Opowieści o piwie i winie snute w czasie zarazy
„Decameron” Boccaccia zawiera opowieści szlachetnie urodzonych panien i młodzieńców spędzających dni na zamknięciu podczas zarazy. Wiekiem nie przypominam co prawda młodzieńców, lecz sytuację ich blisko odczuwam i pozwólcie, że też opowiem kilka historyjek. Tamte były o miłości jako takiej, moje będą o miłości do trunków i wyrzeczeniach, jak także strasznych zagrożeniach z nią związanych. Czasy opisywanych w „Decameronie” i poniżej wydarzeń są prawie te same. Talenty obu autorów proszę ocenić sami.
Henryk – jeden z czterech synów pary książęcej z Legnicy, na objęcie sterów władzy nad księstwem liczyć nie mógł. W takim przypadku miało się na względzie zapewnienie sobie źródła lub strumyka dochodów nie związanych zasadniczo ze sprawowaniem jakichkolwiek obowiązków. W stanie duchownym takie przyjemne rozwiązanie nazywa się dźwięcznie: prebenda. Henryk już w 1379 roku otrzymał takie dwie: godność dziekana wrocławskiej kapituły katedralnej oraz kanonię świętokrzyską. Mając owe prebendy, a nie mając specjalnie obowiązków, zajął się Piast Henryk przyjemnymi sprawami: piciem piwa w towarzystwie posiadaczy innych prebend. Z tą niedogodnością, że piwo warzone w ówczesnym Wrocławiu było po prostu kiepskie. Pić takie, ze świadomością, że pod bokiem leją najlepsze piwo na świecie – świdnickie, nie nastrajało pozytywnie. Od czego jest jednak rodzina! Na Święta Bożego Narodzenia 1380 roku otrzymał od Legnickich wóz pełen beczek piwa ze Świdnicy! Powinienem napisać: miał otrzymać. Albowiem na osobiste polecenie burmistrza Wrocławia transport został zarekwirowany, a Bogu ducha winny woźnica wtrącony do lochu. I tu zaczyna się afera nazywana w annałach historycznych „wojną piwną”, ukazująca w sposób niezwykle dobitny nie tylko siłę miłości do chmielowego trunku, lecz siłę, niezależność dwóch ówczesnych potęg: biskupstwa wrocławskiego i mieszczaństwa stolicy Śląska.

Kapituła, czyli kanonicy pozbawieni dobrego trunku, natychmiast złożyła ostry protest. Burmistrz w imieniu rajców i cechów kupieckich wyjaśnił, że w interesie finansów całego miasta, nie tylko cechu browarników, leży, by wprowadzić ostry zakaz wwozu piwa świdnickiego, co też uczyniono. Co by to było (abstrahując od jakości chmielowego trunku), gdyby we Wrocławiu złoty interes robiła Świdnica! Kapituły, dbającej o dobre jadło i napitki, a mniej o dobro kupieckie, te wyjaśnienia nie przekonały. Zagroziła interdyktem. Miasto wstrzymało oddech: groźba wprowadzenia zakazu odprawiania wszelkich nabożeństw i uroczystości kościelnych w obliczu zbliżających się Świąt! Burmistrz był jednak nieugięty. W styczniu 1381 roku nowo wybrany przez kapitułę biskup śląski Wacław (starszy brat Henryka), pełniący na razie funkcje administracyjne, groźby spełnił i interdykt nałożył. Kapituła udała się do swego księstwa w Nysie i Otmuchowie. We Wrocławiu kościoły były zamknięte, pogrzeby odbywały się bez udziału osoby duchownej, nie mówiąc już o ostatnim namaszczeniu. Arcybiskup gnieźnieński – zwierzchnik bądź, co bądź kościelny biskupstwa wrocławskiego, prosił o cofnięcie klątwy. Kapituła nie raczyła nawet się tłumaczyć – zależność i więzy z Gnieznem były już od setek lat iluzoryczne. Odmówiono nawet grzecznie papieżowi Urbanowi VI. Król Czech Wacław próbował z poddanymi coś zrobić, szczególnie, że w czerwcu 1381 roku książęta śląscy mieli we Wrocławiu złożyć mu hołd. Tymczasem zastał opustoszały z księży Wrocław i zamknięte kościoły. Udało mu się do obsługi kościelnej przygotowywanych uroczystości ściągnąć z Piasku opata – też Wacława, lecz ten na godzinę przed uroczystością zbiegł. Kapituła nie zgodziła się na zdjęcie interdyktu na czas pobytu króla. Rozwścieczony król kazał swym siepaczom splądrować klasztory na Piasku i zagrabić sprzęty i ograbić domy kanoników. Osiągnął zaś tylko to, że od tej chwili panowała zgoda pomiędzy opatami, którzy wcześniej walczyli zażarcie o pierwszeństwo w procesjach. Do zakończenia wojny piwnej przyczyniła się dopiero mediacja kolejnego Wacława – opata z Lubiąża. Król Wacław zażądał od mieszczan złożenia przysięgi na wierność, co zostało wykonane 7 maja 1382 r., a od biskupa Wacława (już ordynariusza) i kapituły uchylenia klątwy oraz zapłacenia okupu w wysokości 5000 marek. W zamian wydał w dniu 15 maja 1382 r. przywilej zezwalający kapitule na sprowadzanie i wyszynk świdnickiego piwa.

Druga powiastka także dotyczy transportu z alkoholem zagrabionego nierozważnie. Dotyczy tym razem wina, a bohaterami są osoby, którym do stanu duchownego było bardzo daleko. Bliżej im było do stanu nieważkości. W zamku Niesytno (tu ciekawostka: ozdobny portal w „naszym” zamku w Starych Tarnowicach pochodzi właśnie stąd – jak się tu dostał, to temat na kolejną opowieść) dosyć długo panowali rycerze – rozbójnicy von Czirn. Długo byli bezkarni. Dowodzący sporą grupą najemników równie sprawnych i okrutnych, opierali się wszelkim wyprawom mieszczan okolicznych grodów. Kres ich poczynaniom, jak także samym ich żywotom poczynił alkohol, a konkretnie wino węgierskie. O rzut kamieniem od gniazda Czirnów – Niesytna, wznosił się zamek Świny, którego właścicielami byli Świnkowie (Schweinichen) – ród słynny z długowieczności i zamiłowania do trunków. Ród tak ciekawy, że warto się przy nim zatrzymać na dłużej, szczególnie, że jest on „twórcą” powiedzenia „pijany jak Świnka”, przerobionego później na bardziej ordynarne. Burgmann Schweinichen zmarł na grypę w dobrej kondycji w wieku 110 lat, Johann był owocem związku 81 letniego ojca, też Johanna i matki Katarzyny, która w chwili ślubu miała 15 lat. W czasach, gdy z różnych względów rzadko dożywało się sześćdziesiątki, Świnkowie bili rekordy długowieczności. Aż kusi w ich przypadku stwierdzić, że „wódka konserwuje”. Krąży mnóstwo opowieści o ich pijackich wyczynach. Jeden z nich pijał ulubione wino węgierskie tylko z dziesięciolitrowego „kubka”. Lubili zakładać się, kto więcej wypije. Warto zerknąć na stronice im poświęcone, by przeczytać opisy tych turniejów. Podczas jednej z wesołych biesiad przedstawiciel rodu władającego zamkiem Bolków miał powiedzieć: „Jeżeli czort ma mnie porwać, niech to zrobi podczas wesołego spotkania z przyjaciółmi”. Po tych słowach uderzył piorun zabijając Konrada i stapiając złoty kielich w ręce. Został on z kielichem w dłoni pochowany „by i po śmierci z nim się nie rozstawał”. Pochłonięci tak pokrzepiającymi zajęciami, Świnkowie w Bolkowie i Świnach za bardzo nie współczuli losowi wrocławskich i świdnickich kupców, ograbianych przez sąsiadów. Ci zaś popełnili kardynalny błąd – napadli na tabor z węgierskim winem i piwem ze Świdnicy zamówionym przez Świnków i zaczęli w Niesytnie go opróżniać. Gunzel Świnka, pan na Świnach nie czekał długo: wdarł się na zamek. Herszt Hans von Czirn (Tschirn), Hayn von Czirne schował się w kaplicy, Gunzel jednak nie myślał o żadnych świętościach i Hacowi podciął gardło, przez które przelało się tyle jego szlachetnych trunków. Niesytno puścił z dymem. Historia – już i tak w przypadku dziejów rodu Świnków przewrotna i pełna zjadliwego („pitnego” raczej) humoru, dopisała współczesny wątek. Zamek Świny kupił w 2008 roku Jarosław Cybulski, właściciel firmy winiarskiej, wieloletni doradca Kancelarii Prezydenta RP do spraw doboru win i właściwej oprawy przyjęć dla głów państw. W zamku chce urządzić hotel z restauracją i muzeum wina. Twierdzi, że trafił do Świn przez zupełny przypadek. Jako znawca spraw magicznych, mam inny pogląd na tę sprawę.

Powróćmy jednak, by skończyć bardziej bogobojnie, do naszego dziekana kapituły Henryka legnickiego. Mijały lata spędzane na bezproblemowym spożywaniu świdnickiego piwa. Prebendy zaczęły się okazywać niewystarczające. Od będącego w dobrych stosunkach ze śląskimi Piastami papieża nie przyjął proponowanego biskupstwa w Cambrii. Książęcej latorośli nie imponował za bardzo tytuł biskupa w egzotycznej i dalekiej Walii. Świdnickiego piwa tam nie uświadczysz. Godności księcia – biskupa wrocławskiego przyjąć nie mógł, gdyż w 1382 roku otrzymał ją jego starszy brat Wacław. Nie wypadało jednak odrzucić propozycji papieża Urbana VI objęcia biskupstwa kujawsko-pomorskiego. W 1389 roku z ociąganiem wyruszył do Włocławka, wioząc w darze relikwie błogosławionej (dla cystersów świętej) Benigny. Z tego wydarzenia wziął się fakt, że jedynie w okolicach Włocławka (oprócz Śląska oczywiście) utrzymuje się kult dziewicy – męczenniczki, cysterki z Trzebnicy zgwałconej na śmierć przez Tatarów w 1241 roku. Dowody (przepięknie odnowione) żywotności jej kultu mam niedaleko – w Świbiu w gminie Wielowieś znajduje się obszerna kaplica p.w. bł. Benigny wystawiona w XVII wieku przez hrabiego Colonnę. Nad drzwiami znajduje się późnogotycka rzeźba z piaskowca św. Krzysztofa z 1515 roku.
Henryk biskupem został, we Włocławku osiadł, lecz do obowiązków się nie przykładał i w katedrze włocławskiej, jak też w pałacu biskupim miejsca nie zagrzewał. Wolał gościć i przebywać u swego brata we Wrocławiu. Nie wiadomo, czy opisywany pociąg jego do świdnickiego piwa był przyczyną, ze zmarł w wieku 40 lat (w 1398 roku) i jego starszy brat – biskup przeżył go o ponad dwadzieścia lat. Pochowany jest w katedrze wrocławskiej.