na początek postawmy pytanie, jaka była tożsamość etniczno-kulturowa plemion zachodniosłowiańskich we wczesnym średniowieczu… No cóż? – wykopaliska, analizy, główkowanie?… A guzik! Polska nauka załatwia takie sprawy jednym „pierd(…)ęciem”. – Wystarczy współczesna mapa Polski z nazwami owych plemion oraz podpis: „plemiona polskie” – i po sprawie…

 

Mogłoby się wydawać, ze to tylko mało znaczący niefortunny tytuł jednej z wielu map obrazujących tę kwestię. Jednak następne obrazki pokazują, że owa mapa stała się też częścią „pytań treningowych”, do dawnego testu dla gimnazjalistów, zaś stwierdzenia „plemiona polskie” użyto też konstruując w podobnym kontekście jedno z pytań internetowego quizu dotyczącego historii Polski.

Oczywiście osoby nie ufające (nie wiadomo czemu) polskiej myśli historycznej, będą  pytały – ale dlaczego polskie? – I tutaj dochodzimy do „samego sedna tarczy”, by wykazać wreszcie jak skuteczna jest anonsowana wcześniej rewolucyjna metoda badawcza. Zatem, dlaczego polskie? – Ponieważ przeszło 1000 lat później w miejscu ich bytności jest Polska.

Okej, niedowiarkowie będą drążyć dalej: no dobra, ale czy ci Gołęszyce, Ślężanie, Wiślanie, Opolanie – naprawdę wiedzieli, że są Polakami?… Okej, pytanie jest podchwytliwe, ale dzięki polskim metodom dedukcji, riposta będzie równie prosta co miażdżąca… – A co nas obchodzi czy oni wiedzieli (zresztą, mogli nie wiedzieć, bo to „głupole” były)… – My teraz i tutaj wiemy!… a przecież to ludziom żyjącym teraz i tutaj, a nie jakimś Gołęszycom – mamy robić wodę z mózgu… No i po wytoczeniu tak obiektywnie niepodważalnych argumentów pozostaje nam tylko ze spokojem „spełnionego mędrca” zapisać upragnione przez każdego naukowca „q.e.d.”.

Inny przykład. – Jest rok 1636, gdy na Śląsku w Wolnym Państwie Pszczyna na zamówienie śląskiego rodu Promnitzów, śląski inżynier Andreas Hindenberg kreśli słynną rękopiśmienną mapę ziemi pszczyńskiej – pierwszą wielkoskalową mapę jakiegokolwiek fragmentu Śląska. Istnieje jeszcze de jure marionetkowe Królestwo Czech, ale Śląsk jest już formalnie częścią Arcyksięstwa Austrii oraz niezmiennie od 300 lat przynależy do Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, zaś za 100 lat stanie się autonomicznym terytorium Królestwa Prus, by po 60. latach ową autonomię stracić, a po kolejnych latach 60. – wraz z całymi Prusami znaleźć się w granicach nowego Cesarstwa Niemiec. Pszczyńskim górnośląskim dziedzictwem władają Promnitzowie, ale niebawem rezydentami tamtejszego zamku stanie się saksoński ród Anhalt Köthen, a potem dolnośląscy Hochbergowie.

Czy w tej wyliczance choć raz padło jakieś polskie nazwisko rodowe, informacja o polskiej administracji, państwowości lub czymkolwiek innym, co nosiłoby znamiona polskości?… Otóż nie padło, ale nowatorska metoda dowodzenia „do tyłu” radzi sobie nawet z takimi problemami. Spójrzmy na stronę polskich archiwów, z której dowiadujemy się, że mapa Hindenberga jest elementem „Pamięci Polski”. – Dlaczego? Ponieważ Pszczyna jest w Polsce, więc mapa była polska… – po prostu „odwiecznie”…

Czy wobec tak sugestywnych argumentów ma jakieś znaczenie, że Hindenberg, Promnitzowie, Hochbergowie, Anhaltowie oraz ówcześni mieszkańcy pszczyńskiego państwa nie mieli bladego pojęcia, że cokolwiek łączy ich z Polską? – Ważne jest to, że polska racja stanu „wie”, iż ta mapa (z całą niepolską resztą) jest „odwiecznie polska”! Czy brak świadomości jakichś zapyziałych mieszkańców Śląska sprzed 400 lat ma być ważniejszy od głosu sprawiedliwości dziejowej! – Czy ma być ważniejsza od odwiecznego prawa Polski do posiadania tego, co nigdy do niej nie należało?!… Oj, po cienkim lodzie kroczą ci, którym tak zuchwałe myśli przychodzą do głowy…

Niby wszystko gra – mapa jest bezpieczna, w archiwum, nawet została wpisana na listę dziedzictwa UNESCO… Rozumiem też, że jakoś należało dookreślić miejsce tej mapy w polskim archiwum, ale „Pamięć Polski”? Przecież w świecie, gdzie programy szkolne są konstruowane tak, by ludzie nie potrafili samodzielnie myśleć – za 100 lat już nikt, oprócz bezpośrednio zainteresowanych, nie będzie potrafił tej mapy przyporządkować do właściwej przestrzeni historyczno-kulturowej. Właśnie w ten sposób – chcący lub niechcący – fragmenty niepolskiej historii są zawłaszczane przez polską kulturę i historiografię albo w ogóle pozbawiane historycznej tożsamości, bo przecież tożsamości, historii i kultury śląskiej, do której należą – oficjalnie nie ma.
Opis projektu „Pamięć Polski”, utwierdza niewyrobionego czytelnika w przekonaniu, że mapa Hindenberga należy do polskiego dziedzictwa kulturowego. Być może należałoby inaczej zdefiniować ten projekt, aby wiadomo było, że nie każdy artefakt znajdujący się w polskim archiwum jest częścią polskiej kultury. Na przykład obraz Leonarda da Vinci w Muzeum Czartoryskich jest częścią polskich zbiorów, ale nie jest częścią polskiej spuścizny dziejowej.

Ale polska metoda historycznej analizy, oprócz tego, że jest skuteczna i efektowna – jest też niezwykle uniwersalna, bo równie skutecznie daje sobie radę z kwestiami historycznymi z całego świata. Ponadto, dzięki jej zastosowaniu sprawy zawiłe stają się „czytelne” , nawet dla osób, które nie potrafią czytać (jakieś 80% populacji tak zwanych krajów rozwiniętych) oraz osób, które nie potrafią czytać ze zrozumieniem (jakieś 95% populacji krajów rozwiniętych).

