Piōntek Masłowskiego
Jestem przekonany, że każdy mieszkaniec Rybnika i najbliższych okolic zna to uczucie. Towarzyszy nam kiedy wracamy z dalekiej podróży i zbliżamy się do Rybnika od strony Gliwic. W pewnym momencie wyjeżdża się z lasu i wpada w Ochojec. Po prawej stronie pojawiają się ogromne kominy i chłodnie elektrowni Rybnik. Wtedy każdy stąd, z mojego heimatu już wie, że dotarł do domu.
Szczepan Twardoch w kręgach osób zajmujących się śląską tożsamością jest osobą powszechnie znaną, opisaną w każdy możliwy sposób. Nic nowego nie wymyślę.
Jego najnowsza powieść “Powiedzmy, że Piontek” doczekała się niejednej recenzji. I w tym obszarze dodam coś od siebie, chociaż nie będzie tutaj nic o walorach literackich. Chodzi mi zwłaszcza o pierwszą część, która dzieje się na wodzie. Elektrownia Rybnik nie po raz pierwszy pojawiła się w jego twórczości, te świecące w nocy kominy zamigotały już w jednym z opowiadań, ale teraz nawet mieszkańcy Golejowa i Kamienia znajdą coś o swoich dzielnicach. A Zalew Rybnicki występujący jako erzac morza jest niczym miód na serce wszystkich lokalsów nazywających ten akwen rybnickim morzem. I nawet kiedy te kominy znikną, te 300 metrów jednych z największych budowli w Polsce zostanie zburzone, to zostaną nie tylko na zdjęciach ale także w słowie pisanym. Będą pełniejsze niż dwuwymiarowy obraz. Chociaż mam nadzieję, że znikną jak najpóźniej.
Druga rzecz za którą jestem mu wdzięczny to opisanie ulotnych, typowych dla Ślązaków zachowań. Tego nie znajdziecie w żadnym muzeum, żaden zespół folklorystyczny nie odda tego na scenie. Przeczytałem swojej żonie fragment o wybieraniu się na byzuch. Pomijając już fakt, że terminy typu ćwierć na piąto są dla niej zagadką – twierdzi, że to dziwne i nielogiczne, a ja odpowiadam, że nielogiczne to są liczebniki po francusku i ma sobie przypomnieć jak jest 92 w dawnym języku dyplomacji. Chodzi mi o punktualność, a właściwie o gotowość przed czasem. Fragment, w którym jeden z bohaterów jest zdenerwowany bo przyjechali po niego punktualnie, a on czeka już od piętnastu minut, jest jak żywy obrazek z mojego domu rodzinnego. Takie proste, takie nieuchwytne, a takie nasze.
Ostatnia, trzecia wdzięczność dotyczy morza i śląskiej tęsknoty za otwartym bezkresem. “Od kiedy sto pięćdziesiąt lat temu z głębokich jelit kopalni wzięto nas w bebechy pancernych okrętów, bo rozumieliśmy ciśnienie, pompy i maszyny parowe, i ujrzeliśmy ocean w jego okrutnym pięknie – tęsknimy”. Od zawsze fascynuje mnie to, skąd na Śląsku tyle festiwali żeglarskich i dlaczego tak chętnie śpiewa się u nas szanty. Osobisty kawałek tej historii jest bliski, ale nie tożsamy z tym co pisze Twardoch. Mój dziadek uciekł z Wehrmachtu i trafił na okręt pod polską banderą. Z kolei tata raczył nas opowieściami o tym, jak żeglował po Mazurach i Zalewie Szczecińskim. Poza zasianym ziarnem zainteresowania i biblioteczką pełną marynistyki nie przeobraziło się to w czyn. Do czasu aż zdecydowałem się pójść na kurs żeglarski z pełnoletnim już synem. Nie mogę się pochwalić żadną morską przygodą, za to mogę z dumą powiedzieć, że żeglarskie papiery na jacht i motorówkę zrobiłem na Zalewie Rybnickim, na tym samym co bohater pewnej poczytnej książki. Dziękuję.
Piotr Masłowski – senator RP