Ostatni gasi światło: Święta nacja
Nacjonalizm jest dla mnie rzeczą wyjątkowo obrzydliwą, co wynika stąd, że u podstaw każdego nacjonalizmu znajduje się założenie, iż najwyższym dobrem i najświętszą wartością jest naród. A właściwie: Naród. Naród i jego Państwo. Bo dla nacjonalisty naród musi mieć swoje własne, narodowościowo jednolite, homogeniczne państwo. W rosyjskiej tradycji państwowo-politycznej pt.: “centralizm-nacjonalizm-ksenofobia-zamordyzm”, którą kultywuje większość współczesnych Polaków i państwo polskie ogólnie – mniej lub bardziej intensywnie, mniej lub bardziej otwarcie, w zależności od tego, kto akurat rządzi – państwo jest nawet ważniejsze niż naród. Oczywiście nie w sferze deklaratywnej, bo niebezpiecznie o tym ludziom tak zupełnie wprost powiedzieć, ale w praktyce – owszem.
W tradycji tej, inaczej niż na zgniłym i chylącym się ku nieuchronnemu upadkowi Zachodzie, Naród (oczywiście taki uznany, uświęcony i namaszczony – nie jakaś tam przypadkowa grupka ludzi, którzy twierdzą, że są jakiejś tam narodowości, a przecież wiadomo, że takiej nie ma) co prawda legitymizuje istnienie państwa, ale na tym jego rola się kończy. Żeby się wam nie wydawało, że Naród to wy, wasz sąsiad, pani ze sklepu, ten facet co właśnie przemyka z wózkiem załadowanym jakimiś hasiami! Niby trochę tak, ale Naród to przede wszystkim coś tak podniosłego, patetycznego i ważnego, że tacy zwykli pojedynczy wy, przy Narodzie jesteście bez znaczenia. I przy Jego Państwie. Państwo zaś nie jest bynajmniej po to, by wspomnianym “zwykłym-pojedynczym” żyło się wygodniej, ładniej, przyjemniej, albowiem są rzeczy ważniejsze.
Państwo to Świętość! Przez duże “Ś”! I ta Świętość nie ma wobec was, obywateli żadnych obowiązków, powinności, a wy – broń Boże – nie macie prawa niczego od niej żądać. Państwo jest właścicielem swoich obywateli, ich majątków, ich wiedzy, uzdolnień i ich życia. I jest po to, by się można było dla niego poświęcać. I dlatego absolutnie niedopuszczalne jest, by – jak Czesi w 1938 r. – poświęcić państwo dla ocalenia jak największej liczby istnień jego obywateli. Obywatel przecież nie ma sensu, gdy nie ma państwa. Jak najbardziej właściwe jest natomiast poświęcić dowolną ilość obywateli w obronie czci i honoru państwa. Gdy już nie da się obronić, to chociaż spłonąć razem z nim. Bo jakiż sens ma życie “zwykłego-pojedynczego” skoro by Państwa-Świętości zbrakło?
Śląska tradycja, śląskie doświadczenie jest inne. Już nawet w sferze językowej występuje to, co nie występuje w polszczyźnie – hajmat. Współczesna polszczyzna wykształciła na siłę coś podobnego, tj. “małą ojczyznę”, ale określenie owo nie jest synonimem “hajmatu”. To raczej takie: “lubię miasto, w którym mieszkam” i nic więcej. Hajmat zaś to hajmat – moje miejsce, które dziś może być w granicach jednego wielkiego organizmu państwowego, jutro – w granicach innego, pojutrze – jeszcze innego. I cały czas jest moim hajmatem, choć nawet język urzędowy może się zmienić, a u mnie w domu będzie wciąż ten sam. Ten hajmat to my – tacy zwykli i pojedynczy – których życie warto chronić za wszelką cenę i wszelkimi dostępnymi środkami. Bo hajmat bez nas, pojedynczych, nie ma sensu.
A nacjonaliści śląscy? Być może istnieją – i wtedy raczej nie chciałbym mieć z nimi do czynienia, podobnie jak z nacjonalistami polskimi, niemieckimi, rosyjskimi, ukraińskimi i innymi. Na pewno nie są nimi jednak “z automatu” autonomiści, bo dążenie do śląskiej autonomii to nie nacjonalizm, choć z pewnością można je w ten sposób interpretować, gdyby posłużyć się tradycyjnym polskim aparatem poznawczym, z gruntu nacjonalistycznym.
Pan Kracy
Tytułowa fotografia: Rosiek.kub / Wikimedia Commons