Weźmy rejon ujścia rzeki Hudson w połowie wieku XVI i spróbujmy dookreślić centra osadnicze autochtonicznych Indian Delaware. No cóż – stare mapy, źródła, odtwarzanie przebiegu rzeki… – Jednym słowem: orka na ugorze… Nie tym razem! Mamy przecież niezawodną metodę analizy historycznej (do tyłu), która wszystko czyni dziecinnie prostym. Wystarczy postawić pytanie – co dzisiaj znajduje się u ujścia rzeki Hudson?… Oczywiście! Nowy Jork! Zatem gdzie żyli Indianie Delaware w połowie XVI wieku? – To proste: gdzieś opodal Broadwayu i Central Parku… No, że co? – nie było jeszcze Broadwayu? No i co z tego – ale teraz jest, więc o co chodzi…

Tak! „dowodzenie do tyłu”, czyli do du(…)y, to metoda przełomowa, bo z jej pomocą można udowodnić nawet to, czego się nie da udowodnić. Oczywiście zawsze pojawią się ludzie gnuśni i uwstecznieni, którzy będą się na przykład upierać, że XVI-wieczni Indianie spacerujący po Broadwayu są bardziej prawdopodobni, aniżeli polskość Gołęszyców i mapy Hindenberga. – Ale przecież nie możemy akceptować tego, by jakaś tam „prawda” w jakimś tam ujęciu aksjologicznym, była ważniejsza od „prawdy naszej”, polskiej, swojskiej, „subiektywnie zobiektywizowanej”…

Zresztą, o to „czym jest prawda” pytał już ewangeliczny Piłat, ale dopiero polscy historycy dali odpowiedź pełną! – Czym jest? – Niczym! Prawda historyczna w Polsce jest niczym w zestawieniu z polską racją stanu; jest niczym w zestawieniu z potrzebą apoteozy martyrologicznie przebóstwionej polskiej doskonałości. Prawda historyczna w Polsce jest niczym wobec dobra najwyższego, czyli samej Rzeczpospolitej… – Przecież nawet klasyczna etyka przyznaje, że w sytuacjach konfliktowych wartości mniejsze należy poświęcać dla większych. No i wobec tak „prawdziwych” argumentów, znowu możemy walnąć sobie z przytupem: „q.e.d.”…

Dej pozōr tyż:  DURŚ z "Mikołojkym" u Konsul Honorowej Francji

Polacy są „bardziej”…

Oczywiście, poświęcanie wartości mniejszych dla wyższych jest etycznie zasadne. Na przykład zasada podwójnego skutku ma zastosowanie w sytuacjach skrajnych wyborów, gdy ewentualnie zaistniałe zło nie jest zamierzone, ale może się pojawić jako skutek (cena) zaistnienia optymalnego w tej sytuacji dobra. – Ktoś ponosi ryzyko dla innej osoby, bo jej dobro wydaje mu się większą wartością, niż własne życie lub zdrowie…

Jednak mam wrażenie, że w przypadku polskiej racji stanu oraz będącej na jej usługach propagandy, obowiązuje raczej zasada: „cel uświęca środki”, która w odróżnieniu od poprzedniej nie „szuka” obiektywnego dobra, ale „dobra” opartego na tak zwanej „aksjologii Kalego” („dobre jest, gdy Kali ukraść krowę, a złe gdy Kalemu ukraść krowę”). Sugeruje ona dążenie do celu po tak zwanych „trupach”, nawet gdy wymaga to krzywd i pogardy dla innych ludzi.

No właśnie – gdyby Polska „uwielbiała” siebie, ale nacje dopominające się o etniczną podmiotowość traktowała przynajmniej podobnie, jak dominujący w Królestwie Brytyjskim, Anglicy, traktują Szkotów, Walijczyków i Północnych Irlandczyków – to pewnie wzięlibyśmy to w ciemno. Jednak problemem polskiego państwa jest nie tylko chorobliwa potrzeba apoteozy własnej nacji i państwowości, ale też brak szacunku dla innych narodowości oraz wszelkich inności, którym nie po drodze ze zdefiniowaną „po warszawsku” polską racją stanu.

Zatem państwo polskie „ma prawo” upokarzać swych obywateli odmawiając im prawa do decydowania o etnicznej tożsamości; odmawiając prawa do własnej historii oraz własnego języka… Ma też prawo niszczyć ich kulturę, zabytki, zakłamywać prawdziwe tradycje, a także pomniejszać, ironizować, oblekać w szaty błazna – każdą tożsamość etniczno-kulturową, która nie chce być polską tożsamością.

Spróbujmy się zastanowić dlaczego tak jest, a przyczynkiem do tego niech będzie pewien komentarz, który pojawił się pod jednym z artykułów o tragedii górnośląskiej. Otóż  jego autor twierdził, że nie można porównywać cierpienia Polaków doznanych od Niemców, do tego, co działo się na Śląsku, a w ogóle po 1945 r. zło wyrządzali stalinowcy, których nie można nazwać Polakami…

No właśnie… ale zanim przejdziemy do sedna, warto zauważyć, że pobrzmiewa tu również myśl, iż Polacy nawet cierpią bardziej. Ktoś może powiedzieć – to tylko odosobniony mało reprezentatywny komentarz… Czy na pewno? – W Mysłowicach u początku Promenady zmierzającej ku słynnemu Kątowi Trzech Cesarzy stoi pomnik, który upamiętnia ofiary działającego w latach 1941-45 hitlerowskiego Policyjnego Więzienia Zastępczego dla Polaków i Górnoślązaków, przez które przewinęło się 20 000 osób (niektórych więźniów odesłano na egzekucję do KL Auschwitz), zaś 204 osoby uśmiercono w samym areszcie.

Pomnik upamiętnia również ofiary stalinowskiego obozu karnego, utworzonego przez Sowietów w tym samym miejscu 5 lutego 1945 r. i przejętego przez Polaków w maju tego samego roku. Więziono tam Ślązaków oraz Niemców i podczas kilkunastu miesięcy funkcjonowania uśmiercono 2 331 osób spośród kilku tysięcy aresztowanych (liczby nie są ostateczne).

Dobrze się stało, że pomnik powstał i przypomina o zabijanych w tym miejscu niewinnych Polakach i Górnoślązakach, ale zauważmy, że tablica pamiątkowa informuje, iż Polacy byli „więzieni i mordowani”, a Górnoślązacy – „represjonowani”. Czy mord na co najmniej 2331. górnośląskich cywilach dokonany w kilkanaście miesięcy zasługuje jedynie na enigmatyczny w tym kontekście termin „represje”? Czy dobitnie nazywać można tylko morderstwa dokonane na Polakach?

Kolejny przykład. – W roku 2017 przy udziale dwóch innych autorów redagowałem przewodnik turystyczny po powiecie kędzierzyńsko-kozielskim. Jedną z tras poprowadziłem przez tereny, gdzie w okresie II wojny (oraz po niej) istniały niemieckie nazistowskie, a później sowieckie i polskie stalinowskie obozy. Napisałem więc kilka zdań o zbrodniczych działaniach niemieckich nazistów, ale też o powojennej tragedii Górnoślązaków. Treści te nie spodobały się jednemu z polskich polityków (właściwie jakiejś anonimowej osobie), który w oficjalnym piśmie do wydawcy w imieniu anonimowej osoby oraz własnym wzywał do zaprzestania dystrybucji książki uzasadniając to między innymi w następujący sposób (treści, które bulwersowały mojego oponenta było więcej).

Myślę, że wszelki komentarz wydaje się zbędny. Dodam tylko, że na pismo Pana Polityka odpowiedziałem pismem liczącym 40 stron, w którym na podstawie zgromadzonych materiałów (źródeł bezpośrednich i pośrednich) porównałem warunki w poszczególnych obozach niemieckich oraz sowieckich i polskich znajdujących się na terenie współczesnego Kędzierzyna-Koźla w okresie II wojny (to porównanie nie wypadło dla mojego oponenta „pomyślnie”), a także opisałem dość szczegółowo mechanizmy represji związane z przebiegiem tak zwanej tragedii górnośląskiej.

Zaproponowałem również, że mogę stanąć do debaty historycznej dotyczącej tragedii górnośląskiej oraz polskości Śląska z polskimi historykami, pod warunkiem, że odbędzie się ona na żywo w obecności mediów. Niestety, nie byłem chyba godnym partnerem w dyskusji, bo nikt nie odpowiedział, chociaż nigdy potem, ani Pan Polityk, ani anonimowa osoba oburzona treścią przewodnika – nie zgłaszali już żadnych zastrzeżeń. Dodam jeszcze nie bez zadowolenia, że może największe zwycięstwo człowieczeństwa nad ideologiczną i polityczną zapamiętałością związane z tą zaszłością, dokonało się w ten sposób, że do dzisiaj z owym Panem Politykiem mówimy sobie na ulicy „dzień dobry”.

Tymczasem wracając do głównego wątku oraz wspomnianego wcześniej komentarza – to myślę, że jego przekaz jest nader prosty – Polak jest z definicji prawy, przyzwoity i szlachetny, a jeśli taki nie jest – to nie jest Polakiem. No przecież słyszymy zewsząd o „prawdziwych Polakach” i tych, którzy z różnych przyczyn na takie miano nie zasługują. Zatem może umówmy się, że również polscy zabójcy, gwałciciele, złodzieje, malwersanci, oszuści i wszyscy inni łamiący prawo – nie są Polakami.

Genialne! W ten sposób można uczynić ze swej nacji „naród nieskazitelnie czysty”, bo kiedy tylko jakiś jego przedstawiciel okaże się popaprańcem, to orzekamy komisyjnie, że nie jest Polakiem i znowu wszyscy Polacy są wyjątkowi.

No dobrze, ale czy w takim razie stalinowców sowieckich można nazwać Sowietami, Rosjanami, czy też – podobnie jak stalinowcy polscy – są „beznarodowcami”. Może w ogóle jest jakaś zasada w etyce: jesteś kanalią – tracisz narodowość… No a esesmani, ludzie pokroju Mengele czy Hössa? – byli Niemcami, czy też niemiecka opinia publiczna ma prawo się ich wyrzec i ogłosić, że ci Niemcy, którzy mieli na sumieniu miliony zbrodni byli „narodowo niedookreśleni”…

No właśnie. Wróćmy jeszcze raz do pisma Pana Polityka, bo jak wspomniałem – zarzutów wobec zawartych w przewodniku treści było więcej. Na przykład jeden z kolejnych dotyczył tego, iż pisząc o nazistach (w kontekście miejscowych obozów) nie zawsze dodawałem, że chodzi o nazistów niemieckich (chociaż na niespełna dwóch stronach uczyniłem to 7 razy).

To pismo pochodzi z 2017 r., a przecież oprócz tego, że jako całość jest próbą politycznej ingerencji w treści historyczne, to już tekst zaznaczony żółtym flamastrem jest jakby żywcem wyjęty z notatek służbowych politruków z lat pięćdziesiątych.

Jakaż modelowa niekonsekwencja i zakłamanie! – w wypadku kiedy katami są polscy stalinowcy – nie wolno wspominać o ich narodowości, a gdy zło zostało wyrządzone Polakom – narodowość agresorów ma być odmieniana przez wszystkie przypadki i zajmować połowę tekstu.

Zatem skoro Polacy uważają, że Niemcy powinni ich za wszystko, co wydarzyło się podczas II wojny światowej, przepraszać do końca świata i jeden dzień dłużej; skoro uważają, że zbyt mało niemieckich dóbr i ziem otrzymali i dlatego potrzebne są odszkodowania; skoro bezustannie przypominają światu, że esesmani i inni hitlerowscy siepacze to Niemcy – to dlaczego Ślązacy nie mają prawa swych powojennych katów nazwać Polakami?

Dej pozōr tyż:  Na gōrnoślōnskich szportplacach, 14.04.2023

Można też dywagować w jeszcze innym kierunku. – Skoro Polska była w czasach stalinowskich marionetką Rosji (co jest prawdą), to czemu powojenną historię Polski liczy się od 1945, a nie od 1989 roku? Dlaczego od tego czasu liczone są medale sportowców, osiągnięcia artystów, literatów… Przecież byli wśród nich i tacy, którzy bardzo „nachalnie” machali kwiatuszkami do towarzyszy Bieruta, Moczara, Cyrankiewicza… Byli tacy, którzy pisali eposy na cześć Stalina, a dzisiaj goszczą w szkolnych podręcznikach (Szymborska, Morcinek i inni). Dlaczego na Śląsku patronami szkół i ulic są ludzie pokroju Wieczorka – absolwenta podmoskiewskiej kominternowskiej szkoły dla stalinowskiej „wierchuszki”, gdzie „szefową” była wdowa po Dzierżyńskim, i do której uczęszczały tak „znamienite” persony jak: Moczar, Berman, Honecker, Broz Tito…

A co z aktywistami, politrukami i „stalinowskimi pedagogami”, którzy terroryzowali śląskie dzieci i ich rodziców, wbijając do ich świadomości (rózgą oraz bardziej wyszukanymi sposobami) „aksjomaty” o odwiecznej polskości Śląska i pogardę dla “prymitywnej śląskiej gwary”, ale też „prawdy” o przewodniej roli partii, dobrodziejstwach socjalizmu i bohaterach broniących Polski przed bandytami z AK. Dlaczego ci ludzie w kontekście historii Polski są ukazywani jako stalinowscy służalcy, zaś w kontekście historii Śląska – jako romantyczni pionierzy niosący zapyziałym Ślązakom kaganek polskiej oświaty?

Często też pada argument, że stalinowcy to nie Polacy, bo przecież nie można ich uważać za takich, skoro mordowali „Polaków prawdziwych”. No dobrze, ale naziści Hitlera też mordowali swoich oponentów politycznych, a Stalin mordował nawet żołnierzy wracających z frontu, zaś ofiarami „zwykłych” oprychów i seryjnych morderców też bywają przedstawiciele rodzimych nacji…

Jeszcze kiedy indziej słychać argument, że spora część stalinowskich siepaczy, takich jak Morel, Gęborski, Moczar, Berman, Humer to przecież Żydzi a nie Polacy. Wszystko się zgadza, ale pochodzenie żydowskie mieli też Brzechwa, Tuwim, Leśmian i wielu innych twórców – ale nie słyszałem nigdy, aby państwo polskie się ich wyrzekło, postrzegając ich dorobek artystyczny jako część kultury izraelskiej…

Pycha sycona kompleksami

Może po prostu jest tak, że to wszystko, co objawia się w sposób praktyczny jako pycha polskiego państwa, jest w istocie fobią i może u podstaw tejże fobii stoi wtłaczane Polakom przez ich rodzimą propagandę przekonanie, że bycie Polakiem jest czymś wyjątkowym i tym samym bardziej wartościowym od bycia Niemcem, Francuzem, Szwedem… W takim „romantyczno-idyllicznym” ujęciu polskość jawi się przecież  jako coś niemal „sakralnego” i dlatego nie może być zbrukana ludzką małością…

Być może pierwotna przyczyna takiego stanu rzeczy jest prozaiczna i związana z kompleksami wobec innych nacji. Może polskość wyglądająca blado na polu gospodarki, kultury, nauki, sportu – próbuje ukazać siebie jako „coś”, co wyrasta ponad „zwykłą wymierność” i stąd wszystkie „mesjanizmy” i „winkelrodyzmy” oraz archetyp Polaka jako nieskazitelnego bohatera, który wciąż z „czymś” i o „coś” walczy.

Może właśnie z kompleksów wziął się „pakiet ochronny” w postaci bezustannej martyrologii i poczucia krzywdy doznawanej od obcych, która zasłonić ma własne przywary. Być może właśnie o tym pisał Stanisław Wyspiański kreśląc postać Jaśka, co zgubił złoty róg schylając się po czapkę z piór oraz wprowadzając symbolikę owego „chocholego tańca” jako błędnego koła napędzanego pychą osadzoną na osi jakiejś mentalnej niemocy…

Przecież tak często powtarzany slogan, o „dumie z bycia Polakiem”, zdaje się sugerować przedstawicielom innych nacji, iż powinni ubolewać nad tym, że Polakami nie są, zaś zdanie: „Polacy mogą być dumni ze swej historii i kultury” – pobrzmiewa tak, jakby tylko polska historia była usłana szlachetnymi czynami, a dzieje innych nacji składały się wyłącznie z czynów ludożerczych.

Tymczasem przynależność narodowa i państwowa sama w sobie jest aksjologicznie obojętna i nie czyni nas lepszymi lub gorszymi ludźmi, a tym samym nie przysparza nam powodów do dumy lub wstydu. To dokładnie tak, jakby ktoś twierdził, że jest dumny z bycia brunetem albo z bycia kobietą. Takie stwierdzenia same w sobie byłyby bez sensu nie mając żadnej wartości logicznej, a na dodatek przekaz „podprogowy” byłby taki, że blondyni i mężczyźni są „gorsi”, niż bruneci i kobiety.

Znamienne jednak, że nadęta narracja o wyższości polskości nad czymkolwiek innym, jest skierowana wyłącznie do Polaków – dokładnie tak, jakby członkowie rodziny, żyjący od lat pod jednym dachem, wysyłali sobie maile w typie deweloperskich reklam zachwalające zalety domu, w którym żyją od 20 lat.

Okej, ale czy to oznacza, że Polacy nie mogą promować polskości i propagować swej kultury? Oczywiście, że mogą, a nawet powinni. Jednak czym innym jest świadomość swej etnicznej i kulturowej tożsamości oraz chęć podzielenia się tym wszystkim z innymi, a czym innym ukazywanie polskości w taki sposób, jakby nikt inny żadnej tożsamości, ani kultury nie posiadał. Promując własne zalety należy wejść w pozytywną interakcję z otoczeniem i starać się również ubogacać tym, co inni mają do zaoferowania…

Przecież jakikolwiek postęp dokonywał się tylko wówczas, gdy ludzie wymieniali się tym, co posiadali, zamiast niszczyć wzajemnie swoje dobra lub oddzielać się od innych murem. Właśnie dlatego Rzymianie podbijając Grecję, nie zniszczyli jej dziedzictwa, ale po części je „oswoili”. Podobnie Germanie napływający w początku naszej ery na tereny Śląska, nie wyrżnęli mieszkających tutaj Celtów, ale raczej zbratali się z nimi, adaptując ich kulturę, która wyprzedzała wówczas germańską o całą długość najdłuższego fiordu.

Problem w tym, że Polacy nie chcą wchodzić w żądną interakcję ze śląską kulturą, poza „śmichów i chichów” na śląskich kabaretach, bo przecież wersja oficjalna jest taka, że to oni „przynieśli Ślązakom kulturowy kaganek” i nigdy niczego od Ślązaków nie potrzebowali – no, może z wyjątkiem bogactw naturalnych, przemysłu, gospodarki, rolnictwa (które wyprzedzało polskie o 100 lat), siły roboczej, linii kolejowych, dróg, rozwoju cywilizacyjnego i w ogóle…

Zresztą względem innych nacji Polacy zachowują się podobnie. Na przykład Unia Europejska to w polskiej narracji siedlisko zła wszelakiego i dlatego Polska pogardza Unią i nic od niej nie potrzebuje – no może z wyjątkiem kasy… – Ale oprócz tego już na pewno nic, ponieważ: „dobre bo polskie”… – Moja żona kiedyś skomentowała to hasło ukazujące się akurat na ekranie telewizora: – no dobra, ale skoro tak, to ja bym chciała oprócz jajek, kiełbasy i selera, kupić też jakieś inne polskie produkty, bo póki co auto mam hiszpańskie, telewizor japoński, pralkę i elektronarzędzia niemieckie, a smartfona i komputer jakiś azjatycki…

Dej pozōr tyż:  Bartodziej & Kroll & Soika: Na manowcach

Dziwi również to, że wobec wszechobecnej apoteozy polskości i coraz liczniejszych „słodkopierdzących” akademii szkolnych przypominających coraz bardziej te z czasów mojej młodości – młodzi wolą wcinać amerykańskie burgery, tureckie kebaby, włoską pizzę i belgijskie frytki od polskiego bigosu, zaś nowocześni nowobogaccy ze „swojskich polskich seriali”, kiedy chcą zaszpanować „nowoczesnością”, to nie zapraszają swych biznesowych partnerów na staropolski udziec z jelenia tylko na japońskie suszi. Nie wiadomo też dlaczego uczestnicy pewnego znanego programu emitowanego w jakże edukacyjnej telewizji polskiej – wywiadów udzielają na backstage’u oraz w green roomie, a nie za kulisami, albo – skoro „dobre bo polskie” – to po prostu na zapleczu…

Wobec powyższego wydawać by się mogło, że jedyną przestrzenią, gdzie Polska wchodzi w bardziej dynamiczną interakcję z resztą świata jest organizacja wojskowa zwana NATO. Jednak i w tym wypadku można mieć wrażenie, że wszystko to jest najbardziej potrzebne polskim politykom – głównie do tego, by mogli machać szabelką, wygłaszać przedwyborcze „pseudomocarstwowe” banialuki i grozić palcem silniejszym od siebie, siedząc pod frakiem „Wuja Sama”.

No właśnie – polskość nie potrzebuje nikogo i niczego, ale zachowuje się przy tym jak zbuntowany nastolatek, który jest na „maksa wyczilowany”, nie ma zamiaru przestrzegać domowych zasad, a współmieszkańców uważa za „lamusów” – co jednakowoż nie przeszkadza mu regularnie egzekwować od tychże „lamusów” wikt, opierunek i cotygodniowe kieszonkowe.

Post scriptum „bezironiczne”  

Na koniec jeszcze kilka zdań tytułem wyjaśnienia i podsumowania – już na zimno i bez ironii. Na przykład w kwestii mapy z „polskimi plemionami”, można by pomyśleć, że to tylko jakiś niefortunny podpis i w ogóle wiele hałasu o nic. Tymczasem mapa ta – abstrahując od genezy jej tytułu – pokazuje pewien schemat polskiej historycznej retoryki, utrwalający mity o „odwiecznej polskości” Śląska i innych terenów współcześnie polskich, które w przeszłości polskie były przez chwilę albo wcale.

Chodzi o to, że w dobie swobodnego przepływu informacji – raz uruchomione mechanizmy przekłamywania historii zaczynają w sposób niekontrolowany żyć własnym życiem. Wielce prawdopodobne, że autor tej mapy podpisując ją tytułem: „plemiona polskie” – nie chciał intencyjnie kłamać, ale zadziałał według utartych schematów powielając błędne rozumienie polskości jako wszystkiego, co kiedykolwiek istniało na terenie współczesnej Polski. – Ileż razy słyszymy, że jakiś obiekt będący na przykład na Dolnym Śląsku – jest najstarszy w Polsce, a przecież historia jego powstania nie ma z dziejami Polski nic wspólnego.

Zatem nie dziwmy się, gdy usłyszymy, że Śląsk jest „odwiecznie polski”, a język śląski to jeden z polskich dialektów, bo skoro „polscy” byli Opolanie, Ślężanie i Gołęszyce (i pewnie mówili językiem polskim), to zapewne i dinozaury, które żyły na tym terenie „nieco wcześniej”  były polskie (faktem jest, że znalazłem kiedyś w internecie artykuł traktujący o epoce lodowcowej, mający tytuł „zlodowacenia w Polsce”). Zatem, wobec powyższego, czy Mieszka przybywającego ze zbrojnymi Polanami na Śląsk w 990 roku można nazwać kimś innym niż „repatriantem”? (miało być bez ironii, ale się nie dało…).

Z kolei w kwestii przykładu z pszczyńska mapą Hindenberga, też można sądzić, że to „czepialstwo”, bo przecież, gdyby Polacy wywalili mapę na śmietnik jako nie swoją, to byłby lament, a kiedy się nią zajmują „po bożemu” to znowu jest źle. Oczywiście – cieszy fakt, że taki zacny zabytek jest pod dobrą opieką, bo przecież oprócz tego, że jest on związany z historią i tradycją określonych nacji, to jest także częścią ogólnoeuropejskiego dziedzictwa kulturowego, no i w ogóle jest to „fajna rzecz” – bez względu na to, kto się do niej przyznaje.

Problem bardziej ogólny jest raczej w tym, że niepolska spuścizna historyczna bywa w Polce traktowana według dwóch schematów: albo jest skazywana na powolną agonię, albo opieka łączy się z fałszywą narracją historyczną, w ramach której dany artefakt staje się w „magiczny sposób” częścią polskiej kultury. Tymczasem granice państw się zmieniają i na terenie wszystkich krajów znajdują się obiekty należące do innej tradycji historycznej niż rodzima, co nie znaczy, że trzeba je niszczyć albo udawać że są nasze. – Przecież nawet jeżeli jakiś X wyda całą fortunę na zakup obrazu Rembrandta, to obraz w porządku własności będzie oczywiście należał do pana lub pani X, ale w sensie autorstwa będzie nadal Rembrandta – chociaż ten już od jakiegoś czasu nie żyje.

Na koniec wypada jeszcze zapytać, czy w percepcji śląskości przez Polskę i Polaków zmieniło się coś od czasów Peerelu. Cóż, zapewne wielu pojedynczych Polaków rozumie już śląskość zupełnie inaczej, niż Polacy przyjeżdżający na Śląsk w latach 40. czy nawet w latach 80. XX wieku. Jednak tych „wielu”, to nadal pewnie jakieś 5% całego społeczeństwa. Jeszcze mniej zmieniło się, jeżeli chodzi o oficjalną narrację polskiego państwa – i bynajmniej nie chodzi tylko o czasy rządów PiS-u, ale o poglądy na kwestie śląskiej narodowości i śląskiego języka, prezentowane przez całą „warszawską wierchuszkę”. To prawda, że niektórzy polscy politycy, byli publicznie zbulwersowani wypowiedzią Kaczyńskiego o „ukrytej opcji niemieckiej”, ale przecież nie przeciwstawiali tej tezie afirmację etnicznej śląskości, ale śląskość jako formę afirmacji polskości.

Dlatego czasem „śni” mi się autonomia, śląska historia w szkołach, śląska narodowość i język, a czasem nawet zadośćuczynienie za tragedię górnośląską. Ale kiedy się „budzę”, to póki co marzy mi się, aby polskim oficjelom na wiecach w Katowicach nie ciekła piana z ust, gdy bełkoczą o „odwiecznie polskim Śląsku i tęsknocie ludu śląskiego za macierzą”; aby przy próbie rozmowy o tragedii górnośląskiej przeciętny Polak nie miał „kurwików” w oczach i zaciśniętych pięści, i aby słowo „Ślązak” oznaczało dla Polaków człowieka z własną historią, tożsamością i etniczną podmiotowością, a nie jakiś twór „człowiekopodobny” ulepiony z „berów śmiesznych i uciesznych”…

Dopóki nie zaistniejemy w polskiej mentalności – tej indywidualnej i państwowej – jako partnerzy, z którymi należy rozmawiać o „Śląsku w Polsce” bez „odwiecznych pierdół”, „węglowego populizmu”, „Korfantego” i „macierzy” – to nawet, gdy dadzą nam autonomię – wkrótce będzie ona tyle warta, co ta „warszawsko-krakowska” z 1922 roku. Nawet, kiedy ktoś przeprosi za tragedię górnośląską – to znowu jakaś gazeta napisze, że był to „kolejny sowiecki mord na Polakach”… Nawet jak pozwolą nam przez pół godziny w miesiącu uczyć śląskiej historii, to będzie to bajdurzenie o dziejach „małych ojczyzn” – niczym popłuczyny po wielkiej historii Polski… I tak naprawdę, wciąż taktowani będziemy jak kolejny „śmieszny Bercik”, który z racji tego, że jest tylko niedouczonym śląskim matołem – rozpętuje kolejną śmieszną „śląską wojnę”.

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Piotr Zdanowicz – pasjonat oraz badacz historii, kultury i przyrody Górnego Śląska. Dziennikarz, autor lub współautor książek i reportaży, a także kilkunastu prelekcji, kilkudziesięciu artykułów prasowych oraz kilkuset tysięcy fotografii o tematyce śląskiej. Pomysłodawca rowerowych i pieszych szlaków krajoznawczych na terenie Katowic, Mysłowic i Tychów oraz powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego. Poeta, muzyk i plastyk-amator. Z zawodu elektronik, budowlaniec oraz magister teologii.

Śledź autora:

12 kōmyntŏrzi ô „Piotr Zdanowicz: Prawda po polsku – czyli Cycero, gdyby jeszcze żył #2

  • 11 kwiytnia 2023 ô 23:07
    Permalink

    Jeszcze jedno : w czasach PRL każde dziecko musiało nauczyć się deklamować wierszyk „ Ktoś rt taki ? Polak mały !” – napisany przez polskiego nacjonalistę – Dmowskiego. Czy to nie jest symptomatyczne, że polscy socjaliści , tak dumni z pobicia niemieckiego nacjonalizmu, uczyli polskie dzieci wierszyka stworzonego przez polskiego nacjonalistę ?

    Ôdpowiydz
  • 11 kwiytnia 2023 ô 22:23
    Permalink

    Miejscu jedna baba z moi familyli ( tyj przibranej), wziena łodymie ksionzka , w keryj była łopisywano historyja sprzed II wojny, w slonskim Beuten. Hnet jom prziniosla nazod i padała, że to je „antypolsko ksionzka”. Nie móg żech się nadziwic, co we tyj ksionzce je antypolskigo, aż żech sie wspomnioł o jednyj z historyi opisywanych w nij – rechtôr kery był richtig fest nazistom, kozoł sztudyntom na bezuchu podziwiać richtig niymieckie widoki na Šlônsku. Ta baba, kero mi pedziala ze ta ksiônżka je antypolsko, je jak tyn rechtôr. Wszistko co nie je we Šlônsku richtig yno polskie, je antypolskie. Tak dla dlo tego rechtôra to co nie było we Šlônsku niemiecki, było antyniemiecki. I tak sie te dwa nazizmy, dobrze rozumiejom, że aże by sie miały rynka podać….

    Ôdpowiydz
  • 8 marca 2023 ô 19:45
    Permalink

    A ja dziękuję Panu i Innym Autorom,że po polsku.

    Ôdpowiydz
  • 7 marca 2023 ô 11:32
    Permalink

    Panie Piotrze, dziekuje. Dziekuje za juz i prosze o jeszcze .

    Ôdpowiydz
  • 7 marca 2023 ô 11:21
    Permalink

    Teksty Pana Pyjtra Zdanowicza sōm dycki w punkt, ale do wiynkszŏściy sōm za dłōgi! Jŏ poczytom, choć we pōłowinie tekstu uż sie ōn ciōngnie, ale mocka ludźi w epoce filmikōw a memōw poczyto yno nagłōwek abo poczōntek. A szło by na zicher to potajlować na wiyncyj małych tekstōw. To yny tako moja idyja 😉 žyczliwie pozdrowiōm

    Ôdpowiydz
    • 7 marca 2023 ô 12:48
      Permalink

      Widzã to podobnie pozytywnie, ino poco rozwijać dorobek tekstōw pisanych po polsku, kej idzie po ślōnsku? Argumynt “coby wiyncyj ludziōw (Polŏkōw) zrozumiało” je ôbustrōnnōm brzitwōm, bo dusi texty intelektualne wydŏwane po ślōnsku:(

      Ôdpowiydz
      • 7 marca 2023 ô 16:47
        Permalink

        Witōm Wŏs. Bardzo proszã cobyście mi wytuplikowali, eli idzie Wōm, ô to, iże artykuł je szrajbniōny po polsku, a niy po ślōnsku, abo możno jeszcze ô coś inkszego. Naprŏwdã chiołbych wiedzieć, bo możno mŏcie jakõ prawõ myśl na prziszłość. Nō bo mie tyż idzie ô to, coby przesłanie tego, co szrajbujã fungowało możebnie nojbarzij skutecznie i czytelnie. Tōż, kej by sie rozchodziyło ô to, co mi sie zdŏ, to chcã Wōm pedzieć, iże kej ino mogã szrajbujã po ślōnsku, szafnyłech ksiōnżka krajoznawczõ, szpacyrownik, rychtujã tōm gedichtów. Je tyż sam na Wachtyrzu mocka mojich tekstōw we gŏdce ślōnskij, a dyć wiyrzcie mi, iże kebych tyn artikel – kery je dojś ciynżki do czytaniŏ – bōł szkryfniynty we ślōnskij gŏdce, to żŏdyn go ani niy napocznie. – Krōtki bajszpil – stojã ze ślōnskimi ksiōnżkōma na ślōnskim feście. Na jednyj kupce mōm ksiōnżka ô Kanarze Kłodnickim po polsku, a zarŏz z boku sztŏs tych samych ksiōnżkōw ino z tekstym, kery żech przetuplikowoł na ślónskõ godkã. Jak Wōm sie zdŏwo, kere ksiōnżki kupujōm Slōnzŏki…:-)
        Zajś, co sie tykŏ dugości, to możno niy uwierzycie, ale cołki materiał, kery mōm z grubsza przirychtowany je już potajlowany (beztōż sam było #2). Po prŏwdzie jŏ tyż sie miarkujã, iże to je imyntnie duge, atoli z drugij zajty – czytelnik może sie to szafnyć baji na porã razy, a jŏ – jak to potajlujã barzij bele jak, to straci to swojã idyjõ. Na tyn przikłŏd dalszŏ parta ze tyj raje, to je artikel w kerym bydymy poleku eklerować felery, kere jedyn autōr zrobiōł na ino jednyj zajcie ksiōnżki ô ślōnskij gyszichcie. I terŏzki patrzcie – jak jŏ niy dōm tego w cołkości, to ftoś, co niy czytoł piyrszyj tajle niy za fest chyci kōntekst, bo te dalsze myśli sōm fest swiōnzane logicznie. – No ja, to niy je ajnfach zrobić, coby było zicher 🙁

        Ôdpowiydz
        • 8 marca 2023 ô 22:39
          Permalink

          Szczyńść Boże, toć idzie mi ô to co niy je schreibniynty po ślōnsku a akkuratnij ô to co se niy schreibuje we gŏdkach myńszościowych. Basieruje to na ôbserwacyjach strukturalnyj myńszość niymieckij (schuld sam widza elity, ftore to unterstützujōm) a jejich wydŏwanie a schreibowanie bezmajś wszyjskigo po DE a PL (wiynkszojść, to tłōmaczynia ze DE na PL) + brak motywacyje, coby gŏdać we strukturach MN po niymiecku, co dokludziyło do agoniji niymieckij umgagnsprachy we strukturach MN. Co ôstało, to fasadowŏ niymieckojść jynyzykowŏ, ftorŏ je jednōm wielgōm gańbōm po 30 latach (ô pseudoniymieckij identität ôPolszczanyj niy spōminōm, bo to sprengło by rahmy). Skutki negatywne tygo sōm, co a) niy motywuje (bez impuls zewnyntrzny) sie takim handlowaniym (handlungiym – die Handlung) do czytaniŏ we gŏdce myńszościowyj. b) ôdstraszŏ sie ludzi, ftorzi majōm richtig interessã do gŏdki (myńszościowyj). c) gŏdka społeczności myńszościowy niy wyłazi poza stadium mŏwy pod kroplōwkōm. d) traci na respekcie, bo dyć to samo moga se kupić po polsku tōż po co mi tyn ślōnski? Na skwol niy potrzebuja kupować. Ksiōnżkã waszõ ech kupiōł, po ślōnsku, bo jak niy “musza”, to niy czytōm po polsku. “Kajś” ech czytoł po polsku, boch sie niy spodziywoł, co wylejzie po ślōnsku. Po Twardocha ksiōnżki “Drach, Pokora” ech chyciōł, kej wylazła ślōnskŏ edycyjŏ, “Byka” ech musioł po polsku. Cobych czytoł Twardocha Rŏmany ô Warszawie po polsku, niy widza u siebie tego. W Kataloniji ech łaziōł do Lidla, we Lidlu mieli miana tŏwŏru ino po katalōńsku, wohl niy wohl se czowiek nauczōł po katalōńsku rzōndzić niy jedyn wort – zazdrŏszcza jim tygo haltungu fest.

          Mōm ku tymu małe gedankenexperimenty:

          1. Ślōnzŏk napisoł rŏman po niymiecku, rŏman dostoł Nobelpreis. Autōr przaje fest ślōnskij gŏdce, co śmiy zrobić coby zmotywować ludzi do czytaniŏ po ślōnsku.

          a) przełożyć na polski i schreibnōńć po polsku pora essayji do zeitungōw co wert je czytać po ślōnsku
          b) przełożyć go na polski i ślōnski
          c) przełożyć go ino na ślōnski

          Ślōnzŏki (ludzie) sōm zgniyłe, bezto kupowali po polsku, jak sie chce zgniyłym Ślōnzŏkōm (ludziōm) pōmōc, to niy mogōm mieć takigo wyboru. 🙂

          2. Urŏpa ôd Tomka, Zbysia, Kerstin, Anny, Felixa bōł łodziŏrzym na kanarze Kłodnickim i chcōm sie ô tym conieco wywiedzieć. Co nŏleży zrobić coby sie ślōnskŏ wersyjŏ ksiōnżki wiyncyj sprzedała:
          a) wydać jōm po polsku i po ślōnsku
          b) wydać jōm ino po ślōnsku.

          ciekawi mie co by te mianowane Ślōnzŏki kupowały ejźli waszŏ ksiōnżka ô kanarze by bōła wydanŏ ino po SZL a DE (blank na marginesie we tych dwuch jynzykach bych widzioł publikacyje, kōmunikaty MN, ze ślōnskigo zŏwdy se prandzyj podchyci ze niymieckigo, kej ze polskigo…).

          Band gedichtōw bydzie po ślōnsku?:)

          Schlussendlich kŏżdy ale je frei schreibować we gŏdce, ftorŏ/ftore chce.

          Co do dugości textu, jak przeleje sie dowolno kwota na kōnto Wachtyrza, to artikel idzie na drugi dziyń dokōnczyć czytać, to niy widzã we tym żŏdnego problymu 😉

          Pozdrŏwiōm

          Ôdpowiydz
          • 9 marca 2023 ô 09:09
            Permalink

            Nō ja, tak w cołkości to mŏcie recht. Toć ta idyja, iże jynzyki myńszości się tracōm, niy bez to, co niy gŏdajōm w nich ci, kerzi niy poradzōm, nale imyntnie beztōż, iże niy gŏdajōm w nich ci, kerzi poradzōm – je w pōnkt i tukej ni ma co gŏdać.
            Atoli dojzdrzijcie, iże piastowanie ślōnskości, to tyż je dotrzanie do Ślōnzŏkōw ze ôsprŏwkōm ô ślōnskij gyszichcie, kulturze, tożsamości… I tak się forszelujã, iże na to ni ma za moc czasu, bo indoktrynacyjŏ idzie ze drugij zajty z festelnym drukym i wszyjskimi knifami. Nō i terŏzki lepij szrajbować ksiōnżki i artikle jyny po ślōnsku i czekać, aż Slōnzŏki zacznōm to czytać (baji, kej je to po polsku, to interesantnych tyż niy je za wiela), eli pisać po polsku, atoli poleku wkludzać wiyncyj ślōnskij gŏdki do przestrzyństwa ôd literatury i medyjōw?
            Jŏ by był za tym drugim, bo zdŏ mi sie, iże bez druk snŏci się za wiela niy wygrŏ. Ôkrōm tego, zdŏ mi sie, iże zgolymŏ parta Ślōnzŏkōw niy czyto ślōnskich ksiōnżek, abo artiklōw – ani po polsku, ani po ślōnsku, beztōż iże ślōnskość niy je dō nich czymś co majōm w zŏcy i coby ich w cołkosci choćaby trochã ôbchodziyło. Tōż miarkujã, iże nojprzōd trza tych ludzi przikludzić do ślōnskości, coby jōm poznŏwali i możno antlich spokopiyli, iże to je jejich erbowizna – tak, jak to ekleruje bez swōj włŏsny bajszpil Zbigniew Rokita we „Kajśu”.
            Yntlich prōmp chcã pedzieć, iże zaôbycz prawie ci, co ni majōm w zŏcy ślōnskij gŏdki, abo – aby niy za moc ich ciśnie, coby po ślōnsku gŏdać, to tyż ślōnskość majōm takŏ powiyrchniŏ (barzij mi się rozchodzi ô młodszych). Tōż zdŏwo mi się, iże, kej ta jejich ślōnskość stōnie sie barzij dojzdrzałõ, to cug do ślōnskij gŏdki ukŏże sie u nich naturalnie. A dyć jak wszyjsko bydzie pisane, gŏdane i wydŏwane ino po ślōnsku, to ôni tego czytać niy bydōm i durch bydōm to wszysjsko mieć w rzici – nō i koło sie zawiyrŏ.
            Beztōż jŏ myślã, iże trza fungować tak i tak. Trza pokŏzować ludziōm, iże we ślōnskij gŏdce idzie szrajbnyć teksty ze kŏżdyj zorty – i to sie uż dzieje. Atoli wele tego – teksty ciynżyjsze we ôdbiōrze idzie tyż pisać po polsku. Z tym, iże proporcyje by sie musiały poleku przechylać na zajtã śłōnskõ – i to tyż funkcjōniyruje, choć możno trochã za fest poleku.
            Je tyż jeszcze jedna kwestyjŏ, kerõ widać dziepiyro kej się je w „postrzodku”. Rozchodzi sie ô to, iże kej bydã ferlyjgŏwoł ksiōnżka za swoje piniōndze (bo baji ôd ślōnskich potyncjalnych spōnsōrōw pryndzij dostaniesz „cezie” na oktoberfest, niż na ksiōnżka, film, abo jake inne powziyńcie), totyż niy za fest mogã czekać 10 rokōw, aż sie Slōnzŏki nauczōm po ślōnsku czytać i kupiōm, bo mie pryndzyj Ślubnŏ ze chałpy wyciepnie. 😉
            Tyn band gedichtōw – jak bydzie – to bydzie po ślōnsku, nikere we dwōch wersyjach.
            Pozdrŏwiōm

    • 9 marca 2023 ô 10:43
      Permalink

      Gynau tyż tak myslą, jak zawdy w punkt. Dlatygo wspomagom Wachtyrza, choc tak noprawdy to za teksty tygo jednygo autora, ale niech baje bo to i tak se opłaci.Tygo toch jeszcze do kunca nie poczytoł, bo to mały Buch, ale se sum potajlowoł, co nojpyrw to wszystko musza spokopic, czygo se już dowiedzioł.

      Ôdpowiydz
      • 10 marca 2023 ô 18:23
        Permalink

        No to eście se porozprawiali Pyjter z Anonimusem i chyba na tym ostanie bo kto se tygo jynzyka gipko nauczy i jaki by mioł byc ku tymu cwek przeca kożdy co chodziuł do polskyj szuly umiy tyn jynzyk rozumiec a ci co teroski su uczom po nymiecku choc trocha ze przeszkodami tyż. Dobrze powiedziane mają to w rzici, coby jeszcze po ślunsku na nowo pisac se uczyc.Te stare Nymcy Slunzoki z przed wojny już powymierały abo se teraz kunczą , to niech tak ostanie iże Pyjter jednak dali byndzie pisac po polsku bo oprócz literek to trza jeszcze syns czytania zrozumiec.

        Ôdpowiydz

Ôstŏw ôdpowiydź do Josef Pociep ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza