Piotr Zdanowicz: Polskie baśnie i legendy # 1 – „Ślązak to Polak, bo mówi po polsku”

W ciągu kilku kolejnych odcinków chciałbym się podzielić z Czytelnikami przemyśleniami na temat irracjonalności „polskich prawd o Śląsku”, które znamy z podręczników czy nawet naukowych opracowań. Niestety, ogromna część polskiego społeczeństwa i spora liczba Ślązaków przyjmuje tę narrację bezrefleksyjnie i bez zastrzeżeń, czego zapewne nie zmieni, ani ten, ani inne tego typu artykuły. Jednak myślę, że warto do znudzenia obnażać kłamstwa, bo kłamstwa „stoją” zawsze „po ciemnej stronie mocy”, nawet wówczas, gdy są fabrykowane przez „najjaśniejszą Rzeczpospolitą”

TAK OGÓLNIE…

Bajkopisarstwo polskie na temat Śląska, śląskości i Ślązaków można podzielić na dwie grupy. Pierwsza dotyczy filarów „odwiecznej polskości”, czyli zbioru dogmatów i aksjomatów, które z definicji nie wymagają logicznej weryfikacji (bo też żadna weryfikacja nie byłaby ich w stanie „zweryfikować”). Druga grupa to twórczość bardziej wysublimowana, której domeną jest wykazanie, jak krótki wprawdzie bo trwający „ledwie” 1100 lat (w ciągu 1300-letnich dziejów) wyłom w odwiecznej polskości Śląska zdewastował śląską ekonomię i kulturę…

Tutaj pozwolę sobie na kilka słów komentarza, bo trudno przejść obojętnie wobec dramatu będącego udziałem naszych śląskich przodków. Zobaczmy – najpierw „troglodyta” Samon, okrutni Morawianie, barbarzyńscy Czesi, aż w końcu Śląsk znalazł się w przeznaczonym sobie od stworzenia świata władztwie niejakiego Mieszka (oczyma wyobraźni widzę te fajerwerki, bilbordy: „Mieszko! Welcom to Silesia”… nastolatki w kolejce po autografy…). Jednak idylla trwała tylko 200 lat… No i znów nieznośna samotność wolności, straszni Czesi, jeszcze gorsi Austriacy, i w końcu… diaboliczni Niemcy…

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Jakież łzy musieli ronić nasi przodkowie na brzegami Odry i Małej Panwi, niczym biblijni Izraelici nad rzekami Babilonu… Jakże długo wędrowali przez pustynię własnej egzystencji podążając oczyma wyobraźni za momentem zjednoczenia z macierzą – zanim za sprawą pewnego generalissimusa owo zjednoczenie mogło się dokonać (w trybie, który wymykał się jednak „najśmielszej” wyobraźni)…

Tak czy inaczej zadumę nad polskim bajkopisarstwem historycznym proponuję zacząć od dogmatu, który roboczo nazwałem „argumentem z języka”, a który brzmi: Ślązacy to Polacy, bo mówią po polsku. Warto podjąć tę kwestię choćby ze względu na towarzyszący jej kawał dobrej literatury science fiction (bardziej fiction aniżeli science), ale tematyka jest też na czasie, bo minęły lub miną kolejne rocznice wydarzeń z lat 1920-21, kiedy ów dogmat zaistniał i pośrednio zdecydował o dalszych losach Śląska… Do podjęcia problemu zachęcają także toczące się wydarzenia współczesne, które – mam nadzieję, nieco wyprostują dziejowy meander sprzed 100 lat, przez co „argumentowi z języka” już niebawem może pozostać sam „język”.

GDYBY NIE TEN SPIS…

No właśnie, w 1910 r. odbył się między innymi na Górnym Śląsku spis powszechny, w którym zawarte zostało pytanie o preferencje językowe. Właściwie to pamięć o tym wydarzeniu – jak o wielu poprzednich – przepadłaby niechybnie w mrokach dziejów, ale tym razem było inaczej, ponieważ po I wojnie światowej Polska na spółkę z Francją postanowiła ukraść Niemcom górnośląski przemysł, aby wzbogacić się nie inwestując ani złotówki (czyli tak po polsku).

Problem w tym, że używana często przez Polaków jakże racjonalna argumentacja w typie: „A co! Nam Polakom się nie należy!!!” – mogłaby nie przekonać nawet ówczesnej Ligi Narodów (czyli Francji), więc należało wymyślić cokolwiek, co miałoby choć znamiona racjonalności. No i wymyślono… to znaczy powołano się na wyniki owego spisu z 1910 r., w którym 60% mieszkańców Górnego Śląska (terenów objętych plebiscytem, bez powiatów zachodnich częściowo dolnośląskich, ale należących do rejencji opolskiej) zadeklarowało język polski.

Oczywiście argument jest „mocny”, bo można go propagandowo zapodawać w dwóch wersjach. Dla osób nie znających historii jako potwierdzenie odwiecznej polskości Śląska, a dla osób bardziej „kumających” jako dowód na głębokie zakorzenienie polskości (mimo tylu wieków odłączenia od macierzy). Przypomnijmy bowiem, że nawet śląscy autorzy piszą zazwyczaj, iż Śląsk odłączył się od polskiego władztwa w 1335 r., jednak de jure i de facto pozostawał on poza orbitą polskich wpływów od roku 1196 (nie licząc późniejszych polskich najazdów), kiedy wygasło senioralne prawo do Śląska polskich książąt (Polska jako państwo wówczas nie istniała).

Jak wyglądały wzajemne relacje Polski i Śląska w sensie prawno-administracyjnym w czasach dynastii Henryków pokazuje w dość prosty sposób i niejako przy okazji dokument wystawiony w 1240 r. przez śląskiego księcia Henryka Brodatego dotyczący lokacji klasztoru św. Wincentego we Wrocławiu, którego wstęp po przetłumaczeniu brzmi następująco:

Zatem to nie książęta Polscy byli władcami Śląska, ale raczej książę Śląska był władcą Polski, przy czym Polska była utożsamiana przede wszystkim z obecną Wielkopolską (dziedzictwem Polan), a pozostałe dzielnice: Małopolska i nie wymienione w dokumencie, bo nie podporządkowane Śląskowi – Mazowsze i Pomorze, były wprawdzie częścią polskiego dziedzictwa, ale w dużej mierze jako odrębne podmioty. Z czasem odrębność Wielkopolski, Małopolski i Mazowsza zanikała, zaś w przypadku Śląska (wyciętego z kulturowego kręgu czesko-morawskiego i wklejonego do polskiego władztwa) odmienność kulturowa i administracyjna względem Polski była coraz większa.

JAK WAŻNY JEST CZYNNIK JĘZYKOWY (LEKCJA PRAKTYCZNA)

Wracając jednak do początku XX w. sprawdźmy adekwatność czynnika językowego dla postrzegania stosunków etnicznych na przykładzie leżącej niemal w środku Górnego Śląska średnio dużej i typowej wioski o nazwie Stare Koźle. Otóż w jednym z popularnych serwisów internetowych, w kontekście wspomnianego spisu możemy przeczytać: w 1910 r. w Starym Koźlu 902 mieszkańców mówiło w języku polskim, 23 w językach polskim i niemieckim, a 31 osób posługiwało się jedynie językiem niemieckim.

Tak zredagowana informacja wprowadza w błąd, bowiem sugeruje, że tylko 52 osoby w wiosce znały język niemiecki. Tymczasem od lat 70. XIX w. niemiecki był językiem nauczania w szkołach powszechnych na Górnym Śląsku, więc w 1910 r. oprócz młodzieży, lepiej lub gorzej znali ten język także dorośli mający poniżej 50 lat. Ponadto w deklaracji językowej nie chodziło o znajomość języka w ogóle, ale o wskazanie „języka domowego”.

Nie chodziło też faktycznie o język polski, ale dialekty górnośląskie, których pruscy urzędnicy nie potrafili lub nie chcieli odróżnić od języka polskiego nazywając potocznie wasserpolnisch. Jak bardzo mowa Górnoślązaków różniła się od języka polskiego, okazało się po 1945 r., gdy przybywający na Śląsk przesiedleńcy z Kresów nie potrafili się niemal w ogóle z autochtonami „dogadać”. Widać to także współcześnie, kiedy dialekty górnośląskie zostały zestandaryzowane i otrzymały wersję literacką (pisaną).

Jednak nie to wszystko jest miarą wątpliwej przydatności kryterium językowego do określenia etniczności. Oto bowiem we wspomnianym Starym Koźlu nie 60%, ale nawet 90% osób zadeklarowało język polski (dialekt górnośląski) jako domowy. Tyle tylko, że w 1919 r. podczas niemieckich wyborów komunalnych, w ogóle nie wystawiono tam listy polskiej, w wiosce nie było też podczas powstań Polskiej Organizacji Wojskowej, a w plebiscycie w 1921 r. oddano 63,1% głosów za Niemcami (414 osób) oraz 36% głosów za Polską (236 osób). Zatem fakt, iż Górnoślązacy od stuleci mówią słowiańskimi dialektami śląskimi, które pruscy mało zorientowani urzędnicy uznali za język polski, nie jest żadną wykładnią nie tylko sympatii, ale też głęboko zakorzenionej etnicznej tożsamości.

JAK MAŁO TRZEBA WIEDZIEĆ ABY DUŻO MÓWIĆ

W tym miejscu warto się zatrzymać nad wspomnianą pruską ignorancją dotyczącą znajomości kultury, a także stosunków językowych na Górnym Śląsku. Otóż pół biedy, gdyby dotyczyła ona tylko urzędników – ale to samo odnosiło się do niemieckich językoznawców. Badali oni dość wnikliwie górnośląskie dialekty germańskie (etnolekty wysp kulturowych), natomiast niemal w ogóle nie zajmowali się dialektami słowiańskimi. Jednak znowu – brak zainteresowania to problem mniejszy wobec faktu, że niemieccy badacze nie znając realiów językowych na Górnym Śląsku, bardzo chętnie się na ten temat wypowiadali, a ich poglądy stały się pożywką dla polskiej propagandy, która z rozkoszą powoływała się na fakt, iż nawet Prusacy przyznawali, że ludność Górnego Śląska mówiła po polsku.

Przykład znajdujemy już w wypowiedzi skądinąd jednego z najbardziej zasłużonych dla niemieckiego językoznawstwa Johanna Christopha Adelunga (1732-1806), który według wspomnianego powyżej schematu cytowany (przetłumaczony) jest przez Felicję Księżyk w publikacji: Sytuacja językowa w staroniemieckiej wyspie językowej Kostenthal/Gościęcin w porównaniu do innych części Górnego Śląska:

Ale polscy językoznawcy (a przynajmniej jeden z nich), podjęli też w odniesieniu do mowy Ślązaków karkołomną próbę jej negacji poprzez „afirmację”, czyli chodzi o poniższy pogląd Jana Miodka:

Jednak trudno zrozumieć taką oto sytuację, gdy prof. Miodek z jednej strony pisze, że śląski, to język Reja i Kochanowskiego, a zaraz potem, kiedy tylko nadarza się okazja nazywa mowę Ślązaków gwarą i wpada w oburzenie, gdy ktoś śmie ją nazywać językiem. Ja myślę, że jest to jeden z bardziej kunsztownych chwytów propagandowych, bo z jednej strony mamy pozorną afirmację Ślązaków – zobaczcie, wasza mowa to język wieszczów, literatów… Ale owi wieszcze i literaci żyli w XVI w., więc mowa śląska to XVI-wieczny język polski, i stąd polskość Śląska jest niezaprzeczalna…

Oczywiście fakt, iż w wieku XVI, ale też w XV, XIV, XIII, X, IX, VIII, VII oraz XVII, XVIII i XIX Śląsk nie miał nic wspólnego z Polską, a Ślązacy – z polską tradycją i kulturą, nie ma żadnego znaczenia. No i jeszcze jeden przekaz – śląski to relikt języka polskiego, a więc cały Śląsk jest względem Polski jak relikt – przaśny i zacofany…

Ciekawe jest też stwierdzenie, że język (Reja i Kochanowskiego) zawsze integrował Ślązaków. O tak, kiedy Polacy postanowili użyć argumentu językowego do zrobienia rozróby na Górnym Śląsku w celu zagarnięcia majątku przemysłowego, do zaistnienia którego nie przyłożyli nawet małego palca, to mieszkańcy tej ziemi, dla których przez całe poprzednie wieki ważne było to, co łączy – nagle poczuli się podzieleni.

Ale nie pęknięcie administracyjne prowadzące przez pola, drogi i podwórka było najgorsze, ale rysa, która przebiegała przez środek ludzkich serc i umysłów, bo to ona spowodowała, że ludzie, którzy jeszcze niedawno grali razem w skata, albo siedzieli obok siebie w kościele, teraz zaczęli do siebie strzelać…

A potem był rok 1945 i kolejna fala „integracji”, kiedy po wcześniejszym „odsianiu plew”, to znaczy zamordowaniu kilkudziesięciu tysięcy Górnoślązaków, przez sowieckich i polskich bandytów, wobec pozostałych wdrożono działania „integracyjne” z polskością, kiedy to za pomocą rózgi wbijano Ślązakom do głowy piękno polskiej mowy, w miejsce tego – jak Pan Profesor zechciał zauważyć – „języka Reja i Kochanowskiego”, z powodu którego Ślązacy byli wyszydzani i poniżani, a który dla wielu Polaków wciąż jest prymitywnym jazgotem przydatnym wyłącznie do redakcji berów śmiesznych i uciesznych.

Wielu z Czytelników zapewne pomyśli teraz, że z tym „wciąż” to już przesadziłem, ale tekst, który umieściłem poniżej, nie ukazał się w Trybunie Robotniczej w 1960 roku, ale ledwie kilka lat temu w jednym ze współczesnych periodyków wydawanych w Katowicach:

Przypomina mi się też „nowatorski” przekład fragmentu Biblii Pana Profesora, według którego „Archanioł przifurgoł do frelki Marijki(…)”… Jestem też niezmiennie pod wrażeniem zainicjowanej wówczas przez Profesora metody badawczej, w myśl której język nie może być językiem „jeśli jest śmieszny”. Otóż podążając tym tropem proponuję, aby pozostając w klimacie biblijnym zacytować Czechom „polski” akapit z Ewangelii (Mt.6:33): Szukajcie wpierw Królestwa Bożego… Osobom mniej zorientowanym sugeruję sprawdzenie znaczenia czeskiego czasownika šukat.

Tak, wiem – wiele osób będzie wzburzonych szarganiem autorytetów naukowych przez „człowieka z nikąd”, ale chodzi o to, że kiedy „człowiek znikąd” napisze jakąś bzdurę, to przeczyta ją raptem kilkaset osób, ale kiedy to samo napisze osoba powszechnie znana, to tysiące ludzi przyjmą to za pewnik i będą powielać… Oczywiście każdy człowiek ma prawo bronić własnych poglądów, ale szerzenie ex cathedra mało obiektywnych treści i podpieranie ich naukowym (czy jakimkolwiek) autorytetem to działanie o co najmniej nieodpowiednie….

JAK ZŁŌNACZYĆ POLSKI JĘZYK W RYNCKIJWSI

Tymczasem wracając do niemieckich badaczy, to warto jeszcze wspomnieć, że wielu z nich, jeśli już zajmowało się zagadnieniem dialektów słowiańskich na Górnym Śląsku, to popełniało błąd, który popełnia też wielu polskich językoznawców badających wpływ mowy słowiańskich Górnoślązaków na lokalne dialekty germańskie. Otóż zakładając a priori, że Górnoślązacy „mówią po polsku”, szukają oni w owych dialektach wpływu języka polskiego, a przecież językiem polskim w formie literackiej nikt tutaj do 1945 r. nie mówił.

Zjawisko to w dużym uproszczeniu ukazuje przykład z publikacji pokonferencyjnej z 1937 r. – Kostenthal. Heimatkundliche Blätter über ein Dorf im Grenzland, poświęconej germańskiej wyspie kulturowej Kostenthal (Gościęcin), gdzie w XIII w. przybyli osadnicy z Frankonii – będący wciąż w wielu polskich publikacjach przybyszami z Francji lub Flandrii, co pokazuje, że walka z niepolską historią Śląska przebiega na wielu frontach.

Otóż jest tam żartobliwy opis sytuacji, gdy uprzednio „szczelnie zamknięta” enklawa germańskich Frankończyków w drugiej połowie XIX w. weszła w interakcję z górnośląskim słowiańskim otoczeniem, a jednym z jej przejawów w warstwie językowej było przejęcie od Ślązaków pewnego „uniwersalnego” czasownika, dzięki któremu znani z rzemieślniczych talentów Kostenthalerzy – obok wielu innych umiejętności, potrafili odtąd również to i owo złōnaczyć

Jak powszechnie „odwieczny” był język polski na Śląsku przekonuje też pewien szczegół z atlasu Śląska autorstwa Wolfganga Wielanda, który na swych mapach umieszczał również słowiańskie nazwy miejscowości opatrując je skrótem P. – czyli polskie. Niedaleko Koźla jest gminna wioska Reńska Wieś, która na mapie Wielanda została opisana w wersji niemieckiej jako Reinschdorf oraz w wersji „polskiej” jako Rynckowiejś. Czy jest to nazwa polska? – Tak mogło się zdawać austriackiemu kartografowi, ale przecież w ten właśnie sposób nazywają Reńską Wieś współcześni śląscy autochtoni, i jak widać – tak samo nazywali ją miejscowi Ślązacy przed 300 laty.

JAK PROWADZIĆ INTERESY BEZ GROSZA W KIESZENI

No dobrze, ale „bajer” o polskości Śląska na podstawie preferencji językowych okazał się po I wojnie dla Polaków połowicznie skuteczny, bo wprawdzie nie udało się dokleić do Polski Górnego Śląska wraz z jego potencjałem przemysłowym w ramach odgórnej decyzji, ale przynajmniej udało się doprowadzić do plebiscytu. Mało tego, argument ten miał służyć polskiej propagandzie do przekonania własnych obywateli oraz Ślązaków o zasadności polskich starań o przyłączenie Górnego Śląska.

Jednak, jak pokazał przykład Starego Koźla, mówiący „po polsku” Ślązacy na ogół nie sympatyzowali z Polską, więc istniała obawa, że wyniki plebiscytu mogą być podobne do głosowania na Warmii, gdzie polską „macierz” wsparło całe 4% ludności. Jednak wiadomo nie od dziś, że nie z takimi problemami radzi sobie polska propaganda i dlatego pojawiła się teza, która stała się później kolejnym „uniwersalnym” aksjomatem zaświadczającym o polskości Śląska

Chodzi o słynną kategorię „Polaka nieuświadomionego”, w myśl której finalna diagnoza stosunków etnicznych na Górnym Śląsku po I wojnie światowej była następująca: wszyscy Ślązacy są Polakami, tylko jeszcze o tym nie wiedzą… No i co – można? – Można!… Propagandowa narracja o „nieuświadomionych Ślązakach” przydała się też po II wojnie, kiedy niesiono osławiony „kaganek oświaty”, a owo „nieuświadomienie” zyskało posmak ignorancji. Dzięki temu można było ukazać Ślązaków jako głupszych Polaków, bo nawet gadać porządnie po polsku nie umieli i nic o Polsce nie wiedzieli, chociaż „odwiecznie” była ich macierzą…

Nie ważne, że przeszło połowa Ślązaków potrafiła „gadać” w dwóch innych językach (z polskim też jako-tako dawali sobie radę), a o Polsce nic Ślązacy nie wiedzieli, bo chodzili (odwiecznie) do niemieckich szkół… Ważne, że argument był skuteczny, bo ci do których był kierowany, często nie chodzili do żadnej szkoły, więc znajomość jakiegokolwiek innego języka niż polski była dla nich pojęciem niemal abstrakcyjnym…

JAK JĘZYKI KSZTAŁTUJĄ ŚWIADOMOŚĆ

No dobrze, ale abstrahując od kwestii śląskiej, warto zapytać czy kryterium językowe jest w ogóle przydatne do określania czyjejś etniczności? Oczywiście, język bywa składnikiem narodowej tożsamości, ale nie zawsze i nie najważniejszym. Gdyby było inaczej należałoby kraj belgijskich Walonów oddać Francji, Austrię – Niemcom, a całą Amerykę Południową (bez Gujany i Surinamu) podzielić miedzy Hiszpanię i Portugalię.

Szwajcarię to już w ogóle należałoby rozgonić na cztery (właściwie trzy) wiatry, bo włoskojęzyczni do Włoch, niemieckojęzyczni do Niemiec, francuskojęzyczni do Francji, i ewentualnie z osób retoromańskiej obediencji można na siłę zrobić Szwajcarów. Oczywiście termin Retoromanie należałoby zmienić na Szwajcarzy, a dialekty retoromańskie na dialekty szwajcarskie. No i okej – Szwajcaria dla Szwajcarów (mówiących po „szwajcarsku”) – wreszcie normalnie i „po bożemu”, jak w Polsce…

Podobnie wygląda to w krajach arabskojęzycznych, czyli od Iraku po Maroko – gdzie kultura, mentalność, a nawet tradycje religijne poszczególnych nacji i grup etnicznych mówiących w języku arabskim (na przykład mieszkańca Arabii Saudyjskiej i Libanu) bywają tak różne jak Hiszpana i Francuza.

Kwintesencją kuriozalności argumentu językowego jest jednak przykład Irlandii. Otóż kiedy naród irlandzki po licznych próbach, wreszcie po I wojnie światowej wyzwalał się spod brytyjskiej, a faktycznie angielskiej dominacji (bo nie Szkoci i Walijczycy zagarnęli Irlandię), to 90% przedstawicieli tegoż narodu nie znało języka irlandzkiego, a jedynie język swoich ówczesnych wrogów, Anglików.

No i jeszcze „deserek”, choć tutaj lęk odczuwam ogromny… Ale dobra, powiem to… Otóż Panowie Kongresmani i Prezydencie szacowny, wobec miażdżącego polskiego „dowodu z języka”, jest jasne, że przez cały czas swojej wielkiej historii byliście po prostu Anglikami, bo przecież mówicie po angielsku… Nie wiem, trza pojechać do „Buckinghamu”, wytłumaczyć… ukorzyć się… może wybaczą te kilkusetletnie praktyki separatystyczne… Aha – taka rada – proszę zabrać ze sobą przyjaciół z Kanady, Australii i Nowej Zelandii, bo oni mają ten sam problem, a z doświadczenia wiem, że w kilkoro jest trochę raźniej na dywaniku u szefa…

WNIOSKI

Zatem chociaż język polski nie jest i nigdy nie był mową potoczną Ślązaków, to nawet gdyby nią był, fakt ten nie świadczyłby o ich polskości, bowiem jest wiele narodów, które nigdy nie miały własnego języka, a posiadają odrębną kulturę i tożsamość. Mam zresztą nadzieję, że niebawem w tej kwestii zostanie uczyniony pierwszy krok ku normalności i być może za jakieś sto lat przeciętny Górnoślązak zapytany dlaczego nie czuje się Polakiem, skoro mówi po polsku – będzie reagował podobnie, jak zapewne zareagowałby Szkot (czytaj: histerycznym atakiem śmiechu), gdyby go zapytać dlaczego nie czuje się Anglikiem – skoro mówi po angielsku i żyje z Anglikami we wspólnym państwie.

Oczywiście o mierze nieadekwatności tezy dotyczącej związku pomiędzy polskością oraz posługiwaniem się określoną mową, a także tezy o tożsamości języka polskiego i mowy górnośląskiej – mogliby się w sposób bardziej merytoryczny i wyczerpujący wypowiedzieć na przykład językoznawcy pracujący przy standaryzacji języka śląskiego. Jednak myślę, że również w konwencji nie do końca poważnej pozostającej poza sferą naukowego dyskursu, można wykazać, że „argument z języka” dotyczący polskości Śląska, w istocie pochodzi raczej z zupełnie innej części ciała…

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Piotr Zdanowicz – pasjonat oraz badacz historii, kultury i przyrody Górnego Śląska. Dziennikarz, autor lub współautor książek i reportaży, a także kilkunastu prelekcji, kilkudziesięciu artykułów prasowych oraz kilkuset tysięcy fotografii o tematyce śląskiej. Pomysłodawca rowerowych i pieszych szlaków krajoznawczych na terenie Katowic, Mysłowic i Tychów oraz powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego. Poeta, muzyk i plastyk-amator. Z zawodu elektronik, budowlaniec oraz magister teologii.

Śledź autora:

5 kōmyntŏrzi ô „Piotr Zdanowicz: Polskie baśnie i legendy # 1 – „Ślązak to Polak, bo mówi po polsku”

  • 28 kwiytnia 2024 ô 22:33
    Permalink

    Nein, die vorgeschlagene “schlesische” Orthografie ist eine Abscheulichkeit und wird aufgrund ihrer übermäßigen Komplexität untergehen. Zudem zielt sie darauf ab, verschiedene Versionen der gesprochenen Form zu dominieren. Wenn die Sorben zwei Versionen haben, brauchen wir mindestens fünf. Bitte hört auf mit diesem Unsinn.

    Ôdpowiydz
    • 29 kwiytnia 2024 ô 11:22
      Permalink

      “Eiserne Logik”: die Orthografie ist zu kompliziert, aber wir brauchen zumindest 5 Versionen. Gratuliere 🙂

      Ôdpowiydz
  • 2 kwiytnia 2024 ô 10:33
    Permalink

    Z tym językiem to dobry przykład. Jestem full power Ślązakiem, cieszy mnie np. to że w sklepie w Piekarach mogę kobiecie za ladą powiedzieć “że chca trzy wuszty”, ale słowo pisane po śląsku mnie boli i nie umiem tego czytać. 🙂 Musiałem się przełączyć na polską wersję tego artykułu, bo jakoś po śląsku za bardzo bolało. “I co nam pan zrobi”? 🙂

    Ôdpowiydz
    • 2 kwiytnia 2024 ô 22:24
      Permalink

      Nō toć, gŏdanie lepij abo gorzij we ślōnskij mŏwie je do strzednigo Ślônzŏka dojś naturalne, ale ślōnski szrajbōnek je imyntnõ nowościōm, bo ślōnskŏ gŏdkã piyrwyj ni miała formy pisanyj. Atoli, tak było z kŏżdõ gŏdkōm – polskõ mŏwa tyż je szrajbowanŏ richtich dziepiyro ôd XVI w. i to je blank naturalny proces, kej jakŏś nacyjŏ dojzdrzywŏ do tego, coby mieć yntlich swōj kod gŏdkowy w formie pisanyj. A dyć miarkujã, iże snŏdź dziepiyro za porã gyneracyji ślōnski szrajbōnek bydzie aji do samych Ślōnzŏkōw czymś ajnfachowym i naturalnym, bo terŏzki baj ni ma postrzōd Ślōnzŏkōw perzōn (aji tych, co szrajbujōm po ślōnsku, ksiōnżki, artikle abo gedichty), do kerych ślōnski szkryft bōł by barzij naturalny aniżeli polski, miymiecki abo czeski (w znŏleżności kaj ftoś miyszkŏ). Atoli trza po leku wkludzać ślōnski szrajbōnek, coby sie stŏwoł naturalnym faktorym slōnskij kultury. Jednakōż eli terŏźne Ślōnzŏki (jakŏ srogŏ tajla ś nich) bydōm miały zastrojynie, coby sie uczyć szrajbować i gŏdać po ślōnsku we formie sztandardowyj, to już je inkszŏ kwestyjŏ i pytanie do kŏżdego s osobna, bo tego bez druk szafnyć niy idzie.
      Pozdrŏwiōm

      Ôdpowiydz
    • 8 kwiytnia 2024 ô 13:22
      Permalink

      Übung macht den Maister, jak yno trocha potrynujesz to Ci pudzie jak po maśle.

      Ôdpowiydz

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza